Śluzowiec Maworek i Odludki Śluzowiec Maworek i Odludki
i
Zlepniczek walcowaty (Tubulifera arachnoidea); zdjęcie: Radosław Szary
Wiedza i niewiedza

Śluzowiec Maworek i Odludki

Jan Pelczar
Czyta się 18 minut

Dawno, dawno temu, ale i teraz. Za siedmioma pojemnikami na śmieci, które mijasz w drodze do pracy. Za górami powalonych przez burzę gałęzi w parkach. Przede wszystkim w lasach. Są wśród nas śluzowce. Najbardziej tajemnicze organizmy na planecie.

Nie są zwierzętami, nie są roś­linami, nie są grzybami. Są czymś pomiędzy. Żyły i żyją – chyba że są akurat w fazie przetrwalnikowej, zwanej sklerotą, więc możemy toczyć nad opisującym ich stan czasownikiem spór ontologiczny.

Na grzybach w Polsce zna się każdy. Z pokolenia na pokolenie są przekazywane porady: jak zbierać, suszyć i marynować. O śluzowcach wiedzą nieliczni. Polscy specjaliści, którzy poświęcili im kariery, nie doczekali się następców. Wtajemniczonych fascynują ich umiejętności i przejawy inteligencji. Czy są czymś na kształt naturalnego Internetu naszej planety? A może zasadniczo różnią się od wszystkich innych organizmów, bo nie powstały na Ziemi, a dotarły do nas z kosmosu?

Przybysze z innych galaktyk od dawna są wśród nas, ale w niczym nie przypominają żadnych ludzkich wyobrażeń. Nie zielone ludziki, ale zwykłe „roślinki”. Nie Obcy, wyrywający się z piersi nosicieli, tylko takie jakby „grzybki”. Nie głowonogi, lecz coś na kształt porostów.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Ewie Szabłowskiej, kuratorce festiwalu filmowego Nowe Horyzonty, śluzowce przypominały tytułowego bohatera paranoicznego klasyka science fiction z 1958 r. – Blob, zabójca z kosmosu. Zobaczyła je w filmie dokumentalnym Creeping Garden, który sprowadziła na wrocławski festiwal. Opowiadał o tym, jak śluzowce współtworzą sztukę. Pokazywał też, jak napisała Szabłowska w zapowiedzi Pełzającego ogrodu, ich „preferencje mieszkaniowe, dietetyczne i coś w rodzaju woli”. Spotkanie z „grzybozwierzętami”, które „stanowią podnietę dla naukowców zajmujących się obcymi formami inteligencji i artystów. Rozrośnięte tworzą sieć i działają jak komputer, tyle że bardzo wolny”, zapowiadało się fascynująco. Bohaterów dokumentu przedstawiono publiczności jako śluzorośla – „rosochate rozety, bulwy na nibynóżkach, fosforyzujące pnącza, żelatynowe bąbelki”. Nikt na widowni nie wiedział, że użyć słowa „śluzorośla”, to jak splunąć w twarz badaczom.

Za podmokłych gałęzi pleśnym niedoładem
Leży sobie śluzowiec – a kim jest?
Sam nie wie.
Nie zwierzę, nie roślina, grzyb
też z niego żaden,
Ale żyje – bo wyrósł po leśnej
ulewie.

Tak były nazywane w Polsce przez dekady. Dla naukowców to koszmar, gdyż śluzowce nie są roślinami. Mają wiele wspólnego z grzybami, bo także uczestniczą w procesach rozkładu, ale nie wykształcają korzeni. Poruszają się, przemieszczają, wysyłają sobie sygnały i informacje. Ostrzegają nawzajem przed zagrożeniem, unikają światła.

Wykwit zmienny (Aethalium septicum), dojrzała zrosłozarodnia
Wykwit zmienny (Aethalium septicum), dojrzała zrosłozarodnia; zdjęcie: Radosław Szary

Jednak nie są też zwierzętami. Dziś śluzowce traktujemy jako odrębną kategorię prymitywnych eukariotycznych organizmów, w obrębie Amoebozoa, w obrębie świata cudzożywnego.

