Paradoksy pamięci w Izraelu Paradoksy pamięci w Izraelu
i
fragment obrazu Raphaela Pereza; 2017 r.; źródło: Raphael Perez Israeli Artist, Flickr (CC BY 2.0)
Wiedza i niewiedza

Paradoksy pamięci w Izraelu

Paulina Małochleb
Czyta się 12 minut

Stereotyp Żyda z Polski jest wyraźny i trwa mniej więcej od lat 20. XX w. Opiera się m.in. na przekonaniu, że kulturalne zachowanie polskiego Żyda nijak ma się do specyficznych standardów bliskowschodnich: używa on zbyt często słów przepraszam i proszę, nosi elegancki strój niepasujący do temperatury, całuje kobiety po rękach, dużo czyta, chodzi do teatru czy filharmonii, obsesyjnie dba o wykształcenie.

Znaną postacią, która kumulowała i upowszechniała ten stereotyp był premier Menachem Begin, nazywany przez Izraelczyków Polani galuti, czyli Polak z diaspory. W przypadku kobiet ważny jest stereotyp Matki Polki – mówi Karolina Przewrocka-Aderet, autorka książki "Polanim. Z Polski do Izraela”.

Naszej rozmowie przysłuchuje się (z zainteresowaniem, ale trochę też z blazą właściwą niemowlętom) pięciomiesięczny syn Karoliny, przechadzamy się po alejkach Parku Jordana w Krakowie, pomiędzy popiersiami polskich bohaterów, m.in. Zygmunta Szendzielarza-Łupaszki, co tylko podkreśla ironię całej tej opowieści.

Paulina Małochleb: Kim są Polanim?

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Karolina Przewrocka-Aderet: Polanim to w języku hebrajskim Polacy. W Izraelu mówią tak o sobie Żydzi, którzy w różnych okresach przyjeżdżali tam z Polski. Co ciekawe, w kraju, w którym swobodnie, bez żadnych nieprzyjemności wreszcie mogą być Żydami, oni odwołują się do miejsca swojego pochodzenia. Zresztą nie tylko oni, bo większość przybyszów, przedstawicieli starszych pokoleń, robi to samo. Są zatem Jekkes, czyli Żydzi niemieccy, Carfatim, czyli Żydzi z Francji, Etiopim – Żydzi z Etiopii, a także wielu innych. Gdy przyjrzeć się temu głębiej, okazuje się, że to, jak określają się „nasi” emigranci, pokazuje także ich relację z Polską: jedni mówią o sobie Żydzi z Polski, inni Żydzi polscy, a jeszcze inni mówią Polacy żydowskiego pochodzenia.

Czy młodsze pokolenia także identyfikują się w ten sposób?

Zdecydowanie nie. Młodsze pokolenia urodzone oraz wychowane w Izraelu identyfikują się już jako Izraelczycy. Niezależnie od tego pochodzenie ma tam nawet dzisiaj w wielkie znaczenie i stanowi podstawę tożsamości. Na przykład mój mąż powie o sobie, że w siedemdziesięciu pięciu procentach pochodzi z Polski. Dzieci oraz wnuki emigrantów mają zwykle dużą wiedzę o swoich korzeniach, choć nie każdy interesuje się tym czynnie. Znam jednak kilkoro wnuków Polanim, którzy regularnie jeżdżą z dziadkami do Polski, biorą udział w spotkaniach polskich ziomkostw, a nawet uczą się języka czy decydują się zamieszkać tutaj na dłużej. Jeśli zaś chodzi o pierwszą generację Żydów polskich – jest ich w Izraelu coraz mniej, z roku na rok ich ubywa. Ale od lat 90. istnieje około 180 ziomkostw polskich, czyli organizacji zrzeszających Żydów pochodzących z konkretnych miast i regionów, wspierających nowo przybyłych oraz pielęgnujących pamięć po Zagładzie. Dzisiaj została ich garstka, a zaledwie kilka takich organizacji działa naprawdę prężnie, np. Zagłębie, Kraków, Kielce czy Towarzystwo Przyjaźni Polska-Izrael, które z kolei nie jest klasycznym ziomkostwem.

Polanim to określenie neutralne czy zabarwione emocjonalnie?

