Dzień przed 11 listopada Dzień przed 11 listopada
i
Dworzec Wiedeński w Warszawie, ok. 1890 r., autor nieznany, domena publiczna
Wiedza i niewiedza

Dzień przed 11 listopada

Adam Węgłowski
Czyta się 6 minut

Nie byłoby Święta Niepodległości, gdyby wcześniej nie doszło do wydarzeń z 10 listopada. To wtedy przesądził się los Polski i Piłsudskiego.

Rankiem 10 listopada 1918 r. na Dworzec Wiedeński w Warszawie wtoczył się pociąg specjalny z Berlina. O jego przybyciu wiedzieli tylko nieliczni. Tymczasem jechał nim uwolniony z więzienia w Magdeburgu wódz Legionów Polskich Józef Piłsudski. Niemcy aresztowali go, gdy odmówił złożenia przysięgi na wierność kajzerowi. Teraz, w obliczu przegranej wojny i antycesarskiej rewolucji, zmienili ton. Uwolnili polskiego dowódcę, bo mieli dość własnych kłopotów.

Koniec z cesarzami

Tak się składa, że tego samego 10 listopada kajzer Wilhelm II Hohenzollern – megaloman i jeden z głównych winowajców światowej rzezi w latach 1914–1918 – szykuje się do ucieczki z Niemiec. Azyl litościwie zapewni mu sąsiednia Holandia.

Także cesarz Karol I Habsburg – przywódca kolejnego z zaborców, Austro-Węgier – widzi, jak z każdą chwilą jego imperium się rozpada. Polacy, Węgrzy, Ukraińcy, Czesi… Wszyscy mają już dosyć cesarsko-królewskiej monarchii, wszyscy są już c.k. dezerterami. Dlatego 10 listopada Karol myśli nad zrzeczeniem się władzy.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

A co z trzecim zaborczym mocarstwem? Rosyjskiego cara Mikołaja II od kilku miesięcy nie ma już wśród żywych, zabili go bolszewicy. W Rosji szaleje rewolucja. A więc także z tej strony, przynajmniej na razie, Polakom nic nie grozi. Takiej okazji do wybicia się na niepodległość nie mieli od pokoleń! Trzeba ją tylko wykorzystać.

Kto nad tym zapanuje?

Kiedy 10 listopada Piłsudski wysiada z pociągu z Magdeburga, na peronie nie ma tłumów, nie słychać owacji, nikt nie robi pamiątkowych zdjęć. Są znajomi i podwładni Piłsudskiego z konspiracyjnej Polskiej Organizacji Wojskowej (POW). I co ważne, jest też książę Zdzisław Lubomirski, przedstawiciel tzw. Rady Regencyjnej.

Swego czasu powołali ją cesarze Niemiec i Austro-Węgier jako namiastkę przyszłego rządu Królestwa Polskiego. Oczywiście takiego marionetkowego. Polakom w obliczu klęski zaborców to już nie wystarczało. Tym bardziej że na Zachodzie zwycięskie mocarstwa ententy były już „urabiane” w sprawie polskiej przez Paderewskiego i Dmowskiego. Aby ratować swoją podupadłą pozycję, w październiku Rada Regencyjna symbolicznie ogłosiła niepodległość Królestwa Polskiego. Lecz autorytetu wśród rodaków nie odzyskała. Przecież w Warszawie wciąż stacjonowały tysiące niemieckich żołnierzy! Dużo większym poważaniem cieszy się Piłsudski jako człowiek czynu.

A wiele się na ziemiach polskich dzieje. Oto 10 listopada Austriacy zrzekają się na rzecz Polaków Galicji. Z kolei w zaborze pruskim dochodzi do antyniemieckiego przewrotu w Ostrowcu Wielkopolskim. W Lublinie zaś od kilku dni działa lewicowy Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej, uważający Radę Regencyjną za nieomal zdrajców kolaborujących z zaborcami. Trzeba nad tym wszystkim zapanować, nim dojdzie do niepotrzebnego przelewu krwi.

Herbata u księcia i czerwone opaski

Każdy czegoś chce od Piłsudskiego. Wypuszczając go, Niemcy liczyli, że zapewnią sobie przychylność komendanta i jak najkorzystniejszą dla Berlina politykę – również co do granic odrodzonej Polski. Mieli nadzieję, że nie wybuchną o nie polsko-niemieckie walki. Piłsudski widział jednak, jak słabe są już Niemcy ogarnięte antycesarską rewolucją i niczego nie obiecywał.

Z kolei po przyjeździe do Warszawy daje się zaprosić księciu Lubomirskiemu na herbatę. Ten widzi w komendancie męża opatrznościowego. Wie, że Piłsudski ma znajomych w lewicowym rządzie lubelskim. Namawia, by nie stawał jednoznacznie po tamtej stronie, lecz dążył do stworzenia w odradzającej się Polsce rządu ogólnonarodowego, ponadpartyjnego.

