Historie z mchu i paproci Historie z mchu i paproci
i
Mokradła w Puszczy Boreckiej, zdjęcie: Aleksandra Kozłowska
Ziemia

Historie z mchu i paproci

Spacer po Puszczy Boreckiej
Aleksandra Kozłowska
Czyta się 15 minut

Wilki i żubry zna każdy. Ale kto słyszał o puchlince, widłozębie czy zrostniczku? Te skromne, niepozorne mchy i porosty to bezcenne, rzadko występujące skarby przyrody. Ich siedliskiem jest nieduża Puszcza Borecka, na spacer po której zaprasza Aleksandra Kozłowska.

Żadnej drogi. Żeby przejść, trzeba rozchylić gałęzie, zaplątać się w pajęczyny, dać susa nad bajorkiem, by zaraz wymijać kolejne. Trampki grzęzną i ślizgają się w błocie; bose stopy Andrzeja to chyba najlepsze rozwiązanie. Jest duszno i wilgotno, komary bzyczą i tną jak wściekłe. W cieniu grabów i klonów kryje się cały kosmos mokrolubnych organizmów: grzyby, mchy, wątrobowce, widłaki… Nad nimi gęstwa paproci, wilczełyko, storczyki. Prawdziwa borealna dżungla.

Śladami łosia

Puszcza Borecka znajduje się na Mazurach, na wschód od jeziora Mamry. Zajmuje 230 km2 powierzchni, jest więc około dwóch i pół razy mniejsza od polskiej części Puszczy Białowieskiej. Jest również znacznie słabiej znana. A szkoda, bo to niezwykle urozmaicona mozaika oczek wodnych ze sterczącymi z nich kępkami olszyn, podmokłych brzezin, świerczyn na torfie, czyli bagiennych borów świerkowych przypominających tajgę (jedną z rosnących tu osobliwości florystycznych jest najmniejszy polski storczyk – listera sercowata). Tak dobrze zachowany płat świerczyny na torfie to w Polsce unikat: poza Puszczą Borecką występuje tylko w położonej jeszcze dalej na północny wschód Puszczy Rominckiej i – w niewielkim stopniu – w Puszczy Białowieskiej. Nie brakuje tu też jesionowych łęgów porastających brzegi strumieni oraz grądów: mieszanych lasów liściastych ze wspomnianymi już grabami, klonami, lipami, jesionami, dębami. I właśnie przez taki szeleszczący zielenią, pachnący wilgocią obszar się przedzieramy. Chcemy poznać ten wyjątkowy kawałek naturalnego lasu. Takiego, który wyrósł sam, zgodnie z własną fantazją i potrzebami, a nie pod dyktando człowieka. Naturalność widać w pokrzywionych pniach, pozornym chaosie rozmieszczenia drzew, zwalonych pniach porośniętych grubą kołdrą mchów oraz gąszczu podszycia i runa leśnego. W zgodzie z naturą stary (sądząc po korze, co najmniej 130-letni) grab stał się podglebiem dla innych roślin: na „parterze” rozsiał się szczawik zielony, kilka „pięter” wyżej są maliny, nad nimi – młody świerk. Do tego paprotka i jeszcze jakiś niecierpek. Wystarczy zagłębienie między gałęziami, gdzie utrzymuje się woda, by życie buzowało niczym gęsta zupa.

Naturalność lasu widać też w tropach żyjących tu zwierząt: odciśniętych w bagnisku okrągłych żubrów, bardziej spiczastych łosi oraz mniejszych odciskach racic jeleni i saren. Śladów wilków tym razem nie zobaczymy, ale wiadomo, że puszcza jest także ich domem. Stanowi również schronienie dla naszego przewodnika, Andrzeja Suleja. To tu jest jego miejsce, tu naprawdę odpoczywa. Ale to jednocześnie miejsce jego troski i działań na rzecz ochrony tego wyjątkowego obszaru. Przyrodnik i pasjonat dzikiej natury na skraju puszczy żyje od urodzenia. Mieszka w Jurkowie, niewielkiej malowniczej wsi leżącej w powiecie giżyckim. O sarni skok od lasu. Od dziecka chodził tam na grzyby, jagody i orzechy. Potem zdobył wykształcenie rolnicze (średnie i wyższe). W podstawówkach w Jurkowie oraz Boćwince uczył biologii i przyrody, prowadził koło przyrodnicze. W lesie jest w każdej wolnej chwili.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– W pewnym momencie zorientowałem się, że bliskie mi fragmenty puszczy znikają – wspomina. – Zaczęło do mnie docierać, że nie wszystkie drzewa musiały być wycięte. Zainteresowałem się więc tym, dlaczego tak się stało. Zrozumiałem też, że samo przejmowanie się tym niewiele zmieni. Że wymaga to konkretnych działań.

