
Na początku była Puszcza. Między Uralem a Pirenejami. Karczują ją niemal wszyscy historyczni przechodnie sprzed i z naszej ery. Ci z nich, którzy osiedli między Wisłą a Odrą, musieli się w tym wyróżniać, skoro ich siedziby (od powstających pól) nazwano opolami, a część z nich Polanami.
Nikt dokładnie nie wie ile, ale już wtedy zauważalną część kraju pokrywały pola (głównie wokół grodów). Rąbał każdy, komu było zimno i kto chciał siać proso. Nieco później średniowieczni panowie werbowali osadników do karczunku puszczańskich włości. Kusili drwali wolnizną, czyli wieloletnim zwolnieniem z czynszu. Nazwy wsi, na przykład Wolnica, mogą pochodzić już z tamtego okresu, na pewno tak jest w przypadku warszawskiej Pragi (od prażyć, wypalać). Na początku pod topór szły żyzne dąbrowy. Bory sosnowe na piachach stały dłużej.

Wilki
– Wiesz, jak odróżnić kupę byka jelenia od łani? – pyta wprost Bartek Pirga, przewracając w palcach kawałek łajna. Wiem, ale kłamię, że nie wiem, żeby chwilę stanąć i odpocząć na tym stromym zboczu. Pirga, naukowiec z Bieszczadzkiego Parku Narodowego, zabrał mnie w głuche ostępy Parku, by pokazać, czym jest Puszcza Karpacka. Ale na razie skupia się na kupach:
– Z jednej strony ma wyraźny czubek, a z drugiej wgłębienie.
Podtyka mi pod nos jeleni bobek, co to wygląda jak pocisk.
– A łanie mają z obu stron jajowate i zaokrąglone – kontynuuje.
Bobki są ważne. Umożliwiają liczenie zwierzyny w Parku Narodowym bez tzw. pędzeń, czyli bez płoszenia i przeganiania zwierząt. Nie robi się tego na łapu-capu tylko wzdłuż specjalnych linii w granicach wyznaczonej na mapie siatki kwadratów. Są nawet specjalne wzory matematyczne, do których podstawia się kupę, by obliczyć, ile sztuk jeleni ją zostawiło.
– A tamta należy do wilka! – cieszy się jak dziecko chwilę potem. – Zawiera sierść ofiary i jest trochę rzadkawa. Wilki często dostają sraczki zaraz po jedzeniu – zadziwia szczegółami, grzebiąc patykiem w mazi. To znaczy, że w pobliżu musiały coś zjeść.
– Jakiś rok temu za tą górą liczyłem odchody jeleni. Trafiłem na ogromną jodłę, z wielką »dziuplą« tuż nad ziemią. Wyglądała jak gawra niedźwiedzia, bo w Bieszczadach miśki najczęściej gawrują w takich jodłach. Nagle usłyszałem dziwne, bo ciche, wycie wilka i zobaczyłem go, jak schodzi ze zbocza, w moim kierunku. Jednocześnie coś ruszyło się w gawrze. Wystraszyłem się, że to mały niedźwiedź, ale to nie był niedźwiedź – zresztą skąd w gawrze 8 maja? Wycofuję się, zaglądam tam jeszcze i widzę… 5–6 małych wilczków! Szczeniaki wielkości pięści! Leżały jeden obok drugiego i wyglądały jak jeden zwierz. Odszedłem szybko, nie chciałem ich płoszyć, nie zdążyłem dokładnie policzyć. A ten, co wył, to był prawdopodobnie piastun, czyli opiekun.
