Na łąkach, w zaroślach, pod wodą i na drzewach – natura kipi pożądaniem.
W jednym ze swoich poematów Alfred Tennyson pisał o naturze, której zęby i pazury są czerwone od krwi i owo „red in tooth and claw” stało się dla wielu symbolem darwinowskiej walki o byt jako bezwzględnej zasady ewolucji. Nie śmiem tu wnikać, czym tak naprawdę ocieka natura, jednakże rola krwawych zwierzęcych zmagań – choć ich wizja silnie działa na wyobraźnię – bywa przeceniana. Od nieustannej walki ważniejsza w świecie przyrody jest bowiem miłość. I to niekoniecznie ta liryczna, ale ta jak najbardziej cielesna. Czyli, co tu dużo gadać, seks.
Oczywiście, walka i miłość wzajemnie się w całej przyrodzie przenikają. W obu, według kolejnego popularnego angielskiego powiedzonka, wszelkie chwyty są dozwolone („all is fair in love and war”). Jednak to raczej ta pierwsza służy tej drugiej, a nie odwrotnie. Duża część zwierzęcych i roślinnych zmagań toczy się o partnerów i partnerki, ale nawet największy mocarz niczego nie wskóra w ewolucyjnej rozgrywce, jeżeli nie będzie mógł swoich wojowniczych genów przekazać dalej. Większość zwierzęcych zachowań pośrednio lub bezpośrednio właśnie z tym się wiąże. Chodzi o to, by kopie naszych genów – nawet jeśli nie pochodzą prosto od nas, tylko np. od naszych bliskich krewnych – trwały i rozprzestrzeniały się w puli genowej kolejnych pokoleń.
Niech mnie ktoś zapyli!
Jeszcze nie byłem w takim laboratorium biologicznym na żadnym kontynencie, w którym nie wisiałby gdzieś choć jeden rysunek Gary’ego Larsona. Ten ulubieniec przyrodników, facet z biologicznym wykształceniem i niepodrabialnym poczuciem humoru, napisał kiedyś książkę dla dzieci, którą wciąż uważam za najlepsze znane mi wprowadzenie w funkcjonowanie ekosystemów – There’s a Hair in My Dirt! (W mojej glebie jest włos!). Książeczka opowiada o rodzinie dżdżownic, w której nagle, przy wspólnej kolacji (oczywiście bohaterowie jedzą glebę, jak to dżdżownice), obrzydzony synek głośno oznajmia o odrażającym znalezisku. Tata dżdżownica zaczyna więc wyjaśniać, skąd się w ich glebie znalazł długi blond włos, przy okazji zwięźle i zajmująco wprowadzając nas w obieg materii w przyrodzie i w wiele innych przyrodniczych zjawisk. W tej chwili jednak dla nas najistotniejszy będzie fragment, w którym Harriet – za życia właścicielka owego włosa – zachwyca się łąką pełną kwiatów i nazywa Matkę Naturę wspaniałą artystką. Snujący opowieść tata poprawia ją, że raczej należałoby Matkę Naturę nazwać maniaczką seksualną: kwitnąca łąka to w rzeczywistości „reprodukcyjne pole bitwy”, rośliny zaś „wykorzystują jaskrawe barwy, nektar, mimikrę, oszustwo” i wszelkie inne sztuczki, żeby zdobyć uwagę zapylaczy.
Zapylanie roślin przez zwierzęta jest faktycznie w przyrodzie powszechne. To jedna z najbardziej rozpowszechnionych form mutualizmu, czyli takiej interakcji między dwoma gatunkami, z której obie strony wynoszą korzyści. Z tego, co wiemy, proceder ten trwa od ponad 100 mln lat i bierze w nim udział niemal 170 tys. gatunków roślin, czyli około trzech czwartych wszystkich roślin okrytozalążkowych (a więc tych, które mają kwiaty) i około 200 tys. gatunków zwierząt. Zapylaczami najczęściej są oczywiście owady: pszczoły, motyle dzienne i ćmy, muchy, osy i chrząszcze, ale silną reprezentację mają tu także ptaki, nietoperze, a nawet jaszczurki.
