Starożytni Rzymianie kochali krwawe „rozrywki” z udziałem zwierząt. Bez żenady oglądali egzekucje nieszczęśników, skazanych na rozszarpanie przez dzikie stworzenia. Owo damnatio ad bestias było wówczas popularną karą. Na przykład w 167 r. p.n.e. dezerterów skazano na zadeptanie przez słonie. Później na pożarcie drapieżnikom rzucano w Rzymie m.in. chrześcijan.
Obok tego popularne były walki gladiatorskie, które pojawiły się w połowie III w. p.n.e. Początkowo miały charakter niby-religijny, upamiętniały zmarłych przodków. Później jednak przybrały status typowo propagandowy. Im większe ambicje organizatorów, tym huczniejsze igrzyska. W czasach cesarstwa były już stałym sposobem na zadowalanie pospólstwa przez władców. W ramach tych widowisk organizowano też venationes, czyli walki z udziałem zwierząt. Wykorzystując je, odgrywano ponadto brutalne sceny z antycznej mitologii.
Triumf rozumu nad siłą
Wcześniej władcy egipscy, asyryjscy, perscy czy greccy po prostu gromadzili menażerie złożone z dzikich zwierząt. Czasem urządzali ceremonialne łowy (np. królowie asyryjscy polowali na lwy). Częściej jednak prezentowali zwierzęta na defiladach mających pokazać, nad jak odległymi i różnorodnymi ziemiami panują. W Rzymie to nie wystarczało. W 186 r. p.n.e. dla uczczenia zwycięstw nad Grekami przyszykowano pierwsze venatio: na arenie poszczuto wówczas na siebie lwy i lamparty. Z czasem pojawili się venatorzy, czyli gladiatorzy wyspecjalizowani w walkach ze zwierzętami.
Venationes rozpalały emocje nie tylko pospólstwa. Przetrwała korespondencja Cycerona, z której wynika, że gdy był rzymskim gubernatorem Cylicji, znajomi nagabywali go, by ściągnął im lamparty do walk na arenie. Jednego z uznanych venatorów, Karpoforusa, opiewał poeta Marcjalis. O krwawych igrzyskach wiemy ze źródeł pisanych, przetrwały też liczne mozaiki, freski i płaskorzeźby. Ba, kiedy cesarz Domicjan sprowadził na igrzyska dziw – dwurogiego nosorożca – zwierzę to trafiło nawet na rzymskie monety.
„Zabijane na arenie zwierzęta nie wzbudzały wielkiego współczucia – w antycznej Grecji i starożytnym Rzymie próżno szukać podobieństw do współczesnej walki o prawa zwierząt. Dominująca w tamtym okresie stoicka wizja natury podkreślała rzekomą przepaść między ludzką a dziką, zwierzęcą zdolnością do rozumowania. Wobec tego widzowie spektakli mogli patrzeć z czystym sumieniem na rzeź stworzeń, które uważali za bezrozumne bestie – zaznacza w książce Gladiatorzy i walki z dzikimi zwierzętami na arenach historyk starożytności Christopher Epplett. – Co więcej, polowanie na arenie było powszechnie postrzegane jako symbol wyższości umiejętności i rozumu uosabianych przez venatores (ludzi walczących ze zwierzętami) nad brutalną siłą”.
Podczas igrzysk zorganizowanych w Rzymie przez Pompejusza Wielkiego doszło jednak do zadziwiającego wydarzenia. Słonie ranione przez gladiatorów osuwały się na kolana i wyglądały, jakby prosiły o litość. Poruszyło to serca nawet twardej rzymskiej publiczności. Słonie powszechnie uważano za mądre stworzenia. Doszło więc do rzeczy niespotykanej: publika uznała widowisko za zbyt okrutne i raczej współczuła zwierzętom, niż podziwiała ich zabójców. Więcej jednak takich przypadków empatii Rzymian nie odnotowano. Jedynie słonie miały takie szczęście, że wymyślono dla nich nowe, mniej krwawe popisy: tańce synchroniczne, oddawanie pokłonów cesarzowi, pisanie trąbą po piasku i… chodzenie po linie.
Jedenaście tysięcy Trajana
Władcy rywalizowali między sobą w pomysłach i rozmachu igrzysk. Pierwszy cesarz Oktawian August chwalił się w autobiografii, że za swych rządów przygotował 26 „pokazów polowań na dzikie afrykańskie bestie”, podczas których zabito – bagatela – 3 i pół tys. zwierząt. Były wśród nich nawet tak egzotyczne okazy, jak krokodyl czy gigantyczny wąż (prawdopodobnie pyton). Tylko podczas jednej z takich „zabaw” zabito 260 lwów. W trakcie innej – 26 krokodyli.
