Zaczęło się od refleksji, że świat składa się z dźwięku.
Ta obserwacja, rozbrajająca w swej prostocie, dała początek jednemu z najbardziej niesłychanych odkryć w dziedzinie biologii i etologii.
Na pomysł zarejestrowania odgłosów wydawanych przez wieloryby wpadł amerykański biolog Roger Payne, który prowadził badania z udziałem ciem, starając się udowodnić, że owady te wytworzyły złożone formy komunikacji głosowej. W marcu 1967 r. usłyszał o wielorybie wyrzuconym przez ocean na plażę w pobliżu jego domu. Kiedy pojechał na miejsce, doznał szoku. Ktoś wykroił scyzorykiem na boku zwierzęcia własne inicjały i włożył niedopałek papierosa w otwór nosowy.
Był zimny, deszczowy wieczór. Payne stał długi czas w ulewie, wpatrując się w zwłoki. Tego dnia postanowił zmienić kierunek swoich naukowych prac.
Na trop wielorybich pieśni naprowadził go zaprzyjaźniony inżynier amerykańskiej marynarki wojennej, który nasłuchując radzieckich łodzi podwodnych na Bermudach, trafił na dziwne i bliżej nieznane dźwięki. Payne zabrał ze sobą taśmy do domu, przesłuchał ich setki razy. „Jest jakaś zagadka w tych dźwiękach” – zanotował. Po czym dodał: „Świat musi to usłyszeć”.
W 1967 r. powstaje pierwsze nagranie śpiewu wieloryba.
W 1977 r. pieśń poleci w kosmos na pokładzie sondy Voyager, która dziś znajduje się poza Układem Słonecznym, ponad 24 mld km od Ziemi.
Payne wydał pieśni także na płycie zatytułowanej Songs of the Humpback Whale, która rozeszła się w ponad 100 tys. egzemplarzy i trafiła na listę przebojów „Billboardu”. Od razu urosła ona do rangi mitu, stając się hymnem organizacji na rzecz ochrony wielorybów. Kiedy w 1972 r. przed Kongresem USA głosowano nad ustawą o zakazie komercyjnych połowów, aktywiści, zamiast wystąpić z orędziem, po prostu puścili nagranie śpiewu humbaka.
Kilka lat później płytę otrzyma 10,5 mln prenumeratorów „National Geographic”.
Nagranie Payne’a otwiera dokumentalny film Pieśni wielorybów w reżyserii Jeana-Alberta Lièvre’a. Ten dokumentalista i fotograf debiutował w latach 90., jako autor przyrodniczych programów telewizyjnych, które cieszyły się zawrotną sławą we Francji. Filmy Jeana-Alberta – Agenda natury, Ustawa na rzecz środowiska, Raporty pogodowe z kosmosu – to wezwania do działania na rzecz planety, a także filozoficzne refleksje nad miejscem człowieka w porządku natury.
Jean-Albert zetknął się z tematem po raz pierwszy w 1992 r. Wziął wówczas udział w telewizyjnym projekcie, którego celem było sfilmowanie zwyczajów wielorybów. Choć wyprawa się odbyła, okazała się kompletną klapą. Przez całe dnie, razem z kilkuosobową ekipą, nasłuchiwali ich śpiewu, jednak nie udało im się do nich zbliżyć. Kiedy wszyscy odpuścili, Jean-Albert postanowił spróbować jeszcze raz wypłynąć z kamerą w morze.
I wtedy po raz pierwszy zobaczył wieloryba. Była to samica humbaka. Jean-Albert twierdzi, że spojrzała w jego kierunku, na kilka sekund zawiesiła na nim oko. Ten obraz powracał w jego myślach, zostawił w nim coś, co będzie już z nim na zawsze.
Australijska reportażystka Rebecca Giggs ukuła teorię, że nawiązanie kontaktu wzrokowego z wielorybem zakorzenia się głębiej w ludzkiej psychice niż kontakt z jakimkolwiek innym zwierzęciem. To spojrzenie baczne, dociekliwe, uważne – podobne jak u ludzi.
Jean-Albert przyrzekł sobie wtedy, że jeszcze kiedyś nakręci o nich film.