Prosty akt przeniesienia ziaren pyłku z pręcika na słupek, czyli podstawa roślinnego seksu (stąd też – dla podtrzymania różnorodności genetycznej – lepiej, by słupek i pręciki nie były na tej samej roślinie), na ogół wiąże się z nagrodą dla zapylacza. Jest nią słodki nektar, o czym kwiaty bardziej lub mniej uczciwie ogłaszają zainteresowanym. Czasem zapłatą dla zapylacza jest również bezpieczne schronienie, w którym sam może się rozmnażać, czyli jego działania seksualne mieszają się z roślinnymi. Takie „międzykrólestwowe” orgie roślin i zwierząt zachodzą na przykład w figach (owocach, nie częściach garderoby). W każdym owocu żyją maleńkie błonkówki z rodziny bleskotkowatych (po angielsku nazywa się je fig wasps, czyli figowymi osami), które zapylają kwiaty figowca w zamian za bezpieczne i pożywne gniazdo. Technicznie rzecz biorąc, figi nie są zatem wegańskie, bo zawsze jest w nich kilka trupków owadów, które uległy złudnej obietnicy wiecznego szczęścia.
Kusiciele, rozpustnicy, oszuści
Wabienie zapylaczy często przebiega o wiele ciekawiej niż tylko poprzez kuszenie pysznym nektarem opakowanym w śliczne kwiatki. W końcu nie wszystkie owady na to lecą. Istnieje cała grupa roślin – określanych jakże uroczym mianem „trupich kwiatów” – które roztaczają wokół siebie woń gnijącego mięsa, wyjątkowo atrakcyjną dla much, padlinożernych chrząszczy i błonkówek. Należą do niej takie osobliwości jak dziwidło olbrzymie, którego nazwa łacińska, Amorphophallus titanum, lepiej oddaje zarówno kształt, jak i rozmiary największego na świecie kwiatostanu, dorastającego do ponad 3 m, czy bukietnica (inaczej raflezja) Arnolda, stanowiąca z kolei największy pojedynczy kwiat na świecie o średnicy około metra.
Lepsza śmierdząca nagroda niż jej kompletny brak, a z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia u storczyków. Szacuje się, że mniej więcej jedna trzecia z ich licznych i różnorodnych gatunków oszukuje potencjalnych zapylaczy. Owszem, czasem też inne kwiaty tylko udają, że zawierają nektar albo jadalny pyłek (pachnąc i kusząc kolorami), ale szachrajstwa niektórych storczyków są zdecydowanie z wyższej półki. Kwiaty lub części kwiatów tych roślin wyglądają, a czasem nawet pachną jak samice konkretnych gatunków owadów. W ten właśnie sposób występujący w okolicach Morza Śródziemnego dwulistnik Ophrys speculum oszukuje samce osy zwanej smukwą włochatą (Dasyscolia ciliata). Zapylenie odbywa się przez tzw. pseudokopulację, kiedy rozochocony samiec rzuca się w miłosnym szale na kwietną kukłę, lecz mimo swoich intensywnych starań nie przekazuje genów – w przeciwieństwie do podstępnej orchidei.
W sumie powinien się i tak cieszyć, bo nie trafił najgorzej. W odróżnieniu od roślin niektóre grzyby do rozmnażania (w ich przypadku nie chodzi o zapylenie, tylko roznoszenie zarodników) wykorzystują chuć owadzich samców, używając jako przynęty uśmierconych i zmumifikowanych ich pobratymców – chętni, którzy dadzą się zwabić, sami wkrótce dzielą ich los.
Choć jednak świat roślin i grzybów dysponuje mnóstwem wyrafinowanych sztuczek, prawdziwe rozpasanie jest domeną zwierząt. Nawet tych najniewinniej wyglądających.
