Maria, a właściwie Marysia, Sadowska, przedrzeźniała w jednej ze swoich pierwszych piosenek dorosłych deprymujących niezdyscyplinowane pociechy: „dobrze im tak, jak dorosną, będą zamiatać ulice”. Praca przy nieczystościach – z miotłą, szuflą, wystawianie kontenerów przed blok przed przyjazdem śmieciarki – to zaprzeczenie aspiracji „porządnego obywatela”. Znajdujemy tu chyba najdogodniejszy punkt wyjścia do wyjaśnienia, dlaczego śmieci są atrakcyjnym tematem badawczym dla kulturoznawców. Bo to temat tabu, przez „normalsów” wypierany poza granice normalności i dostojności.
Kulturoznawca, łączący wyobraźnię nauk humanistycznych z warsztatem nauk społecznych, lubi zaglądać tam, gdzie inni zamykają oczy i zatykają nosy. Odpady niewątpliwie zaliczają się do produktów z wyraźnym ludzkim stemplem. A badacze kultury z żelazną konsekwencją interpretują wszystkie wytwory człowieka. Także te, które nazywa się w świecie akademickim abiektywnymi, tzn. odrzucającymi, związanymi z uczuciem wstrętu bądź – niesłusznie – marginalizowanymi. Zygmunt Bauman uczynił ze śmiecia figurę myślenia o rozmaitych zjawiskach późnonowoczesnego świata, w którym na tle śmieciowych umów czy śmieciowego jedzenia roi się od ludzi zbędnych, ludzi odpadów. Paradoksalnie to, o czym pisał w Życiu na przemiał względem ludzkiej kondycji, może wkrótce dotknąć samych kulturoznawców, skoro zabrakło dla nich miejsca w projekcie resortowej listy istniejących dyscyplin naukowych.
Publiczne zainteresowanie, jakim praktyki wyrzucania i recyklingu zaczynają być obdarzane, jest dowodem na stopniowe odwracanie tendencji do lekceważenia odrzutów. Kulturę sanitarną badałem intensywnie już dekadę temu. Temat dogonił mnie zatem po wielu latach, więc jako pionier cieszę się, że nieczystości z marginesu przenoszą się na plan pierwszy. Zdjęcie tabu ze śmietnika, potraktowanie odpadów serio oznacza pierwszy krok do należytej dbałości o czystość otoczenia.
W politechnicznym nazewnictwie śmieci są nieczystościami stałymi: odznaczają się trwałością, wydłużoną biografią, przecież nie znikają zbyt łatwo z powierzchni ziemi. Najskuteczniejszym, najzdrowszym sposobem na ich pozbywanie się jest spalanie – akcentował to „garbolog” William Rathje w Rubbish!. Niestety, spalanie generuje koszty, w odróżnieniu od składowania. W naszym kontakcie z odpadami trwałe są symulacje ekologii, istnieje stały rozziew między wzorcami postulowanymi a realizowanymi. Stąd konieczność usypywania metropolitalnych wzgórz. Jaki jest najwyższy szczyt na Mazowszu? Góra śmieci!
Człowiek dostrzegł kłopotliwość nieczystości stałych, gdy zaczął prowadzić osiadły tryb życia. Nomadzi zostawiali śmieci na miejscu po dawnym obozowisku i ruszali dalej, do nowego, czystego punktu. W miastach jednak kumulowały się odpady. Wyrzucanie śmieci wprost z domów na ulicę to praktyka, można powiedzieć, stara jak miasto. Podobnie jak skłonność do „asenizacji” metodami, które określiłbym prowizoryczną separacją. Anglosasi mają na to dobre powiedzenie: out of sight, out of mind, w wersji krajowej: „co z oczu, to z serca”. Za prototyp wszystkich dzikich wysypisk wolno by uznać śmieci wynoszone za rogatki, rzucane do fosy czy wysypywane na skarpy, tak jak to się działo w przypadku Góry Gnojnej w Warszawie na Starym Mieście (obecnie turystyczny punkt widokowy). Gehenna, w języku polskim synonim przykrych przeżyć, w rzeczywistości wąska i głęboka dolina, w starożytnej Jerozolimie pełniła funkcję wysypiska, znajdowała się za Bramą Śmietników. Higiena siedzib ludzkich to zatem coś w rodzaju dziejowej ucieczki z Gehenny.
Warto pamiętać o różnicach kulturowych dających się nanosić na mapę Europy i świata. Jak pokazał Piotr Oczko w genialnej pracy Miotła i krzyż, w Holandii sprzątano od XVIII w. wręcz obsesyjnie. Tymczasem o Polakach, z perspektywy XIX w., pisał wymownie Bolesław Prus, że „żyją na śmieciach i oddychają śmieciami”. Przez powiedzenie o tym, że dobrze się wraca na stare śmieci, przemawia kultura, kryje się za nim tradycja i jakaś egzystencjalna głębia.