Do tego planu powrócił po lekturze poematu Whale Nation Heathcote’a Williamsa. Książka powstała pod koniec lat 80., jako głos w dyskusji rozgorzałej wokół zakazu połowów i produkcji mięsa. To opowieść w pierwszej osobie, jej bohaterami stają się wieloryby, które śpiewają, bawią się i kochają. Są one czułymi istotami podobnymi do ludzi pod istotnymi moralnie względami. Ale są również wobec człowieka bezbronne. Co to znaczy rozerwać ciało wieloryba harpunem, patrzeć na jego cierpienie? Zadaniem pisarza jest danie świadectwa cierpienia tych zwierząt i poruszenia sumienia czytelników.
Narracja pierwszoosobowa, snuta z perspektywy wieloryba, to produkt fantazji, ale także efekt naukowych rozważań i badań na temat zdolności komunikacji zwierząt. Wiadomo już, że wieloryby mają bogate i złożone języki, których znaczenia nikt dotąd nie wyjaśnił i które ludzie dopiero zaczynają rozszyfrowywać.
Miliony nut, tajemniczych dźwięków. Przekazywanych z pokolenia na pokolenie.
Jean-Albert, gdy wypytuję go o bardziej szczegółowe informacje dotyczące języka i komunikacji wielorybów, odsyła mnie do największego autorytetu naukowego.
Olivier Adam, bioakustyk z uniwersytetu na Sorbonie w Paryżu, zgadza się na rozmowę. Od 2001 r. zajmuje się badaniem sposobów komunikacji wielorybów. Przez ponad 20 lat udało mu się poznać i opisać ponad różnych 89 gatunków. Każde z nich ma specyficzne i niepowtarzalne języki, dialekty, modulacje, sposób wyrażania siebie i swoich emocji.
Bo ocean to gwarne, różnorodne, pulsujące życiem miejsce.
Pogawędki w morskich głębinach
Kiedy już udaje nam się połączyć, proszę go o wyjaśnienie dotyczące źródeł tych pieśni.
– Ustalmy na początek kilka szczegółów: wszystko zaczęło się 50 mln lat temu – uściśla Oliver. – Przodkowie wielorybów, w poszukiwaniu pożywienia lub schronienia, porzucili ląd, schodząc do mórz i oceanów. Zmiana środowiska musiała zaowocować przystosowaniem się do nowych warunków i ewolucją. Stworzyły one wtedy zaczątki wspólnego języka, wykształciły osobiste nawyki, pojedynczo i razem z osobnikami własnego oraz innych gatunków.
Pierwsza sieć społecznościowa powstała miliony lat temu w oceanie. Dla porównania: człowiek zaczął posługiwać się mową 100 tys. lat temu.
Oliver już na wstępie podkreśla, że nie jest z wykształcenia biologiem, lecz inżynierem dźwięku. Jego przedmiotem badań jest akustyka i przetwarzanie sygnałów dźwiękowych. Jak to się stało, że zajął się pieśniami wielorybów? Dotąd wspomina ten dzień i pierwsze spotkanie z nimi w pobliżu Gibraltaru. Na czele ekspedycji, do której został zaproszony, stanął francuski badacz Christophe Ginet z Narodowego Centrum Badań Naukowych (CNRS). Sprawdzał nowe sposoby lokalizacji kaszalotów na tamtych wodach.
Był zdania, że poznawanie wielorybów lepiej zacząć od nasłuchiwania niż obserwacji.
– Większość gatunków spędza dużo czasu pod wodą – tłumaczy mi Oliver. – Kaszaloty potrafią nurkować na głębokość 3 kilometrów i mogą wytrzymać nawet 90 minut. Panuje tam ciśnienie 500 atmosfer. To nacisk ćwierci miliona ton. Do tego są po prostu nieśmiałe, rzadko wypływają na powierzchnię. Łatwiej jest je usłyszeć niż zobaczyć.
Na wodach okalających Australię nie prowadzi się obserwacji płetwali błękitnych. Cała wiedza o nich pochodzi z badań wykorzystujących pasywne technologie akustyczne.