Pół wieku później Kaligula, cesarz wyjątkowo źle wspominany i oceniany, sprawił rzeź 500 niedźwiedziom i podobnej liczbie zwierząt z Afryki. Neron nie chciał być gorszy od poprzedników: w roku 55 wystawił igrzyska, z których taką relację pozostawił Kalpurniusz Sykulus: „Rozmaite widziałem zwierzęta, śnieżnobiałe zające i rogate dziki, łosie rzadkie […], byki, te o wypukłych karkach i garbach niezgrabnych wyrastających spomiędzy łopatek, i te z kudłatą czupryną zarzuconą na szyję, z brodą postrzępioną i rozedrganą szczeciną na podgardlu sztywnym. Nie tylko jednak leśne widziałem monstra: także foki z niedźwiedziami walczące i niezgrabne stado stworzeń z jakiejś przyczyny końmi zwanych, zrodzonych w rzece”. Te ostatnie tajemnicze zwierzęta to zapewne hipopotamy nilowe.
Nawet cesarze uważani dzisiaj za wyjątkowo światłych, np. Trajan, nie mieli problemu z igrzyskami gladiatorskimi. Skoro ginęły tam tysiące ludzi, dlaczego należałoby oszczędzać zwierzęta? W 102 r. Trajan uczcił zwycięstwo nad Dakami igrzyskami trwającymi 123 dni (!), w których walczyło 10 tys. gladiatorów i zginęło 11 tys. zwierząt. W jednym widowisku wystawionym przez jego następcę Hadriana zabito aż 2689 zwierząt. Sam ów cesarz pojawił się na arenie, żeby zabić 100 lwów i tyleż lwic. Jeden z kolejnych imperatorów, Kommodus (znany jako szwarccharakter z Gladiatora), osobiście zadręczył na arenie nawet żyrafę…
Dla jednych była to rozrywka, dla innych – propaganda, a dla niektórych – intratny i rozbudowany biznes. Zwierzęta chwytali w odległych prowincjach wyspecjalizowani w tym żołnierze albo miejscowe korporacje myśliwskie. Potem były transportowane do Rzymu (i innych miast, bo venationes odbywały się nie tylko w stolicy imperium). Następnie trzeba było je utrzymać, wytresować. Na każdym z tych etapów ktoś płacił i ktoś zarabiał. Interes się kręcił. Pojawili się nawet cwaniacy, którzy w ramach ograniczania kosztów próbowali rozmnażać egzotyczne drapieżniki w niewoli, jednak bez większego powodzenia.
Zmierzch krwawego imperium
Szczególne widowisko przygotowano na tysiąclecie powstania Rzymu, w roku 248. Pokazano wówczas na arenie lub zabito: 32 słonie, 10 łosi, 70 lwów, 30 lampartów, 10 hien, 10 żyraf, 6 hipopotamów i nosorożca. Dużo, ale jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że w czasach pierwszych cesarzy byłoby jeszcze więcej.
Istotnie, od III stulecia coraz trudniej było już sprowadzać egzotyczne zwierzęta. „Hipopotam został wyparty do Nubii, lew do Mezopotamii, tygrys do Hirkanii, a słoń zniknął z Afryki Północnej” – oceniał historyk Jérôme Carcopino w Życiu codziennym w Rzymie. Igrzyska były kosztowne, a państwo pogrążało się w kryzysie. Z czasem do głosu dochodziły też nauki chrześcijańskich filozofów. „Dlaczego muszę mówić o uroku, który tkwi w zmaganiach dzikich bestii? Uczą ludzi, jak być bezlitosnymi, dzikimi i nieludzkimi, trenują ich w patrzeniu, jak inni ludzie darci są na strzępy, krew tryska, a dzikość zwierząt pogrąża wszystko w chaosie” – nauczał w IV w. św. Jan Chryzostom. Początkowo chrześcijanie występowali głównie przeciwko damnatio ad bestias, którego sami bywali ofiarami. Potem zaczęli mieć obiekcje do wszelkich walk gladiatorskich, aż w końcu pojedynki na arenie zakończono.
Zmierzch popularności venationes zbiegł się z upadkiem Rzymu. Powstaje pytanie: ile zwierząt bezmyślnie wymordowano przez tych kilkaset lat? Podobno w samym rzymskim Koloseum zginęło ich milion. Podobnie zresztą jak ludzi! A przecież było mnóstwo innych aren i to starszych. Co tylko potwierdza, jaką bestią potrafi być człowiek.
Bibliografia:
Jérôme Carcopino, Życie codzienne w Rzymie, PIW, 1966.
Christopher Epplett, Gladiatorzy i walki z dzikimi zwierzętami na arenach, Wydawnictwo Astra, 2019.
Michael Grant, Gladiatorzy, Ossolineum, 1980.