Tak wstąpił na ścieżkę aktywizmu. Dziś prowadzi na Facebooku profil o Puszczy Boreckiej, organizuje po niej wycieczki, a także leśne warsztaty. Ale przede wszystkim tropi rzadkie, zagrożone gatunki. Bo tam, gdzie one występują, las musi być prawnie chroniony.

Przyrodnik i pasjonat dzikiej natury – Andrzej Sulej, zdjęcie: Aleksandra Kozłowska
Andrzej Sulej, przyrodnik i pasjonat dzikiej natury, zdjęcie: Aleksandra Kozłowska

Być jak borowy Sherlock Holmes

Grabina, którą razem przemierzamy, też znalazła się w planach do wycinki. Na razie udało się to zatrzymać: dzięki gatunkom mchów i porostów, które Andrzej tu znalazł.

– One wymagają specyficznego mikroklimatu, takiego, jaki panuje w naszej puszczy – tłumaczy przyrodnik. Potrzebują starych drzew: niektóre gatunki, np. jeżolist zwyczajny czy puchlinka ząbkowata, nie zasiedlą drzew młodszych niż 130-letnie. A w Polsce wiek rębności dla większości, poza dębami, to 100 lat. Ustawa o lasach mówi, że lasy naturalne mają być traktowane w sposób specjalny. W Puszczy Boreckiej 15% zadrzewień można uznać za lasy naturalne. A jednak chronionych terenów jest niewiele. Wszystkie cztery rezerwaty: Borki, Mazury, Lipowy Jar i Wyspa Lipowa (na jeziorze Szwałk Wielki) zajmują nie więcej niż 4,5% powierzchni puszczy. Na tak cenny las to bardzo mało. Tymczasem wielu specjalistów uważa, że jest to las unikatowy nie tylko w skali Polski, lecz także Europy. Zdaniem Andrzeja większość tego obszaru zasługuje na ochronę w formie parku narodowego. A to za sprawą bogactwa przyrodniczego, jakie można tu spotkać.

Jak to ze skarbami bywa, trudno je znaleźć. Niczym w bajkach: często są niepozorne, skromne, ukryte. Jak choćby miechera spłaszczona, mech będący wskaźnikiem lasów pierwotnych, albo skrajnie rzadki w Polsce zrostniczek skalny, podlegający ścisłej ochronie inny przedstawiciel tej samej gromady.

– Zaraz go wam pokażę. – Andrzej uważnie przygląda się pobliskim drzewom. – O, jest!

Patrzę na zielone maleństwo z gwiazdkowo ułożonymi listkami wczepione w korę klonu. Dalej na grabie przewodnik znajduje inny bardzo rzadki mech: widłoząb zielony. Jest chroniony ściśle, także dyrektywą siedliskową UE.

 – Mam opinię sekcji briologicznej Polskiego Towarzystwa Botanicznego, najważniejszej instytucji w kraju zajmującej się mchami oraz ich ochroną. Wynika z niej, że przetrwanie tych gatunków wymaga zachowania wokół nich specyficznego siedliska: cienia i wilgoci. Kilku wyjątkowo rzadkim gatunkom, jak ten maciupki zrostniczek, nie wystarczy jedno drzewo. Potrzebują one odpowiednio rozległej połaci lasu. Drogą targów tutejsi leśnicy zgodzili się, aby był to obszar w promieniu 50 m od drzewa zasiedlonego przez ten mech.

– Cała Puszcza Borecka jest naturalnym lasem?

