O czym myśli wrona O czym myśli wrona
i
„Główny oddział to wąska sala, długa na 13 m. Wzdłuż ścian stały klatki, jedna na drugiej, czwórkami. Wiatrak pod sufitem został osłonięty drucianą kratą, żeby przypadkiem nie uszkodził żadnego pacjenta”. Zdjęcie: Peretz Partensky
Ziemia

O czym myśli wrona

Ross Andersen
Czyta się 21 minut

Jak zwierzęta doświadczają świata? Czy ptaki, ryby i owady mają świadomość? Co mówią na ten temat najnowsze badania naukowe? Ross Andersen, reporter „The Atlantic”, pochyla się nad tym zagadnieniem w miejscu szczególnym – na świętej górze dźinistów, którzy od 3 tys. lat traktują z szacunkiem wszystkie istoty żywe.

Ponad zatłoczonymi ulicami Starego Delhi, przy średniowiecznym bazarze wznosi się czerwony budynek z klatkami na dachu, przewyższający o dwa piętra labirynt podświetlanych neonami stoisk i wąskich alejek. Prosty szyld w górze głosi: „Szpital dla ptaków”.

Szpital dla ptaków, Chandni Chowk, Delhi; zdjęcie: Christopher John SSF
Szpital dla ptaków, Chandni Chowk, Delhi; zdjęcie: Christopher John SSF

Był gorący wiosenny dzień. Zdjąłem bu­ty przed wejściem i wszedłem do holu na pierwszym piętrze. Recepcjonista, niespełna 30-letni, rejestrował pacjentów. Starsza kobieta podsunęła mu tekturowe pudełko i podniosła pokrywkę. W środku leżała biała papużka, cała zakrwawiona, ofiara ataku kota. Mężczyzna przede mną przyniósł niewielką klatkę z gołębiem, który zderzył się ze szklanym wieżowcem w dzielnicy finansowej. Dziewczynka, co najwyżej 7-latka, trzymała białą kurę z opadniętą szyją.

Główny oddział to wąska sala, długa na 13 m. Wzdłuż ścian stały klatki, jedna na drugiej, czwórkami. Wiatrak pod sufitem został osłonięty drucianą kratą, żeby przypadkiem nie uszkodził żadnego pacjenta. Przechadzałem się po sali i przeprowadzałem pobieżny spis. Wiele klatek na pierwszy rzut oka wydawało się pustych, ale kiedy przyglądałem się bliżej, dostrzegałem ptaka, najczęściej gołębia, schowanego w głębi, w ciemności.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Najmłodszy weterynarz Dheeraj Kumar Singh robił obchód w dżinsach i masce chirurgicznej. Najstarszy z pracowników od ponad ćwierć­wiecza brał tu nocne zmiany. Poświęcił dziesiątki tysięcy godzin na usuwanie ptakom guzów, uśmierzanie ich bólu za pomocą odpowiednich lekarstw i podawanie znieczulenia. W porównaniu z nim Singh to zupełny żółtodziób, aczkolwiek nie wskazywał na to choćby sposób, w jaki obchodził się z gołębiem. Szybko, ale łagodnie obracał go w dłoniach, jak telefon komórkowy. Nie przerywając rozmowy ze mną, wezwał gestem asystenta. Ten podał mu nylonowy bandaż, a wówczas Singh okręcił go dwukrotnie wokół skrzydła i je nastawił; rozległo się proste „pyk” i było po sprawie.

Szpital dla ptaków stanowi jedną z wielu placówek założonych i prowadzonych przez wyznawców dźinizmu, starożytnej religii, której najważniejsze przykazanie zabrania przemocy zarówno wobec ludzi, jak i zwierząt. Obrazy w holu szpitala ilustrują, do jakich skrajności potrafią się w tym zakresie posuwać wierni. Średniowieczny król w niebieskiej szacie patrzy przez okno pałacu, jak gołąb z rannym skrzydłem próbuje umknąć przed jastrzębiem. Władca daje gołębiowi bezpieczne schronienie, lecz zagniewany jastrząb domaga się rekompensaty za utracony posiłek, król obcina więc sobie rękę i stopę, po czym karmi nimi drapieżnika.

Przyjechałem do Indii i ptasiego szpitala, by na własne oczy zobaczyć, jak wygląda w praktyce etyka dźinizmu. Wyznawcy stanowią niespełna 1% populacji kraju. Chociaż od tysiącleci krytykują hinduistyczną większość, niekiedy zapewniali sobie posłuch władców. W XIII w. nawrócili króla i nakłonili go, by wprowadził pierwsze w historii subkontynentu prawa o ochronie zwierząt. Istnieją dowody, że dźinizm wpłynął na filozofię samego Buddy. Kiedy Gandhi obmyślał swą radykalną koncepcję walki bez użycia przemocy, inspirował go m.in. przyjaciel dźinista.

ilustracja: Bohdan Butenko
ilustracja: Bohdan Butenko

W stanie Gudźarat, gdzie dorastał Gandhi, widziałem dźinijskich kapłanów stąpających boso mimo chłodu poranka, bo nie chcieli korzystać z samo­chodu. Wynalazek ten uważają za zbyt okrutny, gdyż krzywdzi wszelkiego rodzaju żywe istoty, od owadów aż po duże zwierzęta. Kapłani nie jedzą też warzyw bulwiastych, podczas ich wyrywania uszkadza się bowiem delikatne podziemne ekosystemy. Noszą białe szaty zrobione z bawełny, a nie jedwabiu, by nie zabijać larw jedwabnika. W porze monsunowej wolą unikać podróży. Nie chcą przedzierać się przez stojącą wodę pełną mikroorganizmów, w których istnienie wierzyli, zanim jeszcze dostrzeżono je pod zachodnimi mikroskopami.

