Choć za wszelką cenę próbujemy pozbyć się ich z naszych domów, kuzyni karaczanów odwalają kawał dobrej roboty dla środowiska.
Kiedy my powoli doprowadzamy świat do ekologicznej klęski, dzikie karaczany, podgryzając leśną ściółkę, regulują ilość wchłanianego przez glebę azotu. A to praca, według naukowców, nie do przecenienia.
„Tutaj, widzi pani? Otwieramy studzienkę, zerkamy. Jak kilka, to nie robimy wielkiej afery. Kilkanaście – to już trochę gorzej. A jeśli stoję i za nic się nie mogę doliczyć? Wtedy, proszę pani, mamy duży problem”.
José Luis, technik zwalczania szkodników, Hiszpania
„Jedno akwarium mam w pokoju, trzy w garażu, dwa w pralni. To nie są potwory, ale stworzenia jedyne w swoim rodzaju. A kiedy wdrapują się na ręce, to tak przyjemnie gilgocze!”
Shelby, dziewięcioletnia kolekcjonerka, USA
„Nie histeryzuj, przecież cię nie zje”.
Aleksandra, znajoma autorki, Polska
Po kilku minutach rozmowy przepaść widać już bardzo wyraźnie. Dr Piotr Tykarski, entomolog, znawca zwierząt niewielkich i radośnie bzyczących, obserwuje, jak próbuję dotrzeć do końca mojego, rozwleczonego do granic możliwości, pierwszego pytania. W końcu wyrywa mu się: – Karaczan. Pani ma na myśli karaczana, od tego należałoby zacząć.
I wtedy, zbita z pantałyku, zdaję sobie sprawę, że popełniłam – nie pierwsze i z pewnością nie ostatnie w tej rozmowie, ale prawdopodobnie najbardziej widowiskowe – entomologiczne faux pas. Na nic godziny przygotowań. W niczym mi nie pomogło oglądanie odwłoków, czytanie o chitynowych oskórkach oraz dociekanie, co to dokładnie znaczy, że gatunek jest synantropijny. I tak od razu zostaję zdemaskowana jako ta, która potyka się o podstawy, kwestie oczywiste. Dr Tykarski tłumaczy cierpliwie: – Pani mówi karaluch, a to nazwa potoczna. Prawdziwy karaluch (tu mój rozmówca patrzy mi w oczy, jakby chciał się przekonać, jak to jest dryfować po powierzchni zupełnej ignorancji) to gatunek karaczana, karaczan wschodni, Blatta orientalis. Pani, jak rozumiem, chce rozmawiać o karaczanach w ogóle?
Przytakuję entuzjastycznie. Ale i tak do końca naszej rozmowy będę tych dwóch terminów używać naprzemiennie, a dr Tykarski wykorzysta ostatnie pokłady cierpliwości, żeby to z uśmiechem ignorować.
1. Po czym rozpoznać karaczana?
Zaczynam od pytania w rodzaju tych, które mrożą krew w żyłach. Bo jeśli, wyobraźmy sobie, człowiek już akurat stoi z karaczanem twarzą w twarz? Kiedy osoby strachliwe powinny teatralnie wołać o pomoc, a te bardziej odważne od niechcenia rzucić: „dobra, przesuń się, ja to załatwię”? Innymi słowy: jak wiedzieć, że karaczan to karaczan?
Na pierwszy rzut oka widać, że karaczan ma: tułów, odwłok, długie i smukłe, pokryte kolcami odnóża oraz zakończoną czułkami głowę. Uderza jego podobieństwo do dalekiego, owadziego krewnego: chrząszcza.
– Ale odróżnić je można łatwo, jeśli skupimy się na szczegółach – przekonuje dr Tykarski. – Przede wszystkim, karaczany głowę mają schowaną pod przedpleczem, na ogół wystaje ona lekko spod tej części tułowia. U chrząszczy jest ułożona inaczej, często skierowana do przodu. Same skrzydełka, a właściwie ich pierwsza para, jeśli karaczan je w ogóle ma, jest dużo delikatniejsza, żyłkowana, czasem półprzezroczysta. Inaczej niż u chrząszczy, złożone skrzydełka nachodzą na siebie. Z kolei druga para, jeśli jest, składa się pod pierwszą jak wachlarz. Poza tym karaczany mają przy końcu odwłoka zwykle dobrze widoczne wyrostki, tzw. przysadki odwłokowe, czyli cerci.
