Piastowski książę Bolesław wreszcie spełnia swoje marzenie: wkłada na głowę królewską koronę. Jako pierwszy z rodu! I tym razem nikt nie może już mieć wątpliwości, że Polska ma na tronie króla. To nie dekoracja diademem przez cesarza, jak podczas zjazdu gnieźnieńskiego w 1000 r. A papieska korona dojechała na miejsce na czas, nie tak jak wcześniej, gdy – jak chce legenda – została skradziona i wykorzystana do koronacji przez władcę Węgier Stefana I Świętego.
O samej koronacji Bolesława historycy wiedzą niewiele. Wiadomo, że przypadła na Wielkanoc, a uroczystość odbyła się w katedrze gnieźnieńskiej lub poznańskiej. Wiemy też, że Bolesław zmarł dwa miesiące później, więc zdążył zrealizować swoje marzenie dosłownie w ostatniej chwili. A łatwo nie miał, bo przez kilkanaście lat stali mu na drodze niemieccy sąsiedzi.
Odwieczny kompleks
Kiedy w 2014 r. nasi futboliści w końcu wygrali z Niemcami – po raz pierwszy w historii – cała Polska wpadła w euforię. Także przy sukcesach Roberta Lewandowskiego królującego w Bayernie Monachium rodacy dumnie wypinali piersi. Nic dziwnego. Mamy kompleks Niemców. Pognębieni i wymęczeni ich wielowiekowym parciem na wschód, polityką Hitlera, Bismarcka, Prusaków i Krzyżaków – musimy jakoś odegrać się w cywilizowany sposób. Lecz, zabawna rzecz, tysiąc lat temu takich kompleksów nie mieliśmy. Wręcz przeciwnie! Po traktacie pokojowym w Budziszynie z 30 stycznia 1018 r. – podpisanym przez Bolesława (ciągle jeszcze księcia, nie króla) z cesarzem Henrykiem II – to Piast miał więcej powodów do zadowolenia.
Trwająca z przerwami ponad 15 lat, rozłożona na trzy fazy wojna pokazała, że nie damy sobie w kaszę dmuchać. Cesarz doznał podczas tej kampanii wielu bolesnych upokorzeń. Na pewno wolałby się prażyć w słońcu Italii, niż brodzić przez polskie błota i knieje („Nuda i bieda, myszy, deszcz” – mógłby zacytować za Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim, gdyby obu panów nie dzieliło kilkaset lat). Na dodatek Piast kilka razy nieźle wystrychnął go na dudka jako strateg – dywersyjnymi wypadami w głąb cesarskich włości. Nie raz Niemcy ratowali się ucieczką, wydłubując strzały z pleców. A nawet jeśli zwyciężali, Bolesław wracał do gry jak irytująca wańka-wstańka.
W tej sytuacji Henryk II mógł już tylko złośliwie utrudniać Piastowi koronację. Lecz i to nie do końca cesarzowi się udało. Zmarł latem 1024 r., a tymczasem Bolesław pociągnął jeszcze prawie rok. A to mu wystarczyło, by załatwić wszystkie formalności z papieżem oraz z następcą Henryka.
Bolesław Lekkomyślny
I wszystko byłoby dobrze, Bolesława nazywalibyśmy bez mrugnięcia okiem nie tylko Chrobrym, lecz nawet Wielkim, gdyby nie… jego apetyt. Bo nie sposób pozbyć się wrażenia, że ten człowiek całe życie wojował, rabował, szukał guza i wchodził w paradę sąsiadom. I to czasem wręcz z kilkoma naraz!
A przecież rządził w świeżo ochrzczonym kraju, nad którym zdobył władzę przegoniwszy przyrodnich braci – czyli znajdował się w sytuacji średnio stabilnej czy bezpiecznej. Pod jego panowaniem żyło raptem milion ludzi, a wojowników miał pod bronią nie więcej niż 20 tys. Europa liczyła ponad 55 mln mieszkańców, a na terenach cesarskich żyło ich ponad 11 mln. Cesarz miał więc do dyspozycji większe siły zbrojne, a nie był jedynym potencjalnym przeciwnikiem. Bolesław walczył z braćmi, opozycją, Wieletami, Pomorzanami, wyprawił się na Ruś, interweniował w Czechach, wysłał nawet garść wojowników swojemu siostrzeńcowi Knutowi planującemu z wikingami inwazję na Anglię! Państwo Chrobrego było więc jak Lewandowski zmuszony do gry nie raz czy dwa razy w tygodniu, ale wręcz co dwa dni!