„Jakby same nie mogły się zdecydować, czy być rośliną, czy zwierzęciem. Najczęściej są mylone z pleśnią” – tłumaczy Eugeniusz Panek, emerytowany naukowiec z Uniwersytetu Wrocławskiego. Rozmawiamy tuż przy Ostrowie Tumskim i Ogrodzie Botanicznym, w zadymionym, zakurzonym pokoju. Od starych książek i gazet więcej jest między nami tylko małych kartonowych pudełeczek.

„To pojemniki na śluzowce. Ponieważ one są takie malutkie, to zbiera się je razem z fragmentem podłoża. Umieszcza się z kawałkiem ligniny w sztywnym pudełeczku, żeby się nie pogniotły w czasie transportu. Potem trzeba je wysuszyć, by nie zapleśniały”.

Skarb zamknięty w każdym pudełeczku ma zaledwie milimetry albo nawet ułamki milimetrów długości.

„To drobne maleństwo. Leży na listku, na ziemi, nikt na to nie zwraca uwagi” – doktor Panek tłumaczy, dlaczego o śluzowcach przez lata było cicho. Aż do 2008 r., gdy TVP w cyklu Dzika Polska wyemitowała odcinek o nich.

„Wiele osób to zobaczyło i się zainteresowało. Wpływ miała też rewolucja cyfrowa. Nie trzeba już oszczędzać negatywu. Ludzie fotografują różne rzeczy. I tak zwróciliśmy uwagę na coś, co niezauważone przetrwało wieki”.

Doktor Panek również wystąpił w tym programie. Na koniec odcinka przyznał, że to on nazwał nowo odkrytego dla Polski śluzowca „maworkiem pomarszczonym”.

„To rozbawi studentów” – komentował.

Maworek ma licznych krewnych:

Strzępek zwisły.
Strzępek kulawka.
Zapletka czołgaczek.
Krwawieniec.
Zlepniaczek walcowaty.
Bukietek malinowy.
Pięknośluzek połyskliwy.
Czuprynka piękna.
Czuprynka zmienna.
Czuprynka rozpierzchła.
Kubeczek.
Przetaczek najmniejszy.
Paździorek wiotki.

Niewtajemniczeni mogą na widok śluzowca bardzo się zdziwić, mając przed sobą coś zupełnie odmiennego od tego, czego się spodziewali. Śluzowiec ma bowiem dwie formy życia.

„Najbardziej charakterystycznym stadium rozwojowym jest śluźnia, cytoplazma nieotoczona ścianą komórkową. To komórczak, posiada wiele jąder. Z biegiem czasu wypełza na suchsze miejsca i zaczyna tworzyć zarodnie, które szybko dojrzewają. Rozprasza je wiatr, są wszędzie – na powierzchni kory drzew, na ściółce. Żeby znaleźć dojrzałe zarodnie, trzeba być w lesie w odpowiednim czasie i miejscu. Dopiero w tej fazie można rozróżnić gatunki”.

Wykwit zmienny (Aethalium septicum), śluźnia formująca zrosłozarodnię; zdjęcie: Radosław Szary
Wykwit zmienny (Aethalium septicum), śluźnia formująca zrosłozarodnię; zdjęcie: Radosław Szary

To doktor Panek znalazł największego śluzowca świata. W Dolinie Pośny, w Górach Stołowych, na martwym buku. Śluźnia siatecznicy okazałej ważyła 25 kg, miała średnicę 1,5 m. To jeden z około 250 opisanych w Polsce gatunków. Na świecie jest ich około tysiąca.

„Są mało wrażliwe, a wszędobylskie. Zdarzyło mi się je zbierać na sztachetach starych płotów, na pniakach ściętych drzew owocowych w ogródkach. Można się ich spodziewać wszędzie tam, gdzie jest butwiejąca materia organiczna”.

