Przez pierwsze sześć dekad XX wieku w każdy czwartek dokładnie o godzinie 16 nad Southampton Water rozbrzmiewał ryk syreny wielkiego liniowca, który opuszczał swoją przystań i wyruszał na południe, w kierunku Kapsztadu.
Nawet gdyby okręty linii Union-Castle nie były tak punktualne i nie pływały tak regularnie, to i tak trudno byłoby pomylić je z jakimikolwiek innymi statkami: miały szkarłatne kominy ozdobione u góry czarnym pasem, olśniewająco białe górne pokłady i kadłuby w trudnym do nazwania matowym lawendowoszaro-różowym odcieniu. Na plakatach reklamowych tej linii charakterystyczne różowawe kadłuby dumnie pruły błękitne fale na tle skąpanych w słonecznym blasku krajobrazów.
Prawdopodobnie jednak nie takie radosne obrazy zaprzątały umysł lorda Louisa Mountbattena, brytyjskiego męża stanu, gdy w 1940 roku stał na pokładzie HMS Kelly, okrętu, którym dowodził. W pierwszym roku II wojny światowej Royal Navy poniosła ogromne straty: konwoje brytyjskich okrętów z góry atakowała Luftwaffe, a z dołu ‒ stado niemieckich U-Bootów. Nie chodziło tylko o zagrożenie życia marynarzy; zaangażowana w działania wojenne Wielka Brytania była całkowicie zdana na dostawy z zagranicy. Było jasne, że trzeba podjąć jakieś działania. Kapitanowie zaczęli testować różne rodzaje kamuflażu w nadziei, że uda im się uniknąć łowców, dla których byli zwierzyną. Niektórzy nadal stosowali wyraziste wzory, określane jako dazzle ‒ kamuflaż deformujący bądź rozpraszający ‒ które wprowadzono jeszcze podczas I wojny światowej. Ich celem nie było ukrycie się, lecz ‒ podobnie jak w przypadku pasów na grzbiecie zebry ‒ zmylenie napastników, którzy mieli duże trudności z namierzeniem pomalowanego w ten sposób okrętu, oszacowaniem jego prędkości i ustaleniem dzielącego ich dystansu. Inni próbowali się maskować, malując statki dwoma tonami szarości ‒ ciemniejszym na kadłubie, a jaśniejszym na nadbudówkach ‒ co odpowiadało kontrastowi między morzem a niebem.
Być może właśnie o tych próbach rozmyślał lord Mountbatten, gdy w pewnej chwili dostrzegł, że zarekwirowany przez Royal Navy liniowiec Union-Castle, wciąż w cywilnych barwach, przestał być widoczny w mroku na długo przed innymi statkami w konwoju. Uznał, że to właśnie charakterystyczny kolor jego kadłuba może być tym, czego szukała marynarka. Wprawdzie liniowiec wyróżniał się za dnia, lecz o świcie i o zmierzchu ‒ w dwóch najbardziej zdradliwych porach, gdy często zdarzały się ataki na konwoje ‒ matowy róż sprawiał, że statek zdawał się znikać. Wkrótce wszystkie niszczyciele we flotylli Mountbattena pomalowano na ten kolor. Umiarkowana szarość z domieszką czerwieni weneckiej szybko zyskała nazwę „różu Mountbattena”.
Inni kapitanowie niebawem poszli w ślady lorda i kolor ten miał szansę rozprzestrzenić się na wszystkie okręty Royal Navy, gdyby nie sekcja kamuflażu Admiralicji, która zaczęła testować różne farby i wzory. Wkrótce zatwierdzono oficjalną barwę: stonowaną szaro-niebieską wersję kamuflażu typu dazzle.
Nie wiadomo, czy Admiralicja uwzględniła w swoich testach róż Mountbattena; trudno powiedzieć też, co czuły załogi na okrętach, które wciąż zmieniały barwy. Jedno jest pewne: zanim w 1942 roku róż Mountbattena został wycofany, wielu marynarzy zdążyło przekonać się o jego skuteczności. O niezwykłych właściwościach maskujących tego koloru świadczy szczególnie jedno zdarzenie. W ostatnich miesiącach 1941 roku HMS Kenya ‒ ze względu na swój kamuflaż nazwany „Pink Lady” (Różowa Dama) ‒ znalazł się pod ciężkim ostrzałem u wybrzeży Norwegii, nieopodal wyspy Vågsøy. Chociaż przez dłuższy czas ostrzeliwały go dwa duże działa, udało mu się wymknąć bez ofiar, jedynie z drobnymi uszkodzeniami. Niektórzy uznali to za dowód, że to właśnie ten szczególny odcień różu był tym, czego szukała marynarka.
Fragment książki Kassii St Clair Sekrety kolorów, wyd. Buchmann, Warszawa 2022. Przypisy zostały usunięte przez redakcję „Przekroju”.