Plugawe pingwiny
Niecałe 10 lat temu w archiwach Muzeum Historii Naturalnej w Tring w Wielkiej Brytanii odkryto czterostronicową notatkę opieczętowaną wielkim napisem „Nie do publikacji”. Notatka nosi tytuł: Sexual habits of the Adélie penguin (Obyczaje seksualne pingwinów Adeli) i została wydrukowana w roku 1915, ale nigdy nie trafiła do szerokiego obiegu. Napisał ją George Murray Levick, uczestnik brytyjskiej wyprawy antarktycznej na statku „Terra Nova” w latach 1910–1913 – czyli tej, podczas której w tyleż dramatycznych, co bezsensownych okolicznościach zginął Robert Falcon Scott wraz z czwórką towarzyszy. Levick był lekarzem i zoologiem, szczególnie zainteresowanym pingwinami, które obserwował przez kilka miesięcy w największej na świecie kolonii pingwinów białookich, czyli pingwinów Adeli, na Przylądku Adare’a. Większość jego obserwacji ukazała się w oficjalnych raportach ekspedycji i stanowią kanon naszej wiedzy, ale niektóre doprowadziły go do zawartego w ocenzurowanej notatce komentarza, że „żadna zbrodnia nie wydaje się zbyt plugawa dla tych pingwinów”.
Zszokowany naukowiec odnotował cały wachlarz „chuligańskich” zachowań samców: od stosunków homoseksualnych, przez gwałty – zarówno na zdrowych, jak i rannych samicach, a także na młodych – po nekrofilię polegającą na kopulowaniu ze zmumifikowanymi truchłami pingwinów zmarłych w poprzednich sezonach. Nawet dla obiektywnego badacza epoki edwardiańskiej tego było za wiele. Nie tylko odmówił powszechnej publikacji swoich spostrzeżeń, ale nawet we wspomnianej sekretnej notatce przy co pikantniejszych opisach posłużył się szyfrem, zapisując angielskie słowa greckim alfabetem.
Dopiero niemal 100 lat później, w roku 2012, jego obserwacje zostały po raz pierwszy ogłoszone, a cała notatka, wraz ze współczesnymi nam komentarzami, ukazała się na łamach czasopisma „Polar Record”. W międzyczasie przekonaliśmy się, że te rozczulające i kochane przez wszystkich adelki (przyznaję, że to moje ulubione pingwiny) mają jeszcze szerszy repertuar zachowań wołających o pomstę do nieba, ze zdradami, rozwodami i prostytucją włącznie (samice pozwalają czasem na zbliżenie samcom oferującym atrakcyjny kamyk po to, by użyć go potem do budowania gniazda z kimś innym). Jednak w obliczu niewiarygodnie niskich standardów moralnych świata zwierząt pingwiny stoją zaledwie na – no cóż – czubku góry lodowej.
Tęczowy świat zwierząt
Choć w odpornych na wiedzę i przyzwoitość środowiskach można czasem usłyszeć, że homoseksualizm zasługuje na potępienie jako coś niezgodnego z naturą, to ma ona najwyraźniej odmienne zdanie na ten temat. Zachowania homoseksualne, według różnych interpretacji, występują u od 450 do 1500 różnych gatunków zwierząt. Oczywiście mamy tu całą gamę przejawów: od niewinnych pieszczot, przez wzajemną masturbację, kopulację, aż po wspólne wychowywanie potomstwa. Dlatego też definicje zwierzęcego homoseksualizmu różnią się u poszczególnych badaczy. Niezależnie jednak od definicji jest to zjawisko w przyrodzie powszechne.
Naukowcy długo głowili się nad tzw. darwinowskim paradoksem, bo zachowania seksualne, które nie prowadzą do rozmnażania, wydają się stratą czasu i energii. Sęk w tym, że nikt nie potrafi oszacować tych kosztów i one wcale nie muszą być wysokie. Pozostaje jednak pytanie, po co zwierzęta to robią? Po co zajmować się tak bezproduktywnym seksem? Okazuje się, że dokładnie z tego samego powodu, co tym produktywnym: bo to jest przyjemne. Ewolucja wynalazła seks po to, by mieszać materiał genetyczny, co jest konieczne, aby organizmy udoskonalały swoje cechy i umiały sobie radzić w zmiennym środowisku. Jednak w odróżnieniu od wszystkich innych podstawowych potrzeb popęd seksualny daje wymierne korzyści dopiero po jakimś czasie. Jeśli zwierzę jest głodne, to zje coś i już nie odczuwa łaknienia, podobnie z pragnieniem. A efekty mieszania genów ujrzą światło dzienne z opóźnieniem, często wielotygodniowym lub nawet wielomiesięcznym. Gdyby więc seks nie był po prostu przyjemny, komu by się chciało zawracać sobie nim głowę?