Badacz musi wyprzedzić ślimaki, chrząszcze i bezkręgowce żerujące na wilgotnych zarodniach. W Meksyku niektóre śluzowce jedzą ludzie. Roztrzepują je z jajkiem, mlekiem, płatkami kukurydzianymi. I smażą.

– Mówią na to caca de luna. W języku oficjalnym: ciastko księżycowe. W potocznym – kupka. Jedzą takie księżycowe kupki i uważają to za przysmak. A to śluzowiec dosyć pospolity. W wilgotnych okresach roku jest łatwy do znalezienia.

– Pan kiedyś jadł?

– Wolę schabowego.

Co robię? Wciąż się zwiększam, choć wcale nie rosnę,
I sieć tworzę, co z wolna cały las oplata.
I pletliwe pokrzywy, paprocie
zazdrosne
Szemrzą o mnie do sosen, żem
z innego świata.

Kiedy rozmawiam o śluzowcach z Jasperem Sharpem i Timem Grabhamem, twórcami Pełzającego ogrodu, brytyjscy filmowcy są oszołomieni. Ich filmu jeszcze nigdy nie obejrzało naraz tylu ludzi, co przed chwilą. Kilkaset osób wypełniło salę kinową i przez godzinę zadawało twórcom pytania. Tymczasem najczęściej, gdy dowiadujesz się o istnieniu śluzowców, dociera do ciebie jednocześnie, że nikt dookoła nie wie, że istnieją.

Jasper lubił zbierać grzyby, fotografować grzyby i czytać o grzybach. Na przykład książkę Johna Allegro Święty grzyb i krzyż, która w 1970 r. wywołała skandal. Allegro – archeo­log, biblista i tłumacz manuskryptów – zasugerował, że Nowy Testament to przykrywka, by nikt nie wpadł na to, że korzenie chrześcijaństwa tkwią w antycznych kultach, które wykorzystywały grzyby w religijnych rytuałach. „W skrócie: że Chrystus był grzybem” – referują Sharp i Grabham.

Jasper napotkał kiedyś „dziwne, śluzowate stworzenia”. Chciał się dowiedzieć, czym są, a skończył, kręcąc film i pisząc książkę.

Paździorek ciemny (Stemonitis fusca Roth.), wczesna forma; zdjęcie: Rainer Fuhrmann / Shutterstock
Paździorek ciemny (Stemonitis fusca Roth.), wczesna forma; zdjęcie: Rainer Fuhrmann / Shutterstock

Tymczasem Tim jest zafascynowany żółtą gąbką na moim mikrofonie.

„Włożyłeś ją specjalnie, w hołdzie dla żółtego, najczęstszego koloru śluzowców? Na planie ciągle dostrzegaliśmy żółty. Ktoś miał taką kurtkę, ktoś inny adapter”.

Nawet w laboratorium okazują się bardziej współpracownikami niż przedmiotem zainteresowania.

Śluzowca można nadzorować, nie można kontrolować. W naturze przez 90% długości swojego życia są nie do wykrycia.

„Miło mi, że zainteresował się pan śluzowcami. Od 37 lat staram się je poznać, ale to tajemnicze stworki” – odpisuje na e-mail doktor Anna Drozdowicz. Dołącza mapkę, która ma mnie doprowadzić najprostszą trasą z dworca do Instytutu Botaniki Uniwersytetu Jagiellońskiego, bym nie nawdychał się po drodze krakowskiego smogu i szedł równie efektywnie, co śluzowce, znane z pokonywania wyznaczonej trasy w najkrótszy z możliwych sposobów.

W Niemczech wykorzystano te ich umiejętności do zbadania efektywności sieci drogowej. Trasy przebyte przez śluzowce na mapie pomiędzy miastami, które oznaczono owsianką, pokazały różnice w infrastrukturze pomiędzy zachodnią a wschodnią częścią kraju.