Jako określenie związane z miejscem pochodzenia oczywiście neutralne. Ale trudno oczekiwać, by w stuletniej historii emigracji z Polski do Palestyny, a potem do Izraela, nie obrosło ono stereotypami. Podobnie jak te odnoszące się do pozostałych krajów, z których przyjeżdżali Żydzi. Stereotyp Żyda z Polski jest bardzo wyraźny i trwa mniej więcej od lat 20. XX w. Opiera się m.in. na przekonaniu, że kulturalne zachowanie polskiego Żyda nijak ma się do specyficznych standardów bliskowschodnich: używa on zbyt często słów przepraszam i proszę, nosi elegancki strój niepasujący do temperatury, całuje kobiety po rękach, dużo czyta, chodzi do teatru czy filharmonii, obsesyjnie dba o wykształcenie. Znaną postacią, która kumulowała i upowszechniała ten stereotyp swoją postawą był premier Menachem Begin, nazywany przez Izraelczyków Polani galuti, czyli Polak z diaspory. Uwagę zwraca też silny polski akcent przybyszów znad Wisły, a także ich kod zachowania, który nakazuje być grzecznym, ale już niekoniecznie szczerym. W przypadku kobiet ważny jest stereotyp Matki Polki. Taka matka perfekcyjnie dba o swoją rodzinę, sprząta, karmi, robi dla swoich dzieci wszystko, poświęca się. Tym samym jednak staje się symbolem wiecznie zmartwionej, przeciążonej, niezadowolonej, chłodnej. W języku hebrajskim często mówi się więc np. „Nie bądź Polką”, co oznacza: nie zachowuj się cierpiętniczo, nie bądź zanadto uprzejma, jeśli wcale nie masz na to ochoty. Matka Polka to w Izraelu dokładnie ta sama figura, którą znamy w Polsce, tyle tylko, że widziana w ciemniejszych barwach.

Jak w Izraelu żyją ze sobą przedstawiciele różnych narodów?

Wydawałoby się, że przyjeżdżając do Izraela z różnych stron świata, Żydzi powinni żyć ze sobą w harmonii. Ale trudno o nią, gdy każdy kulturowo związany jest bardziej z miejscem swojego urodzenia i skoro nawet 70 lat po powstaniu państwa nie ma czegoś takiego jak jednolita kultura izraelska, jest za to tygiel kulturowy. W naturalny sposób, w różnych okresach dochodziło i wciąż dochodzi do różnych tarć. Gdy powstało państwo Izrael, największe znaczenie polityczne oraz społeczne mieli Żydzi aszkenazyjscy, spośród których Polacy byli jedną z najliczniejszych grup. Zajmowali najważniejsze stanowiska administracyjne, wykonywali najlepiej płatne zawody. Gdy w kolejnych alijach dołączali do nich Mizrachim, Żydzi z krajów bliskowschodnich, padli oni ofiarą dyskryminacji, wręcz rasizmu ze strony Aszkenazim, zajmujących już miejsca na szczycie hierarchii. Nie mogli więc znaleźć pracy, byli uznawani za gorzej wykształconych, próbowano narzucać im zwyczaje oraz sposób bycia Aszkenazyjczyków. Zrodziły się wtedy konflikty, które trwają do dziś. Niedawno po raz kolejny powrócił w debacie publicznej wątek dzieci Żydów jemeńskich. Mówi się, że w latach 50. w szpitalach tuż po porodzie odbierano je rodzicom i przekazywano na wychowanie Żydom z Europy. Miały przyjąć kulturę Zachodu, pozbyć się bliskowschodnich naleciałości. Po latach dzieci te próbują dociec sprawiedliwości, a sprawa dzieli społeczeństwo, bo nie została do końca wyjaśniona.

A kto teraz zajmuje najniższe miejsce na drabinie społecznej?

Dziś o swoje miejsce wśród obywateli walczą Żydzi etiopscy, którzy niedawno wyszli na ulice miast, przeciwstawiając się dyskryminacji. Sam Izrael staje się coraz bardziej bliskowschodni, mentalnie, ale nie tylko. Z kuchnią izraelską kojarzy się hummus i falafel, z muzyką – ulubione dźwięki Mizrachim. Tego, co my w Polsce uznajemy za kulturę żydowską – muzyki klezmerskiej, języka jidysz, gefilte fish – dziś w Izraelu w kulturowym mainstreamie po prostu nie ma, kojarzy się z jakimś skansenem.

Czym różni się pamięć migracji w Polsce i Izraelu? W 2016 r., przy okazji rocznicy Października, niewiele mówiło się u nas o alii gomułkowskiej, raczej wspominamy emigrację 1968 r. Jak to wygląda z perspektywy Izraela?

