Rocznica miesiąca – 6 lutego 1936
i
ilustracja: Igor Kubik
Wiedza i niewiedza

Rocznica miesiąca – 6 lutego 1936

Adam Węgłowski
Czyta się 4 minuty

Podczas zimowych igrzysk olimpijskich Hitlerowi udało się przekonać świat, że jego Niemcy to normalny, cywilizowany kraj.

Kiedy na wieży nad bawarskim Garmisch-Partenkirchen 6 lutego 1936 r. rozbłysnął znicz olimpijski, Adolf Hitler mógł być w pełni usatysfakcjonowany. Wbrew obawom wspólnota międzynarodowa nie zbojkotowała zimowych igrzysk zorganizowanych w Trzeciej Rzeszy. Nazistom udało się ją przekonać, że mimo wprowadzonych w 1935 r. ustaw norymberskich „o ochronie krwi niemieckiej” w hitlerowskich Niemczech uda się przeprowadzić zawody sportowe z poszanowaniem wszystkich nacji i ras. Jak tego dokonali?

Powstrzymać nienawiść

Po pierwsze, władze w Berlinie przypomniały sobie o niemieckich sportowcach żydowskiego pochodzenia. Już nie byli na cenzurowanym, lecz stali się niezwykle pożądani – z propagandowego punktu widzenia. Dlatego zadbano, by w drużynie hokejowej Niemiec zagrał Żyd Rudi Ball, brązowy medalista olimpijski z Lake Placid, parę lat wcześniej wybrany najlepszym hokeistą w Europie. Tajemnicą poliszynela było, że zgodził się wystąpić za umożliwienie jego rodzinie wyjazdu z Trzeciej Rzeszy.

Po drugie, z Garmisch-Partenkirchen i okolic władze usunęły wszelkie antysemickie symbole. Zniknęły znaki typu „Żydom wstęp wzbroniony”. Z wystaw zabrano magazyn „Der Stürmer”. Zerwano obelżywe plakaty, usunięto napisy. Zamiast antysemickiej propagandy przyjeżdżający mogli zobaczyć przy drogach pogodne reklamy Coca-Coli, która stała się jednym z oficjalnych sponsorów igrzysk.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Trudniej było zmienić ludzi. Okolica słynęła z antysemickich nastrojów. Włodarze Garmisch-Partenkirchen zamierzali uczynić swoje miasto „wolnym od Żydów” i wypędzić wszystkich niechcianych mieszkańców. Na żądanie władz w Berlinie odłożyli jednak tę sprawę do czasu zakończenia igrzysk. Udało się nawet przekonać hotelarzy, by przyjmowali pod swój dach nie-Aryjczyków, a zamiast „Heil Hitler” pozdrawiali ich słowami „Grüss Gott” („Szczęść Boże”).

Władze uwrażliwiły też policję i podległe sobie służby, by nie dopuścić do żadnych aktów agresji wobec obcokrajowców, zwłaszcza tych wyglądających mało aryjsko. Przekazywano sobie plotkę, że Amerykanie tylko czekają, żeby jednego z nich ktoś zadźgał w Alpach, a wtedy rozkręcą aferę. Zawinęliby całą swoją reprezentację do domu i wybuchłby skandal, po którym Berlinowi mogłoby zostać odebrane prawo do organizacji letnich igrzysk olimpijskich. Na tych zaś, mających większy prestiż od letnich, Hitlerowi zależało najbardziej!

Nawet sam Führer tak się kontrolował, że powstrzymał gniew, gdy dwa dni przed rozpoczęciem igrzysk żydowski student Dawid Frankfurter zastrzelił w szwajcarskim Davos notabla z NSDAP Wilhelma Gustloffa, protestując przeciw polityce Trzeciej Rzeszy. Gra toczyła się o zbyt wysoką stawkę!

Organizacja i propaganda

6 lutego 1936 r. hitlerowcom udawało się dosłownie wszystko. Kiedy wydawało się, że podczas igrzysk w ogóle zabraknie śniegu (!), nagle zaczęło padać. Flagi ze swastykami dumnie powiewały nad ośnieżonymi ulicami i stokami. Grały orkiestry wojskowe, maszerowali chłopcy z Hitlerjugend. Nie zawiodła oczywiście publiczność. Owacjami przywitała wysiadającego z pociągu Hitlera i tłumnie towarzyszyła całej nazistowskiej wierchuszce.

Kolejny propagandowy sukces odnotowano podczas ceremonii otwarcia. Hitler – który obserwował maszerujące ekipy poszczególnych krajów z dumnie podniesioną głową, nieosłoniętą mimo padającego śniegu – na pewno uradował się, gdy kadra Włoch pozdrowiła go faszystowskim gestem. Jeszcze bardziej mógł się ucieszyć, gdy niektóre ekipy z krajów jak najbardziej demokratycznych wzniosły ręce w „olimpijskim pozdrowieniu” – do złudzenia przypominającym jednak „hajlowanie”. Dla publiczności i propagandystów różnica była niewielka. A efekt: porażający! Niemal cały świat oddawał hołd Führerowi!

