„Kim jestem? Jaki jest sens życia? W zasadzie po co to wszystko?” – takie pytanie niejednokrotnie zadajemy sobie na różnych etapach życia, licząc w najlepszym wypadku na to, że dowiemy się tego wszystkiego po śmierci. Osoby zgłębiające tajniki buddyzmu twierdzą jednak, że odpowiedź mamy w środku, wystarczy tylko dobrze poszukać. I kiedy ją znajdziemy, dochodzi do satori.
– Czym jest satori? – pytam Marię Monetę-Malewską, psychoterapeutkę i ekspertkę od leczenia uzależnień, a także mniszkę z buddyjskiej tradycji Rinzai Zen. Zaznaczam, że proszę o jak najbardziej praktyczne wytłumaczenie.
– Ma być praktycznie? Proszę bardzo. Niech pan sobie wyobrazi, że żyje pan w pokoju z zamalowanymi oknami i nie ma pan najmniejszego pojęcia, iż poza tym pokojem może znajdować się wielka przestrzeń, inny świat. Pukając w okno, w końcu odłupuje pan maleńki kawałek farby. Satori jest właśnie tym momentem – wyjaśnia.
Swoje pierwsze satori przeżyła kilkadziesiąt lat temu, po trzech i pół roku praktykowania medytacji.
– Tego się nie da opowiedzieć. Otworzyła mi się świadomość na coś, o czym do tej pory nie wiedziałam i o czym nie miałam pojęcia. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam. To było doświadczenie jedności, innego widzenia świata, ludzi – wspomina.
Maria Moneta-Malewska podkreśla, że satori może przybliżyć nas do odpowiedzi na tak zwane wielkie pytania: kim jestem, dlaczego się urodziłam/urodziłem, jak działa świat. Przekonuje, że odpowiedzi na te pytania nie pozna się inaczej niż przez wewnętrzne poszukiwania.
„Wszystkie wątpliwości i rozterki, które miałem, rozpłynęły się całkowicie jak kawałek topniejącego lodu. Zawołałem głośno »jak cudownie! Jak cudownie!«” – tak doświadczenie jednego z mistrzów cytował brytyjski filozof Alan Watts.
Satori niczym eureka
Satori to pojęcie funkcjonujące w japońskim buddyzmie. Wywodzi się z japońskiego czasownika satoru, który oznacza „wiedzieć” lub „rozumieć”. W praktyce jego synonimem jest też słowo kensio, czyli „widzieć esencję lub naturę”.
„To tak naprawdę inne określenie dla oświecenia” – pisał o satori Daisetz Teitaro Suzuki, zmarły w latach 60. ubiegłego stulecia japoński pisarz i nauczyciel, który tę kwestię uczynił najważniejszą w swojej twórczości.
Japończyk przekonywał, że po przeżyciu satori dotychczasowy świat nie jest już takim, jakim wydawał się wcześniej i zaczynamy na niego patrzeć z zupełnie nieoczekiwanej perspektywy. Porównywał to do eksplozji skorupy, w której zamknięta jest nasza osobowość.
Suzuki twierdził, że przeżycie satori jest niczym moment „eureka!”, w którym udaje się nam rozwiązać trudne matematyczne zadanie lub kiedy dokonujemy zaskakującego odkrycia. Podkreśla jednak, że takie porównania mają charakter czysto intelektualny i nie oddają w pełni tego, z czym to uczucie w rzeczywistości się wiąże. Nie można jego zdaniem analizować tego pod kątem logiki, tradycyjnego rozumowania.
„To było realne, z jednej strony dziejące się z kryształową czystością dnia codziennego, którą odbierałem i na którą reagowałem »normalnie«, z drugiej strony będące jednocześnie przeobrażeniem i promieniowaniem nieopisanego, nieziemskiego przejrzystego »Światła« – bez zachwytu, emocji, ale z duchową czystością, cichym uczuciem szczęścia, świadomością niezniszczalności, pierwotnego zaufania” – pisał w 1971 r. szwajcarski filozof Jean Gebser w liście do niemieckiego historyka religii Georga Feuersteina. Gebser poprosił o zachowanie listu w tajemnicy, a nawet zniszczenie. Ostatecznie został on upubliczniony przez Feuersteina już po śmierci Szwajcara.
„Psychologiczne działanie satori można porównać także do eksplodowania bomby, wybuchu wulkanu czy wyładowania atmosferycznego” – pisał Mariusz Rucki w książce Kto ma satori, ma wszystko, będącej analizą twórczości Suzukiego. – „Satori uwalnia wszystkie twórcze impulsy tkwiące w człowieku i oczyszcza jego spojrzenie na świat”.
Hinduski guru Osho twierdził wręcz, że satori to śmierć i ponowne narodziny.
W poszukiwaniu utraconego rodzica
Satori jest chwilowe, ale jednocześnie nagłe i przychodzące znienacka. Według Suzukiego warunkiem jest dojrzałość umysłu. Wtedy satori może zostać wywołane przez pozornie całkiem błahą sytuację.
Daisetz Teitaro Suzuki opisuje w jednym ze swoich tekstów historię żyjącego w IX w. Hsiang-yena Chih-hsiena. Otrzymał on od swojego mistrza polecenie, by odpowiedzieć sobie na pytanie o przyczynę narodzin i śmierci oraz poznać swoje prawdziwe „ja” istniejące jeszcze przed narodzinami. Hsiang-yen poddał się, spalił wszystkie notatki i został prostym mnichem. Oświecenie przyszło, gdy usłyszał podczas zamiatania dźwięk kamienia uderzającego o bambus. Hsiang-yen poczuł się tak, jakby odnalazł utraconego rodzica. Wszystko nagle stało się dla niego jasne.
