Psycholodzy twierdzą, że śpiewanie małym dzieciom daje im psychiczną siłę na całe życie i wzmacnia ich więź emocjonalną z rodzicami. Blado jednak wypadamy przy zeberkach, które śpiewając do swoich jajeczek, instruują przyszłe pisklaki, czy mają być duże, czy małe i jak szybko powinny rosnąć.
Prawie wszystkie lądowe kręgowce wydają jakieś dźwięki. Kot miauczy, kiedy chce zwrócić na siebie uwagę, mimowolnie poszczekuje, obserwując ptaszki na balkonie, i mruczy, jeśli chce, żeby dalej go głaskać. Krowy ryczą, owce beczą, kury gdaczą, a węże syczą. Nawet Zygmunt, mieszkający w moim domu od niemal 30 lat żółw stepowy, choć na co dzień raczej zamknięty w sobie, namiętnie postękuje, kochając się na wiosnę ze swoją ulubioną doniczką. Jednak znaczenie tych dźwięków może być bardzo różne. Przy całej sympatii dla Zygmunta nie sądzę, by w pełni kontrolował wydawane przez siebie w takiej sytuacji odgłosy (kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem), ale już dzieląca z nami mieszkanie kotka zdecydowanie próbuje mi coś przekazać.
Niektóre zwierzęce odgłosy nie mają jakiegokolwiek społecznego znaczenia. W przypadku silnego i niespodziewanego bólu zwierzęta skamlą czy piszczą nawet w samotności – podobnie jak my, gdy uderzymy się młotkiem w palec, używamy jednego z najczęściej występujących w polszczyźnie słów, choć w pobliżu nikogo nie ma. A nawet pewnie tym chętniej i głośniej, jeśli jesteśmy sami. Oczywiście kiedy sami nie jesteśmy, odgłosy naszego cierpienia przyciągną kogoś na pomoc, więc nawet mimowolne dźwięki są u stadnych zwierząt, takich jak wilki albo ludzie, formą komunikacji i to dlatego ewolucja je u nas utrwaliła. Odzywki mogą też działać poza granicami gatunku. Wąż, krokodyl czy jaszczurka będą ostrzegawczo syczeć na każdego potencjalnego wroga, podobnie jak pies zawarczy zarówno na innego psa, jak i na człowieka czy groźnie wyglądający kalafior.
Jednak o ile naukowcom wciąż nie udało się znaleźć, poza nami, żadnego gatunku, którego system komunikacji można by było z czystym sumieniem nazwać językiem, niektóre ze zwierzęcych sposobów porozumiewania się mogą zdumiewać swoją złożonością i szczegółowością przekazywanych informacji. Przykłady tego znajdujemy czasem u bardzo niespodziewanych kandydatów.
Porady przez skorupkę
Arcyciekawa książka Are Dolphins Really Smart? (Czy delfiny są naprawdę mądre?) Justina Gregga zaczyna się od wyliczenia niezwykłych zdolności kognitywnych, komunikacyjnych i społecznych opisywanych zwierząt. Listę otwiera umiejętność rozpoznawania poszczególnych członków liczącego nawet ponad 100 osobników stada wraz z zapamiętaniem ich pozycji w skomplikowanej strukturze społecznej. Później znajdziemy informacje o wzajemnym uczeniu się i zwierzęcej kulturze, odczuwaniu i okazywaniu empatii, wzywaniu współplemieńców na posiłek – przy czym dla odmiennych rodzajów znalezionego pokarmu, podobnie jak dla różnych zagrożeń, zarezerwowane są odrębne dźwięki – a także o tym, że pozostali członkowie stada zależnie od tych dźwięków rozmaicie reagują. Dowiadujemy się nawet, że bohaterzy książki potrafią wykazać się samokontrolą i przewidywać przyszłość, rezygnując z natychmiastowej nagrody, gdy za chwilę spodziewają się większej. A na samym końcu ze zdumieniem czytamy, że ta imponująca lista wcale nie dotyczy delfinów, tylko poczciwych kur domowych. Skądinąd wiadomo zresztą, że kury wcale nie zawsze gdaczą odruchowo. Te przebiegłe intrygantki potrafią na przykład powstrzymać się przed wydawaniem ostrzeżeń, kiedy nad kurnikiem lata jastrząb, a na otwartej przestrzeni stoją niczego nieświadomi, a nielubiani rywal czy rywalka.