Dźiniści łagodnie obchodzą się ze światem, a to dlatego, że według nich zwierzęta mają świadomość i w różnym stopniu doświadczają emocji będących odpowiednikiem ludzkiego pożądania, strachu, bólu, smutku i radości. Przez wiele stuleci podobne idee nie cieszyły się na Zachodzie popularnością, jednak w ostatnich czasach zaczęli się do nich przekonywać naukowcy badający procesy poznawcze zwierząt – i to nie tylko oczywistych gatunków, takich jak naczelne, psy, słonie czy wieloryby. Badacze znajdują dowody świadomości u zwierząt, które z pozoru wydają się nam zupełnie obce i pochodzą z odległych gałęzi drzewa życia. W ostatnich latach na łamach pism takich jak niniejsze [autor miał na myśli „The Atlantic”, ale „Przekrój” mu nie ustępuje, przeczytajcie wywiad o ośmiornicach w tym numerze – przyp. red.] coraz częściej można natknąć się na artykuły poświęcone choćby ośmiornicom otwierającym słoiki albo prys­kającym wodą z akwarium prosto w twarz laboranta. Wielu naukowców uważa, że nie warto pytać, które zwierzęta mają świadomość, ale raczej – które jej nie mają.

Zagadka świadomości

Świadomość to największa z zagadek, choć przecież doświadczamy jej nieustannie od przebudzenia do zaśnięcia. Zapewnia nam ona poczucie bycia w ciele, które funkcjonuje w świecie kolorów, dźwięków i dotykalnych przedmiotów, filtrowanym przez nasze nasycone emocjami myśli.

Nawet obecnie, w czasach niereligijnych, świadomość zachowuje element mistyczny. Opisuje się ją albo jako wielkie wyzwanie dla nauki, albo jako magię, której badacze ­nigdy nie zdołają zgłębić. David Chalmers, jeden z najwybitniejszych filozofów zajmujących się tym tematem, powiedział kiedyś, że być może świadomość to jedna z zasadniczych cech wszechświata, jak czaso­przestrzeń lub energia. Kto wie – dodawał – czy nie ma związku z nieokreślonymi mechanizmami świata kwantowego lub pozafizycznego.

Istnieje popyt na podobne koncepcje, gdyż naukowcy nie zdołali dotąd w satysfakcjonujący sposób wyjaśnić świadomości. Wiemy, że systemy sensoryczne ludzkiego ciała przekazują informacje o świecie zewnętrznym do mózgu, gdzie podlegają one sekwencyjnej interpretacji, dokonywanej przez coraz bardziej skomplikowane układy nerwowe. Ale w jaki sposób wszystko to układa się w spójny, ciągły obraz rzeczywistości, w przepływ chwil doświadczany przez obserwujący podmiot zwany przez filozofów hinduizmu „świadkiem”?

Na Zachodzie od dawna uważano, że świadomość to dar od Boga, przyznany wyłącznie ludziom. Filozofowie postrzegali inne zwierzęta jako maszyny zupełnie pozbawione czucia. Nawet po tym, jak Darwin wykazał nasze pokrewieństwo ze zwierzętami, wielu naukowców twierdziło, że ewolucja świadomości dokonała się niedawno, na osobnej gałęzi rozwoju niż ta zajmowana przez szympansy i bonobo. W książce The Origin of Consciousness in the Breakdown of the Bicameral Mind Julian Jaynes stawiał tezę, że stało się to jeszcze później i dopiero język, niczym Wergiliusz, wprowadził nas w nową epokę głębokich stanów poznawczych zdolnych wytwarzać doświadczalny świat.

Jednak od drugiej wojny światowej przekonanie, że świadomość to rzecz względnie nowa, zaczęło tracić popularność, gdyż coraz więcej naukowców wzięło się za systematyczne badanie zachowań i mózgów istot zamieszkujących Ziemię. Każdego roku publikuje się mnóstwo wyników badań, które razem wzięte sugerują, że wiele zwierząt obdarzonych jest świadomością.

Najpewniej pół miliarda lat temu podmorski wyścig zbrojeń między drapieżnikami i ofiarami doprowadził do pojawienia się pierwszych świadomych istot. Był to przełom na skalę kosmiczną, nastała epoka nowych możliwości, nieznanych wcześniej naturze.