Ba, Bolesław potrafił odgrażać się z Kijowa… bizantyjskiemu cesarzowi Bazylemu II Bułgarobójcy! Czyli władcy drugiego chrześcijańskiego mocarstwa ówczesnego świata, pewnie zaniepokojonego poczynaniami „rzymskich” chrześcijan na „konstantynopolitańskiej” Rusi. Bolesław poinformował Bazylego, że chce żyć z nim w zgodzie, o ile i ten ma taki zamiar. W innym przypadku „stanie się jego zdecydowanym i nieustępliwym wrogiem”. To tak, jak być w konflikcie z Unią Europejską i Rosją, a na dokładkę słać pogróżki Amerykanom!
Bolesława najwyraźniej było jednak na to stać.
Czy aby na pewno? Zwróćmy uwagę, że te wszystkie wojny przecież kosztują. Czas, siły i pieniądze. Ciekawe, czy ktoś ośmielał się zwracać Piastowi uwagę, że warto byłoby trochę przybastować. Lecz on postępował, jakby wierzył, że skazany jest na wielkość. Oczywiście można argumentować, że Chrobry prowadził „aktywną politykę”, „wstał z kolan”, był wciągany w konflikty wbrew sobie itp. Nie o to jednak chodzi – nie o szczegóły, lecz generalny obraz. Otóż panowanie Bolesława, jakkolwiek udane pod kątem militarnym, musiało wycieńczyć kraj! A nawet najlepsi wojownicy muszą czasem odpocząć. Poddani Piasta potrzebowali czasu na wzmacnianie grodów i kucie broni, na sianie i zbieranie plonów, na handel z kupcami i na płodzenie dzieci. Czy Bolesław zapewnił im choć odrobinę oddechu? Kalendarium jego rządów wskazuje, że niewiele…
Taniec nad przepaścią
Rzecz jasna, Bolesław wcale nie przejmował się cierpieniami i utyskiwaniami poddanych. Interesowały go, jak wszystkich władców w tych czasach, tylko chwała i siła jego samego oraz dynastii, rodu panującego. Inaczej mówiąc: żeby zdobyć koronę króla strzelców, ten średniowieczny Lewandowski zamęczyłby swoją drużynę na śmierć.
Kiedy Bolesław odszedł na zawsze, przyszedł nowy lider – jego syn Mieszko II Lambert. Koronował się 25 grudnia 1025 r. Ten bożonarodzeniowy prezent nie miał jednak być dla polskiej historii specjalnie szczęśliwy. Nowy król próbował kontynuować „aktywną” politykę ojca. Wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę. On też postępował, jakby był skazany na sukces. Sęk w tym, że – jak stwierdza Kronika polska Anonima zwanego Gallem – Mieszko II Lambert „był zacnym rycerzem, wiele też dokonał dzieł rycerskich […], lecz nie odznaczał się już tak jak ojciec ani zaletami żywota, ani obyczajów, ani też bogactwami”.
Król nie miał więc środków na długotrwałe wojny z potężnymi sąsiadami ani odpowiedniej charyzmy. Mógł wyciskać z poddanych, ile się da, ale tylko zwycięstwa nakręcały kolejne podboje: oznaczały bogate łupy wydarte podbitym wrogom oraz pojmanych niewolników, których można było sprzedać. Seria militarnych niepowodzeń władcy mogła z kolei oznaczać, że Mieszko II stanie w obliczu politycznego i finansowego bankructwa. Tym bardziej że wedle dziejopisa „stał się przedmiotem nienawiści dla wszystkich sąsiadów, a to skutkiem zawiści, jaką żywili dla jego ojca”.
Syn Bolesława znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Nie tak utalentowany i na dodatek ze starym składem: wymęczonym i mającym swe niespełnione ambicje lub wręcz własne pomysły na grę. A tymczasem wściekli sąsiedzi już ostrzyli miecze, już szykowali się do kolejnej rozgrywki.
Cóż, 18 kwietnia 1025 r. wszystko wyglądało jeszcze tak pięknie! Wydawało się, że gra va banque Bolesława ostatecznie się opłaciła. Tymczasem okazało się, że tragedie, których jemu udało się uniknąć, miały spotkać jego następcę.