Tyle że Lublinem rządzą już Polacy, a w Warszawie wciąż stacjonują niemieccy żołnierze. Piłsudski ma nadzieję, że ulegną oni rewolucyjnym nastrojom – takim, jakie widział w Magdeburgu – i nie będą sprawiać Polakom problemów. Namawia agentów POW w warszawskim garnizonie, by zasiali rewolucyjny ferment i rozdali Niemcom czerwone opaski. Sam natomiast postanawia jechać do siedziby tymczasowego rządu w Lublinie.

Nagle zmienia zdanie. W Warszawie bowiem zrobił się ruch. Mieszkańcy wiedzą już, że wódz Legionów jest w stolicy. Przeczytali o tym w nadzwyczajnym dodatku „Kuriera Warszawskiego”, który podał: „Dziś o godz. 7 m. 30 z rana pociągiem pospiesznym z Berlina przybył do Warszawy komendant Józef Piłsudski […]. Po odebraniu raportów przywitał się kom. Piłsudski z regentem ks. Lubomirskim, z którym odjechał na krótką konferencję”. Rodacy gromadzą się pod jego tymczasową kwaterą. Piłsudski wychodzi na balkon, dziękuje za żywiołowe powitanie i wygłasza krótkie, pełne patosu przemówienie.

Po czym przeprowadza kolejne rozmowy: z przedstawicielami Rady Regencyjnej, z polskimi organizacjami, z Niemcami. „I to wszystko odbywało się po dzikich wrażeniach nagłego zwolnienia mnie z Magdeburga […], po wybuchu rewolucji w stolicy Niemiec i po długiej niespanej nocy” – będzie wspominał po latach, jakby wciąż nie mógł uwierzyć, ile wydarzyło się 10 listopada 1918 r.

Do utraty tchu

Z natłoku spraw politycznych wyrwie się tego dnia tylko na moment, by odwiedzić swoją nową życiową partnerkę – Aleksandrę Szczerbińską, która parę miesięcy wcześniej urodziła mu córkę. To jedynie chwila wytchnienia. A oka zmęczony Piłsudski nie zmruży, bo kolejne wydarzenia nie dadzą mu spać.

Oto korzystając z zamętu wywołanego wśród niemieckich żołnierzy, członkowie POW zaczęli ich rozbrajać. Niektórzy stawiają jednak opór. Padają strzały, są ofiary. Jeśli dojdzie do otwartych starć, będzie tragedia! Piłsudskiemu i jego ludziom uda się w porę zapanować nad sytuacją. A Niemcy dostaną gwarancję spokojnej ewakuacji na zachód, do ich wstrząsanej rewolucją ojczyzny.

Tak kończy się dzień, który znacznie przybliżył Polskę do niepodległości, a Piłsudskiego – do władzy nad odrodzonym państwem. Nazajutrz, 11 listopada, Niemcy podpiszą w lasku Compiègne pod Paryżem rozejm oznaczający wojenne zwycięstwo państw ententy. Tego samego dnia w Warszawie Rada Regencyjna zacznie oficjalnie przekazywać Piłsudskiemu władzę, której stery już zdążył uchwycić.

Polska wybudza się ze snu.

Czytaj również:

Szkielet historii i ciało teraźniejszości Szkielet historii i ciało teraźniejszości
i
Mieczysław Wasilewski, rysunek z archiwum
Przemyślenia

Szkielet historii i ciało teraźniejszości

Paulina Małochleb

Teraźniejszość może być przybliżana i tłumaczona poprzez opowieści o przeszłości. Jednak tego typu narracje niosą ryzyko, że zostaną niezrozumiane i zinterpretowane tylko jako dawne dzieje. 

„A zatem nie ma już »teraz«, ponieważ przeszłość pochłonęła teraźniejszość, zamieniła ją w ciąg obsesyjnych powtórzeń, a to, co wydawało się nowe – co wydaje się dziać teraz – jest jedynie odgrywaniem jakiegoś ponadczasowego schematu” ‒ pisał w zbiorze esejów Dziwaczne i osobliwe Mark Fisher, filozof i teoretyk kultury. W elegijnym tekście opublikowanym tydzień po jego śmierci w 2017 r. na stronie „Guardiana” Simon Reynolds stwierdził, że dla młodszych pokoleń najważniejsza była teza Fishera dotycząca prywatyzacji cierpienia psychicznego – dokonanej przez praktyki kapitalistyczne i polegającej na przekonaniu, że to jednostka ponosi pełną odpowiedzialność za stany psychoemocjonalne. W ten sposób problem dotykający milionów staje się ich własną sprawą, na którą system nie ma wpływu i za którą nie odpowiada. Dla polskich czytelników blog Fishera – o nazwie K-punk – prowadzony na początku lat dwutysięcznych nie był z pewnością tak ważnym punktem odniesienia jak dla brytyjskich odbiorców, ale jego tezy krążą i w systemie coraz bardziej drapieżnego kapitalizmu, strojącego się w szatki work-life balance, brzmią coraz mocniej.

Czytaj dalej