Czy jutro będzie padać? Czy na wakacje przyda się sweter, czy raczej założymy przewiewne koszulki, jak w zeszłym roku? To typowy zakres zagadnień, którymi interesujemy się na co dzień. Z tej perspektywy trudno nam zauważyć stopniowo następującą zmianę klimatu. Tymczasem w ostatnich kilku dekadach średnie temperatury w Polsce wzrosły już o około 2°, fale upałów stały się normą, przybyło susz i powodzi. Zmiany postępują i przyśpieszają. To nie jest kwestia odległej przyszłości, ale teraźniejszości i najbliższych lat.
1. Światło i ciepło
Na czym polega efekt cieplarniany, najłatwiej pojąć, wchodząc do cieplarni (czyli szklarni) w słoneczny, lecz chłodny dzień. Wewnątrz będzie gorąco. Szklany dach przepuszcza światło widzialne, które jest potem pochłaniane przez podłoże. Dzięki temu podłoże może utrzymywać temperaturę, mimo że jednocześnie wypromieniowuje energię w postaci fal podczerwonych. A tych szkło nie przepuszcza już tak łatwo. Energia gromadzi się w szklarni. Podobnie do szyby działają gazy cieplarniane, np. dwutlenek węgla i metan. Przepuszczają promieniowanie słoneczne, ale zatrzymują ziemskie.
2. Zaburzony cykl
Przez setki tysięcy lat klimat Ziemi charakteryzowała cykliczność – planeta na przemian przechodziła z okresów ciepłych w epoki lodowcowe i z powrotem. Nie był to przypadek, tylko efekt konkretnych zjawisk: głównie zmian w orientacji osi ziemskiej, które skutkowały zmianami w nasłonecznieniu bieguna północnego. Obecnie te i inne naturalne zjawiska prowadziłyby do ochładzania się klimatu (w sumie o około 4° w ciągu kilku tysięcy lat). Tymczasem w okolicach rewolucji przemysłowej powolny spadek temperatury zamienił się w jej szybki wzrost – teraz musimy się liczyć z tym, że w ciągu 100 lat o 4° wzrośnie. Pomiary jednoznacznie wskazują, że przyczyną tego zjawiska jest spowodowany przez nas wzrost koncentracji gazów cieplarnianych w atmosferze.
3. Liczymy się na świecie!
Spalając węgiel, ropę i gaz, wycinając lasy czy wysuszając mokradła, co roku wypuszczamy do atmosfery coraz więcej dwutlenku węgla. Nasze emisje wynoszą już ponad 40 mld ton rocznie.
Mimo to niektórym trudno uwierzyć, że jesteśmy w stanie wpłynąć na klimat całej Ziemi. Zwracają uwagę, że dużo więcej CO2 emitują oceany oraz oddychająca lub rozkładająca się roślinność. To prawda, jednak pomiędzy naturalnymi źródłami a działalnością człowieka jest poważna różnica. Zarówno rośliny, jak i oceany „sprzątają po sobie”, wyciągając dwutlenek węgla z atmosfery (gaz jest zużywany w procesie fotosyntezy i rozpuszcza się w wodzie). Tymczasem my wprowadzamy węgiel w obieg, ale nie rozpoczęliśmy na razie żadnych wielkoskalowych działań, które by go usuwały. Naturalne „pochłaniacze” nie nadążają z pobieraniem dwutlenku węgla z powietrza i co roku coraz większa nadwyżka tego gazu pozostaje w atmosferze. Od czasu rewolucji przemysłowej zdołaliśmy podnieść jego stężenie już o 46%.
4. Choć aktywność Słońca spada
Słońce jest pierwotnym źródłem energii dla wszystkich zjawisk zachodzących w atmosferze i zmiany jego aktywności mogą prowadzić do zmian ziemskiego klimatu. Dlatego wiele osób próbuje łączyć globalne ocieplenie właśnie z zachowaniem naszej gwiazdy. Naukowcy jednak pilnie i od bardzo dawna mierzą natężenie promieniowania słonecznego. Wiemy, że w ostatnim stuleciu nie wzrosło ono na tyle, by spowodować zaobserwowaną zmianę średniej temperatury powierzchni Ziemi. Co więcej, w ostatnich dekadach ocieplanie klimatu trwa w najlepsze, a aktywność Słońca spada, co ostatecznie skreśla ją z listy podejrzanych.
5. Potężniejsi niż wulkany
Erupcje wulkaniczne to zjawiska robiące wielkie wrażenie. W ich trakcie w niebo unoszą się ciemne kłęby popiołu i wielkie ilości gazów wulkanicznych. Wyrzucony w wyższe partie atmosfery dwutlenek siarki może łączyć się z wodą i tworzyć kropelki kwasu siarkowego, pozostające w powietrzu przez całe miesiące. Ograniczają one dostęp promieniowania słonecznego do powierzchni Ziemi, obniżając jej średnią temperaturę nawet na rok czy dwa.