Kiedy Oliver wspomina tamten czas, chwyta się za głowę i lamentuje, że jako dźwiękowiec przeżył istny koszmar. Hydrofony, a więc podwodne mikrofony, których używano wtedy do badań, nie wytrzymywały hałasu panującego pod wodą. Wysokie tony potrafiły ogłuszać.
– To trochę tak, jakbyśmy robili ten wywiad nie w mieszkaniu, ale na środku autostrady w godzinach szczytu i musiałbyś wyłowić moje słowa z tej kakofonii – wyjaśnia Oliver. – W wielu wypadkach zawodziła technologia. Na początku wieku hydrofony były drogie, trudno dostępne i nieporęczne. Dzisiaj sprzęt o znacznie lepszej jakości da się kupić przez Internet za 200 dolarów. Ponadto współczesne modele tych czujników można umieścić pod wodą na tydzień, miesiąc, pół roku i nasłuchiwać wielorybów nieprzerwanie całą dobę, na odległość.
Kolejna sprawa: na otwartym oceanie okazało się, że Oliver cierpi na chorobę morską.
To zupełnie zbija mnie z tropu. Pytam, jak to możliwe, że ktoś, kogo na morzu dopadają zawroty głowy, nudności, a nawet wymioty, jest w stanie badać wieloryby. Odnosząc się do sprawy, tłumaczy, że nie spodziewał się tego, że kiedykolwiek wejdzie na pokład statku. Nie był podróżnikiem, lecz naukowcem ślęczącym całymi dniami przed komputerem. Od tamtej chwili badania prowadzi zdalnie, z uniwersytetu w Paryżu.
Jak to wygląda w praktyce?
Olivier bada gramatykę wielorybich języków, reguły składniowe i stara się na tej podstawie wyciągnąć wnioski. Przesłuchuje setki, tysiące godzin nagrań z okolic wyspy Reunion, Madagaskaru, Gwadelupy i poszukuje występujących w nich prawidłowości. Przykładowo pieśni humbaków – które dla ludzkiego ucha brzmią, jakby były chaotycznie improwizowane – są ustrukturyzowane na podobieństwo naszych słów i zdań. Składają się z mniejszych jednostek, które wieloryby łączą, komponując pieśni zawierające nawet 400 elementów.
Za ich sprawą komunikują się ze sobą, wymieniają informacje pod wodą.
W opinii ekspertów wielorybie pieśni są od siebie rozdzielne i zróżnicowane. Humbaki wydają niskie, przeciągłe pomrukiwania. Kaszaloty z kolei porozumiewają się poprzez serie kliknięć, które układają się w złożone i wielowymiarowe kody. Orki posługują się własnym skomplikowanym językiem złożonym z gwizdów, kląskań i ultradźwięków.
Różne gatunki mają różne dialekty, śpiewają w różnych rytmach i różnych modulacjach. Humbaki żyjące w Oceanie Indyjskim nie wydają tych samych dźwięków co humbaki z Atlantyku czy z północnego Pacyfiku. Ponadto dzielą się one na klany i rody liczące setki, a nawet tysiące osobników. Każda taka grupa posiada ściśle określony, specyficzny akcent, mają tradycje kulturowe i indywidualne skłonności, reagują na te same bodźce w różny sposób, ale bez względu na różnice między nimi wieloryby wykorzystują te pieśni podobnie: w celu nawigacji, nawiązywania przyjaźni, ustalania statusu w hierarchii stada, poszukiwania partnerów i pożywienia, wychowania potomstwa i odstraszania drapieżników.
Niektóre wieloryby używają nawet formy sonatowej, znanej z muzyki klasycznej: najpierw wchodzi temat, po którym następuje wariacja, a następnie powrót do tematu. Do tego tworzą listy przebojów, które królują pod wodą w zależności od danego sezonu.
W tym momencie Oliver zaczyna naśladować głos humbaków.
– Klik-klik-klik. Klik… klik… Po krótkich seriach następują przerywane, przeciągnięte dźwięki – tłumaczy. – Próbujemy dostrzec w tym pewną logikę i strukturę, tak by dowiedzieć się, gdzie w tych sekwencjach znajdują się informacje. Podobnie jak w alfabecie Morse’a.