Wydaje się, że obok ludzkiego świata istnieje obecnie cały bogaty wszechświat zwierzęcego doświadczenia. Naukowcy zasługują na pochwałę za rzucenie choćby odrobiny światła na ten wymiar rzeczywistości. Nie potrafią jednak odpowiedzieć na pytanie, jak powinniśmy traktować biliony umysłów, z którymi dzielimy planetę. To pro­blem filozoficzny – więc jak na pro­blem filozoficzny przystało, będzie nam jeszcze długo towarzyszył.

Z wyjątkiem Pitagorasa niewielu starożytnych zachodnich myślicieli pozostawiło po sobie tradycję pogłębionej refleksji na temat świadomości zwierząt. Tymczasem filozofowie Wschodu od dawna zmagali się z tą kwestią, szczególnie dźiniści, którzy od blisko 3 tys. lat czynią z niej istotny element swojego systemu etycznego.

Wiele ich przekonań nie wytrzymuje w konfrontacji z wiedzą naukową. Wiara nie zapewnia wcale wyjątkowego dostępu do prawdy, mistycznej czy jakiejkolwiek innej. Niemniej dźinizm, bodaj pierwsza na świecie kultura miłosiernie traktująca zwierzęta, ogromnie poszerzył horyzonty ludzkiej wyobraźni moralnej. Miejsca kultu dźinizmu i kliniki dla zwierząt prowadzone przez wyznawców tej religii uważam więc za całkiem dobry przyczółek do refleksji, co nam mówią najnowsze badania na temat zwierzęcej świadomości.

Papugi recytują mantry

W szpitalu dla ptaków spytałem Singha, czy pacjenci sprawiają mu czasem kłopoty. Opowiedział o ptaku, który nie chciał jeść z ręki i niekiedy potrafił skaleczyć, gdy próbowało się wziąć go w dłoń. Potem pokazał mi krnąbrne zwierzę, wronę orientalną. Pióra miała czarne jak płyta winylowa z wyjątkiem szarfy w kolorze latte wokół szyi. Nieustannie rozkładała jedno ze skrzydeł w wachlarz; Singh wyjaśnił, że było złamane.

„Parę dni po tym, jak tu trafiła, zaczęła wydawać specjalny odgłos, domagając się jedzenia – mówił Singh. – Żaden inny ptak tego nie robił”. Nie mamy tu jednak do czynienia z wyjątkowym przypadkiem komunikacji między ptakiem a człowiekiem. Pewna papuga popielata zdołała nauczyć się aż 900 słów. Zdarzało się, że w Indiach zwierzęta tego gatunku były uczone recytacji wedyjskich mantr. Niemniej ptaki rzadko kiedy składały znaki werbalne we własne, oryginalne protozdania. I oczywiście nigdy nie twierdzą, że mają świadomość.

Szkoda, bo akurat filozofowie uzna­liby to za najlepszy możliwy dowód ich świadomości, tak samo zresztą jak w przypadku ludzi. Bez dowodu, choćbym nie wiem jak długo gapił się w czarne źrenice wrony, próbując zagłębić się w jej umyśle, nigdy nie będę naprawdę pewien, czy ptak jest obdarzony świadomością. Muszę zatem zadowolić się poszlakami.

Kruki mają nieproporcjonalnie duże mózgi względem reszty ciała. Ich neurony są gęsto upakowane w porównaniu z neuronami innych zwierząt. Naukowcy potrafią mierzyć złożoność obliczeniową aktywności mózgu, ale żadne badanie obrazowe nie ukazało nam jak dotąd świadomości w działaniu. Trudno zatem jednoznacznie wykazać, że dane zwierzę ma świadomość, tylko na podstawie jego cech neuroanatomicznych. Z drugiej strony fakt, że mózg zwierzęcia przypomina nasze własne mózgi, stanowi ważną wskazówkę, jak choćby w przypadku naczelnych, pierwszych zwierząt, które badacze zaszczycili jednogłośnym w zasadzie werdyktem orzekającym istnienie świadomości.

Ogólnie rzecz biorąc, ssaki powszechnie uważa się za istoty świadome, gdyż mają względnie duże mózgi (podobnie jak my) oraz korę mózgu. Właśnie w jej obszarze świadomość dokonuje największych wyczynów. U ptaków kora móz­gu ­nie występuje. Minęło 300 mln­ lat, odkąd ich geny wzięły rozbrat z naszymi, toteż w ptasich mózgach zdążyły się wykształcić inne struktury. Sieć jednej z nich wydaje się jednak cokolwiek przypominać korę. Czyżby natura wykształciła więcej modeli świadomego mózgu?

Są też wskazówki związane z zachowaniami zwierząt, aczkolwiek trudno nam oddzielić, które z owych zachowań mają charakter świadomy, a które są po prostu odruchami i pokłosiem ewolucji. Dobrą ilustracją jest używanie narzędzi. Australijski „ognisty jastrząb” potrafi czasem porwać płonące gałęzie podczas pożaru lasu i przenieść je w inne miejsce, by za ich pomocą wypłoszyć swe ofiary. Może oznacza to, że jest zdolny analizować elementy otoczenia i znajdować dla nich nowe zastosowania. A może działa „z automatu”.