W Tokio w 2010 r. dziewięcioro naukowców, w tym siedmiu Japończyków, zdobyło Ig Nobla za „odwzorowanie sieci kolejowych połączeń za pomocą śluzowców” w dziedzinie: „osiągnięcia, które rozśmieszają, ale potem zmuszają do myślenia”.

W Rotterdamie w 2013 r., w ramach wystawy Biodesign, performerka Heather Barnett powiązała ludzi żółtym sznurkiem, by „stali się śluzowcem”. Nie mogli komunikować się inaczej niż za pomocą pociągnięć, musieli odzyskiwać kształt zdekomponowany podczas pokonywania przeszkód. Nie mogli też po prostu podążać za liderem. Tylko kolektywna współpraca była drogą do sukcesu.

Według Tima są pewne analogie między ludźmi i śluzowcami.

„To może być wczesna wersja każdej formy życia. Demonstruje coś w rodzaju prymitywnej inteligencji, podejmuje decyzje. Jak na jedno­komórkowe organizmy to kompletnie niezwykłe. Nadzwyczajna jest ich prymitywna pamięć. W jednym z eksperymentów co godzinę dmuchano na pewien gatunek śluzowca ciepłym powietrzem. Śluzowce chowają się przed nim, bo wysusza. Po kilku godzinach, gdy zbliżała się pora powiewu ciepłego powietrza, nie dmuchano już, ale śluzowiec nadal się wycofywał. Jak to możliwe, że prosty organizm może dokonać czegoś takiego? Gdzie ta pamięć jest przechowywana, przetwarzana? Badania nad śluzowcami otwierają drogę do eksperymentów z robotyką, sztuczną inteligencją, sztucznymi mózgami. To portal do nowego świata technologii” – przewiduje Tim.

Błyszczak wielobarwny (Lamproderma ovoideum); zdjęcie: Simia Attentive / Shutterstock
Błyszczak wielobarwny (Lamproderma ovoideum); zdjęcie: Simia Attentive / Shutterstock

W filmie pokazał głowę manekina, którą poruszają śluzowce. To jeden z dowodów na to, że granica między naukowcami i artystami jest coraz mniej wyraźna. Operatorem głowy był informatyk z Petersburga Andrew Adamatzky.

Z kolei artyści wykazują się naukową dyscypliną. Tworzą filmy w ekspozycji poklatkowej, na których widać, jak śluzowce się poruszają, statyczne fotografie, które są powiększane i drukowane jak obrazy. Percy Smith, pionier filmu animowanego, wykorzystywał w swojej pracy śluzowce starające się dojść po taśmie filmowej do jedzenia. ­Heather Barnett zapraszała ludzi, by karmili śluzowce w jej labiryncie.

W 1972 r. Oscara za dokument dostał film The Hellstrom Chronicle o świecie Obcych na Ziemi, insektach przejmujących władzę. Jego ścieżkę dźwiękową, naśladującą owadzie odgłosy, skomponował Lalo Schifrin. W jego ślady idą dziś biokompozytorzy – w Pełzającym ogrodzie Eduardo Miranda podłącza stworzenia do urządzenia przekładającego ruch na dźwięki.

„Muzyka komponowana jest za pomocą ruchu przekształcanego w impulsy elektryczne – tłumaczy Tim. – Wahadłowy ruch śluzowca jest zupełnie inny, kiedy jest najedzony, ma ciemno i wilgotno. Głodny, w jasnym i suchym miejscu przetwarza swoje wyładowania na zupełnie inne dźwięki”.

Może wierzyć paprociom?
Może w boskiej kuźni
Inny wszechświat był w planach, niż ten, co wykuty…
Zostały z niego wprawki
– bańki mojej śluźni,
Pełznące niedościeżką przez
leśne osmuty.