Jeszcze na początku XXI w. wiedza na ten temat była znikoma. Kiedy Oliver rozpoczął pierwszy indywidualny projekt nad pieśniami długopłetwców oceanicznych, naukowcy nie byli w stanie nawet stwierdzić, jak te zwierzęta generują dźwięki. Razem z Joy Reidenberg, nowojorską anatomką słynącą z badania narzędzi głosowych i oddechowych waleni, przeprowadzili wówczas sekcję zwłok długopłetwców, by przeanalizować budowę ich krtani.
Oliver rozpoczął dzięki temu badania nad interakcjami społecznymi kaszalotów, a także nad komunikacją między matką i młodymi wśród humbaków.
Na podstawie ich pieśni dowiedział się m.in. tego, że matka uczy młode oddychać, pływać, a do tego komunikować się i naśladować dźwięki wydawane przez dorosłe osobniki. Lekcje odbywają się w głębinach, by nieporadne próby młodych nie ściągnęły drapieżników.
Pierwszym dźwiękiem, jaki słyszą wieloryby, kiedy przychodzą na świat, jest pieśń matki.
Są one przewodniczkami, które można poprosić i zapytać o wszystko.
Porozumienie ponad gatunkami
Z biegiem czasu pojawiło się dużo innowacji: od nowej generacji czujników i sensorów po narzędzia oparte na sztucznej inteligencji. Przełom nastąpił we wrześniu 2019 w. Niemiecki zespół badawczy opublikował wtedy katalog dźwięków zawierający ponad 200 tys. wokalizacji orek, przeanalizowanych przez AI.
Lokalizacja, rejestracja i analiza takiej ilości danych normalnie zajęłaby 10 lat.
Chwilę później rusza projekt CETI (Cetacean Translation Initiative), zainaugurowany przez amerykańskiego biologa Davida Grubera. To największe przedsięwzięcie w zakresie komunikacji międzygatunkowej w historii. Zespół ekspertów w dziedzinie lingwistyki, kryptografii, robotyki i uczenia maszynowego zamierza użyć zaawansowanych algorytmów sztucznej inteligencji, która pozwoli przetłumaczyć mowę wielorybów na ludzki język i w ten sposób nawiązać z nimi kontakt w ich naturalnym środowisku – zadać pytania i uzyskać odpowiedzi. Następne w kolejności mogą być słonie, goryle, ptaki oraz wiele innych gatunków.
Badania nabierają tempa, a jednak wciąż przynoszą więcej pytań niż odpowiedzi. Na ten moment ludzkość zna 89 gatunków wielorybów. Do tej pory tylko 10 spośród nich jest w polu zainteresowania projektów badawczych. To oznacza, że cała reszta pozostaje zagadką. Nie da się dzisiaj powiedzieć, gdzie i jak te zwierzęta żyją ani jak liczne są to populacje.
Brakuje wciąż najważniejszego: nie umiemy odczytać intencji wielorybów. Nic o nich nie wiemy i wiedzieć nie możemy, bo nie mamy do tego narzędzi. Brak zrozumienia kontekstu skutecznie utrudnia życie naukowców.
Oliver tłumaczy mi to na przykładzie długopłetwowców.
– Od 2013 r. wiemy na pewno, że każdy samiec w okresie godowym wykorzystuje różnorodne frazy, gesty, wokalizacje, z których wielu jeszcze szczegółowo nie rozumiemy, ale można na tej podstawie stwierdzić, że każdy osobnik ma inne potrzeby, a zarazem wpływają na siebie nawzajem – mówi Oliver. – Nie wiadomo natomiast, czy kierują się konkretną strategią, czy mają lidera. Na podstawie samych dźwięków nie można stwierdzić, czy mamy do czynienia ze starszym, czy może młodszym samcem, silniejszym czy słabszym.
Największą zagadką podwodnego świata wciąż pozostaje płetwal błękitny. To najbardziej imponujący spośród wszystkich gatunków wielorybów, a zarazem – prawdopodobnie – największe stworzenie, jakie kiedykolwiek żyło na naszej plancie, większe niż dinozaury. Waży nawet 170 ton, a jego żołądek składa się z siedmiu komór. Dziennie może przetrawić ponad milion kalorii.