Oczywiście nie znaczy to, że podobnych zachowań nie stwierdzono u delfinów i przynajmniej część listy mogłaby dotyczyć również ich. Jednak im więcej wiemy o pozornie od dawna znajomych zwierzętach, tym bardziej mogą nam one zaimponować.
Tak było w przypadku wspomnianych już zeberek. Te popularne wśród hodowców i naukowców, mniejsze od wróbli ptaszydełka żyją w Australii. Znane są z kolorowych piórek zdobiących samce i wokalnych umiejętności obu płci, łączących się na ogół w pary na całe życie. Śpiew zeberek badano od bardzo dawna. Jak to zwykle wśród ptaków bywa (choć nie tylko u nich), samiec jest barwny, rozgadany i odrobinę większy od partnerki. Samiczki nie mają za bardzo czasu się popisywać, bo na ich głowie są ważniejsze rzeczy – to głównie one wysiadują jaja. Mimo przeprowadzenia już licznych badań tych ptaków w ubiegłym roku Mylene Mariette z australijskiego Deakin University odkryła nowy element ich wokalnego repertuaru: dźwięk, który wydawały zeberki wysiadujące jaja, ale tylko wtedy, gdy temperatura otoczenia przekraczała 25°C. Okazało się, że ich pisklęta wykluwały się mniejsze od innych i wolniej rosły, co dawało im większe szanse na przeżycie upałów, bo ułatwiało termoregulację. W serii ostrożnych doświadczeń Mariette wraz ze swoją promotorką Kate Buchanan udowodniły, że to właśnie ten nowy dźwięk wpływał na rozwój ptasich zarodków, a nie na przykład sama temperatura (jaja przenoszone były do inkubatorów o stałej temperaturze, niektórym odtwarzano nowe dźwięki, innym nie). Nie wiadomo dokładnie, jaki mechanizm tu działa, ale wydaje się jasne, że odczuwający wyższą temperaturę rodzice potrafią poinstruować potomstwo, żeby rozwijało się w sposób lepiej dostosowany do warunków środowiska. W dodatku pisklęta, które przez skorupkę słyszały prognozę skwaru, po prawie roku, gdy same zakładały gniazda, szukały miejsc cieplejszych i jeśli upały trwały dalej, pouczały potomstwo, jak ma się rozwijać. Na starość zdecydowanie trąciły tym, czym ich skorupki nasiąkły za młodu. Badaczki podsumowują, że to niezwykłe zjawisko może w przyszłości pomóc zeberkom dostosować się do zmian klimatycznych.
Rozpoznać dziecko po głosie
Wciąż bardzo mało wiemy o zwierzętach. Choć od dawna wiadomo, że zagniazdowniki (czyli ptaki, takie jak kuraki, gęsi czy kaczki, których pisklęta od momentu wyklucia potrafią o siebie zadbać) słyszą przez skorupkę głosy rodziców i uczą się je rozpoznawać, to jednak odkrycie „zarodkowego nauczania” u gniazdowników, wymagających rodzicielskiej troski przez dłuższy czas, to kwestia ostatnich lat i zupełnie nowy obszar przyszłych badań. Poza zeberkami stwierdzono je tylko u chwostek szafirowych, które przez skorupkę uczą swoje dzieci specjalnych dźwięków działających w przyszłości jak tajne hasła pozwalające rodzicom odróżnić własne potomstwo od kukułczego podrzutka.
Rozpoznawanie głosów własnego potomstwa jest w przyrodzie powszechne, zwłaszcza wśród zwierząt żyjących w wielkich koloniach. Dla niektórych, np. pingwinów, głosy rodziców i dzieci są jedyną wskazówką pozwalającą rodzinie się odnaleźć i zidentyfikować. To, że pingwiny potrafią, wracając z morza, odszukać swoje potomstwo wśród setek tysięcy identycznie wyglądających pingwiniątek, a pisklęta poznają głos mamy i taty w ogromnym tłumie dorosłych, robi wrażenie. Myślę jednak, że ptaki te byłyby co najmniej równie zadziwione naszą umiejętnością rozpoznawania ludzkich twarzy. To tylko nam się wydaje, że wszystkie pingwiny brzmią identycznie. Wystarczy jednak pomyśleć o trudnościach, jakie nam samym często sprawia identyfikowanie ludzi pochodzących z odległych części świata. Moja przyjaciółka z Hongkongu powiedziała mi kiedyś, że w jej okolicach ludzie właściwie nie zauważają koloru włosów Europejczyków. Dla nas samych kolor włosów jest tak oczywistym znakiem rozpoznawczym, że trudno nam w to uwierzyć, ale tam, gdzie ona żyje, wszyscy mają czarne włosy, więc instynktownie zwracają uwagę na inne cechy i dopiero muszą się nauczyć dostrzegania tego, czy ktoś jest rudym, blondynem, a może brunetem. Czyli wszystko zależy od umiejętności uczenia się sygnałów identyfikacyjnych. A te u niektórych zwierząt są naprawdę zadziwiające.
