W krakowskim klasztorze Karmelitanek Bosych, mieszczącym się przy ulicy Kopernika, uroczyście przyjmuje habit 23-letnia Anna Ubryk. Wcześniej próbowała wstąpić do klasztoru Wizytek w Warszawie. Tam jednak jej nie chciano, została usunięta z nowicjatu. Młoda kobieta okazała się jednak wyjątkowo nieustępliwa i czego nie dopięła w Warszawie, zrealizowała w Krakowie. A nie była to czysta formalność.
Anna urodziła się w Węgrowie, na Mazowszu – a więc w granicach Kongresówki, w zaborze rosyjskim. Ówczesne Wolne Miasto Kraków leżało natomiast w zaborze austriackim. Musiało więc kosztować Annę trochę czasu i formalności, by jako poddana carska mogła wstąpić w mury klasztoru na innym terenie. Dlaczego tak bardzo tego pragnęła? I czy władze krakowskiego klasztoru nie powinny baczniej przyjrzeć się jej sprawie – zanim przyjęły Annę na nowicjuszkę, a potem pozwoliły złożyć śluby wieczyste, po których stała się „siostrą Barbarą Teresą od św. Stanisława”? Wtedy cały świat nie usłyszałby o sprawie zakonnicy, przetrzymywanej w klasztornej celi w upiornych warunkach przez 21 lat…
Nieszczęśliwa piękność
Dlaczego w ogóle wstąpiła do klasztoru? Była tak religijna, a może nieszczęśliwa? Urodziła się w 1817 r. Jej ojcem był cieśla Jakub Ubryk, matką – Maria z Brzezińskich. Życie rodzinne, szczęśliwe czy nie, skończyło się dla niej szybko. Była jeszcze nastolatką, gdy straciła najpierw ojca, a potem matkę. Pozostały jej trzy siostry i trochę pieniędzy po rodzicach. Miała też atut, który zawsze jest w cenie: urodę. Kiedy wiele lat później stała się znana, powstały niestworzone historie o tym, że gdy przeniosła się do Warszawy na nauki u wizytek, podkochiwali się w niej: przyszły historyk Julian Bartoszewicz, poeta Teofil Lenartowicz, a nawet młody Stanisław Moniuszko! Skoro jednak zdecydowała się na klasztor, to albo była nieczuła na wszelkie awanse, albo nieszczęśliwie zakochana, albo straumatyzowana po jakichś przeżyciach z dzieciństwa. No, pojawiła się jeszcze jedna, fantastyczna teoria: jakoby w kościele w rodzinnym Węgrowie zerknęła w przechowywane w nim magiczne zwierciadło, należące kiedyś do mistrza Twardowskiego. Zerknęła w nie i… zobaczyła diabła. To wywołało w niej taki szok, że postanowiła poświęcić swoje życie Bogu.
Rodzona siostra Anny, Eleonora, po latach wyjawiła, że Anna była przesadnie religijna, egzaltowana. Trzy miesiące po przyjęciu do nowicjatu w warszawskim klasztorze „zapadła na umyśle”. Najwyraźniej nie przejawiało się to we wzmożonej modlitwie, lecz w dziwacznych ekscesach, bo wizytki uznały, że nowicjuszka nie nadaje się na zakonnicę.
Czy faktycznie przeszła potem leczenie, czy też nikt w Krakowie specjalnie w to nie wnikał, w każdym razie tamtejsze karmelitanki nie robiły Ubryk problemów. Co jest o tyle zaskakujące, że należały do zakonu o bardzo surowej regule. To wymagało dyscypliny i siły. Anna miała na zawsze zniknąć za murami klasztoru, poświęcić się życiu duchowemu. Pewnie 4 lutego 1840 r. miała taką nadzieję. Zamiast spokoju znalazła jednak tylko cierpienie.
Szaleństwo czy romans
Chorobliwe zachowania Anny Ubryk, a właściwie już siostry Barbary, powróciły. Być może spowodowane były traumami z dzieciństwa, z którymi nie potrafiła sobie poradzić. A karmelitanki nie umiały jej pomóc. Leczenie pijawkami i relikwiami nie zastąpi opieki psychiatrycznej – ale jak zakonnice mają o tym wiedzieć, skoro nawet dzisiaj wielu rodaków nie chce tego przyjąć do wiadomości. Wreszcie w 1848 r. dochodzi do kulminacji. Siostra Barbara zaczyna tańczyć, rozbiera się do naga. Nie wstydzi się obecności sióstr i klasztornego ogrodnika. Wręcz przeciwnie, śmieje się i śpiewa sprośne piosenki. Wtedy zostaje zamknięta w karcerze.