Płetwale, podobnie jak inne wieloryby, komponują swoje pieśni, ale wyrażają się poprzez niespełna 10 wokalizacji. Emitują podstawowe dźwięki o niskiej częstotliwości, których natężenie sięga do 198 decybeli. Są głośniejsze niż silnik samolotu odrzutowego i rakieta startująca w kosmos, które mogą rozerwać ludzkie bębenki uszne. Ich melodie roznoszą się daleko pod wodą, podróżują tam pięć razy szybciej niż prędkość dźwięku w powietrzu.
Hydrosonary wychwytują te dźwięki z odległości tysiąca kilometrów.
Jednym ze szczęśliwców, którzy doświadczyli spotkania z płetwalem, jest Jean-Albert. Podczas naszej rozmowy dowiaduję się, że udało mu się zobaczyć go podczas kręcenia podwodnych ujęć u wybrzeżu Meksyku. Pamięta ten moment dokładnie.
– Prezentuje się majestatycznie! – mówi z wypiekami na twarzy. – To zwierzę jest tak ogromne, że wywołuje to niemożliwe do doświadczenia w innych warunkach złudzenie optyczne. Choć ten konkretny samiec był daleko od nas, wydawało nam się, że jesteśmy tuż obok. Przerażenie momentalnie paraliżuje ciało. Bezmiar mocno uderza po głowie.
Niestety, ten majestat został płetwalom błękitny odebrany.
Według szacunków między rokiem 1900 a 1999 ludzie wymordowali w sumie 3 mln wielorybów. Eksterminacja doprowadziła do zmniejszenia populacji płetwali błękitnych z 300 tys. do 2 tys. Populacja humbaków skurczyła się do jakichś 10 proc.
Przez miliony lat wieloryby żyją spokojnie i nikt nie jest dla nich okrutny. Dopóki nie pojawia się człowiek.
Głęboki oddech świata
W języku wielorybów pojawia się coś nowego, zupełnie niespotykane wcześniej wyrażenia – ostrzeżenia przed zagrożeniem ze strony ludzi.
Na pojawienie się człowieka wieloryby reagują równie przyjaźnie jak wcześniej na inne gatunki. Tymczasem spostrzegają, że dzieje się coś niedobrego. Ni stąd, ni zowąd nad ich łowiskami cieniem rzucają się setki ciężkich okrętów, z których miotane są harpuny.
Wieloryby zaczynają walkę o przetrwanie.
Przez ponad dwa stulecia ich ciała wyposażają każdą branżę. Od żywności po kosmetyki. Od motoryzacji po eksplorację kosmosu. Od tekstyliów po broń.
Bez krwi wielorybów rewolucje przemysłowe nie byłyby możliwe.
Kaszaloty błyskawicznie zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje, przekazują między sobą informacje, zmieniają swoje zachowanie. Taktyka. To ona jest najważniejsza. Na samym początku uczą się jak omijać statki wielorybnicze, zmieniają ustalone trajektorie, zaczynają uciekać pod wiatr, aby zyskać przewagę nad napastnikami, wiedząc, że uniemożliwi to pościg wielorybniczym żaglowcom. Niekiedy, aby bronić rodziny, zmuszone są zaatakować.
Wdrażają też do swojego słownika nowe wyrażenia, aby uczyć swoje młode, jak się bronić.
Mimo to z oceanów przychodzą okropne wiadomości.
Płetwal czerniakowy: pozostało 80 tys. osobników (⅓ populacji sprzed czasów wielorybnictwa), zagrożony wyginięciem
Płetwal błękitny: pozostało 10 –25 tys. osobników (na początku XX w. było ich 250–350 tys.), zagrożony wyginięciem
Pływacz szary: pozostało 14 tys. osobników, zagrożony wyginięciem
Suzu gangesowy: pozostało 2,5–3 tys. osobników: zagrożony wyginięciem
Waleń biskajski: pozostało mniej niż 500 osobników, wyginięcie niemal nieuniknione
Morświn kalifornijski: pozostało 10 osobników, wyginięcie nieuniknione
– Manaty zniknęły z Gwadelupy już na początku XX w., a inne osobniki, takie jak Baji chiński, zostały oficjalnie uznane za gatunek wymarły – wylicza Oliver. – Każdego roku na Oceanie Indyjskim zabija się 100 tys. waleni, a sytuacja na północnym Atlantyku jest równie niepokojąca. Kiedy rozpoczynałem pracę w 2002 r., zarejestrowano tam jeszcze 650 waleni biskajskich. Pomimo środków ochronnych zostało ich mniej niż 400. Dodajmy do tego, że francuscy rybacy zabijają 6 tys. delfinów rocznie. Lista jest długa.
