Radość niezmącona Radość niezmącona
i
Konstantin Somow, „Młoda kobieta śpiąca w parku”, 1921 r., źródło: Wikiart (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Radość niezmącona

Paulina Wilk
Czyta się 6 minut

Oto kilka nienaukowych dowodów na to, że życie z psem jest o niebo lepsze niż bez psa. Argumenty te mogą okazać się przydatne w podjęciu długo odkładanej decyzji o wspólnym zamieszkaniu, choć – nie łudźmy się – ostatecznie to pies decyduje. O wszystkim.

Nikt cię tak nie zrozumie jak włas­ny pies. A nawet czyjkolwiek! Gdy jest beznadziejnie i źle, wlezie na kolana i się wtuli. Gdy ciekną łzy, zliże je z policzków. A gdy masz ochotę tańczyć z radości, dołączą on i jego rozszalały ogon. Nie musisz nic mówić, niczego tłumaczyć. Nawet jeśli zdecydujesz się na pełną szczerość, nie grozi ci odrzucenie. Psie oczy wszystko widzą, wrażliwe uszy nastawiają się na drobną zmianę tonu, a czuły nos wywęszy każdy nastrój. O ile my wciąż niewiele rozumiemy z psich smutków i fascynacji, o tyle psy potrafią się do naszych dostrajać i zwyczajnie je z nami dzielić. Nie wymądrzają się, nie udzielają rad, nie ziewają znudzone, gdy siódmy raz narzekamy na to samo. Już okład z ciepłego psa na dowolną część ciała lub ducha zabiera co najmniej połowę życiowych ciężarów. I odwrotnie – merdający ogon i psie oczy ucieszone z powodu byle badyla potęgują najmniejszą radość. Dlatego właśnie nazywamy te zwierzęta najlepszymi przyjaciółmi człowieka, że w przyjaźni nie popełniają iście ludzkich błędów. Nie zadają głupich pytań, słuchają cierpliwie, a swoją obecnością likwidują dotkliwą pojedynczość losu – natychmiast i na lata. Mają i tę zaletę, że są stałe w uczuciach, nie składają znienacka pozwów o rozwód.

Ale mają też swoje nastroje. Obrażony pies to coś po stokroć gorszego niż zagniewany małżonek. Na nic propozycja zabawy czy kilo parówek, lepiej zachować się jak porządny psijaciel – empatyzować całym sobą i czekać, aż łaskawie pozwoli zaprosić się na spacer.

Sąsiedzkie lekcje współistnienia

Na spacerze, rzecz nieunikniona, spotyka się inne osoby ludzkie i nie ludzkie. Pies jest zatem niezwykle pomocny człowiekowi w socjalizacji. Nawet największy mruk zostaje zmuszony do wchodzenia w dysputy o tym, jak Dżekuś poprzedniego dnia zeżarł resztki mielonki wyrzuconej przez kogoś pod krzakiem. Albo że w parku widziano wczoraj lochę z małymi, więc strach Nellę ze smyczy spuszczać, bo ona to z każdym by się witała. Z pogawędek o psach, ich dolegliwościach i przygodach można się wiele dowiedzieć o drzemiących podskórnie w narodzie namiętnościach i resentymentach; wejrzeć na wskroś w ludzkie dusze i użalić się nad nimi (w końcu nasz Fredzio nie tyka żadnych mielonek ani tuszonek, a dziki omija szerokim łukiem, bo jest inteligentny wiadomo po kim). Trawnikowe dialogi, w trakcie których psy plączą smycze, obwąchują sobie różne części ciała albo zajadle próbują je odgryźć, są doskonałą okazją, by nie izolować się od społeczeństwa.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Nie tkwić w swojej internetowej bańce, tylko posłuchać, co naprawdę myś­lą i czym żyją osoby błędnie przez nas kwalifikowane jako te, z którymi nic nas nie łączy. Różne szydła mogą wyjść z takiego worka – pogawędki psiarzy przynoszą piękną lekcję pokory i otwartości, nagłe olśnienia i sposobność do zbliżeń z nieznajomymi, których imion nigdy nie poznamy, bo wymieniamy się jedynie imionami psów. Kryjąc się za opowieściami o czworonogach jak za płaszczem ochronnym, możemy ujawniać swoją potrzebę współistnienia. Ot, spotkanie dwojga tutejszych na miedzy, bezcenna okazja do złamania wielkomiejskiego protokołu chłodnej obojętności. Za sprawą psa łatwiej być przez chwilę człowiekiem. Nawet jeśli wysłuchiwanie o mielonkożercy Dżekusiu posunie nas niebezpiecznie w stronę poczucia wyższości i ważności, balon ten zostanie przekłuty już nazajutrz, gdy okaże się, że właścicielka Dżekusia nawet nas nie poznaje, gdy mijamy ją bez psa. Znów jesteśmy wyłącznie doskonałymi nieznajomymi.

