Myśląc o niektórych zwierzętach, czasem trudno oprzeć się wrażeniu, że kiedy Darwin je stwarzał, nie był do końca trzeźwy. Przynajmniej ja mam z tym problem. Przy niektórych musiał być pobudzony, przy innych miał halucynacje, jeszcze inne powstawały w stanach szczęśliwego wyluzowania, ale są też takie, przy których musiał być strasznie na coś wkurzony i efekt jego działań przypomina wcielone zło z męczącego koszmaru. Nie będę dociekał, jakie substancje mogły na niego wpływać, ale sądzę, że różnych rzeczy możemy się domyślać. Czasem bowiem łatwo zgadnąć, o co chodzi. Pomyślmy o leniwcu. Wystarczy spojrzeć na jego twarz i porośnięte glonami ciało, żeby pomysł na to, co palił jego twórca, był dosyć banalny.
To oczywiście tylko takie tanie metafory. Jestem pewien, że Darwin zawsze był przytomny i sumienny, a inspiracje pojawiały się u niego wyłącznie legalnie. Na przykład stwarzając kota, musiał być niewątpliwie u szczytu swych możliwości. Kot stanowi ewolucyjne arcydzieło, połączenie niezwykłej gracji i urody ze śmiertelną skutecznością zabójcy. Albo inaczej – ciepła i mrucząca kula futra rozkosznie uniemożliwiająca mi teraz sprawne operowanie klawiaturą potrafi w jednej chwili zmienić się we wcielenie furii najeżone pazurami, zębami i kto wie czym jeszcze. Koty są zdumiewające i choć nie wszyscy doceniamy ich doskonałość, każdy zdaje sobie sprawę z ich istnienia. W tym cyklu chciałbym jednak pisać o zwierzołkach, w których egzystencję czasem ciężko uwierzyć. Tymczasem one istnieją i wiele z nich ma się całkiem nieźle, choć zdają się pochodzić z dziwacznych snów czy koszmarów.
Zacznijmy jednak od czegoś miłego. Cokolwiek wspierało umysł, który stworzył naszego dzisiejszego bohatera, musiało ten umysł wprawić w bardzo dobry nastrój. Wyobraźmy sobie pajączka mniejszego od naszego paznokcia. Ma dwa duże czarne oczka na płaskiej twarzy skierowanej do przodu (oraz kilka mniejszych, ale nie będziemy mu tego wypominać), porośnięty jest delikatnym futerkiem, a jego odwłok pokrywają bardzo kolorowe wzorki. Nawet gdy nic nie robi, wygląda po prostu słodko. To samiec pająka z rodzaju Maratus. Choć nie doczekał się oficjalnej polskiej nazwy, czasem nieformalnie tłumaczy się jego nazwę angielską (peacock spider) i całkiem trafnie określa się go jako pająka pawiego.
Nasz bohater mieszka w Australii i ma problem. Na co dzień nieźle sobie radzi, ganiając za małymi owadami wśród mikrokosmicznej gęstwiny, ale dziś chciałby się trochę porozmnażać, a jego wybranka, jak u wielu pająków bywa, jest od niego sporo większa i bardzo chętnie go zje. Jedyne, na co może liczyć stęskniony kochanek, to nieodparty urok osobisty. Tego na szczęście ma pod dostatkiem. Najpierw musi jednak zwrócić na siebie uwagę wybranki. Na szczęście pająki mają sporo łapek do machania, a u tego zalotnika ich trzecia para porośnięta jest białym futerkiem. Kiedy żywiołowo macha nimi nad sobą, wygląda trochę jak technik z latarniami naprowadzający samolot na lądowisko. Nie jest to jednak machanie bezładne (mam zresztą nadzieję, że u techników też nie), tylko miarowe gesty równoległych nóżek w prawo i w lewo. Gdy już zostanie zauważony, zaczyna się robić niebezpiecznie. Teraz musi przekonać swoją oblubienicę, że bardziej niż kolacji spragniona jest miłości. Pajączek podnosi swój kolorowy odwłok tak, że skierowany jest w jej stronę, po czym rozwija swoją tajną broń – specjalne klapki na odwłoku, które go jeszcze powiększają. Tak jakby przyczepił sobie chorągiewki. Jest kilkadziesiąt gatunków pawich pająków i każdy ma swój własny wzorek na ciele, ale wszystkie są bardzo kolorowe i wyglądają trochę jak pysznie udekorowane maski. Gra toczy się o najwyższą stawkę, bo jeśli jego popisy nie zrobią na samicy odpowiedniego wrażenia, jej apetyt zwycięży nad romantyzmem. Nic więc dziwnego, że stara się bardzo. Zalotnik zaczyna zachęcająco trząść wypiętym w górę zadkiem, po czym rozpoczyna jeden z najwspanialszych moim zdaniem tańców godowych w przyrodzie. Bardzo szybko biega w prawo i w lewo, wciąż trzęsąc tyłkiem i machając trzecią parą odnóży. Wygląda to jak popisy rajskich ptaków, tylko w skali mikro, i jeśli wyobraźnia nie usatysfakcjonowała jeszcze waszych zmysłów, polecam poszukanie peacock spider na kanale YouTube. Warto!
Jeśli taniec partnerce się spodoba, następuje jego szczęśliwa kulminacja, a zadowolony małżonek po zapłodnieniu łaskawej wybranki uchodzi z życiem.
Pawie pajączki należą do ogromnej pajęczej rodziny skakunowatych. To koty świata stawonogów. Ich oczy należą do najlepszych wśród wszystkich bezkręgowców i dają obraz porównywalny z naszym wzrokiem, choć malutkie móżdżki tych zwierzątek zawierają zaledwie kilkaset tysięcy neuronów. Ale są to na tyle sprawne urządzenia, że skakuny potrafią się skradać do swej zdobyczy, wykorzystując ukształtowanie terenu, czasem obchodząc ofiarę szerokim łukiem i wyczekując odpowiedniej okazji do skoku. Nie tworzą sieci łowieckich, ale ciągną za sobą specjalną nitkę. Służy ona do komunikacji i jest wysycona feromonami – to dzięki niej samiec odnajduje partnerkę. Kiedy jednak skakun zbliży się do ofiary, wytwarza nieco grubszą nić, którą przed skokiem przytwierdza do roślin – to zabezpieczająca uprząż ratująca go przed upadkiem na wypadek spudłowania.
W naszej rodzimej faunie mamy kilkadziesiąt gatunków skakunowatych. Nie są wprawdzie aż tak kolorowe, ale też mają ujmujące fizjonomie, wielkie oczy i delikatne futerko. A jeśli zdamy sobie sprawę, że należą do nich gatunki o tak fantastycznych nazwach (choć to raczej świadczy o chemicznych uniesieniach wymyślaczy nazw niż stwórców pająków), jak rozciągnik mchuś, strojniś nadobny czy, mój ulubieniec, lśniś nawapnik, to mam nadzieję, że i na nie spojrzymy z życzliwością. Ktokolwiek wymyślił skakuny, a już na pewno pawie pajączki z Australii, musiał mieć bardzo dobry humor.