Popularnym (choć błędnym) przekonaniem jest, że wybuch wulkanu oznacza także duże emisje dwutlenku węgla. W rzeczywistości wszystkie wulkany świata uwalniają w ciągu roku 100–150 razy mniej tego gazu niż ludzkość spalająca węgiel, ropę i gaz. Jeśli chodzi o wkład w globalne ocieplenie, wulkany nie mają z nami szans.
6. Ocean topi lód
Jak to możliwe, że na Antarktydzie ubywa lodu, skoro stale panują tam ujemne temperatury powietrza? To proste: energię potrzebną do topnienia lodowce czerpią nie tyle z atmosfery, ile z obmywającego kontynent oceanu. Co więcej, woda „wgryzająca się” pod lód na wybrzeżu podważa go i ułatwia odłamywanie kolejnych brył – gór lodowych.
Choć nie widać tego na pierwszy rzut oka, lód Antarktydy znajduje się w ciągłym ruchu. Jest go tak dużo i jest tak ciężki, że jego najgłębsze warstwy stają się plastyczne i zaczynają powoli (jak smoła albo gęste ciasto) spływać z centrum kontynentu w stronę wybrzeży. To naturalny proces, który nie powodowałby „odchudzania” Antarktydy, gdyby opady śniegu równoważyły „nadgryzanie” lądolodu przez ocean. Obecnie jednak, w związku z globalnym ociepleniem, woda jest coraz cieplejsza, dzięki czemu wydajniej topi i podmywa lodowce. Przyśpiesza to również spływ lodu z głębi lądu i opady przestają równoważyć straty masy.
Zsuwanie się lodu łatwiej zachodzi tam, gdzie między nim a podłożem pojawia się warstwa wody (na mokrej powierzchni łatwiej jest się poślizgnąć). Sprzyja temu aktywność wulkaniczna, która podgrzewa podstawy lodowców w niektórych regionach Antarktydy. Żeby dobrze przewidywać tempo topnienia lodowców, naukowcy potrzebują więc dokładnych informacji o ilości ciepła dopływającego do nich z głębi Ziemi i wnikliwie badają tę kwestię. Przyczynia się to do powstawania plotek o tym, jakoby to ukryte pod lodem wulkany powodowały topnienie lądolodu. Specjaliści nie mają jednak wątpliwości, że powodem strat masy Antarktydy jest jej kontakt z coraz cieplejszym oceanem, a wulkanizm stanowi tylko naturalne tło tego zjawiska.
7. Skoro klimat się ociepla, to skąd mrozy w USA i chłodne lata w Polsce?
Według danych IMGW-PIB ostatnie chłodne lato w Polsce miało miejsce w latach 90. Jeśli macie inne odczucia, to znaczy, że przyzwyczailiście się już do lat ekstremalnie ciepłych i uznajecie je za normalne. Możliwe jednak, że chłodne lato jeszcze się kiedyś u nas wydarzy.
Współczesną zmianę klimatu nazywamy czasem w skrócie globalnym ociepleniem, bo podstawowym jej objawem jest wzrost globalnej (czyli policzonej dla całego globu) średniej temperatury powierzchni Ziemi. Jednak tak samo jak wzrost średniej płacy nie oznacza, że wszyscy zarabiają dużo, tak wzrost średniej temperatury nie oznacza, że co dzień, w każdym miejscu na Ziemi musi być coraz cieplej. Przeciwnie: zarówno dotychczasowe pomiary, jak i projekcje na przyszłość pokazują coraz większy rozrzut możliwych temperatur. Pojawiają się dni, miesiące i lata cieplejsze niż kiedykolwiek w historii, ale okresy chłodne wciąż są możliwe. Przykładowo, w Ameryce Północnej i Europie atakom zimy sprzyja ogrzewanie się Arktyki, ponieważ wpływa ono na kierunek wiatru.
8. Marsz Entów nie wystarczy
Lasy to dom wielu roślin i zwierząt oraz ważne ogniwo obiegu wody w przyrodzie. Jednak z punktu widzenia globalnego klimatu to przede wszystkim olbrzymie magazyny węgla – uwięzionego w roślinach, ale też w glebie, na której rosną. Niszcząc lasy, wprowadzamy do atmosfery duże ilości CO2. Czy ich „odbudowanie” mogłoby zaradzić globalnemu ociepleniu? Niestety, nawet przywrócenie wszystkich wyciętych przez nas lasów pozwoliłoby obniżyć średnią temperaturę powierzchni Ziemi o zaledwie kilka dziesiątych stopnia do końca XXI w. To nie wystarczy, by zrównoważyć wzrost temperatury, który wskutek naszych emisji gazów cieplarnianych może w tym czasie sięgnie 3°C.