Byli jednym z najbardziej znanych i najbogatszych magnackich rodów w historii Rzeczypospolitej. Pochodzili z Litwy, a w dokumentach historycznych pojawiali się już za panowania Władysława Jagiełły.
Za czasów Zygmunta Augusta Radziwiłłowie zdobyli sławę z dwóch przyczyn. Po pierwsze, z powodu romansu Jagiellona z młodą wdówką Barbarą Radziwiłłówną. Po drugie, ze względu na to, że ród ten uzyskał od cesarza tytuł książęcy. Oba te wydarzenia podsyciły rozbuchane ambicje rodziny.
Nic dziwnego, że w czasach szwedzkiego potopu Radziwiłłom marzyło się własne władztwo – choć nie byli takimi szujami, jak opisał ich Sienkiewicz. Ani to, ani konkurencja ze strony innych litewskich rodów, m.in. Sapiehów, nie przeszkodziło im jednak decydować o prawach Rzeczypospolitej przez kolejne pokolenia. Mieli aż trzy rodowe ordynacje: z siedzibami w Klecku, Nieświeżu i Ołyce. To z Radziwiłłów pochodzili prominentni wodzowie, duchowni, wojewodowie i ministrowie Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Wrażenie robiły ich rezydencje w Kiejdanach, Nieświeżu, Birżach, Mirze… Byli wśród Radziwiłłów i prawosławni, i katolicy, i protestanci. Dlatego nierozerwalnie łączą się z Rzecząpospolitą jako państwem wielokulturowym. W tym gronie mniej i bardziej zasłużonych Radziwiłłów szczególnie wyróżnia się żyjący w XVIII w. Karol Stanisław Onufry Jan Nepomucen, zwany Panie Kochanku.
Akademia „Panie Kochanku”
Przydomek nadano mu od jego ulubionego powiedzenia, używanego nieomal jak przecinek. „Panie Kochanku” był bajecznie bogaty. Miał kilkanaście miast i prawie 700 wsi, co czyniło go jednym z najzamożniejszych arystokratów swoich czasów. Rodzinne więzi łączyły go m.in. z Wiśniowieckimi, Lubomirskimi, Rzewuskimi czy Sanguszkami. Swój majątek pomnażał udanymi inwestycjami. W Słucku miał fabrykę dywanów i słynnych szlacheckich pasów. W Nalibokach rozwijał hutę szkła, w ich okolicy wydobywał też rudę żelaza. A osobliwych pomysłów miał co nie miara.
Na dziedziniec zamku królewskiego w Warszawie zajechał kiedyś kolasą zaprzężoną w niedźwiedzie. Darzył zresztą te zwierzęta i ich treserów szczególnym zainteresowaniem. W Smorgoniach Radziwiłłowie założyli specjalny ośrodek, w którym niedźwiednicy uczyli swoich czworonożnych podopiecznych cyrkowych sztuczek. Tresowano je niczym psy Pawłowa. Najpierw przywiązywano do słupa w specjalnej izbie, która miała zamiast podłogi piec kaflowy. Tylne łapy niedźwiedzia zawijano wtedy w onuce, a przednie pozostawiano odkryte. Następnie rozgrzewano piec. Gdy zaczynał parzyć przednie łapy zwierzęcia, mimowolnie stawało ono na tylnych. Wtedy nauczyciel („Panie Kochanku” preferował Cyganów i to ich zrobił kierownikami „akademii smorgońskiej”) zaczynał grać. W ten sposób niedźwiedź odruchowo zaczynał kojarzyć dźwięki muzyki z koniecznością stawania na tylnych łapach. Kolejnych „tanecznych” ruchów uczono go za pomocą kija…
Marynarka lądowa
Mniej drastycznym – z dzisiejszego punktu widzenia – choć równie ekstrawaganckim pomysłem było założenie przez Radziwiłła Szkoły Majtków w Nieświeżu. Była to zarazem pierwsza w historii Polski szkoła morska! Nic to, że zbudowana nie nad Bałtykiem, lecz w głębi lądu. Cieszyła się dużym powodzeniem: kilkuset szlacheckich synów odbywało w niej naukę pod okiem czterech szwedzkich i duńskich oficerów. Kształcili się w Nieświeżu nie tylko w nawigacji, lecz także w fachu artyleryjskim. W ten sposób Panie Kochanku zapewnił sobie niezły własny korpus podoficerski. W 1784 r. Radziwiłł przygotował nawet w swoim majątku inscenizację ataku statków na… twierdzę na Gibraltarze.