Rehabilitacja ruchowa

To wcale nie Skandynawowie wymyślili powiedzenie: „Nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania”. Tak z pewnością uważa każdy pies, gdy na zewnątrz siąpi, wicher gnie brzozy płaczące, a śnieg miesza się z deszczem, tworząc substancję idealnie samoprzylepną. Życie z psem wymaga stosownej garderoby: wysokich kaloszy, kurtek przeciwdeszczowych, rękawiczek ze specjalnymi zakończeniami na palcach, bo kto lubi wyprowadzać psa w zimne dni, jednocześnie scrollując metawersum bulgoczące w smartfonie, ten musi dbać o swoje opuszki.

Spacer z psem może być odprężającym doświadczeniem, rehabilitacją ruchową sprzyjającą naszemu zdrowiu oraz wyciszeniu umysłowemu. Ale może być też upokarzającą – opiekuna i psa – pięciominutową czynnością wyjścia pod najbliższe drzewko lub śmietnik w celu załatwienia podstawowych potrzeb. Wybór należy do nas, ponieważ psy – z nielicznymi wyjątkami tych, które nie lubią moknąć i marznąć (na co też można zaradzić psią garderobą) – zawsze chcą iść na spacer daleki, pełen nieznanych ścieżek, zapachów i przestrzeni pozwalających na swobodny ruch.

Bądźmy tak mądrzy jak nasze psy: łaknijmy spacerów i czerpmy z nich pełnymi garściami. Chodzenie jest zdrowe, wyrównuje puls, obniża ciśnienie i wskaźniki hormonów stresu. Trzymanie się zielonych ścieżek i patrzenie na przyrodę uspokaja, jest łatwo dostępnym antydepresantem. Pozwala również dostrzec, że zmieniła się pora roku, że prognozy ze smartfonów kłamią, a w szerszym planie – że i my stanowimy część przyrody, co maszyneria współczesności stara się skrupulatnie zacierać. Otóż w naszych zabieganych czasach codzienny spacer nie jest przerwą od życia – to samo życie. I każdy pies to rozumie!

Samo dobro

Dzień bez psa różni się od dnia z psem sumą, wagą i objętością trudnego do zmierzenia dobra, które przemieszcza się na czterech łapach po naszym domu. Dobro jest – jak natura – amoralne. Bywa, że gryzie, rywalizuje o terytorium i pożywienie, kocha nie tylko zażarcie, ale także za żarcie. Podlega instynktom, ulega odruchom. Jest zatem dobrem nieidealnym, ale jednocześnie niepodważalnym. I działa tak, że potęguje dobro w nas samych.

Może dlatego, że przy wszystkich swoich zaletach pies jest stworzeniem od nas zależnym. Potrzebuje opieki, troski i czułości. Potrafi o nie prosić, okazywać wdzięczność, a więc nagradzać nas za czynione dobro. I to sprawia, że nieprzejednani ojcowie, którzy za żadne skarby nie chcą się zgodzić na psa dla córki na dziesiąte urodziny, potem sami z czułością zabierają szpice miniaturowe lub chihua­hua na spacery wokół apartamentowca, pozwalają im spać w nogach, a nawet jeździć na przednim fotelu w wymuskanym samochodzie. I płaczą, gdy ich pierwotnie niechciany przyjaciel odchodzi.