Polska pamięć wyparła kolejne fale emigracji do Izraela. Tymczasem było ich wiele i wszystkie wiązały się z sytuacją polityczno-społeczną w Polsce. Migracja zaczęła się na dobre po I wojnie światowej. Z Polski wyjeżdżali wtedy Żydzi-syjoniści, motywował ich nie tylko antysemityzm, ale również syjonizm. Powstało wówczas wiele organizacji młodzieżowych przygotowujących do emigracji. To były pierwsze pokolenia, które – z poczuciem wygnania – oddzielały Polskę od polskiej kultury. Bo do kultury oraz literatury miały ogromny sentyment, do ludzi – niemal żadnego. Paradoksalnie do wyjazdu mobilizowała niepodległość Polski, bo dawała nadzieję, że im także się uda ją zdobyć. Kolejna ważna fala migracyjna miała charakter przede wszystkim gospodarczy, była to alija Grabskiego. Później Żydzi emigrowali nielegalne, kiedy Brytyjczycy wydawali już dokumenty ograniczające napływ ludności do Palestyny. Następnie alije wojenne – tuż przed rokiem 1939, w czasie II wojny, a potem już po niej. O traumatycznych wspomnieniach tych przybyszów nikt nie chciał w Izraelu przez kilkanaście lat słuchać, oni też nie potrafili jeszcze o swych doświadczeniach mówić. Ich stosunek do Polski był w przeważającej większości negatywny. Dla nich Polska to był cmentarz, miejsce przesiąknięte krwią, gdzie cierpieli i zginęli ich najbliżsi.

Alija gomułkowska była już inna. Wyjeżdżali ludzie w Polsce wychowani, którzy mimo wojny postanowili tu pozostać, a następnie poczuli się brutalnie wygonieni. Sprawiła, że do Izraela przyjechali ludzie z wyższym wykształceniem, specjaliści, przyjęci tu z szeroko otwartymi ramionami. Polska pozbywała się swojej inteligencji, Izrael na tym korzystał. Z kolei emigranci z Marca to ludzie jeszcze bardziej zranieni – wyjeżdżali dziesięć lat później, byli starsi, w innym momencie kariery zawodowej, w innej sytuacji życiowej: całkowicie zasymilowani, a i tak zostali naznaczeni. Zostawiali tu przyjaciół oraz kariery. Emigranci z tych powojennych alii do tej pory mają w Polsce przyjaciół. Gdy zbierałam wywiady do tej książki, często słyszałam od nich pytania, zadawane ze łzami w oczach, o smak polskich jabłek albo o rząd czy ulicę, którą pamiętają z dzieciństwa. W ich pamięci mieszczą się różne sprzeczności: pamiątki z Zakopanego, wspomnienia z dzieciństwa oraz wspomnienie antysemityzmu i jednorazowego paszportu wyjazdowego. Z jednej strony płaczą przy oglądaniu zdjęć, a z drugiej są wściekli na Polaków, bo mają do nich żal o wygnanie z Polski – większość przecież wyjeżdżać nie chciała.

Dlaczego dopiero w 1961 r., w czasie procesu Eichmanna, uruchomiła się pamięć o Holokauście, choć przez kilkanaście lat się o nim nie mówiło?

W jakiś sposób ten proces i zeznania świadków otworzyły pamięć. To był moment, gdy polscy Żydzi zaczęli pisać, zaczęli w końcu o tym mówić. Wcześniej Izrael nie był tym zainteresowany. W polskich domach panowała cisza, dzieci rosły bez świadomości Holokaustu. O tym, co spotkało ich rodziców dowiadywały się, dopiero gdy odchowały swoje dzieci lub umierali pierwsi bliscy. I to właśnie ziomkostwa były miejscem, w którym mogły się czegoś dowiedzieć. Jednak Holokaust był nadal potężną, niezagojoną raną, która przeniknęła przez kolejne pokolenia. I dziś widać, że ten spadek się nie wyczerpał, ma charakter transgeneracyjny.

Czy pamięć Holocaustu ma dzisiaj charakter prywatny?

Przeciwnie! Choć oczywiście jest również doświadczeniem wielu izraelskich rodzin. Natomiast w przestrzeni publicznej doświadczenia wojenne są politycznie wykorzystywane i manipulowane w Izraelu tak samo, jak w Polsce. Izraelski premier Benjamin Netanjahu swobodnie oraz instrumentalnie używa Holocaustu, twierdząc na przykład, że zagrożenie ze strony Iranu przypomina czasy Hitlera, więc Izrael musi budować potęgę militarną właśnie po to, by Holokaust się nie powtórzył.