To oczywiście pewne uproszczenie. Przy całej gamie zachowań seksualnych wytłumaczenie może być różne dla rozmaitych przypadków. Jednak jeśli przyjmiemy, że kwestia preferencji płciowych nie jest zjawiskiem binarnym, że albo tak, albo siak, tylko stanowi szerokie spektrum między tymi punktami granicznymi, łatwiej nam będzie zrozumieć, dlaczego tak wiele zwierząt – z ludźmi włącznie – angażuje się w nieoczywiste układy.
Korzyści płynące z homoseksualnego seksu mogą być zresztą wielorakie, czasem stricte w kontekście stosunków heteroseksualnych. Na przykład szympansy, zwłaszcza młode, powszechnie angażują się w kopulacje z innymi samcami, co oprócz przyjemności zapewnia im też trening na przyszłość. W hierarchicznych szympansich społecznościach dominujące samce ściśle kontrolują dostęp do samic, więc jeśli inne osobniki chcą mieć nadzieję na sukces – przy tych rzadkich okazjach, gdy mogą się niepostrzeżenie połączyć z wybranką – ważne jest, by wiedziały, co konkretnie mają robić.
Również u morsów zachowania homoseksualne to kwestia nie tyle trwałych tendencji, ile dostępności partnerów i partnerek. Większość młodych samców przez pierwsze kilka lat życia, czyli do momentu, gdy urosną na tyle, żeby móc w kolejnym sezonie rozrodczym zawalczyć o samice, ochoczo oddaje się różnym homoseksualnym uciechom. Przytulają się i wspólnie śpią w grupach samców, uprawiają wspólną masturbację, aż wreszcie kopulują z kolegami. Później, gdy już są dorosłe, stają się raczej biseksualne i w czasie sezonu rozrodczego interesują się samicami, ale poza nim wracają do rozkoszy w objęciach innych samców. Warto tu wspomnieć, że pomaga im w tym pokaźnych rozmiarów penis zaopatrzony w baculum, czyli kość prącia. Wiele gatunków ssaków ma to ułatwienie, ale u morsów kość ta jest najdłuższa i mierzy nawet około 60 cm! Inuici nazywają ją oosik i wytwarzają z niej ceremonialne obiekty oraz narzędzia, rosyjski car Piotr I Wielki miał zaś nawet ponoć stołek, którego cztery nogi zrobione były z takich właśnie okazów. Morsy w ogóle są dość rozpasane i nierzadko kopulują też z samicami innych gatunków płetwonogich, jeśli akurat nie ma w pobliżu żadnej z własnego.
Pięćdziesiąt twarzy rozwiązłości
Z kolei u pończoszników, niewielkich węży zamieszkujących Amerykę Północną, samce flirtują z innymi samcami po to, by uśpić ich czujność i w decydującym momencie przejąć odrętwiałą po zimowej hibernacji samicę tylko dla siebie. Podobnie robią wojsiłki. Te występujące również u nas owady chwytają muchy, które następnie prezentują samicom jako ślubny podarunek zapewniający zapas pożywienia konieczny do wytworzenia jaj. No i niektóre samce przebierają się za panie po to, by taki podarunek przejąć i następnie podać go dalej. Ale to i tak nie jest niczym strasznym w porównaniu z wszeteczeństwami domowych pluskiew. Te niezbyt lubiane owady angażują się w coś, co określamy jako „traumatyczną inseminację”. Męski organ rozrodczy jest właściwie sztyletem, który przebija powłoki ciała partnerki, dzięki czemu plemniki są wpuszczane bezpośrednio do wnętrza jej organizmu. Czasem jednak samce pluskiew kopulują z innymi samcami, wpuszczając im swoje plemniki, które następnie wędrują w ciele nieszczęśnika, by ten je przekazał samicy, jeśli jakaś mu się trafi.
