Gdyby spróbować opisać w kilku słowach historię Karola Darwina i jego rewolucyjnej teorii, mogłoby tych słów być pięć. I wszystkie na literę „p”: przypadek, powściągliwość, pomysłowość, praktyczność i pracowitość…
Kiedy 27 grudnia 1831 r. HMS „Beagle” w końcu opuszczał brytyjski port w Plymouth, nikt nie miał pojęcia, że właśnie przestawiła się zwrotnica losów ludzkości, dzięki czemu nasz gatunek miał kilkadziesiąt lat później wyruszyć w najbardziej fascynującą, pouczającą i brzemienną w skutki podróż w swojej intelektualnej historii.
Przypadkowa podróż pomimo nosa
Na pewno nie myślał o tym niespełna 23-letni absolwent studiów licencjackich Karol Robert Darwin, dzięki kilku znajomościom zatrudniony na pokładzie jako „geolog i gentleman”, którego kapitan Robert FitzRoy zabrał głównie po to, żeby mieć inteligentnego partnera do konwersacji w czasie trzyletniego rejsu badawczego. Już wypływając, byli opóźnieni o ponad miesiąc, głównie z powodu szalejących w grudniu sztormów, ale też dlatego, że przynajmniej jeden dzień stracili na świąteczne pijaństwo.
Darwin nie wiedział, że o mało co nie załapałby się na rejs, dlatego że przy ich pierwszym spotkaniu FitzRoy, wielki zwolennik modnej wówczas frenologii (szukającej powiązań między rysami twarzy a cechami charakteru), chciał go odrzucić za „dziwny nos”, ponoć niezwiastujący ani szczególnego intelektu, ani wymaganej determinacji. Jednak podczas pierwszej rozmowy zmienił zdanie i przynajmniej tym razem pseudonaukowa teoria nie stanęła na drodze prawdziwych odkryć. I wcześniej, i – co zaskakujące – prawie 200 lat później zdarzało się to często.
Darwin był młody, bystry, wykształcony w Cambridge i pochodził z bardzo dobrej rodziny z długą inteligencką tradycją. Jego ojciec był znanym lekarzem, a dziadek Erasmus – oprócz swojej uczciwie zasłużonej sławy kobieciarza i hulaki – znanym geologiem. Sam Karol wbrew woli rodziny porzucił studia lekarskie i wprawdzie zaliczył później zwykły licencjat (w tym kurs geologii), ale od studiowania wolał nad wyraz szlachetne przyjemności, takie jak konne wycieczki, polowanie na ptaki i kolekcjonowanie rzadkich chrząszczy. Wprawdzie zawsze interesował się światem przyrody i dużo o tym czytał, lecz jak sam później twierdził, w tym czasie więcej przyjemności sprawiali mu Szekspir, Milton i Byron wraz z kilkoma innymi poetami. Z pewnością jednak był uczciwy, metodyczny i dociekliwy. Na wyprawie miał głównie zajmować się geologią i zbierać wszelkie możliwe okazy, zarówno zwierząt i roślin tuż przed zebraniem całkiem jeszcze żywych, jak i tych martwych od bardzo dawna – w formie skamieniałości. Podejrzewam, że wyprawę traktował jako ciekawą przygodę i czas na przemyślenie, co dalej z życiem robić.
Praktyczne wnioski z podglądania psów
Rejs HMS „B