Wrony należą do najwybitniejszych ptasich technologów. Dawno już zaobserwowano, że potrafią wyginać patyki w kształt haczyków. W zeszłym roku badacze opisali, jak osobniki jednego z gatunków złożyły narzędzia z trzech oddzielnych patykowatych części. Populacja japońskich wron nauczyła się wykorzystywać ruch drogowy do rozłupywania orzechów: wrzucają je pod koła samochodów na skrzyżowaniach, a gdy światło zmienia się na czerwone, przylatują i wyjadają miąższ.

Kiedy rozmawiałem z Singhem, wrona znudziła się nami, odwróciła głowę do okna i zaczęła wpatrywać się w swoje słabe odbicie. W 2008 r. sroka, również należąca do rodziny krukowatych (określanych czasem mianem „upierzonych małp”), stała się pierwszym niessakiem, który pomyślnie przeszedł test zwierciadła. Na szyi ptaka, w miejscu widocznym jedynie w lustrze, umieszczono jas­ną kropkę. Kiedy sroka ujrzała swoje odbicie, natychmiast zaczęła wyginać głowę, by owej kropce przyjrzeć się bezpośrednio.

Singh powiedział, że wrona niedługo zostanie przeniesiona na dach, gdzie klatki są większe i ptaki mają możliwość wypróbowania swych osłabionych skrzydeł, do tego z widokiem na otwarte niebo, co z pewnością pozytywnie na nie oddziałuje. Przy odrobinie szczęścia wkrótce będzie mogła wrócić do życia typowego dla dzikich wron, lubiących niekiedy oddawać się akrobatyce przy silnym wietrze lub zjeżdżać po zaśnieżonych powierzchniach. (Ptaki, które umarły w szpitalu, grzebie się nad brzegiem rzeki opodal Delhi. W przypadku wron to niezwykle stosowne, gdyż one czasem także urządzają pogrzeby – czy może raczej autopsje, gromadzą się bowiem wokół martwego osobnika niczym medycy sądowi próbujący ustalić przyczynę śmierci).

Zapytałem Singha, co czuje, kiedy wypuszcza ptaki. „Jesteśmy tu po to, by im służyć – odrzekł i dodał, że nie wszystkie odlatują od razu. ­– Niektóre wracają, by przysiąść mi na ramieniu”.

ilustracja: Bohdan Butenko
ilustracja: Bohdan Butenko

Wrony akurat tego nie robią, Singh widywał jednak czasem swoje byłe pacjentki w okolicy szpitala. Może go szukały? Wszak wrony potrafią rozpoznawać konkretne osoby. Kraczą agresywnie na widok kogoś, kogo nie lubią. Gdy zaś zapałają do człowieka sympatią, przynoszą mu niekiedy prezenty: guziki albo lśniące szkiełka.

Jeśli podobne zachowania stanowią wyraz istnienia świadomości, są dwie opcje: albo świadomość wyewoluowała co najmniej dwukrotnie, albo pojawiła się, jeszcze zanim ptaki i ssaki podążyły osobnymi ścieżkami. Oba scenariusze oznaczają, że przyroda potrafi dziergać umysły z cząsteczek łatwiej, niż dotąd sądzono. I że na całej planecie zwierzęta duże i małe mają nieustannie rozmaite żywe doświadczenia, całkiem podobne do naszych.

Człowiek, ryba – dwa bratanki

Dzień po wizycie w ptasim szpitalu wyjechałem z Delhi. Szosa biegła wzdłuż rzeki Jamuny; oddalałem się od jej lodowcowych źródeł bijących pośród ostrych himalajskich grzbietów. Ścieki ze stolicy zanieczyściły długie odcinki Jamuny. Teraz to jedna z najbrudniejszych rzek świata. Widzę plastikowe butelki unoszące się na powierzchni. W Indiach rzeki są szczególnie ważnym elementem duchowości, więc skażenie ma też wymiar metafizyczny.

Miliony ryb żyły niegdyś w Jamunie, zanim została ona zbezczeszczona przez ludzką technosferę sięgającą niemal wszystkich wód na Ziemi. Nawet w najgłębszych rowach ocea­nicznych pełno teraz śmieci. Niedawno na dnie Rowu Mariańskiego znaleziono foliową torebkę.

Wywodzimy się z puli genowej, z której 460 mln lat temu powstały ryby, przeszło 100 mln lat przed rozdzieleniem się ssaków i ptaków. Myśl o tak dalekim pokrewieństwie okazała się dla niektórych zbyt radykalna, toteż świat wiecznej zmiany, opisany przez Darwina, bardzo powoli przyjmował się w zbiorowej świadomości. A przecież nasze ręce to dawne płetwy, czkawka zaś stanowi pozostałość po oddychaniu za pomocą skrzeli.

