Na kilka wiosennych tygodni zamknięto wszystkie publiczne lasy w Polsce.
Zakazano wstępu do parków narodowych, zabroniono chodzenia po plażach. Nagle obszar polskiej przyrody objęty ścisłą ochroną urósł pozornie z marnego 1,5% do przeszło ćwierci całego terytorium kraju (choć warto tu dodać, że była to ochrona pozorna. Leśnicy nadal mogli ciąć, a myśliwi polować). Chodzą słuchy, że przyroda w tym krótkim czasie mimo wszystko odżyła.
A gdyby tak okazało się, że z lasów, wód i traw, niczym słynne weneckie delfiny, wyściubiają nosy gatunki, których dawno w Polsce nie widzieliśmy? Puszczamy dla was wodze wyobraźni i rozglądamy się uważnie.
Delfin w puszczy
Poszukiwania rozpoczynamy od Pomorza, najlepiej zachodniego. Plaże na skraju sosnowego boru, które rozciągają się między Łebą a Rowami (obszar Słowińskiego Parku Narodowego), słyną ze spektakularnych powrotów. Od czasu do czasu silne sztormy odsłaniają tam pozostałości puszczy sprzed kilku tysięcy lat. Ostatni raz taki fenomen miał miejsce w 2016 r. Pniaki dębów, jesionów i olsz z mackami korzeni zatopionymi w piasku wyglądają wówczas jak wyrzucone przez fale stado morskich potworów. Potężne i stabilne, mogą stanowić idealny punkt do obserwacji tafli wody. Może nie zobaczymy od razu delfina, ale mamy za to pewną (choć także niewielką) szansę zaobserwować jego kuzyna, morświna. Ich populacja w Bałtyku jest krytycznie zagrożona i raczej nie zdążyła skorzystać z chwilowego lockdownu, one same zresztą niechętnie wychylają się z wody. Może wolą spędzać czas gdzieś pośród zatopionych lasów, bo i takie w morzu się zdarzają.
Prakrowy
Po Puszczy Jaktorowskiej w centralnej Polsce niewiele zostało. Same skrawki, trudno mówić o większym kompleksie leśnym. Nie ma też rezerwatu, który chroniłby pozostałości po dawnym naturalnym lesie, jak to czasem bywa w przypadku innych historycznych puszcz. A to właśnie na tych terenach, w XVI–XVII w., kiedy jeszcze rósł tu nieprzystępny las, zamieszkiwało stado turów. Już wtedy było ono ostatnie na świecie, stopniowo malało, ostatnia turzyca – w Puszczy Jaktorowskiej i w ogóle, dokonała żywota najprawdopodobniej w 1627 r.
We wsi Jaktorów, w zacisznym zakątku nad Pisią Tuczną, wśród pomnikowych topoli białych, stoi monument upamiętniający tę ostatnią turzycę. Płaskorzeźba wykuta w ogromnym głazie narzutowym przywołuje na myśl najstarsze znane nam wizerunki tego bydlęcia uwiecznione na skałach jaskiń Lascaux i Romito. Co najmniej 17 tys. lat naszej znajomości skończyło się nieopodal i to definitywnie raptem cztery wieki temu. Czy na pewno? Gdyby jakiś tur postanowił wyjść teraz z głębokiego ukrycia, znudzony tak długą izolacją, nie sposób będzie go przeoczyć w okolicznych polach rzepaku. Prawda jest jednak taka, że będziemy mieć szczęście, spotykając choćby zwykłą krowę, która, jakby nie patrzeć, jest tura potomkinią. W zintensyfikowanej hodowli bydła mlecznego nie wypasa się już na zielonych łąkach, ale zamyka na stałe w oborach. Typowe łaciate krasule, niegdyś oczywistość, w wiejskim pejzażu pojawiają się coraz rzadziej.
Santa Claus Is not Comin’
Zanim w ogóle wyrosły te puszcze, których już nie ma i te, których resztki wymagają nieustannej ochrony (i obrony), tereny po ostatnim zlodowaceniu przejmowała tundra. Rozległe, otwarte przestrzenie przemierzały stada reniferów i kroczące za nimi plemiona łowieckie. Ślady osadnictwa z tego okresu znaleziono między innymi na terenie obecnego Mazowieckiego Parku Krajobrazowego w okolicach bagna Całowanie oraz w Świdrze Wielkim nad Świdrem, skąd przyjęło się nazywać tę kulturę Świderską.