Zdaniem doktora Panka śluzowce nie są inteligentne, po prostu oszczędzają energię. I dzięki temu być może nas uratują. Coraz więcej jest doniesień o tym, że mogą zawierać związki o charakterze antybiotyków. W końcu żywią się głównie bakteriami. W laboratoriach – owsianką.

Nie odmówią ryżu i makaronu. Unikają posolonego makaronu, pasty do zębów i ibuprofenu.

Kędziorek mylny (Trichia decipiens Pers.), śluźnia i zarodnie na pniu drzewa; zdjęcie: Rainer Fuhrmann / Shutterstock
Kędziorek mylny (Trichia decipiens Pers.), śluźnia i zarodnie na pniu drzewa; zdjęcie: Rainer Fuhrmann / Shutterstock

Grabham: „Kiedy dajesz im dużo owsianki, myślisz, że ją zjedzą, staną się duże i wyhodujesz ogromnego śluzowca. A to tak nie działa. One po prostu zaczynają na niej siedzieć, stają się kanapowymi leniuchami. Lepiej dawać im mniejsze porcje, wtedy zaczynają się interesować światem i zaczynają poszukiwania kolejnych porcji jedzenia”.

W naturze są czyścicielami lasów. Prawdopodobnie jedynymi organizmami żywymi, które trawią chitynę. Niektóre odmiany być może dadzą radę z plastikiem.

Sharp: „Zjedzą wszystko, co jest wystarczająco małe, by zostało wchłonięte przez ścianę komórkową. Jednemu z rosyjskich naukowców udało się żywić śluzowce nanocząsteczkami metalu”.

Ich rozwój ogranicza temperatura, ale w górach, mniej więcej przy górnej granicy lasu, rozwijają się tzw. śluzowce pośniegowe. Rosną w pobliżu wolno topniejących płatów śniegu. To nimi zajmuje się od lat doktor Drozdowicz:

„Zaczęłam je badać po tym, jak pojechaliśmy wczesną wiosną z małą córką w Gorce. Siedzieliśmy z kilkuletnią dziewczynką na belce przy szałasie. Gotowaliśmy na kocherze. Podziwiałam kwitnące krokusy. Tuż przy nas, na kamieniu dostrzegłam białe kropeczki przypominające zarodnie. Ale zaraz, o tej porze roku? Dotknęłam ręką. Jak zwykle z boku, by sprawdzić, czy posypią się zarodniki. Okazało się, że mogę badać śluzowce także w moich ulubionych górach. To był początek. W 1981 roku”.

Zlepniczek walcowaty (Tubulifera arachnoidea); zdjęcie: Radosław Szary
Zlepniczek walcowaty (Tubulifera arachnoidea); zdjęcie: Radosław Szary

Rozmawiamy w Krakowie, a jest trochę jak w Londynie. Za oknem leje, a my siedzimy w instytucie ­nad szerokim wyborem herbat ­­i ciasteczek. Gadamy i chodzimy podglądać śluzowce przez mikroskop. To jak popołudnie u jubilera.

Zostały tak zaprojektowane przez naturę, że załamują światło. Wyglądają jak najpiękniejsze kamienie szlachetne. Nie mają żadnego barwnika, sama struktura powoduje przedziwne zjawiska optyczne, wielokrotne załamania i ugięcia, tęczowe refleksy jak na mieniących się skrzydłach motyli czy piórach ptaków.

Pod mikroskopem widać coś błyszczącego. To jeden z przetaczków. Regularne, równoległe żeberka, pozostałości ściany komórkowej. W niektórych zarodniach została po niej cieniuteńka błonka.

„Rewelacja” – mówi Anna.

Kolejna gwiazda: przetaczek purpurowy. Piękny, amarantowy.

„Czym jeszcze panu zaimponować?” – zastanawia się badaczka.

Maworek zbierany nad Potomakiem, na liściach tulipanowca.

„Widać wałeczkowate zarodnie, nazywamy je pierwoszczowocnia, są bocznie spłaszczone. Maworek jest faliście powyginany. Od góry, w powierzchni w szczelinie, widać sekrecje węglanu wapnia usztywniające włośnię, czyli strzępki grzybni, która po otwarciu owocnika ułatwi rozsiewanie zarodników”.