Niekiedy naukowcy wydają się wręcz potępiać ryby za to, że nie przyłączyły się do exodusu i nie wyszły na ląd. Kiepski wzrok, niepozwalający dobrze widzieć w podmorskich ciemnościach, uważa się czasem za poznawcze upośledzenie. Jednak nowe badania wskazują, że ryby mają mnóstwo wspomnień i niektóre z nich potrafią przywołać w umyśle skojarzenia sprzed ponad 10 dni.

Umieją też oszukiwać. Samice pstrąga „udają orgazm”: podrygują, jak gdyby przymierzały się do złożenia jaj w nadziei, że nieatrakcyjny samiec zaraz uwolni plemniki i popłynie gdzie indziej. Istnieją podwodne nagrania pokazujące, jak graniki wspólnie z węgorzami płoszą swe ofiary spomiędzy raf. Cała akcja koordynowana jest za pomocą skomplikowanych sygnałów w postaci ruchów głowy. Zachowania te świadczą, że ryby dysponują teorią umysłu, czyli zdolnością spekulowania na temat procesów myślowych innych istot.

Zapewne bardziej niepokojące są wyniki eksperymentów mających określić, czy ryby odczuwają ból. Stanowi on jeden z najwyrazistszych stanów świadomości i nie służy wyłącznie sygnalizowaniu uszkodzeń ciała. Nawet najbardziej prymitywne bakterie mają specjalne czujniki na swych zewnętrznych błonach. Kiedy owe czujniki rozpoznają niebezpieczne związki chemiczne, uruchamia się odruch ucieczki. Bakteria nie ma jednak ośrodkowego układu nerwowego, w którym podobne sygnały zostałyby przekształcone w wielowymiarowe doświadczenie otoczenia.

W organizmie ryby znajdziemy natomiast znacznie więcej typów czujników. Dlatego ryba potrafi wyczuć zmianę temperatury wody, kwaśne związki chemiczne albo haczyk wbijający się w ciało. Jeśli w laboratorium wstrzyknąć kwas w pysk pstrąga, nie nastąpi jedynie miejscowa reakcja. Cała ryba zaczyna się rzucać. Dochodzi do hiperwentylacji. Pstrąg ociera się pyskiem o szybę akwarium albo o żwirek na dnie. Przestaje dopiero, gdy otrzyma morfinę.

Podobne eksperymenty każą się zastanawiać nad etyką badań, ale doświadczenia ryb w laboratorium są wręcz sielanką w porównaniu z tym, co przeżywają biliony ryb odławianych w oceanach, rzekach i jeziorach całego świata. Niektóre żyją jeszcze wiele godzin po wyrwaniu ich z wody, nawet wówczas, kiedy trafiają do zimnych, blado oświetlonych przetwórni.

Ryba odczuwa ból inaczej niż my. Ludzka świadomość to istny gabinet luster, więc nasz ból zyskuje również wymiar egzystencjalny. Przeczuwamy nadchodzącą śmierć, żałujemy, że nie spełnią się nasze rozmaite przyszłości wyobrażone. Kusi wręcz stwierdzenie, że ból to najdonioślejszy rodzaj cierpienia. Powinniśmy jednak pamiętać, że my umiemy radzić sobie z bólem, wiemy przecież na przykład, że kiedyś męka się skończy. Gdy natomiast wyciągamy z głębiny rybę, zwierzę obdarzone mniejszą świadomością, jej krwiobieg na skutek urazu ciśnieniowego wypełnia się kwasem. Ryba rzuca się na pokładzie kutra w niemym krzyku. Sądzi, że jej ból będzie trwał wiecznie.

Dźiniści opowiadają historię Neminathy, starożytnego męża, który ponoć zawsze potrafił usłyszeć krzyki cierpiącego zwierzęcia. Nauczył się tego, kiedy pasł krowy nad brzegami Jamuny w rodzinnej wiosce Śauripur. Dotarcie tam z Delhi zajmuje mi 4 godziny.

Neminatha to jeden z 24 dźinijskich „twórców brodu”, proroków, którzy przeszli przez metaforyczną rzekę, wyzwolili się z cyklu śmierci i ponownych narodzin, a następnie wskazali innym drogę ku oświeceniu. W opowieściach o twórcach brodu zawsze podkreśla się ich pokojowe postępowanie. Jeden z nich, jeszcze w łonie matki, nigdy się nie poruszył, by nie przysporzyć jej boleści, i nie wywołał choćby najmniejszej fali w wodach płodowych.

Tylko kilku twórców brodu to postacie historyczne; Neminatha do nich nie należy. Dźiniści mówią, że w dniu swego ślubu opuścił wioskę na zawsze. Rankiem wsiadł na słonia, by pojechać do świątyni, w której miała się odbyć ceremonia. Po drodze dobiegły go straszliwe, cierpiętnicze krzyki, zapragnął więc dowiedzieć się, skąd dobiegają. Słoń zaprowadził go na miejsce. Okazało się, że krzyczało zwierzę zarzynane na weselną ucztę.