– Ponad 200 lat temu dawna liściasta puszcza została prawie w całości wycięta. Ówcześni leśnicy postanowili, że będą hodować świerki. Po kilkudziesięciu latach zaczęły się problemy. Pojawiła się brudnica mniszka – motyl, którego gąsienice zżarły igły. Naloty brudnicy się powtarzały. Do tego stopnia, że w połowie XIX w. na gigantycznym obszarze ponad 10 tys. ha las zamarł. Nowy posadzono tylko na części tego terenu. Na resztę leśnicy machnęli ręką: „niech tam natura sama się odradza”. Ponieważ było to relatywnie niedawno, nie ma tu prastarych drzew olbrzymów jak w Puszczy Białowieskiej.

Idziemy dalej. Oto kolejna gwiazda briologii: nastroszek kędzierzawy. Porasta pnie i gałęzie, szczególnie brzóz. Listki ma rzeczywiście poskręcane, trochę przypominają sierść pudla. A tu znowu zrostniczek skalny, teraz ma stulone główki.

– Dlatego wszyscy profesjonalni briolodzy nie wypuszczają się w teren bez spryskiwacza z wodą. – Andrzej uśmiecha się. – Po zroszeniu główki się rozchylą.

Spryskiwacza tym razem akurat nie mamy, ale delikatnie chlapiemy wodą z butelki. Teraz rzut oka przez lupę i… w otwartych główkach zrostniczka widzimy zielone gwiazdeczki.

Trafiamy na kolejny bardzo rzadki mech. To miechera pierzasta, zagrożona w całej Europie, wpisana do „czerwonej księgi”.

– Aby ją chronić, leśnicy też muszą inaczej planować swoje działania – opowiada Sulej. – Choć najlepiej, gdyby wcale nie planowali. Nie ingerowali w las. Bo miechera nigdy nie wyrośnie w przypadkowym miejscu.

– Co to za czerwona kropka namalowana na drzewie? – pytam.

– Oznacza drzewo, które dostało wyrok; miało być wycięte – wyjaśnia Andrzej. – Ale ze względu na znalezienie tych cennych gatunków wyrok nie będzie wykonany.

Z kolei biała kropka to znak, że na danym drzewie występuje bardzo rzadki porost. Ten akurat grab porasta puchlinka ząbkowata.

– Zaraz zobaczycie, skąd te „ząbki”. – Andrzej szuka lupy. – Spójrzcie. – Oglądamy rosnące na korze placki (fachowe określenie to plechy) z jasną skorupką. W skorupce widać malutkie kratery. – To apotecja, owocniki porostu. Wewnątrz nich widać jakby koronkę, to właśnie owe „ząbki” – tłumaczy przyrodnik.

W Polsce skromna puchlinka jest cenniejsza niż złoto. Zaliczona do porostów zagrożonych wymarciem odgrywa ważną rolę wskaźnika lasów puszczańskich. Podobnie jak granicznik płucnik, sztandarowy gatunek tego obszaru, a zarazem wskaźnik najczystszego powietrza. Oddycham więc głęboko i spokojnie, wyobrażając sobie, że wchłaniam otaczającą mnie dzikość i zieleń.

Tam, gdzie występuje puchlinka, leśny ekosystem od dziesiątków lat trwa w niezmienionym kształcie. Leśnicy twierdzą, że muszą wpuścić więcej światła na dno lasu, dać szansę nowemu pokoleniu. Stąd wycinki. Ale przecież naturalnego lasu nikt nie doświetla, nie przerzedza. On sobie świetnie radzi sam.

Pieśń puszczy

– Oczywiście nie wystarczy powiedzieć, że ten las jest bardzo cenny. Trzeba udowodnić, na czym ta cenność polega; wykazać, że żyją tu unikatowe gatunki. Gdy je znajdę i zgłoszę, przyjeżdża komisja z Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, leśnicy z nadleśnictwa w Borkach. Specjalista musi potwierdzić: „To rzeczywiście puchlinka. Zakaz cięcia”.

Andrzej alarmuje też RDOŚ i nadleśnictwo, gdy dowie się o planach wycinki w miejscu z rzadkimi gatunkami. Współpracuje z naukowcami – jeśli poprą jego starania, istnieje szansa na zachowanie siedliska. Nie robi tego sam, w okolicy jest jeszcze kilka zaangażowanych osób, choćby Adrian Grzegorz z Giżycka, który jeździ po Polsce i szkoli ludzi pragnących chronić lasy. Aktywizmowi podporządkował całe swoje życie.