Słysząc słowo „foczka”, wielu czytelników wyobraża sobie zapewne pociesznie postękujące stworzenie z piłką na nosie, żwawo podskakujące po cyrkowej arenie. Swoją drogą mam nadzieję, że ten obraz coraz bardziej się zaciera w zbiorowej świadomości, bo cyrk nie jest odpowiednim miejscem dla zwierząt. Tak czy siak, ci bystrzy akrobaci to nie foki, ale przedstawiciele uchatkowatych, drugiej z dużych rodzin płetwonogich. Należą do niej lwy morskie, uchatki, kotiki i otarie, a wszystkie one – w odróżnieniu od prawdziwych fok, które na lądzie tylko pełzają niczym wielkie gąsienice – potrafią biegać, mają wystające uszy i są pokryte bardzo gęstym futrem. Uchatkowate na ogół żyją w ogromnych koloniach, a opieką nad młodymi zajmują się zwykle tylko samice, więc to na nich spoczywa obowiązek odnalezienia szczeniaków po każdej wycieczce do morza. Mechanizm tego zjawiska najlepiej zbadano u kotików. W ciągu wielu miesięcy karmienia młodych matki na zmianę przebywają z nimi i ruszają na dwu-, trzytygodniowe wyprawy łowieckie. Ponieważ każda matka karmi tylko własne szczenię, rozpoznanie go w tłumie po okresie rozłąki jest kwestią jego życia lub śmierci. Okazuje się, że matki uczą się głosu swojego dziecka zaledwie kilka godzin po jego narodzinach, szczeniaki zaś już po kilku dniach odróżniają głos matki od tysięcy innych samic. Z niedawno przeprowadzonych badań wynika, że szczeniaki poznają niektóre parametry głosu rodzicielki już z odległości 60 m, choć na tej przestrzeni znajduje się kilkaset bardzo gadatliwych osobników. (Wyobraźmy sobie, że potrafimy się usłyszeć i zidentyfikować przez całą szerokość gwarnego jarmarku). Kiedy dystans się zmniejsza, precyzyjne rozpoznanie umożliwiają inne cechy wydawanych głosów, niesłyszalne na większą odległość. Gdy wreszcie dochodzi do spotkania, matka i jej szczenię upewniają się co do swojej tożsamości po zapachu.
Jednak w ciągu kilkutygodniowej nieobecności matki jej szczenię rośnie, więc zmienia się też jego głos. Niektóre tony zanikają, inne się pojawiają. Okazuje się, że kotikowe mamy potrafią elastycznie dostosować się do zaistniałych zmian. Co więcej, pamiętają głos własnego dziecka na wszystkich etapach jego rozwoju i nawet po roku reagują na nagrania swojego noworodka, ignorując głosy wszystkich innych koticiątek.
Gdy papuga nazwie cię wujkiem
Proces uczenia się nowych odgłosów najłatwiej zaobserwować u zwierząt stosujących dźwiękową mimikrę. Pod tym względem prawdopodobnie największą i najbardziej znaną krajową gwiazdą jest szpak. Sam pamiętam swoją konfuzję, kiedy będąc dzieckiem dojeżdżającym do szkoły, z pobliskiego drzewa wyraźnie słyszałem odgłos hamującego i otwierającego drzwi autobusu. Mieszkająca tam szpacza rodzina włączyła ten bardzo znajomy, choć przecież nienaturalny dźwięk do swojego codziennego repertuaru. Słyszałem też kiedyś szpaka, który musiał mieszkać w pobliżu kuchennego okna, bo nauczył się naśladować odgłos gwizdka czajnika.
Szpaki jednak blado wypadają przy lirogonach – imitowany przez nie dźwięk migawki aparatu może zmylić nawet fotografa, który zaczyna się rozglądać, czy gdzieś w krzakach nie skrywa się konkurencja.