Zachowania i związki homoseksualne mogą mieć wreszcie bardzo praktyczne znaczenie. Osobniki homoseksualne, same się nie rozmnażając, u wielu społecznych gatunków opiekują się potomstwem swoich krewnych. Ma to sens – przyczyniają się w ten sposób do promowania rodzinnych genów. Często też wychowują własne lub adoptowane potomstwo. Jedną z najsłynniejszych gejowskich par byli Roy i Silo – pingwiny maskowe z nowojorskiego zoo, które wychowały córeczkę adoptowaną jako jajo i nazwaną Tango, co stało się zresztą kanwą pięknej, wydanej również w Polsce, książeczki dla dzieci (Justin Richardson i Peter Parnell, Z Tango jest nas troje). Niestety, po sześciu latach szczęśliwego związku, w 2005 r. Silo rzucił Roya dla samicy o imieniu Scrappy.
Z ogrodów zoologicznych znanych jest jeszcze kilka innych pingwinich par jednopłciowych, lecz znacznie więcej takich związków występuje w dzikiej przyrodzie. Wśród australijskich łabędzi czarnych, ale też u naszych gęsi gęgaw, co czwarty stały związek tworzą pary samców, które albo przemocą odbierają innym parom gniazda, albo nawiązują krótkotrwałe więzi z samicą do momentu zniesienia przez nią jaj, by następnie z sukcesem wychować potomstwo. Odwrotny układ występuje u albatrosów ciemnolicych, gdzie to samice formują trwałe relacje i nawiązują przelotne trójkąty miłosne z „żonatymi” samcami, a później we dwie wychowują pisklęta. Zresztą takie związki występują nie tylko u ptaków – trwałe pary samic zaobserwowano choćby u makaków japońskich, które również potrzebują samców jedynie w celach reprodukcyjnych. Mniej lub bardziej trwałe związki homoseksualne odnotowano ponadto u wielu gatunków delfinów, z orkami włącznie, a także u żyraf, słoni czy nawet lwów, które w ten sposób wzmacniają męskie przymierza.
Wśród naczelnych pojawia się interesująca prawidłowość. Im bliżej są spokrewnione z ludźmi, tym seksualnych kombinacji jest więcej. Homoseksualizm jest zatem częstszy u małp tzw. Starego Świata niż u gatunków amerykańskich (choć stwierdzono go i wśród czepiaków). Zdecydowanymi rozpustnikami są jednak nasi najbliżsi krewni, czyli bonobo, zwane też szympansami karłowatymi. Ci hipisi świata zwierząt konflikty i inne towarzyskie sytuacje kończą zwykle kopulacją lub masturbacją we wszelkich możliwych wariantach, z udziałem dzieci włącznie, przy czym ponad połowa tych działań ma charakter homoseksualny – zarówno wśród samic, jak i samców.
Sypiając z wrogiem
Miłosne trójkąty niekoniecznie wiążą się z ciągotami homoseksualnymi. Niektóre jaszczurki, jak choćby aligatorowiec południowy, po prostu uznają, że „by żądz moc móc zmóc”, trzeba działać „wespół w zespół”, jak w niezapomnianej piosence Kabaretu Starszych Panów. W takich sytuacjach dwa samce dążą jednocześnie do kopulacji z tą samą samicą, bo razem łatwiej jest im ją utrzymać. Podobne sytuacje regularnie zdarzają się też wśród delfinów butlonosych, u których jednak bardziej przypomina to gwałt zbiorowy.
Nieco inaczej jest u waleni południowych. Podobnie jak bonobo wieloryby te wyznają zasadę „make love, not war”. Ale jak łatwo sobie wyobrazić, gdy się nie ma rąk i jest się w wodzie, to nawet z najprzyjaźniej nastawioną, ale jednocześnie obłą i śliską samicą kopulacja może być skomplikowana. Wprawdzie penisy tych ssaków są długie i ruchliwe jak węże boa, ale i tak samce regularnie wyciągają do siebie pomocną płetwę i po prostu na zmianę jeden drugiemu przytrzymują partnerkę, nawet jeśli w ogóle się nie znają. Co nie znaczy, że nie występuje między nimi żadna rywalizacja. W końcu jeśli pomagamy komuś, kto nie jest z nami spokrewniony, to nasze geny nic na tym nie zyskują. Ale u wspomnianych waleni, podobnie jak u mnóstwa innych gatunków zwierząt, prawdziwa rozgrywka ma miejsce dopiero w ciele samicy. Jeśli znajdzie się w nim nasienie więcej niż jednego samca, dochodzi do jednego z najbardziej fascynujących, choć powszechnych w przyrodzie zjawisk, czyli do konkurencji plemników. O ewolucyjnym sukcesie nie decyduje bowiem, kto z kim kopulował, tylko czyje plemniki dotrą do komórki jajowej.
