Slogany polskiego Berlina Slogany polskiego Berlina
Wiedza i niewiedza

Slogany polskiego Berlina

Ewa Maria Slaska
Czyta się 7 minut

Przyjechałam do Berlina w styczniu 1985 r., już po wielkiej fali emigracji z Polski w okresie „Solidarności”, ale jeszcze przed zmianami politycznymi. Ponieważ interesuje mnie historia i jestem człowiekiem zaangażowanym społecznie, przez ponad 30 lat obserwowałam, myślałam i pisałam. Na różne tematy, ale często – o Polakach w Berlinie. Polskie życie w tym mieście można podzielić na kilka znaczących faz, a każda z nich miała swoje motto, swój slogan. Czasem nasz własny, czasem przydzielony nam odgórnie. Zapraszam do wędrówki po polskim Berlinie, wędrówki „po sloganach”.

U hitlerowców

Po drugiej wojnie światowej Polacy w Berlinie nie byli wyraźnie zdefiniowaną mniejszością. Żyli jak Niemcy, czasem układali się z komuną. Dla nas to byli „oni”. Zresztą po wojnie Polacy wielkim

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Jak nie-Niemcy, jak nie-Polacy Jak nie-Niemcy, jak nie-Polacy
i
Panorama Berlina (Creative Commons)
Marzenia o lepszym świecie

Jak nie-Niemcy, jak nie-Polacy

Ewa Pawlik

Spotykamy się w knajpach, przeważnie w okolicach Neukoelln we wschodniej części miasta, dzielnicy popularnej wśród berlińczyków z wyboru. To miejsce już modne, ale jeszcze obdrapane, w nieładzie. Knajpa na knajpie, bazary pod gołym niebem, etniczna mieszanka, kulturowy tygiel. Kebaby i pracownie malarskie, tureckie piekarnie i koreańskie sushi. W takich miejscach z czasem pojawiają się dizajnerskie butiki i ceny rosną, wypierając z dzielnicy tych, którzy nadali jej charakter. Berlin się temu opiera – na razie skutecznie. 

Odwiedzam ich w wynajmowanych mieszkaniach, z reguły ogromnych, bo tutejsze lokale są większe niż w Polsce, urządzonych za to skromnie, często w duchu DIY – łóżko z palet, stół ze starych drzwi. Tymczasowych, nawet gdy mieszka się w nich latami. Spotykamy się w parkach, których jest tu pełno i gdzie urzędują wszyscy: dzieci, dorośli, starcy, bezdomni. Przyjeżdżają metrem lub rowerem, koniecznie zdezelowanym, by nie kusić złodziei, których tu nie brakuje, ale też by się nie wyróżniać.

Czytaj dalej