– Przełomem było dla niego obejrzenie filmu Koyaanisqatsi, w którym zdjęcia piękna i harmonii przyrody zderzono z obrazami ludzkiej cywilizacji – mówi nasz przewodnik.

– A co było przełomem dla Ciebie?

– U mnie zaangażowanie rosło stopniowo. Na początku interesowałem się głównie ptakami; byłem aktywnym członkiem Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków. A w Puszczy Boreckiej jest co obserwować, jeśli chodzi o awifaunę. Występują tu niemal wszystkie gatunki dzięciołów, z białogrzbietym i trójpalczastym na czele, muchołówka białoszyja (gatunek przywiązany do starych lasów o naturalnym charakterze), muchołówka mała, bocian czarny; z drapieżnych – orlik krzykliwy: mocna populacja, bo około 20 par. Mamy też dużą populację trzmielojadów: ze 30–40 par… Zdałem sobie sprawę, że ptaki powiązane są z drzewami i z innymi roślinami; że bez tego środowiska nie przetrwają. To zmotywowało mnie do działania.

Andrzej dodaje, że najlepsze w poszerzaniu wiedzy o przyrodzie jest to, iż ta wiedza nie ma końca. Że można zanurzać się w nią głębiej i głębiej, dostrzegając coraz więcej nici i powiązań w świecie natury. – Widać wtedy, jak ten świat jest cenny. Sam w sobie, bez naszych wartościowań. Pięknie opisała to Robin Wall Kimmerer, rdzenna Amerykanka z plemienia Potawatomi w Pieśni Ziemi. To wyjątkowa książka. Pokazuje, jak odmienny jest stosunek współczesnych ludzi do natury w porównaniu z tym, jak postrzegały go tamte ludy.

Rzęsa i wolfia, zdjęcie: Aleksandra Kozłowska
Rzęsa i wolfia, zdjęcie: Aleksandra Kozłowska

Kruszczyk ratuje fragment lasu

Na zwalonym butwiejącym pniu bujnie, niczym w rafie koralowej, plenią się organizmy. Wątrobowce, mchy, grzyby – w tym widowiskowy próchnilec maczugowaty zwany palcami nieboszczyka. Jeden z nich, płożyk wonny, daje charakterystyczny zapach rozkładu drewna: wilgotny, choć przyjemnie korzenny. Wątrobowce – drobne, zielono ulistnione organizmy – dawniej były zaliczane do mszaków, dziś tworzą osobną gromadę. W Polsce występuje około 250 gatunków, m.in. skosatka zanokcicowata, którą pokazuje nam Andrzej. To gatunek objęty częściową ochroną, wskaźnik lasu pierwotnego. Lubi miejsca cieniste i wilgotne, w puszczy czuje się jak w wątrobowcowym raju.

Równie dobrze mają się tutaj rośliny zielne, takie jak: czartawa, kostrzewa leśna, czyściec leśny, marzanka wonna, fiołek leśny, sałatnik leśny czy kokoryczka. One też są wskaźnikami starych lasów, argumentami za tym, by puszczę chronić. Asem w rękawie tutejszych ekoaktywistów są również storczyki: gnieźnik leśny i ściśle chroniony kruszczyk siny. Bladozielonkawy, z jasnymi niedużymi kwiatkami nie przyciąga wzroku tak jak imponujące orchidee z tropików. Ale to właśnie on uratował duży fragment tutejszego lasu. Rosnąc dość licznie w rozrzuconych grupach, jest gwarantem bezpieczeństwa okolicznych drzew. Piły im nie grożą.

– O, a tutaj żywiec. – Andrzej schyla się po roślinkę z rodziny kapustowatych. Wydłubuje małe okrągłe cebulki. – Spróbujcie.

Nieufnie rozgryzam czarną kuleczkę. Smakuje zupełnie jak głąb kapusty! Nieco ostro, z charakterem.

– Prawda, że fajne? – dopytuje przyrodnik. – Są świetne na kanapki. Z liściem podagrycznika czy szczawikiem. Pyszne!