Jest też wersja nieoficjalna (równie fantastyczna jak opowieść o zwierciadle Twardowskiego). Nie poszło o lubieżne tańce, chociaż w grę faktycznie wchodził seks. Wedle rozpowszechnionej w Krakowie teorii spiskowej w 1848 r. piękna zakonnica została ukarana przez przełożonych za to, że chciała złamać złożone śluby: postanowiła zbiec z klasztoru i odjechać powozem z tajemniczym ukochanym. Ucieczka się nie powiodła, bo zakłóciło ją pojawienie się pod budynkiem grupy gwardzistów, patrolujących ulice miasta w burzliwych czasach Wiosny Ludów. Kobieta pośpiesznie wróciła za klasztorne mury, powóz z kochankiem odjechał, a historyjkę po prawie ćwierć wieku puścił w obieg jeden z owych gwardzistów – niejaki Władysław Strażyński.
Pewnie mijał się z prawdą. Jakkolwiek było, osiem lat po przywdzianiu habitu Ubryk trafiła do odosobnionej celi. I spędziła w niej 21 lat.
Istny szkielet
Karmelitanki utrzymywały później, że nie były w stanie zapanować nad agresywną i nieprzyzwoicie zachowującą się siostrą. A zgodnie z konkordatem jej śluby zakonne były nieodwołalne, więc nie mogły wypuścić Ubryk z klasztoru! Także zwierzchnicy – od Krakowa po Watykan – nie chcieli o tym słyszeć. Dlatego siostry zamurowały w celi okno, a ta coraz bardziej przypominała loch.
Trwało to latami, ale słowo do słowa, sprawa wstydliwego sekretu karmelitanek się rozniosła. Wreszcie w 1869 r. doniesiono do krakowskiego sądu, że zakonnice uwięziły u siebie inną mniszkę. Do klasztoru pofatygowała się specjalna komisja. Mimo upoważnienia od biskupa została wpuszczona przez siostrę przełożoną nie bez oporów. Nic dziwnego. To, co komisja zobaczyła w ciemnościach za drzwiami celi Ubryk, długo opisywały ze zgrozą gazety w całym cywilizowanym świecie.
„Wyziew smrodliwy buchnął przez drzwi, gdyż w onej celi znajdowała się wygódka z otworem niezamkniętym, a uchodzącym do dołów kloacznych. W celce tej, na 7 kroków długiej, a na 5 do 6 szerokiej, ujrzano tuż przy drzwiach, na garści startego na proch barłogu, postać kobiety” – pisał reporter krakowskiego „Kraju”. Członkowie komisji dodali w protokole: „Dostrzeżono istotę żywą, bez najmniejszego okrycia, skuloną w kuczki, która do wchodzących odezwała się słowy: »Dobrodzieju, będę posłuszną, ale proszę o obiad!«. Istota ta podniosła się z ziemi, okazała się być […] naga, brudna głowa ostrzyżona krótko, ciało zaś przedstawiało istny szkielet, poobijany zapewne przez tłuczenie się po ścianie”. Kobieta ważyła zaledwie 34 kg, trzeba było zabrać ją do szpitala.
Kiedy te fakty poznali krakowianie, w mieście wybuchły zamieszki. Doszło do istnego szturmu na klasztor. Demonstranci wyłamali bramy, musiało interweniować wojsko. Protestujący żądali pociągnięcia winnych do odpowiedzialności, mieli dość klerykalizmu rządzącego miastem. O aferze zaczęto też pisać za granicą. Zdaniem niektórych badaczy aż do słynnej sprawy Dreyfusa nic tak nie wstrząsnęło europejską opinią publiczną jak sprawa zakonnicy z Krakowa.
Lecz część odpowiedzialnych już nie żyła. Inni tłumaczyli, że nie działali w złej wierze, a postępowali w zgodzie z duchem konkordatu. Poza tym przecież lekarze stwierdzili, że Ubryk była chora psychicznie, cierpiała na ostrą formę nimfomanii… To nic, że zdaniem biegłych metody karmelitanek tylko pogłębiły problemy. Sprawę o bezprawne uwięzienie i wywołanie tym ciężkiego uszkodzenia ciała umorzono.
Anna Ubryk trafiła do szpitala psychiatrycznego. Coraz mniej osób przejmowało się jej losem, tylko legendy – o zwierciadle Twardowskiego czy karecie z kochankiem – miały się dobrze. Spędziła w szpitalu, tak jak w klasztorze karmelitanek, 29 lat. Zmarła w 1898 r. – 58 lat po tym, jak z nadzieją przyjęła zakonny habit.