W połowie doczesnej wędrówki zaczynamy odczuwać ciężar nie tylko własnego życia, lecz także tego, którego nie przeżyliśmy. Dojrzałość przychodzi, gdy przestajemy zaprzeczać własnej skończoności.
Jest słoneczny czerwcowy dzień, siedzę w pokoju na piętrze. Zza okna dobiega ptasi jazgot. Wszystkie szpaki z okolicy zleciały się, żeby jeść czereśnie z drzewa, które rośnie tuż przy domu. Niewiele było czasu, żeby nacieszyć się widokiem (i smakiem) pięknych owoców. Dojrzała czereśnia to czereśnia, której czas dobiegł końca. Nie będzie już ani większa, ani piękniejsza: jest spełniona i doskonała. Nie można już niczego dodać. Nic się już więcej nie wydarzy.
Zmierzch w południe
A ludzie? Z ludźmi jest zupełnie inaczej. Gdy wydaje się, że osiągają szczyt życiowych możliwości, gdzieś między 40. a 50. rokiem życia, nie wspominają o spełnieniu, lecz zaczynają napomykać o kryzysie wieku średniego. Carl Gustav Jung w swoim niewielkim eseju pt. Przełom życia porównuje koleje ludzkiego losu do biegu słońca w ciągu dnia. Najpierw wznosi się ono w górę. Dla człowieka to okres zakorzeniania się w świecie, budowania pozycji, określania swojego znaczenia. Najważniejsze zadanie polega na wspinaniu się coraz wyżej. Nie jest to proste, nie każdy ma dość siły i odwagi. Niektórzy pozostają w blokach startowych przerażeni, sfrustrowani i nieszczęśliwi. Inni