Polowanie nie powinno być już problemem pierwszej wagi, przynajmniej w teorii. Międzynarodowa Komisja Wielorybnicza wprowadziła w 1986 r. zakaz polowań. Norwegia, Japonia i Islandia to jedyne kraje, które pozwalają na komercyjne polowania na narażone na wyginięcie gatunki. Liczebność wielorybów wzrosła dzięki restrykcjom, ale zaraz obok pojawiły się kolejne problemy. Przed ingerencją człowieka, morza i oceany były gwarne, ale pozostawały przy tym miejscami spokojnymi. Teraz jest tam dokuczliwie głośno. Hałas pochodzący z sonarów, morskich turbin wiatrowych, materiałów wybuchowych, które wykorzystuje się do wydobycia ropy spod dna morskiego, jest nie do zniesienia.
Zdaniem naukowców to zakłóca komunikację i systemy nawigacyjne wielorybów.
Oliver ocenia ze smutkiem w głosie, że oceany są w najbardziej rozpaczliwej sytuacji w dziejach. Przełowienie, toksyny, wzrastające zakwaszenie wód wzmożone globalnym ociepleniem, zanieczyszczenie sieciami i plastikiem. Według szacunków World Wildlife Fund (WWF) w sumie w morzach i oceanach pływa 300 mln ton plastikowych śmieci. Każdego dnia do układu trawiennego wielorybów trafia od 200 tys. do 100 mln drobin tworzyw sztucznych. Niechlubny rekordzistom okazuje się płetwal błękitny.
W ratowaniu wielorybów przed wyginięciem chodzi również o ratowanie ludzi.
Wieloryby są odpowiedzialne za oddech świata. Nawożą górne partie oceanów, dzięki czemu na powierzchni wody rozwijają się mikroskopijne, niewidoczne dla ludzkiego oka rośliny zwane fitoplanktonem, które produkują tyle tlenu, ile wszystkie lasy na Ziemi razem wzięte. To ponad połowa wdychanego przez nas tlenu. Ponadto przetwarzają 40 proc. światowej emisji dwutlenku węgla, regulując w ten sposób klimat naszej planety.
Całkiem prawdopodobne, że gdy znikną wieloryby, zniknie także fitoplankton, który jest źródłem życia i pierwszym ogniwem łańcucha pokarmowego. Niebo straci kolor, jak na Wenus albo na Marsie. Brak tlenu sprawi, że atmosfera się zapadnie i zakończy się życie na Ziemi. Jeśli to jedno ogniwo zostanie zerwane, jeśli nie wsłuchamy się w głos zwierząt, które rozwijają od milionów lat wiedzę o świecie, wszyscy znajdziemy się w niebezpieczeństwie.
Oliver nie ma żadnego przekazu dla ludzkości w stylu: „Musimy wreszcie się opamiętać”. Komunały zastępuje indywidualnym, jak sam twierdzi, symbolicznym działaniem. Intensywnie stara się przekonać rząd Francji, by zredukować średnią prędkość statków i tym samym zminimalizować hałas pod wodą. Bez odzewu.
Ale upór przynosi czasem skutki.
Badania prowadzone przez Olivera na Gwadelupie, które miały pozwolić na identyfikację gatunków wielorybów żyjących wokół wyspy, przyczyniły się do utworzenia w 2010 r. rezerwatu przyrody Agoa i ochrony siedlisk tamtejszych ssaków morskich.
Może wielka zmiana kiedyś nastąpi. Jednak jeszcze nie teraz.
Film Pieśni wielorybów w kinach od 29 grudnia 2023 r.