W jakim stopniu powszechne w społeczeństwie jest zainteresowanie relacjami polsko-żydowskimi? Dużo mówi się o polskim antysemityzmie, zachowaniach w czasie wojny?

Izrael jest tak bardzo podzielony na grupy, że właściwie niewiele wydarzeń ekscytuje cały naród. Pamiętam, że gdy w ubiegłym roku wybuchła afera wokół ustawy o IPN, koleżanka podsłuchała w markecie rozmowę dwóch etiopskich Żydów. „Słyszałeś, że jest afera z Polską, podobno nie mogą mówić o Holokauście?” – pytał jeden. A drugi na to: „Daj spokój, przecież mamy swoje problemy”. I tak właśnie jest z tą pamięcią. Jeśli wybucha afera polska, to ekscytują się tym Żydzi polscy, tak samo, gdy wybuchnie afera francuska, ekscytować się będą Żydzi francuscy. Nie mówiąc już o tym, że Izrael jest bardzo skoncentrowany na sobie: na wewnętrznych problemach w kraju oraz na konflikcie i sprawach w regionie. Wieści z zagranicy zawsze schodzą na drugi plan. Oczywiście ludzka natura jest taka, że negatywne wieści wydają się ciekawsze niż wszelkie inne, zatem jeśli ktoś w Niemczech wymaluje swastyki na cmentarzu albo gdy polski polityk powie coś uznawanego tu za kontrowersyjne, to ta informacja ląduje w głównym wydaniu wiadomości – za to rzadko mówi się o działaniach nieefektownych, na przykład o tym, że Polacy skrzykują się i ratują żydowskie cmentarze.

Owszem, panuje powszechne przekonanie, że Polacy to antysemici. Ubiegłoroczna afera wokół ustawy o IPN wyraźnie je pogłębiła. Ale w tym samym czasie nastąpił boom turystyczny, dziesiątki rejsów tanich linii lotniczych połączyły oba kraje i Polska nagle stała się atrakcyjnym miejscem do wyjazdu na urlop, nie tylko na wycieczkę śladami obozów Zagłady. Spotkania między ludźmi sprawiają, że liczba uprzedzeń się kurczy.

Do której grupy imigracyjnej ty należysz? Jak się czujesz jako młoda imigrantka?

Do Izraela przyjechałam w 2014 r., w samym środku wojny w Gazie, gdy na Tel Awiw codziennie spadały rakiety. Kraj nie był dla mnie zaskoczeniem – poznałam go już cztery lata wcześniej podczas wymiany studenckiej organizowanej przez Muzeum Polin. Ten kolejny wyjazd był już jednak inny, bo związany z moim przyszłym mężem. Z Oferem pobraliśmy się trzy lata temu.

W żaden sposób nie porównuję mojej emigracji do tych, które opisuję w książce. Ba, w ogóle mam problem ze słowem „emigracja”, bo czy mam prawo to tak nazwać? Tanie linie lotnicze łączą Tel Awiw i Kraków, wystarczą niecałe cztery godziny, by przenieść się z jednego miasta do drugiego. Jedną nogą wciąż mieszkam w Krakowie, pozostał moim domem. W efekcie każde z nas – i mąż, i ja – zyskaliśmy dla siebie nowy drugi dom – on w Polsce, ja w Izraelu.

W odnajdywaniu swojego miejsca w nowym mieście bardzo pomagały mi historie, które opisuję w książce. Pomógł mi w tym także Tel Awiw, bo jest miastem międzynarodowym, a co za tym idzie – wielowyznaniowym. Jestem praktykującą katoliczką, co komplikuje nieco wejście w przestrzeń Izraela. Jeśli nie jest się Żydem, aklimatyzację w tym kraju ułatwia ateizm – również z tego powodu, że łatwiej jest takiej osobie zdecydować się na konwersję, której w Izraelu dokonuje się często bardziej po to, by dostosować się społecznie niż ze względów religijnych. Ja nie mogłam się na to zdecydować.

Żyjesz wśród ludzi, którzy zaliczyli służbę w wojsku. W jednym z rozdziałów Polanim pokazujesz za to ojca, który rozpoczyna antyrządowe protesty po tym, jak jego syn ginie na służbie.