Władcy puszczy

Poza porostowo-mchowymi skarbami wypatruję atrakcji większego kalibru – łosi. Gdy w kwietniu tego roku byłam w pobliskich Kruklankach, na każdej niemal łące pasły się łosie: parami, rodzinami. Widziałam je w zaroślach tuż przy drodze, na miedzach. Teraz żadnego. Andrzej tłumaczy, że wiosną wychodzą żerować na młodym rzepaku, łatwo je zobaczyć. Obecnie, w połowie sierpnia, raczej trzymają się lasu. To zresztą widać: znowu natrafiamy na odciski potężnych racic. Są też ślady żubrów – wygniecione leże wśród ściółki i kawałki futra na drzewie, o które jakiś żubr się czochrał. Żubry lubią zgryzać korę u podstawy pnia – to kolejna pozostałość ich bytności. Tegoroczne liczenie tych wielkich ssaków wykazało, że w Puszczy Boreckiej żyje ich 138. Sporo. To dlatego, że jej liściasty fragment lasu jest dla żubra idealny. Gęsty, żyzny, a więc zapewnia mu – jak mówi Andrzej – odpowiednią bazę żerową.

Zupełnie innego, nieproszonego tu „żubra” znajdujemy w płytkim mokradle: dwie puszki po piwie połyskują wśród mętnej wody. Zabieramy je, by wyrzucić do śmietnika.

– A widujesz tu wilki? – pytam Andrzeja.

– Długi czas tylko o tym marzyłem. Mimo wielu wędrówek po puszczy nie udawało mi się na nie trafić. Wreszcie je spotkałem. Pod koniec sierpnia pojechałem wcześnie rano do lasu, czekałem na łące na wchód słońca. Kiedy oświetliło tę przestrzeń, zobaczyłem dwa zwierzęta. A dokładnie tylko ich głowy i kawałek grzbietu wystające we mgle zza górki. Patrzę przez lornetkę: to dwa wilki! Normalnie wilk jest płochliwy, czujny, nie daje się tak obserwować. Ale przypomniałem sobie, co opowiadał Marcin Kostrzyński, filmowiec i przyrodnik. Mówił, że kiedy chce nagrywać płochliwe zwierzęta, najpierw musi oswoić teren. Chodzi więc przez dwa tygodnie nocami do lasu, żeby zostawić swój zapach i w ten sposób dać się poznać. Ja przy tamtej łące trochę biegałem, dlatego wilki znały już mój zapach. Następnego dnia znowu przyjechałem w to miejsce. Tym razem ich nie zastałem, ale na łące było 30 żubrów. Kolejnego dnia ponownie żubry – duża grupa. Nagle dostrzegam wśród nich niepokój: stado zbija się w krąg, młode bezpiecznie w środku. Co się dzieje? Wtedy na skraju łąki, pod drzewami, zauważyłem wilki.

W ciągu kolejnych 10 dni spotykał je jeszcze sześć razy. Po kilka sztuk, głównie młodych. Andrzej podejrzewa, że w puszczy żyją ich dwie rodziny. Zimowe stada liczą nawet po 12–14 osobników. Nie atakują ludzi i bardzo rzadko inne zwierzęta. Ale ostatnio zagryzły źrebaka na pastwisku, niedaleko stąd.

Przyrodnik marzy również o spotkaniu rysia. Na razie widział jedynie ślady tego skrytego kota.

Mokradła w Puszczy Boreckiej, zdjęcie: Aleksandra Kozłowska
Mokradła w Puszczy Boreckiej, zdjęcie: Aleksandra Kozłowska

Uwaga, jestem trujący!

Jedziemy do rezerwatu Borki, najstarszego w puszczy.

– Ponad 100 lat temu na tym obszarze Niemcy prowadzili intensywną gospodarkę: wycięli niemal cały las – opowiada Sulej. – Następnie jak gdyby zapomnieli o tym miejscu. A ono pozostawione samo sobie, bez żadnej ingerencji człowieka, stopniowo się odradzało. Pod koniec lat 50. XX w. las był już na tyle dorodny, zróżnicowany i cenny przyrodniczo, że władze zadecydowały, by objąć go ochroną. Teraz łęgi, bory, grądy i olsy zdają się przywoływać wspomnienie starej puszczy. Są dowodem na to, że przyroda najlepiej potrafi o siebie zadbać – byle jej tylko w tym nie przeszkadzać.