A jeśli mówimy o różnicach, musimy także wspomnieć o karaczanowym dzieciństwie.
– Widziała pani kiedyś małą biedronkę? – pyta mój rozmówca. Okazuje się, że nie widziałam, dlatego sugeruje, że to czas na skorzystanie z wyszukiwarki grafiki Google’a. Po chwili na ekranie telefonu pojawia się długa, pokryta brodawkami larwa.
– Przypomina biedronkę? – sprawdza mnie doktor.
– Nie przypomina.
– No właśnie! Ciało miękkie, wydłużone, zupełnie niepodobne do dorosłego chrząszcza. Natomiast mały karaczan, czyli nimfa, od początku wygląda jak wersja dorosła. Ma co prawda inne proporcje, brakuje jej skrzydeł. Trochę jak u ludzi, wie pani, te duże główki niemowlaków…
Tu dr Tykarski przerywa i zaznacza, co zrobi jeszcze kilka razy w trakcie naszej rozmowy, że trudno karaczana zaszufladkować, przede wszystkim dlatego, że to rząd liczący ponad 4 tys. (!) gatunków. Chociaż mają wiele ze sobą wspólnego, bo nie bez powodu łączy się je w osobny rząd owadów, musimy pamiętać o niezwykłej różnorodności tej grupy.
2. Zaraz, zaraz! Różnorodna, czyli jaka?
No więc właśnie. Już pod względem wielkości rozstrzał jest całkiem spory. W jednym narożniku mamy: karalucha nosorożca, Macropanesthia rhinoceros, najcięższego z ciężkich, który swoim gigantycznym cielskiem przykryć może pół ludzkiej dłoni (a i tak nie jest gatunkiem najdłuższym, bo prym wiedzie Megaloblatta blaberoides – ma 10 cm!), a w drugim: niepozornego, mierzącego zaledwie 3 mm Attaphila fungicola.
Na karaczany można też spojrzeć przez pryzmat ich różnorodnych umiejętności. Przykład pierwszy z brzegu: odkryta w 2011 r. Saltoblattella montistabularis potrafi skakać. Tak, brzmi może niezbyt imponująco, ale do czasu, bo jeśli uda nam się taki skok zobaczyć na żywo, to nie pozostawia żadnych złudzeń; mała Saltoblattella talentem dorównuje nawet świerszczom. Co dalej? Karaczany pływają – jak choćby Poeciloderrhis cribosa, który, nagle czymś zaniepokojony, potrafi uciec przed drapieżnikiem do wody i ukrywać się pod powierzchnią nawet przez 3 minuty. Inne świecą w ciemności jak samce z rodzaju Lucihormetica. Dwie żółte gałki ulokowane na przedpleczu wyglądają jak fluorescencyjne naklejki (naukowcy odkryli, że, jeśli Lucihormetica naje się marchewek, gałki zmieniają się na pomarańczowe!). Niektóre karaczany latają (np. kubańska Panchlora nivea), podczas gdy inne zupełnie pozbawione są skrzydeł (madagaskarska Gromphadorhina portentosa). Ten ostatni, w obliczu nagłego niebezpieczeństwa albo w przypływie emocji, potrafi też całkiem głośno syczeć. Są i takie karaczany, które wcale na karaczany nie wyglądają – np. piękna jasnozielona Panchlora czy też południowoazjatycka Prosoplecta upodobniająca się do biedronki w celu zmylenia drapieżników.
Karaczany zamieszkują odległe zakątki Ziemi. Żyją na pustyniach (zakopujące się radośnie w piachu Arenivaga) i w ciemnych jaskiniach (ogromna, pozbawiona oczu Trogloblattella nullarborensis). A niektóre mamy tuż obok, na wyciągnięcie ręki. To właśnie one ukradkiem wślizgują się do naszych mieszkań.
3. Gdzie karaczana (nie) spotkać?
Zanim wygooglujemy karalucha nosorożca i wyobrazimy sobie, że pod osłoną nocy wdrapuje nam się niespiesznie do łóżka (jak śpiącym marynarzom, którym karaczany ponoć cichutko podgryzały paznokcie), musimy podkreślić jedno. Karaczany, które wchodzą w interakcję z człowiekiem to około 1% wszystkich znanych gatunków. Co więcej, ciepłolubne karaczany czują się najlepiej w rejonach między zwrotnikami. W Polsce zarejestrowano zaledwie szesnaście gatunków, z których tak naprawdę tylko trzy można określić jako rodzime (zdolne do przetrwania mrozu). Pozostałe to w zasadzie ciepłolubni kosmopolici. Tym najchętniej z nich wszystkich wkradającym się do naszych mieszkań jest zwykły prusak, „nasza” swojska Blattella germanica. Ten nieduży owad może być jednak odpowiedzialny za złą opinię, którą darzymy też inne gatunki – to on atakuje nasze spiżarki, roznosi bakterie i powoduje ataki astmy. Ale nawet jego od pewnego czasu rzadko widujemy. Dr Tykarski ten stan rzeczy wiąże między innymi z nowoczesną architekturą.
