
Domy ze słomy, chociaż kojarzą się ze skansenem, mogą okazać się naszą przyszłością. O budownictwie naturalnym i jego wpływie na naszą planetę rozmawiamy z trenerem Budownictwa Słomianego, Przemkiem Rajem.
Koniec grudnia. Ziemia śpi oprószona śniegiem niczym racuch cukrem pudrem. Cisza. Na Eksperymentalnej Farmie Stoczki pod Sieradzem nie drgnie nawet jedna brzozowa gałązka. Wszystko się zmienia, gdy zaraz po śniadaniu wychodzimy z „samogrzeja”, wtulonego w pagórek domku z gliny i słomy. Ruszamy do warsztatu, gdzie pachnie latem: drewnem i słomą. Zrobione z niej bloki piętrzą się w stertach nastroszone kłującymi źdźbłami. Bloki trzeba ciasno ubić, po czym gęsto upakować w drewnianych ramach – w ten sposób powstają panele (192 na 200 cm), które potem posłużą za budulec ścian „słomiaków”. Przyjechałam tu nie tylko porozmawiać, ale też popracować jako wolontariuszka. Przemek Raj, właściciel Farmy zarządza: „Skończymy ten panel i zrobimy kolejny. Do obiadu powinniśmy się z tym uwinąć”.
W budowlance (nawet słomianej) nie mam wprawy, zostaję więc pomocnicą w stylu: przynieś, podaj, pozamiataj. Przynoszę kostki słomy, przytrzymuję deski, gdy Przemek przybija je do ramy, podaję narzędzia, wymiatam resztki słomy na podwórko. Kiedy panel jest skończony, Przemek piłą mechaniczną wyrównuje słomiane boki. Gotowy moduł ustawiamy w szeregu obok kilku innych zrobionych wcześniej. Nie robię nic specjalnie ciężkiego, ale po kilku godzinach pracy tęsknie wypatruję fajrantu. Gdy w końcu przychodzi czas na przerwę, domowe leczo z dodatkiem tutejszych cukinii smakuje jak najbardziej wykwintne danie.
Aleksandra Kozłowska: Jesteś doświadczonym weterynarzem. Dlaczego zaj