W tamtej chwili Neminatha doznał przemiany. Wedle niektórych wersji wypuścił na wolność wszystkie inne zwierzęta szykowane do zjedzenia, w tym rybę, którą zaniósł do rzeki. Inni powiadają, że uciekł. Tak czy siak, wyrzekł się dawnego życia. Zostawił narzeczoną i udał się na Girnar, świętą górę w Gudźaracie, kilkadziesiąt kilometrów od wybrzeży Morza Arabskiego.

Wielozmysłowy widok

Zacząłem się wspinać na Girnar przed świtem. Musiałem pokonać ­7 tys. stopni na zboczu góry, by około dziewiątej dotrzeć do świątyni na szczycie i zdążyć na odbywający się tam rytuał.

Poprzedniego dnia, w odległym o 80 km Parku Narodowym Gir widziałem dwa lwy azjatyckie, niemal nieodróżnialne od ich afrykańskich kuzynów. Kiedyś były tu drapieżnikami najwyższego szczebla, lecz prawie wyginęły podczas brytyjskiej kolonizacji. Żaden wicekról nie potrafił odmówić sobie polowania przy okazji wizyty w pałacu maharadży. Obecnie lwy azjatyckie należą do najrzadziej spotykanych drapieżników; deklasują nawet irbisa śnieżnego, ich sąsiada z północy, choć ujrzenie go na ostrych graniach Himalajów to rzecz tak wyjątkowa, że uchodzi za spełnienie duchowej pielgrzymki.

Starałem się nie myśleć o lwach, które niedawno zaczęły zasiedlać lasy na Girnarze, kiedy mijałem w ciemności niewielkie chaty i namioty. Świt wydobył z mroku hulmany siedzące na głazach. Jeden z nich przyglądał się bacznie sprzedawcy rozstawiającemu stragan z jedzeniem i wodą dla dźinijskich pielgrzymów. Gdy tylko sprzedawca na moment się odwrócił, małpa skoczyła i ukrad­ła mu banana. W parku Gir widziałem jelenie wykorzystujące hulmany jako nadrzewny system wczesnego ostrzegania. Małpy siedzące na gałęziach wypatrywały lwów i lampartów zdolnych roztopić się w przedmonsunowym, bursztynowozłotym krajobrazie. Na ich widok wydawały szczególny odgłos, rozpoznawalny dla jeleni (i dla tropiciela, który oprowadzał mnie po parku).

Szedłem na szczyt Girnaru. Mijały mnie bosonogie kobiety w jasnopomarańczowych, jasnozielonych lub różowych sari. Słyszałem, jak pobrzękują delikatne srebrne bransoletki na ich kostkach. Dotarłszy do znaku informującego, że zostało mi jeszcze tysiąc stopni, zdjąłem plecak i usiadłem na murku, luźno majtając nogami.

Dwa zakręty niżej stary dźinijski mnich w białej szacie z mozołem wchodził po schodach. Wydawał się samotny, ciężko mu się oddychało. Mnisi i mniszki wyrzekają się wszystkiego, co doczesne. Zrywają też więzi z rodziną. Ostatni raz żegnają się z dziećmi, bo nigdy już ich nie zobaczą, chyba że za sprawą przypadku wpadną na nie gdzieś na wiejskich drogach, po których wędrują aż do śmierci, nosząc na grzbiecie cały swój dobytek.

Przez moment mnich i ja mieliśmy szlak tylko dla siebie. Panowała cisza, zmącona jedynie bzyczeniem patykowatej czarnej osy ponad gęstymi kwiatami bugenwilli. Ostatni wspólny przodek mój i owej osy żył na Ziemi prawdopodobnie ponad 700 mln lat temu. Wygląd owada dodatkowo wzmagał wrażenie ewolucyjnego dystansu. Długie ciało i maleńkie segmenty jego oczu zdawały się zbyt obce, by można było przypisać osie świadomość. A jednak pozory mylą. Uważa się, że niektóre osy wykształciły duże oczy, by rejestrować pewne bodźce społeczne. Osobniki paru gatunków rozpoznają indywidualnych przedstawicieli swej kolonii po cechach wyglądu.

Mrówki, podobnie jak pszczoły, należą do rzędu błonkówek, charakteryzującego się zdolnością do bardzo złożonych zachowań. Mrówki potrafią budować z siebie żywe mosty, dzięki czemu cała kolonia może pokonać przeszkodę. W warunkach laboratoryjnych pszczoły udaje się nauczyć pewnych abstrakcyjnych kategorii, np. „podobne do”, „różne od” albo „zero”. Pszczoły uczą się też od siebie nawzajem. Jeśli jedna z nich zaczyna w nowatorski sposób pobierać nektar, inne będą naśladować jej zachowanie. Czasem innowacja przyjmie się w całej kolonii lub nawet zostanie przekazana następnym pokoleniom.

W ramach pewnego eksperymentu zwabiono pszczoły na łódź pośrodku jeziora, na której naukowcy umieścili wodę z cukrem. Gdy owady wróciły do ula, od razu poinformowały tańcem o położeniu łodzi. Zazwyczaj inne pszczoły natychmiast ruszyłyby do nowo odkrytego skarbca z nektarem. Ale tak się nie stało. Owady przywołały swą mentalną mapę okolicy i doszły do wniosku, że przecież na jeziorze nie mogą kwitnąć kwiaty. Co prawda kiedy powtórzono ten eksperyment, nie uzyskano identycznego efektu, ale z innych badań wynika, że pszczoły faktycznie umieją zaglądać do map w swej pamięci.