W tymże samym Nieświeżu „Panie Kochanku” miał też podręczny zwierzyniec: żubry, renifery, łosie, jelenie, bażantarnię, królikarnię i łabędziarnię. Ozdobą rezydencji były jednak bogate zbiory sztuki, klejnoty i licząca 20 tys. tomów biblioteka. To wszystko jednak nieomal przepadło, gdy „Panie Kochanku” zaangażował się politycznie.
Poślubiony syrenie
Choć miał opinię hulaki, utracjusza i trochę prostaka, nie uciekał od spraw państwowych. Wielokrotnie był posłem i sprawował państwowe urzędy (wojewody, miecznika itp.). A widząc, że Rosja coraz bardziej ingeruje w sprawy polskie, „Panie Kochanku” postanowił się sprzeciwić. I tak ze swoją prywatną armią wystąpił przeciw carskim wojskom w 1764 r. Przegrał, a po bitwie pod Słonimem musiał uciekać z kraju. Wrócił, po załagodzeniu sytuacji, trzy lata później. Nie na długo, ponieważ opowiedział się za konfederacją barską (1768 r.) i znów musiał wziąć nogi za pas.
Po pierwszym rozbiorze Polski stracił niektóre posiadłości. Dlatego kiedy wrócił do kraju w 1777 r., zajął się już tylko interesami i wygodnym, ekstrawaganckim życiem. Nie występował już bezpośrednio przeciw królowi Stanisławowi Augustowi – którego przecież uważał za rosyjską marionetkę – a nawet zaprosił go do szkoły morskiej w Nieświeżu i to z okazji jego przybycia zainscenizował atak na Gibraltar. Nie poparł jednak Konstytucji 3 maja. Zmarł w listopadzie 1790 r., mając 56 lat.
Ród Radziwiłłów wydał jeszcze mnóstwo ciekawych postaci. Żadna jednak nie była tak ekstrawagancka i osobliwa jak „Panie Kochanku”. Nic dziwnego, że to ponoć właśnie on stał się pierwowzorem postaci stolnika Horeszki z Pana Tadeusza. Wiele ma też z niego sienkiewiczowski pan Zagłoba: opój, sarmata, patriota i straszliwy bajarz. Do legendy przeszły opowieści Radziwiłła, którym przytakiwał dworzanin, szlachcic nazwiskiem Borowski.
Jak przypominał znawca polskiego sarmatyzmu dr Radosław Sikora, razu pewnego Radziwiłł opowiedział historię następującą: „Jeżdżąc po morzach, spotkałem raz, panie kochanku, na Adriatyku pływającą prześliczną syrenę, pół kobietę, a pół rybę. Otóż kazałem ją swoim ludziom, panie kochanku, pochwycić i potajemnie ślub z nią wziąłem na okręcie. Potem, panie kochanku, jakie miałem z syreny potomstwo, złożone ze sto tysięcy śledzi, darowałem Borowskiemu, za co niemało pieniędzy zgarnął”. Szlachcic oczywiście wszystkiemu przytakiwał. Radziwiłł więc kontynuował: „Raz prowadząc szwadron husarzów do ataku, zostałem ugodzony kulą armatnią tak nieszczęśliwie, że ta na dwie połowy mię rozdarła. Wszak to pamiętasz, Borosiu?”. Tym razem Borowski zaprzeczył: „Nie, tego nie pamiętam, mości książę, bo właśnie wtedy byłem już zabity”.
Symbolem takiej szlacheckiej fantazji jest właśnie „Panie Kochanku”.