– Socjalistyczne budynki, pomijając kwestię brzydoty, były źle zaprojektowane albo źle wykonane. Zwabione ciepłem karaczany wykorzystywały nieszczelności, by dostać się do środka, a za ścieżki łączące i pozwalające im przechodzić między mieszkaniami robiły gilzy w ogrzewaniu centralnym – mówi naukowiec.
Innym alternatywnym, jeśli jeszcze nie łatwiejszym sposobem na przeżycie w polskim bloku było odnalezienie dojścia do swoistego raju na ziemi, miejsca, które łączyło w sobie wszystko to, co dla karaczana w życiu najważniejsze: ciemność, wysoką temperaturę oraz niewyczerpane pokłady jedzenia. Zsyp, co tu dużo mówić, nie miał sobie równych.
Dlatego, Czytelniku, jeśli masz tyle szczęścia i gdzieś nieopodal Ciebie znajduje się ta karaczanowa ziemia obiecana, skorzystaj z okazji. Otwórz klapę, zajrzyj, poczekaj. Może uda Ci się dostrzec w ciemności kawałek chitynowego pancerza.
Inna opcja? Dr Tykarski radzi: – Przejdź się po łące, rozejrzyj przy domu, gdzieś pod lasem znajdziesz może małego karaczana. Przede wszystkim przyjrzyj mu się dokładnie. Jeśli na skrzydełkach ma dwie, eleganckie czarne kropeczki, to trafiłeś na zadomkę*. Ten mały karaczan jest zupełnie nieszkodliwy. Żyje samotnie, nikomu nie wadzi.
I jeśli poczujesz, patrząc w oczy zadomki, że chcesz z nią chwilę dłużej pobyć, to weź ją ze sobą do domu. Obserwuj. Nie zapomnij o karmieniu.
Później wypuść, niech wraca do siebie.
4. A gdyby tak spróbować karaczana zrozumieć?
Wystarczy wejść na Allegro, żeby przekonać się, że twój karaczan jest na wyciągnięcie ręki. Wystarczy obejrzeć kilka filmików na YouTube, żeby uwierzyć, że karaczana można darzyć prawdziwym uczuciem.
Dziewięcioletnia Shelby z Massachussets ma ich już kilka tysięcy (patrz cytat nr 2 ze wstępu do artykułu). Codziennie kilkanaście z nich wdrapuje się jej na ramiona, przyczepia do swetra. Przed włożeniem do terrarium, każdego czule całuje w czułki. Jej mama sprawdza wtedy, czy żaden z przyjaciół córki nie spaceruje jeszcze po dywanie. Ojciec uśmiecha się słabo i mówi: „Najbardziej w karaczanach lubię to, że pewnego dnia znikną z mojego domu”.
A ja zaczynam się zastanawiać: jak z zaniepokojonego rodzica czy skamieniałej ze strachu nastolatki (patrz cytat nr 3) stać się totalnym karaczanowym freakiem? Może po prostu trzeba je bliżej poznać?
Dlatego proszę dra Tykarskiego o podzielenie się czymś, czego byśmy się po karaczanach nie spodziewali.
– Karaczany to oddani rodzice – zdradza. – Choćby Cryptocercus, prawdopodobnie krewniak przodka termitów, który wykazuje wiele cech społecznych.
Rzeczywiście: te żywiące się drewnem karaczany z zaangażowaniem opiekują się swoim potomstwem. W przypadku jakiegokolwiek niebezpieczeństwa zarówno ojciec, jak i matka, stają w obronie rodziny i atakują intruza. Ta uwaga ze strony obojga rodziców pozytywnie wpływa na małe karaczany, które rozwijają się szybciej niż rówieśnicy z jednym opiekunem.