Andrew Barron, neurolog z Mac­quarie University w Australii, przez ostatnią dekadę badał struktury neuronowe w pszczelich mózgach. Uważa, że integrują one informacje przestrzenne w sposób analogiczny do procesów zachodzących w śródmózgowiu człowieka. Brzmi to zaskakująco. Wszak mózg pszczoły zawiera zaledwie milion neuronów, a ludzki mózg aż 85 mld. Niemniej badania nad sztuczną inteligencją wykazały, że względnie proste sieci potrafią wykonywać całkiem skomplikowane zadania. Muszka owocowa ma tylko 250 tys. neuronów, a jednak obserwujemy u niej zachowania złożone. Przykładowo, postawiona przed koniecznością spółkowania z nieatrakcyjnym partnerem ucieka się do konsumpcji alkoholu pozyskiwanego ze sfermentowanych owoców.

Wiele bezkręgowców wykształciło jedynie bardzo podstawowe ośrodki nerwowe, sieci przypominające nicienia. Jednak przeszło pół miliarda lat temu dobór naturalny sprawił, że z kluchowatych organizmów zaczęły powstawać stawonogi z wyraźnymi wypustkami i nowymi, wyspecjalizowanymi narządami sensorycznymi, które pozwoliły wyzwolić się od prymitywnego życia sprowadzającego się do bodźców i reakcji.

Pierwsze zwierzęta orientujące się w trójwymiarowej przestrzeni napotykały zapewne nowe problemy, których rozwiązywanie przyczyniało się do ewolucji świadomości. Weźmy choćby czarną osę. Kiedy unosiła się nad cieniutkimi płatkami bugenwilli, przez jej mózg bieg­ło mnóstwo informacji, np. na temat słońca, wibracji dźwiękowych lub zapachów kwiatów. Sygnały nie napływały jednocześnie, aby więc stworzyć trafny, ciągły obraz świata zewnętrznego, osa musiała je zsynchronizować, uwzględniając dodatkowo korektę na własne ruchy, co nie jest łatwe, gdyż niektóre jej narządy sensoryczne znajdują się w ruchomych częściach ciała, choćby w obracającej się głowie.

Neurolog Björn Merker twierdzi, że pierwsze zwierzęce mózgi rozwiązywały wszystkie te problemy, wytwarzając wewnętrzny model świata z awatarem ciała w samym jego środku. Świadomość – dodaje naukowiec – to tylko wielozmysłowy widok rozciągający się z tego centralnego punktu. Procesy synchronizacji, szum i zakłócenia powodowane przez nasze poruszające się ciała przebiegają niezauważenie, jak gdyby niewidzialny reżyser – algorytm – usunął je w montażowni. Nie doświadczamy świadomie mechanizmów przekształcających prag­nienia i zamiary w ruchy. Kiedy uznałem, że pora znowu ruszyć po stopniach w górę, po prostu wstałem i po­szedłem, nie myśląc o pojedynczych mięśniach pracujących przy każdym kroku. Osa nie jest zapewne świadoma każdego uderzenia skrzydłami. Po prostu się porusza i tyle.

Jeśli jeden z morskich przodków osy wykształcił pierwszą na Ziemi, zarodkową świadomość, w niczym nie przypominała ona naszej. Prawdopodobnie nie uwzględniała barw ani ściśle zdefiniowanych przedmiotów. Mogła pojawiać się tylko w pewnych sytuacjach i znów zanikać. Mogła sprowadzać się do trudno uchwytnych binarnych odczuć, dobrych i złych doświadczeń. My, którzy oglądamy gwiazdy lśniące daleko w kosmosie, uznalibyśmy taką egzystencję za niewyobrażalnie klaustrofobiczną. A jednak świadomość właśnie na tym mogła polegać.

Jedność ze wszechświatem

Mnich dotarł do murku, na którym odpoczywałem. Osa odleciała, uniosła się ku słońcu i w jego świet­le znikła mi z oczu. Stary człowiek miał na twarzy białą maseczkę; niektórzy dźiniści noszą ją, by uniknąć przypadkowego połknięcia owada lub innej małej istoty. Skinąłem mu głową, kiedy przechodził, i oparłem się o ciepły kamień.

Zanim wznowiłem wspinaczkę, mnich był już tylko białą kropką sześć zakrętów wyżej. Odpoczynek sprawił, że zesztywniały mi nogi. Dotarłem do wejścia do świątyni zaledwie kwadrans przed rozpoczęciem ceremonii. Marmurowy dziedziniec lśnił wybielony górskim słońcem.