Powolne ocieplanie się klimatu przegnało w końcu renifery i samą tundrę daleko na północ. Postępujące obecnie w galopującym tempie zmiany tym bardziej nie zachęcą tych rogaczy do powrotu w te strony. Co innego z łowcami reniferów. Wbrew opinii archeologów, szereg ambon rozstawionych na obrzeżach lasów sugeruje, że nigdy tych okolic nie opuścili. Nam pozostaje cieszyć się widokiem chrobotka reniferowego (ulubionej paszy reniferów), wdzięcznego szarego porostu, który w naszym kraju jest ciągle popularny. Szczególnie dobrze prezentuje się w większych skupiskach w tzw. borach chrobotkowych. Ponieważ objęte są one programem ochrony w ramach Natury 2000, ich lokalizację można znaleźć na mapie pod kodem 91T0 (https://natura2000.eea.europa.eu).
Praryby
Jeżeli kojarzycie wiślane sumy (tzw. olimpijczyki), to płynąc tą rzeką, spróbujcie sobie wyobrazić, że pod waszym kajakiem sunie jeszcze większy olbrzym. Liczący ponad 100 kg żywej wagi i długi na prawie trzy metry jesiotr ostronosy. Wiosna byłaby idealnym momentem na spotkanie. Wędrowałby wówczas prosto z morza pod prąd w stronę tarlisk w górnych odcinkach Wisły i jej dopływów. Rodzina jesiotrowatych przez 200 mln lat żyła we względnym spokoju, ewoluując tylko nieznacznie, ale na pokonywanie hydrotechnicznych barier wznoszonych na ich szlakach migracyjnych, ryby te nie były przygotowane. Grodzenie rzek w parze z przełowieniem sprawiły, że w XX w. bałtycka populacja jesiotra załamała się i niemal na pewno wyginęła. Dwumetrowy osobnik złowiony u ujścia Wisły w 1972 r. został uznany za ostatni okaz w polskich wodach. Jeszcze w 1934 r. w okolicach Płocka, odłowiono jesiotra mierzącego 280 cm, którego spreparowane szczątki można oglądać do dziś w Muzeum Mazowieckim.
Sytuacja nie jest jednak beznadziejna. W ośrodku w Grzmięcy na pojezierzu Brodnickim (w środku Brodnickiego Parku Krajobrazowego) trwa właśnie możliwa restytucja bałtyckiej populacji tego gatunku. Ikra dla przyszłej populacji pochodzi między innymi z rzeki św. Wawrzyńca w Kanadzie. Odchowane osobniki wypuszczane są na wolność do rzeki Skarlanki, skąd przez jezioro Bachotek wpływają do Drwęcy, dalej do Wisły, aż w końcu do morza. Ciągle jest wiele niewiadomych, ale jeżeli program okaże się sukcesem, za kilkanaście lat powrócą tą samą drogą na tarło. Tymczasem, nie czekając, możemy udać się na spływ jesiotrowym tropem, zwłaszcza że jest to jeden z piękniejszych szlaków wodnych w Polsce.
Krewetki
Nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższej przyszłości powróciły w nasze strony lodowce. To, co po nich zostało to nie tylko martwa natura z kamieni i rzeźba terenu, ale także drobne i unikalne formy życia. Tatrzański Park Narodowy ze wszystkich obszarów, do których ograniczano wstęp, zamknięty był najdłużej. Czy wystarczająco długo, żeby powróciła tam skrzelopływka bagienna? W języku angielskim należą do rzędu nazywanego potocznie fairy shrimps – krewetki-wróżki. W ich wyglądzie i zachowaniu jest coś bajkowego, ale być może chodzi o efemeryczną naturę. Pojawiają się w okresowych zbiornikach wody i razem z nimi znikają. Ich jajeczka potrafią znieść wiele i długo czekać na dogodny moment do odrodzenia.
Z wyglądu przypominają, przynajmniej piszącemu te słowa, miniaturowego morsa (pozorne kły to dwie antenki służące do przytulania się) albo maleńką krewetkę (mierzą zaledwie piętnaście milimetrów). Skorupiak ten zamieszkiwał wyłącznie dwa z 200 tatrzańskich jezior: Dwoisty Staw Gąsienicowy po polskiej stronie i oddalony o 10 km Wyżni Mały Furkotny Stawek po stronie słowackiej. Jego osobniki obecnie pływają brzuchem do góry (to ich ulubiona pozycja) głównie w strefie podbiegunowej i już tylko w jednym tatrzańskim stawie. Próba zarybiania jezior w Kotle Gąsienicowym skończyła się dla skrzelopływki fatalnie. Prawdopodobnie stała się pokarmem dla pstrągów.
Dzisiaj dojście do Dwoistego Stawu nie jest możliwe, ponieważ leży on poza szlakiem. Ale możemy, schodząc z Kościelca, spojrzeć w jego stronę i wyobrazić sobie, że ciemne oczka skrzelopływki odwzajemniają nasze spojrzenie.