W ejakulacie (także ludzkim) znajdują się plemniki o różnym kształcie i o różnej ruchliwości. Zadaniem niektórych z nich wcale nie jest wyścig do Świętego Graala, tylko blokowanie konkurencji. Choć sposobów na to istnieje sporo, najczęściej o sukcesie decydują liczby – im moich plemników jest więcej, tym większa szansa, że to właśnie im się uda. Tu właśnie ujawnia się sekretna moc wielorybów – duża liczebność plemników wymaga dużych jąder, a te u waleni południowych są największe na świecie. Każde ich jądro waży do 500 kg (dla porównania – jądra największych zwierząt świata, płetwali błękitnych, ważą „zaledwie” 30 kg). Jeśli wizja wojen plemników tworzących barykadę w ciasnych przejściach czy nawet aktywnie wyszukujących wrogów i rozpuszczających ich w samobójczym ataku (to tzw. plemniki kamikadze) wydaje nam się nieco przerażająca, możemy dla porównania uświadomić sobie, że u niektórych rekinów sprawy wkraczają na jeszcze wyższy poziom – embriony pochodzące od różnych ojców wyszukują się i zjadają, również jeszcze w ciele matki.
Sukcesowi w konkurencji plemników sprzyja też usuwanie nasienia rywala. Wiele zwierzęcych penisów właśnie po to ma różnego rodzaju haczyki (jak u kota) lub wymyślne kształty. Robin Baker, brytyjski zoolog i autor książki Wojny plemników, uważa nawet, że właśnie dlatego ludzki penis przypomina nieco kształtem popularnego „smoka” do udrażniania rur – ma wypompować to, co ktoś inny mógł wcześniej zostawić. Alternatywą wobec usuwania plemników poprzednika jest fizyczne zatykanie samicy, dlatego u wielu gatunków występują specjalne zatyczki, zwykle powstające po wyschnięciu ejakulatu. U nietoperzy to one właśnie umożliwiają naukowcom liczenie zapłodnionych samic w mrocznych koloniach. Samce budzą się z hibernacji i kopulują ze śpiącymi samicami, a gdy te ocykają się na wiosnę i zaczynają ruszać, zatyczki z charakterystycznym stukotem wypadają z nich na podłogę jaskini.
Wariacji seksualnych jest oczywiście znacznie więcej. Niektóre zwierzęta, jak ślimaki, mają genitalia obu płci jednocześnie i w trakcie kopulacji po prostu wymieniają się nasieniem. Inne, np. znany z filmu Gdzie jest Nemo? błazenek, wykluwają się z jaj jako samce, a gdy urosną, zmieniają się w samice, bo w przypadku tego gatunku bardziej opłaca się móc wyprodukować więcej jaj. U pewnych ryb, takich jak talasoma sinogłowa, jest odwrotnie: tu konkurencja bywa ostrzejsza i dużej rybie bardziej opłaca się być samcem, który odgoni rywali, dlatego – dorastając do odpowiednich rozmiarów – to samice zmieniają płeć.
W przyrodzie występują też prawdziwe orgie, np. wśród niektórych morskich wieloszczetów, u których albo całe zwierzęta, albo tylko ich wyspecjalizowane genitalia, wypływają którejś nocy na powierzchnię i zawzięcie kopulują na zasadzie „każdy z każdym”. Miejscowa ludność nazywa je „robakami palolo” i odławia jako przysmak.
Bardziej mroczne strategie wiążą się z gwałtem, którego regularnie dopuszczają się zarówno kaczory krzyżówek, jak i samce wydr morskich, tak pozornie słodkich i niewinnych. Można śmiało powiedzieć, że naturze naprawdę nic, co ludzkie, nie jest obce. A niektóre zjawiska z miłosnego repertuaru przyrody rzeczywiście nie śniły się filozofom, chyba że jakimś bardzo dziwnym.