Joe Vitale w książce Przebudź się nazywa satori „zetknięciem z Boskim Duchem”. Jak twierdzi, możemy tego doświadczyć, np. widząc dziecko, które się do nas uśmiechnęło, widząc zwierzę, drzewo lub liść unoszony na wietrze, może to stać się nawet na meczu lub w trakcie lektury książki.
Satori można doświadczać też wielokrotnie. „Przeżyłem osiemnaście wielkich satori i przestałem liczyć te mniejsze” – mawiał Dahui Zonggao, chiński mistrz jednej ze szkół chińskiego buddyzmu.
Tylko skąd wiadomo, że to, co przeżywamy, to właśnie jest to? Brytyjski filozof Alan Watts w książce The Spirit of Zen wskazywał, że doznanie satori nie powinno pozostawiać żadnych wątpliwości. A jeśli ktoś uważa, że jego odczucie jest „zbyt piękne, by było prawdziwe”, oznacza to, że nie przeżywa satori w pełnym tego słowa znaczeniu.
Uważność i skupienie
Maria Moneta-Malewska wskazuje, że rzadko, a właściwie nigdy nie zdarza się, by satori spłynęło na osobę, która się o to wcale nie stara. Kluczowa jest regularna medytacja. – Bez wsparcia mistrza duchowego osiągnięcie satori jest bardzo trudne – zaznacza mniszka.
– To serce nam podpowie, czy dany nauczyciel jest odpowiedni. Wcale nie trzeba szukać za granicą, można znaleźć go także w Polsce. Jestem pierwszą osobą, która powie, że nie musiała latać do Japonii, żeby uzyskać oświecenie. Tak się ułożyło moje życie. Gdybym znalazła nauczyciela tutaj, do głowy by mi nie przyszło, żeby szukać go w innych krajach – mówi.
Belgijski praktyk zen Robert Linssen pisał w książce Living Zen, że liczy się nie tyle sama medytacja, ile uważność i skupienie, bo „płomień życia tkwi w każdej mijającej sekundzie”.
W tradycji zen mistrz pomaga uczniowi w uzyskaniu satori, zadając koan, czyli pewną kwestię, którą uczeń musi rozważać przed długie miesiące, a nawet lata. Suzuki pisał, że koany mają działać jak „zaczyn”, który otwiera uczniowi umysł na swoje własne sekrety. Nie można ich rozwiązać zwyczajnym myśleniem, logicznym rozumowaniem, trzeba dojść do nich w inny sposób. Odpowiedź ma popłynąć z wnętrza. Do jednego z najsłynniejszych koanów należy zadane przez mnicha pytanie: „Czym jest Budda?”, a także uzyskana po rozważaniach odpowiedź chińskiego mistrza Dongshana Shouchu: „Trzy funty lnu”. To właśnie praca nad koanem może, według praktyków buddyzmu, doprowadzić do satori.
Osho nie pozostawiał złudzeń, że droga do satori nie jest łatwa. Stwierdził kiedyś nawet prowokacyjnie, że „cała nauka medytacji jest straszliwie nudna”, zwłaszcza jeśli praktykuje się ją w klasztorze i podlega stałym rytuałom.
„Każdego wieczoru musisz odbyć spotkanie z mistrzem, a problemy, nad którymi należy medytować, są po prostu strasznie nudne. Jeden z nich, dla przykładu: »Jaki jest odgłos klaskania jedną ręką?«. Tylko zastanów się nad tym – to doprowadzi cię do szału!” – mówił w wykładzie cytowanym w książce Radość. Poczucie szczęścia, które masz w sobie w przekładzie Bogusławy Jurkevich.
Mimo to Osho tłumaczył, że ta „wszechogarniająca nuda” jest konieczna i trzeba mieć wielką odwagę, by „stawić jej czoła”. Jak twierdził, nuda rozrasta się, a potem przychodzi punkt kulminacyjny. „Jeśli potrafisz osiągnąć ekstremum, szczyt, wtedy następuje zmiana, transformacja, oświecenie, satori, czy jak to nazwiesz” – obiecywał.
W książce Sztuka życia i umierania Osho instruował, by następnym razem, kiedy będzie boleć nas głowa, zapytać „kto cierpi?”, albo kiedy zdrętwieją nam nogi, zadać sobie pytanie „kto drętwieje?”.
„Nie spiesz się z odpowiedzią, bo będzie fałszywa. Możesz być bardzo mądry, możesz powiedzieć: »Tak, ja jestem duszą, a to jest ciało«. Ale to będzie nieprawdziwe. Niech odpowiedź przyjdzie sama. Nie powinna przyjść z pamięci, powinna przyjść z twojej istoty” – radził.
Nie bez powodu w nurcie zen mówi się, że satori jest właśnie „powrotem do własnego domu”.
Pisząc tekst, korzystałem m.in. z książek: The world of Zen: an East-West Anthology w redakcji Nancy WIson Ross, Zen Buddhism: selected writings of D.T. Suzuki w redakcji Williama Barretta i Kto ma satori, ma wszystko Mariusza Ruckiego.