Nie przeszkadzamy więc rusałce pawikowi, który przysiadł na ścieżce. Obok niego wypoczywa rusałka żałobnik. Przyglądamy się skrzydełkom w kolorze gorzkiej czekolady; szlachetna barwa podkreślona jest niebieskimi kropkami i kremową lamówką. W pochmurny dzień motyle są trochę niemrawe, ospałe. Zupełnie jak my.

– Aby przywabić motyle, najlepsza jest świeża wilcza kupa – zdradza Andrzej. – Zlatują się do niej, by czerpać sole mineralne. – Przyrodnik pochyla się, jednak nie nad kupą, lecz nad dość głęboką kałużą. Z uwagą wpatruje się w zmętniałą wodę. – Spójrzcie na tę żabę. – Wskazuje brunatnego płaza. – To kumak nizinny, ściśle chroniony. Jego brązowy grzbiet niczym szczególnym się nie wyróżnia, ale za to brzuszek! Na ciemnym tle wybijają się czerwonopomarańczowe plamki. To sygnał ostrzegawczy; oznacza: „Uważaj, jestem trujący!”. Kumak, wyczuwając zagrożenie, odwraca się na plecy i robi „mostek”, eksponując ten kolorowy brzuszek. Widząc go, wiele drapieżników odpuszcza.

My tylko przyglądamy się kumakowi. Żaba nie ma więc powodów, by zrobić „mostek”. Trochę szkoda, bo chciałabym zobaczyć te ostrzegawcze cętki.

Pod naszymi stopami trzaskają gałązki, szumią liście. Ale ptaków nie słychać. To w końcu nie wiosna, gdy trwają gody. W sierpniu ptaki się pierzą, wymieniają pióra na nowe, przygotowując się do dalekich wędrówek. W tym czasie latają słabiej, starają się zatem być cicho, by nie zwracać na siebie uwagi.

Nieco dalej dostrzegamy nieduże jeziorko całe pokryte kożuchem rzęsy. Wystają z niego szare kikuty martwych drzew. Zmarniały, ponieważ bobry podniosły poziom wody; zwiększył się on dla drzew zbyt gwałtownie. Tafla jeziora lekko lśni, jakby polakierowana. To sprawka wolfii bezkorzeniowej, najmniejszej rośliny kwiatowej Europy. Ma postać malutkich zielonych kuleczek gęsto unoszących się na powierzchni. Cykają świerszcze, rechocze żaba cała w kulkach wolfii.

Ostatnim przystankiem naszej wyprawy jest eutroficzne, zarośnięte grzybieniami, grążelami i osoką aloesowatą jezioro. Zanim nad nie trafimy, nad jednym z leśnych stawów w obszarze Natura 2000 wystraszy nas huk armatki wystrzelonej przeciw czaplom oraz innym ptakom żywiącym się rybami. Ten przeraźliwy odgłos powtarza się co 10 minut, nawet w nocy. Dlaczego jest to legalne?

Nad Mazurami na szczęście panuje spokój. Czasem tylko słychać kwakanie kaczek, w powietrze nagle wzbije się czapla siwa. Nad trzcinami, w których żyją wąsatki, trzcinniczki i dziwonie kołuje błotniak stawowy, zdarzają się też kobuzy i bieliki. Kucam, by przyjrzeć się cykorii podróżnik. Obok na wysokiej trawie dziwna zygzakowata pajęczyna. Jest także jej twórca: czarno-żółty tygrzyk paskowany. Zamarł w bezruchu. My również odnajdujemy tu bezruch, bezpośpiech, bezstres. Na chwilę wrośliśmy w łąkę.

Czytaj również:

Nieliche porosty Nieliche porosty
i
Złotorost ścienny, zdjęcie: Kjerstin Michaela/Pixabay (domena publiczna)
Ziemia

Nieliche porosty

Rustici pauperrimi, czyli „wiejska nędza” – tak Karol Linneusz pogardliwie nazywał porosty. Jest jednak człowiek, który organizmy te podziwia i wielbi. Dostrzega ich piękno, różnorodność, a nawet potrafi się od nich czegoś dowiedzieć. To Tristan Gooley, autor wydanego właś­nie w Polsce Przewodnika wędrowca.

Porosty to organizmy składające się z żyjących wspólnie grzybów i glonów. Występują zazwyczaj tam, gdzie grzyby i glony oddzielnie nie dałyby sobie rady.

Czytaj dalej