Jeszcze bardziej zdumiewające są umiejętności gwarków i papug: niekwestionowanym mistrzem dźwiękowej mimikry był samiec papugi żako o imieniu Alex. Jego imię to akronim Avian Language Experiment, czyli Eksperymentu z ptasim językiem, prowadzonego przez Irene Pepperberg badającą na Harvardzie zdolności kognitywne zwierząt. Alex z łatwością uczył się nowych angielskich słów, potrafił nawet powiedzieć swojej opiekunce, że ją kocha, a po każdym męczącym dniu życzył jej dobrej nocy. Zatem przynajmniej niektóre zwierzęta nie tylko z łatwością naśladują zasłyszane dźwięki, lecz także potrafią zrozumieć znaczenie części zasłyszanych słów lub przynajmniej kontekst, w którym należy ich użyć. Sam kiedyś poznałem samca żako, który na mój widok oznajmiał wszystkim, że przyszedł „nowy wujek”. Alex ze swoich umiejętności robił nawet praktyczny użytek, bo dzięki nim uzyskiwał pewien stopień kontroli nad własnym życiem, skutecznie prosząc o podanie ulubionych zabawek. Według Pepperberg unikatowa muskulatura gardła dużych papug wraz ze sztywnym, a jednocześnie ruchliwym językiem sprawia, że naśladowanie ludzkiej mowy jest dla nich wyjątkowo łatwe. Jednocześnie z licznych badań nad umiejętnościami poznawczymi tych ptaków wiemy, że są bardzo inteligentne, dzięki czemu z łatwością zapamiętują wyuczone dźwięki. Alex był tak popularny, że gdy w 2007 r. umarł w wieku 31 lat, wśród jego fanów na całym świecie zapanowała żałoba.
Nie tylko ptaki potrafią naśladować nasze głosy i pewnie większy podziw należy się zwierzętom, dla których nie jest to takie łatwe. W 2010 r. w ogrodzie zoologicznym w Kolonii nagrano orangutanicę o imieniu Tilda, o której krążyły plotki, że nauczyła się gwizdać jak człowiek. Okazało się, że Tilda potrafiła znacznie więcej – klaskała, mlaskała i wydawała z siebie gardłowe dźwięki podobne do ludzkiej mowy. Ale orangutany to nasi bliscy krewni i ich krtań, choć różni się wieloma istotnymi szczegółami, jest dość podobna do naszej. Inne ssaki muszą wykorzystywać bardziej pomysłowe mechanizmy.
W 2012 r. opisano wyjątkowo utalentowanego słonia o imieniu Koshik. Wkładał on sobie do ust koniec własnej trąby i za jej pomocą tak manipulował strunami głosowymi, że z powodzeniem naśladował słowa wypowiadane przez swoich koreańskich opiekunów. Jeszcze bardziej zdumiewające są jednak walenie zwane białuchami – żyjący w Vancouverze Noc i przetrzymywany w Japonii Nack. Nie mają one ani ust, ani trąby, ale nadmuchując swój otwór oddechowy w kontrolowany sposób, potrafią wydawać z siebie dźwięki do złudzenia przypominające ludzką mowę.
Dlaczego to robią? Jest coś, co łączy wymienione zwierzęta. Wszystkie należą do gatunków społecznych, a w niewoli, pozbawione towarzystwa spokrewnionych z nimi osobników, są skazane na ludzkich opiekunów. Naśladują więc dźwięki, które rozpoznają jako formę społecznej komunikacji. Czasem jest to zabawa, ale raczej chodzi o umacnianie więzi łączących je z ludzkimi przyjaciółmi. Na wolności takie umiejętności przydają się im na przykład wtedy, gdy przyłączają się do nowego stada i chcą nauczyć się specyficznego dla niego dialektu. Erich Jarvis z Duke University w Durham uważa, że może to być też sposób na zdobywanie partnerów – podobnie jak u ludzi popisujących się erudycją w pubie.
Pies, który znał 1000 słów
Mimikra dźwiękowa jest bez wątpienia warunkiem koniecznym do nauki języka. To dzięki tej zdolności uczymy się wszystkich słów – od „i” po „mamihlapinatapai” (jagańskie słowo oznaczające „spojrzenie wymieniane między dwiema osobami, z których każda chciałaby, żeby ta druga zainicjowała coś, czego pragną obie, ale czego żadna z nich nie chce rozpocząć”). Jednak samo naśladowanie dźwięków nie wystarcza, żeby uciąć sobie z kimś pogawędkę. Trzeba jeszcze słowa rozumieć i umieć ich użyć w odpowiednim kontekście.