– Takie małe karaczany, nimfy, są całkiem towarzyskie. Nie mają problemu z przebywaniem w grupie – dodaje dr Tykarski. – Dopiero po jakimś czasie zaczyna się między nimi rywalizacja. Samce trzymają się swoich rewirów, są wobec siebie agresywne.
– Ale… – zaczynam, bo przed oczami mam jeszcze hiszpańskie studzienki (cytat nr 1!). Dr Tykarski czyta mi w myślach: – Ale pani ma w głowie te karaczany, które znamy. A znamy, siłą rzeczy, te, które towarzyszą człowiekowi. One mają to do siebie, że żyją stadnie. To taka strategia, która pozwala im na zasiedlanie siedzib ludzkich. Im grupa nie przeszkadza, wręcz pomaga.
Karaczany, jak wszystkie owady, produkują feromony. Kiedy jeden z nich – ten dzielny wędrowiec i największy ryzykant – opuszcza stado, żeby odkryć, jakie przygody czekają na niego za rogiem, nie działa tylko na własny rachunek. W głowie ma rodzinę oraz przyjaciół, którzy już przebierają odnóżami i czekają na wieści z podróży. Więc gdy znajduje wypełnioną po brzegi spiżarkę, resztki jedzenia, a nawet odrobinę papieru, jego feromony, jak rozpylone w powietrzu perfumy, od razu naprowadzają bliskich na źródło pokarmu.
Zanim chwycimy za trutkę, warto spojrzeć czasem na karaczana z większym zrozumieniem. Musiał sporo przejść, żeby dojść tak daleko.
5. Jak potwierdzić (totalną!) wyższość karaczana nad człowiekiem?
– A czy to prawda, że kiedy odetniemy karaczanowi głowę… – zawieszam teatralnie głos. Jestem pewna, że dr Tykarski na tę ciekawostkę zareaguje z entuzjazmem porównywalnym do mojego.
– Tak, tak. Może przeżyć nawet i dwa tygodnie – wzrusza na to ramionami mój rozmówca. – Ale niech mi pani powie, co to za życie?
Dzięki otwartemu układowi krążenia oraz otworom oddechowym znajdującym się na powierzchni całego ciała karaczan bez głowy funkcjonować może jeszcze kilkanaście dni, ale jego los jest już przesądzony.
– Głowa już nie odrośnie. Karaczan staje się po prostu kawałkiem chityny z odnóżami, pobudzanymi przez parę zwojów nerwowych. W końcu umiera, z głodu i pragnienia – podsumowuje dr Tykarski.
Istnieją jednak inne dowody na karaczanową odporność. Karaczany należą do grupy najstarszych stworzeń na świecie, wielokrotnie musiały dostosowywać się do zmieniającego się środowiska. Pamiętają dinozaury, widziały początek człowieka i pewnie będą też świadkami naszego końca. Mówi się, że przeżyłyby nawet wojnę atomową (dają sobie radę ze śmiertelnymi dla człowieka dawkami promieniowania). A do tego potrafią nas przechytrzyć.
W latach 80. to ludzie myśleli, że wygrali tę (napędzaną zakorzenionym kulturowo strachem) długoletnią wojnę z karaczanami. Trucizna wymieszana z cukrem, przysmakiem karaczanów, miała być naszą najskuteczniejszą, ostateczną bronią. Tymczasem kilkadziesiąt lat minęło, a ostatnie badania na North Carolina State University wykazały, że karaczany już dały sobie z tym radę. W ekspresowym tempie wyrobiły w sobie niechęć do glukozy.
Za to kuzyni szkodników, których za wszelką cenę próbujemy pozbyć się z naszych domów, odwalają kawał dobrej roboty dla środowiska. Kiedy my powoli doprowadzamy świat do ekologicznej klęski, dzikie karaczany, podgryzając leśną ściółkę, regulują ilość wchłanianego przez glebę azotu. A to praca, według naukowców, nie do przecenienia.
Innymi słowy: oto co karaczan robi dla Ciebie, Czytelniku. A ty co robisz dla karaczana? Mógłbyś na przykład, po przeczytaniu tego wszystkiego, przestać wić się i krzyczeć na jego widok.
– Bo dobrze by było, gdybyśmy do owadów umieli podchodzić z ciekawością, a nie tylko z obrzydzeniem – kończy dr Tykarski. Brzmi jednak jak człowiek, który nie wiąże z tym stwierdzeniem zbyt wielkich nadziei.
*Jeśli nie, to jest to prusak i pewnie zawoła kumpli – trzymaj się z daleka.