Prezentowana poniżej okładka z sierpnia 1995 r. ma kilku interesujących bohaterów.
Trzy drobne ptaszki z prawej górnej części obrazka to strzyżyki, jedne z najdrobniejszych ptaków, jakie możemy spotkać w Polsce. Tu w pozycji zdradzającej niepokój – z uniesionym ogonem. Słyną z niezwykłej zwinności, poruszają się bardzo szybko i trudno zrobić im zdjęcie. Można je spotkać wiosną w Puszczy Białowieskiej, która pulsuje wówczas od ich śpiewów.
Miejsce centralne zajmuje pluszcz. Pluszcz ma dość nietypową umiejętność: potrafi nurkować. A ponieważ jest ptakiem raczej obłym, cechuje go duża wyporność i dlatego wyskakuje z wody w charakterystyczny sposób, trochę jak korek. Pod wodą czepia się pazurami dna i… przechadza z otwartymi oczami! Pluszcze lubią mieszkać za wodospadami, lubią górskie strumienie i generalnie występują w górach.
Pod pluszczem dwie górskie pliszki, pan i pani. U pana charakterystyczne czarne podgardle. Pliszki są właścicielami niesamowicie długich ogonów, których używają jak linoskoczek równoważni. Na ramieniu tajemniczego Wielkiego Łowczego można dostrzec jemiołuszkę, ptaka północy, który spędza u nas tylko zimy.
Tajemniczy Łowczy to postać nie mniej utalentowana niż nurkujący pluszcz. To jemu zawdzięczamy określenie „bezkrwawe łowy” odnoszące się do fotografowania przyrody. Taki tytuł nosił nakręcony przez Włodzimierza Puchalskiego w 1935 r. pierwszy w Polsce film przyrodniczy.
Z wykształcenia inżynier agronom, zajmował się w życiu wieloma rzeczami. W 1946 r. organizował krakowski Instytut Filmowy. W Łodzi pracował jako operator i reżyser. Utworzył dział dokumentacji fotofilmowej zwierząt na Uniwersytecie Jagiellońskim. Był autorem ponad 60 filmów przyrodniczych. Zostawił po sobie ponad 100 tys. negatywów i kilka tysięcy fotogramów.
Dziś jego filmy trącą myszką. Mają naiwną konstrukcję fabularną, a lakoniczna narracja ogranicza się do podania suchych danych. Ale Puchalski był pionierem budowania ukryć. Dzięki jego filmom publiczność po raz pierwszy miała możliwość oglądania zwierząt z bliska. To był absolutny przełom.
Jednym z pierwszych wspomnień przyrodnika, zapamiętanych z okresu, kiedy jeszcze niezbyt pewnie poruszał się na nogach, były sceny z życia gołębi i wróbli, które imponowały mu swą ruchliwością i doskonałą w porównaniu z jego ówczesnymi możliwościami ruchowymi zgrabnością. Do końca życia to ptaki właśnie darzył największym uwielbieniem – nazywał je „rozśpiewanymi klejnotami przyrody”.
Każdą wiosnę spędzał sam na sam z naturą: na Mazurach, w Tatrach, w Bieszczadach. Uwielbiał Białostocczyznę i Suwalszczyznę, o których tak pisał: „Ziemie między Narwią a Biebrzą mało mają sobie równych w naszej ojczyźnie. Jest tu pięknie o każdej porze roku, uczulone na uroki krajobrazów oko odnajdzie w nich rzeczy zachwycające nawet pośród jesiennych mgieł i pośród zimowej ciszy, ale niewątpliwie najwspanialsza jest tu wiosna”.
„Włodek był niesamowicie poukładanym facetem – wspomina Wojciech Plewiński. – Kiedy wybierał się na wyprawę, zaglądał do starych kalendarzyków i sprawdzał, co działo się w przyrodzie podczas poprzedniego wyjazdu. Dzięki temu mógł się dobrze przygotować”. Wstawał z reguły o piątej rano i wyruszał na łowy. Zabierał ze sobą termos, jajka na twardo i sznycelki.
Z ostatniej wyprawy nie udało mu się powrócić. W wieku 69 lat dołączył do ekspedycji Polskiej Akademii Nauk na Antarktykę, realizując swoje wielkie marzenie. Był już po dwóch zawałach, lekarze nie chcieli zgodzić się na ten wyjazd. Puchalski podpisał zatem „cyrograf”, że jedzie na własną odpowiedzialność.
Odszedł 19 stycznia 1979 r. na Wyspie Króla Jerzego. Pogrzeb odbył się następnego dnia. Skromna drewniana trumna, dębowy krzyż, wianuszek z mchów i porostów. Nad grobem krążyły ptaki. „Wszędzie, gdzie żyje człowiek, są także ptaki” – pisał kiedyś.