Każdy, kto ma w domu psa, wie, że potrafi on zrozumieć wiele naszych słów. Koty, choć co najmniej równie inteligentne, też zapewne odbierają nasze polecenia, tylko najzwyczajniej mają je w nosie. Żeby jednak nasze pojmowanie zwierzęcych zdolności do biernej komunikacji nie ograniczało się jedynie do anegdotycznych obserwacji, potrzebne są bardziej szczegółowe i rygorystyczne doświadczenia. W ciągu ostatniego stulecia takimi badaniami objęto bardzo różne grupy zwierząt i niektóre z nich wykazały się niewątpliwie imponującymi zdolnościami. Wspomniany już Alex potrafił zapamiętać i powiązać z odpowiednimi obiektami ponad 150 słów etykiet. Rico, pies rasy border collie, choć sam nie umiał naśladować żadnych dźwięków, rozpoznawał ponad 200 różnych słów, podobnie jak samiec bonobo o imieniu Kanzi. W przypadku naczelnych okazało się, że łatwiej nawiązać z nimi kontakt, posługując się symbolami graficznymi i językiem migowym. Odnosi się to także do delfinów – największe językowe talenty, takie jak Akeakamai i Phoenix, potrafiły bez trudu rozpoznawać do 50 symboli i prawidłowo łączyć je z odpowiednimi obiektami. Zarówno one, jak i naczelne, takie jak bonobo, szympansy i goryle, w różnych projektach badawczych wykazywały się również zrozumieniem najprostszych zasad składni. Kiedy na przykład napotykały ciąg symboli typu „przynieść–piłka–deska”, przynosiły piłkę do deski, a nie odwrotnie. Niektóre z badanych naczelnych potrafiły nawet tworzyć nowe słowa, łącząc symbole oznaczające wodę i ptaka, żeby opisać kaczkę. Jednak nawet największa gwiazda spośród zwierząt innych niż ludzie, border collie o imieniu Chaser, który nauczył się bezbłędnie rozpoznawać 1022 słowa, znał ich o rząd (lub dwa) wielkości mniej niż przeciętny wykształcony człowiek.
Czy możemy więc mówić o czymś takim, jak zwierzęce języki? Poza nami wiele gatunków komunikuje się, używając odmiennych sygnałów do nazwania różnych obiektów. Robią tak wspomniane kury, ale też szympansy, koczkodany i surykatki. Inny sygnał oznacza groźnego węża, a inny jastrzębia i zależnie od przekazanej informacji członkowie stad tych zwierząt różnie reagują. Delfiny mają swoje osobnicze gwizdy, które można by porównać do imion,
a poszczególne rodziny orek posługują się odmiennymi dialektami, więc przedstawiciele różnych rodzin słabo się rozumieją. Niektóre orki nauczyły się nawet imitować dźwięki wydawane przez inne delfiny (orki to najwięksi przedstawiciele tej rodziny) i wchodzić z nimi w różne interakcje – od rozrywkowych po kulinarne. Z kolei humbaki wyśpiewują swoje pieśni składające się z półgodzinnych fraz, różniących się między sobą w zależności od rejonu świata i sezonu, choć w danym miejscu i czasie wszyscy śpiewają to samo. Jednak żeby móc mówić o języku, to nie wystarcza, potrzebne są jeszcze inne cechy, chociażby takie, jak umiejętność nieograniczonej ekspresji. A zgodnie z naszą najlepszą wiedzą pod tym względem wszystkich biją na głowę amerykańskie wiewiórki ziemne, które skomplikowanymi gwizdami potrafią sobie przekazać wiadomości dotyczące wielkości, kształtu, a nawet koloru opisywanych obiektów.