Także pod względem sportowym zawody okazały się sukcesem Trzeciej Rzeszy. Wprawdzie w klasyfikacji medalowej zwyciężyli Norwegowie, ale Niemcy byli tuż za nimi (choć część miejsc na podium zawdzięczali wykluczeniu z imprezy doświadczonych alpejczyków ze Szwajcarii i z Austrii, których nagle uznano za „zawodowców”). To wszystko rozbudziło apetyty przed organizowanymi w tym samym roku letnimi igrzyskami w Berlinie. Propaganda Trzeciej Rzeszy triumfowała.

Brunatne cienie

Lecz spoza tej iście bajkowej scenografii, jaka towarzyszyła zimowym igrzyskom, wyzierały gdzieniegdzie brunatne cienie.

Okazało się, że na wzgórzach niedaleko Garmisch-Partenkirchen ćwiczyło niemieckie wojsko. W ogóle na igrzyskach sporo było mundurów: nie tylko żołnierzy, policji, ale nawet… sportowców. Fotografie z zawodów w „patrolu wojskowym” – czyli pierwowzorze biathlonu – pokazują przecież narciarzy z bronią w ręku i w uniformach. Już wtedy budziło to dwuznaczne odczucia. I Norwegowie odmówili udziału w tej konkurencji, uznając ją za mającą zbyt militarystyczny charakter.

W Garmisch-Partenkirchen doszło też do bandyckiego incydentu. Kilku nadgorliwych esesmanów napadło na członków hiszpańskiej ekipy z powodu ich ciemnej skóry i „żydowskiego wyglądu”. Oczywiście tłumaczyli się później, że zostali „sprowokowani” przez obcokrajowców. Regionalne szefostwo SS w pobliskim Monachium natychmiast uczuliło swoich członków, by uważali na „obcych prowokatorów”.

Amerykański dziennikarz William L. Shirer nie dał się zwieść pozorom. Od samego początku pisał, że naziści się nie zmienili i chcą tylko ukryć przed gośćmi sposób, w jaki traktują Żydów. Władze w Berlinie oskarżyły go o kłamstwo. W audycji radiowej nazwano zaś Shirera „brudnym Żydem próbującym storpedować zimowe igrzyska w Garmisch-Partenkirchen”.

Maska aniołków opadła hitlerowcom dosyć szybko. Już w marcu 1936 r. zajęli Nadrenię, łamiąc ustalenia traktatu wersalskiego. Pogrążona w kryzysie Francja nie zareagowała. Nie było jej stać nawet na bojkot letnich igrzysk w Berlinie, czego przecież Hitler mógł się poważnie obawiać…

Kiedy z perspektywy lat patrzy się na fotografie z Garmisch-Partenkirchen z lutego 1936 r., szczególne wrażenie robi zdjęcie płonącego znicza olimpijskiego umieszczonego na wieży. Do złudzenia przypomina ona wieżyczkę strażniczą w obozie koncentracyjnym.

ilustracja: Igor Kubik
ilustracja: Igor Kubik

Czytaj również:

Holocaust łapie za serce
i
fragment okładki „Kommanda puff” autorstwa Dominika W. Rettingera; materiały promocyjne
Przemyślenia

Holocaust łapie za serce

Paulina Małochleb

Kicz Holocaustu pojawia się dzisiaj nie tylko w powieściach, ale i w literaturze non-fiction – dotyczy w równym stopniu niedawno wydanych opowieści ocalonych świadków, jak i utworów całkowicie fikcyjnych. O ile jednak nie odczuwamy dyskomfortu, wskazując kicz w powieści o Zagładzie, o tyle krępuje nas odkrycie kiczu w relacjach świadków czy w utworach powstających na podstawie ich biografii.

Na takim właśnie ograniczeniu żerują w dużym stopniu autorzy ckliwych opowieści o Zagładzie, którzy wychodzą z założenia, że metka „oparte na faktach” obroni ich przed zarzutami krytyki i podniesie sprzedaż. Mają niestety rację: kicz Holocaustu świetnie się sprzedaje – nie budzi też dzisiaj większych oporów ze strony odbiorców, a często właśnie kiczowaty sposób przedstawienia jest bardziej pożądany. Tatuażysta z Auschwitz Heather Morris rozszedł się w Polsce w nakładzie 100 tys. egzemplarzy i – jak informuje wydawca – ciągle znajduje się na listach bestsellerów. Latem reklamowano tę książkę w akcji „weź na koc”, a wiele czytelniczek umieszczało zdjęcie okładki na Instagramie w siermiężnej estetyce (koc, zdarty, bury sweter) lub przeciwnie – lifestyle’owej (świeże kwiaty, kawa, kolorowe poduchy, wanna z pianą, tatuaże – lecz bynajmniej nie obozowe).

Czytaj dalej