W Izraelu armia pełni funkcję spoiwa dla społeczeństwa: to tam wiążą się relacje, miłości, przyjaźnie na całe życie. Służba wojskowa sprawia, że młodzi ludzie szybko dorośleją, uczą się odpowiedzialności w najtrudniejszych możliwych warunkach. Mają 18 lat, a zamiast planować najdłuższe wakacje w życiu przed rozpoczęciem studiów, dostają mundur i broń. Może też dlatego w Izraelu nie zobaczysz typowego obrazka z polskiego blokowiska, czyli grupy młodzieży z piwem w ręku. Tam nikt nie da ci na to ani czasu, ani przestrzeni. Z drugiej strony armia wychowuje społeczeństwo zmilitaryzowane, w którym liczy się siła, wręcz agresja. Wielu żołnierzy służy na Zachodnim Brzegu oraz w Gazie. Biorą udział w akcjach, które budzą w nich strach, bywają też wątpliwe moralnie. To rodzi wiele wewnętrznych dylematów, jakimi żyją jeszcze długo po zakończeniu służby wojskowej.

Twój syn jest na razie bardzo mały, ale i on będzie musiał odbyć tę służbę. Jak ty się z tym czujesz?

Będąc w ciąży, usłyszałam od teściowej to, co mówi się tam każdej córce: nie martw się, gdy twój syn dorośnie, wojska już nie będzie. Zapanuje pokój, wojsko nie będzie już potrzebne. Piękne i tragiczne zarazem – na razie więc chwyciłam się tej myśli, postanowiłam uwierzyć, że tak właśnie się stanie. Że mój syn nigdy nie będzie musiał iść do wojska.

Z jakim zamiarem siadałaś do pisania?

Kiedy po raz pierwszy przyleciałam do Izraela, zaskoczyło mnie, jak wiele polskich tropów można odnaleźć pod bliskowschodnią podszewką tego kraju. Język polski słyszany przypadkiem w sklepach, grubo przeplatany hebrajskim, polskie książki odnajdywane na ławkach w parku, przedwojenne certyfikaty na wystawach maleńkich warsztatów. Polskie domy, takie prawdziwe, z białym obrusem i makatką z Warszawy, łzy w kącikach oczu ich właścicieli na dźwięk języka polskiego. A więc chciałam pokazać tę niesamowitą więź z krajem, do którego moi bohaterowie już nie wrócili na stałe. Ich wrażliwość oraz tęsknotę za krajem, przy całym zrozumieniu dla faktu, że paleta ich uczuć w stosunku do Polaków jest szeroka. Czas robi swoje, zależało mi więc, by z tymi historiami zdążyć, dopóki żyją. Chciałam też pokazać przez pryzmat polskich Żydów historię Izraela. Wytłumaczyć Polsce współczesny Izrael, pokazać, że nie jesteśmy tam wcale przedmiotem powszechnej nienawiści i pogardy, nie budzimy lęków, jak to się u nas często błędnie uważa. No i ostatecznie pisałam ją też trochę dla siebie. Z pomocą historii Polanim próbowałam odnaleźć swoje miejsce w tym kraju, bo łatwiej jest ze świadomością, że inni przechodzili tę ścieżkę przede mną. I zdaje mi się, że się udało.

 

Czytaj również:

Białystok nie chce pamiętać Białystok nie chce pamiętać
i
Białystok, były cmentarz w getcie. Pomnik Bohaterów Getta; zdjęcie: Jędrzej Wojnar
Doznania

Białystok nie chce pamiętać

Jędrzej Wojnar

Co zostało z getta, będącego ostatnim adresem dla 40 tys. obywateli miasta i sceną drugiego co do wielkości zrywu powstańczego obywateli Polski żydowskiego pochodzenia? Lista pamiątek jest łatwa do zapamiętania nawet przez najbardziej opornych. Pierwsza to nieduży pomnik na byłym gettowym cmentarzu. Prócz tego w miejscu, gdzie powieszono Icchoka Malmeda (zginął za oblanie niemieckiego żołnierza żrącą substancją) wisi skromna tablica. I to by było na tyle.

Sierpień, miasto pod niemiecką okupacją. Pożary fabryk są znakiem do rozpoczęcia walki z wielokrotnie silniejszym wrogiem. Powstańcy mają bardzo mało broni, Niemcy do walki rzucają czołgi i lotnictwo. Brzmi znajomo?

Czytaj dalej