Jeśli o mnie chodzi, najchętniej pogawędziłbym z delfinem – to moje absolutnie ulubione zwierzę, więc bardzo bym chciał, żeby to właśnie ono okazało się potencjalnym partnerem do rozmów. Okazuje się jednak, że powszechne przekonanie o niesamowitych zdolnościach kognitywnych i komunikacyjnych delfinów jest, niestety, mocno przesadzone. Pionierem badań nad ich inteligencją był John Cunningham Lilly, naukowiec, delikatnie mówiąc, niekonwencjonalny. Jego doświadczenia z lat 60. XX w. wiązały się na przykład z zażywaniem LSD i podejmowaniem prób nawiązania kontaktu z delfinami w odmiennym stanie świadomości. Nie wątpię, że były to próby skuteczne. Sam pamiętam kilka inspirujących rozmów odbytych w podobnym stanie 30 lat temu z zaprzyjaźnionym kaktusem. Jednak mimo pełnych poświęcenia badań i ambitnych planów ani Lilly’emu, ani nikomu z jego następców nie udało się nawet zbliżyć do sformułowania ludzko-delfiniego słownika. W rzeczywistości, jak podkreśla w swojej książce Of Orcas and Men (Orki i ludzie) David Neiwert, chłodna analiza odgłosów wydawanych przez poszczególne osobniki wykazuje, że dysponują one bardzo ograniczonym zasobem około 40 dźwięków. Według niego „[orki] wydają się odbywać konwersacje mniej więcej takie: »Hej«. »Hej«. »Hej«. »Hej«. »Tu jestem«. »Tu jestem«. »Chodź tu«. »Hej«. »Tutaj«. »Czekaj«. »Ryba«. »Hej«. »Hej«”.
To zapewne uproszczenie. Niewątpliwie jednak zwierzęce sposoby komunikacji są tak różne od naszych, że trudno je czasem zauważyć. Jednym z lepiej poznanych (choć bardzo odmiennym od ludzkiego) jest taniec pszczół – poruszających się po kształcie spłaszczonej ósemki. Kiedy oddalają się od instruowanej robotnicy, liczba wygięć ich odwłoka oznacza odległość do źródła pokarmu, wody albo nowego miejsca na gniazdo. Kiedy zaś zbliżają się z powrotem, kierunek, z którego nadchodzą, wyznacza kąt pomiędzy położeniem celu a pozycją słońca. Jeśli informatorka przebywa w ulu trochę dłużej, modyfikuje ten kierunek tak, żeby wziąć poprawkę na przesuwanie się słonecznej tarczy na niebie.
Ryby mają głos
Niezbyt skomplikowany, ale za to bardzo oryginalny system komunikacji stosują śledzie. Te pływające w ogromnych ławicach ryby w ciągu dnia nie mają problemu z pozostaniem w grupie. Gorzej jest w nocy, kiedy się nie widzą. W 2003 r. opublikowano wyniki badań, z których wynika, że śledzie, obdarzone lepszym słuchem niż większość ryb, nawołują się wtedy seriami wysokich dźwięków wydawanych przez powietrze uchodzące z ich odbytów. Sygnały te, nazwane naukowo Fast Repetitive Ticks (FRT – szybkie powtarzalne tykanie, nieprzypadkowo kojarzące się z angielskim słowem fart oznaczającym puszczanie bąków), nie tylko pomagają samym śledziom, lecz także przyniosły swoim odkrywcom Nagrodę Ig Nobla.
Innymi słowy, choć próby odnalezienia zwierzęcego języka straciły ostatnio na intensywności, może się okazać, że istnieją w przyrodzie jakieś skomplikowane systemy, których zwyczajnie nie potrafimy wykryć i zrozumieć.
Przewidział to już Kilgore Trout, wymyślony przez Kurta Vonneguta autor powieści science fiction. Napisał on kiedyś opowiadanie o obcej cywilizacji porozumiewającej się, niemal jak śledzie, za pomocą odgłosów wydawanych podczas wydalania gazów i przytupów. Szlachetny przedstawiciel tej rasy przybył kiedyś na Ziemię, by ostrzec nas przed nadciągającą zagładą. Kiedy jednak zapukał do pierwszego domostwa, jego gospodarz nie zrozumiał dziwnego gościa – podskakującego oraz puszczającego podekscytowane bąki – i zwyczajnie go zastrzelił, skazując ludzkość na wyginięcie. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że nie popełniamy podobnego błędu. Świat zwierząt jest pełen tajemnic, o które dopiero się ocieramy. Możliwe, że ktoś od dawna próbuje nam coś powiedzieć, a my po prostu tego nie dostrzegamy.
Podziel się tym tekstem ze znajomymi z zagranicy lub przeczytaj go po angielsku na naszej anglojęzycznej stronie Przekroj.pl/en!