Pochylając głowę, przeszedłem pod rzędem złotych medalionów i wszedłem do środka, gdzie dziesiątki świec migotały w starannie wydrążonych niszach i na platformach podwieszanych pod sufitem na łańcuchach. Sam sufit był z kamienia. Nadano mu kształt kwiatu lotosu. Delikatne, rozchylające się płatki symbolizowały wyłonienie ­się czystej wiecznej duszy z błot­nistej ziemskiej materii.

Czterdzieścioro dźinistów siedziało ze skrzyżowanymi nogami na podłodze. Kobiety miały na sobie świeżo założone sari, które przyniosły na górę. Wszyscy mężczyźni byli ubrani na biało. Przycupnąłem na tyłach pomieszczenia.

Przed nami zaczynał się ciemny korytarz z dwoma rzędami kolumn, który zwieńczał podświetlony świecami posąg siedzącego mężczyzny wykonany z czarnego marmuru. Jego szeroką pierś wyłożono kamieniami szlachetnymi. Oczy, również z minerałów, zdawały się pławić w ciemności. Patrzyłem jak zahipnotyzowany, dopóki człowiek siedzący koło mnie nie pociągnął mnie za koszulę. „Neminatha” – wyjaśnił, wskazując posąg.

Ponoć właśnie tu, na tej górze Neminatha osiągnął stan zupełnej, niezakłóconej świadomości oraz jedności ze wszechświatem i z umysłem każdej żywej istoty. Dźiniści wierzą, że ludzie są wyjątkowi, gdyż najbliżej im do oświecenia. Żadne inne ziemskie stworzenie nie potrafi tak łatwo przeniknąć do cudzej świadomości.

Pielgrzymi zaczęli śpiewać, początkowo z ich gardeł dobiegała tylko cicha, monotonna nuta, potem jednak hałas przybrał na sile. Jeden z obecnych przetoczył wielki bęben do wejścia do korytarza i uderzył w błonę ciemną pałką. Dwaj inni uderzyli w talerze. Mężczyźni oraz kobiety weszli z różnych stron i utworzyli dwa rzędy po obu stronach korytarza. Kobieta w pomarańczowym sari i złotej koronie przeszła przed posągiem Neminathy, uniosła naczynie nad jego czarną marmurową głowę i wylała na nią mleko zmieszane z błogosławioną wodą. Następnie odziany w biel mężczyzna uczynił to samo.

Śpiew stawał się coraz głośniejszy, niemal ekstatyczny. Pielgrzymi unieś­li ręce i klaskali, szybciej i szybciej. Zdawało mi się, że zbliżamy się do wybuchowej kulminacji, lecz nagle wszystko ustało. Bęben i talerze zamilkły; zapadła cisza, zapełniona przez moment ostatnim zadęciem w konchę.

Wydała ona długą, czystą nutę, która wypłynęła ze świątyni i roz-­brzmiała ponad starodawnymi szczytami. Wracając, zastanawiałem się, czy w nadchodzących stuleciach miejsce to mogłoby stać się czymś więcej niż dźinijską świątynią. Może uznamy je za symbol momentu w dziejach, kiedy porzuciliśmy rojenia, jakoby tylko nas natura obdarzyła umysłem. Może ludzie będą tu przybywać ze wszystkich zakątków Ziemi, by oddać hołd Neminacie, który wszak jest tylko symbolem tego, kto jako pierwszy usłyszał krzyk zwierzęcia i zrozumiał jego znaczenie.

Tłumaczył Jan Dzierzgowski

Tekst ukazał się w miesięczniku The Atlantic, w numerze z marca 2019 r. Śródtytuły w tekście ­zostały dodane przez redakcję.

 

Czytaj również:

Lekcja zachwytu Lekcja zachwytu
i
Daniel Mróz – rysunek z archiwum 383/1958r.
Ziemia

Lekcja zachwytu

Julia Fiedorczuk

Oskarżano ją o zbytnią emocjonalność, wytykano staropanieństwo. Niektórzy sugerowali nawet, że jest radzieckim szpiegiem. To cena, jaką płaciła za pisanie o szkodliwym wpływie pestycydów na środowisko naturalne. Nazywała się Rachel Carson.

Rok 1962, trwa zimna wojna. Stany Zjednoczone wprowadzają embargo wobec Kuby, pędzi nuklearny wyścig zbrojeń i wyścig o podbój kosmosu. Lou Reed ma 20 lat, Bob Dylan – 21 i właśnie wydał swój pierwszy album. 19-letnia Janis Joplin zaczyna studia na University of Texas w Austin, których nie ukończy. 5 sierpnia w niejasnych okolicznościach umiera Marilyn Monroe, jej śmierć określa się jako „prawdopodobne samobójstwo”. 28 sierpnia 1962 r. o godzinie 16.00 rozpoczyna się konferencja prasowa prezydenta Johna F. Kennedy’ego, podczas której pada pytanie, czy prezydent rozważa zaangażowanie Departamentu Rolnictwa albo publicznej służby zdrowia do zbadania wpływu DDT i innych popularnych pestycydów na ludzkie zdrowie. Kennedy bez wahania odpowiada twierdząco, dodając, że sprawa jest już badana, a to za sprawą książki „panny Carson”.

Czytaj dalej