Psy wkraczają do naszego życia razem z zapowiedzią, że naszym zadaniem będzie je pożegnać. Spędzą z nami całe swoje życie, powierzają się nam. Może dlatego spokojnie mokniemy z nimi w deszczu, a po ciężkim i męczącym dniu zachodzimy jeszcze do sklepu po ich ulubione jedzenie. W parku po raz tysięczny rzucamy tę samą ogryzioną i obślinioną gałązkę, a przed snem drapiemy dokładnie tam, gdzie lubią. Czego się nie robi dla psa?

Czyste szczęście

Psy się nie zmieniają i nie znają nudy. To wielka siła trwania w epoce obsesyjnie tresującej nas do zmian i nowości. Jeśli nie liczyć procesów wynikających z upływu czasu, psie osobowości pozostają niezmienne. Lubią chodzić tymi samymi ścieżkami, lubią powroty, te same wymemłane kocyki i pogryzione miśki. W stałości widzą sens. Każdego dnia są gotowe do najwyższego wymiaru szczęś­liwości – radości niezmąconej, jakby przydarzała się im po raz pierwszy.

Samo otwarcie drzwi do domu jest gwarancją eksplozji – rodzona mamusia czekająca z rosołkiem nie ucieszy się na twój widok tak jak pies. Przez kilka chwil jesteś pępkiem świata, obskakiwanym, oblizywanym, obdarowywanym czułością, która co prawda kosztuje cię repasację rajstop i cerowanie naderwanej kieszeni, ale kto by się przejmował, gdy znowu okazujesz się spełnieniem marzeń, odpowiedzią na każdą wyszczekaną i wyczekaną prośbę. Niech wszystko inne zniknie – niech idą precz frustrująca praca, tłok w tramwaju i rachunki za prąd! Jesteście ty i twój pies, który nikogo poza tobą nie chce. Już za chwilę po raz dwa tysiące trzydziesty siódmy razem pójdziecie obsikać tę samą latarnię, odnajdziecie pozostawioną rano w liściach podgniłą piłeczkę tenisową, zmoczycie łapy w zimnej kałuży, która tworzy się wciąż w tym samym zagłębieniu chodnika. Kto szczęśliwym zabroni ponownego szczęścia?

Powszechnie znane są argumenty na „nie”. Od kosztów utrzymania zwierzęcia, przez sierść pływającą w kubku z herbatą, po kłopoty ze znajdowaniem domów zastępczych na czas podróży. Machamy na nie wszystkie ogonem. Bo nawet jeśli wytoczone powyżej działa empiryczne jeszcze nie obaliły w was psiego sceptycyzmu, spróbujcie tylko wyobrazić sobie profesora Filutka bez Filusia, a „Przekrój” bez Myś­li psa Fafika. To się w głowie nie mieści!

Rysunek: Marek Raczkowski

Czytaj również:

12 doktorów w „Przekroju” 12 doktorów w „Przekroju”
i
rysunek: Marek Raczkowski
Promienne zdrowie

12 doktorów w „Przekroju”

Przekrój

Jak żyć lepiej, pełniej i spokojniej? Pomogą w tym zalecenia najlepszych specjalistów na świecie.

Istnieje pewne powiedzenie przypisywane Charliemu Chaplinowi: „Sześciu najlepszych lekarzy na świecie: Słońce, Odpoczynek, Ćwiczenia, Dieta, Szacunek do samego siebie, Przyjaciele. Trzymaj się ich na wszystkich etapach swojego życia i ciesz się zdrowiem”. Chociaż tak naprawdę nie zostało ono wymyślone przez Chaplina, tylko pochodzi ze starej rymowanki, to jednak zawarta w nim lekarska metafora świetnie pasuje do tego, co robimy. Przy czym Klinikę „Przekroju” prowadzi nie sześciu, ale dwunastu doktorów.

Czytaj dalej