Następny jest śluzowiec z zarodnią bez włośni. Ażurowa ściana, kieliszek, koszyczek. To on ułatwia rozsypywanie się zarodników. Co dalej?

Zapletka czołgaczek i jej pęknięta włośnia.

„Tatarak? Ciekawe skojarzenie. Studentka kiedyś zawołała znad mikroskopu: Jakie piękne pończoszki!”. 

Okaz z Pienin. Refleksy niebieskawe, czerwonawe, złotawe.

„W mikroskopie skaningowym widać, jak przestrzenie są wyrzeźbione. Można siedzieć godzinami”.

A przecież ciągle – pełzną!
I przejdą w zarodnię,

Wiatr bąbelki rozniesie,
szkarłatne i złote.

Ja, strzępek, żyję godnie
i umrzeć chcę godnie,

Chociaż wcale nie umrę,
a – wpadnę w sklerotę.

Większość okazów z polskich uczelni i ze zdjęć w Internecie pochodzi z Wigier. Na poszukiwanie śluzowców w Wigierskim Parku Narodowym wyruszam z Maciejem Romańskim. To on przez lata fotografował najciekawsze okazy w ściółce. Grzebał w liściach, oglądał przez lupę. Uprzedza, że trzeba być cierpliwym.

„Nie da się rozpoznać śluzowca ani natychmiast, ani szybko. Czasami i specjaliści miewają problemy. Podczas pewnego projektu badawczego znaleziono »coś«. Na gałęzi. Był tam mykolog, specjalista od porostów, specjalista od śluzowców. Nikt się nie chciał do tego przyznać, każdy twierdził, że to nie jego. »Coś« było dziwne – ni to grzyb, ni to śluzowiec. W końcu okazało się, że porost, ale na pierwszy rzut oka nie dało się tego ocenić. Jednak są też gatunki łatwe do rozpoznania”.

Ruszamy przez las w miejsce, gdzie łatwo je znaleźć.

„Tam, gdzie leży kilkadziesiąt kłód, można utknąć na zdjęciach na kilka dni. Na każdej kłodzie żyje pięć, sześć gatunków śluzowców. Żeby je obfotografować, potrzeba paru godzin”.

Po drodze znajdujemy kilka okazów. Jest samotek zmienny, arcyria, jest też trichia, ale bez mikroskopu nie dowiemy się która.

„Jesienią tego typu kłoda to eldorado. W suchym roku śluzowców nie ma i nie będzie”.

Można setki szyszeczek przejrzeć i nic. Są gatunki, które mają wieloletnie cykle. Znikają na kilka lat. Albo nawet na kilkanaście. Potem się odradzają, pojawiają się regularnie przez dwa, trzy lata i znów znikają.

Maciej też ma przerwę w cyklu. Przerzucił się na wilki. Wcześniej przez lata nosił do lasu po kilkanaście kilogramów sprzętu fotograficznego.

„Jeden obiektyw i sprzęt do makrofotografii. Długa rura, lampa błyskowa, zapasowe baterie, pojemniki na okazy. Nie ma, że plecy bolą”.

Fotografowi nie brakowało jednak dowodów zainteresowania.

„Kiedyś siedziałem tak skulony za wielką kłodą dębu i fotografowałem śluzowce. W pewnym momencie poczułem, że coś się na mnie gapi. Podniosłem głowę do góry, a nade mną wisi łeb łosia. Po prostu gapił się na mnie i zastanawiał, co to za stwór. Łosie tak mają. Lubią przyjść i się pogapić. Raz mi się też zdarzyło w czasie fotografowania śluzowców, że ptak usiadł mi na kapeluszu”.

Tam, gdzie chłonna istnina
dotyka ćwierćpustki,

Będę czekał, jak pamięć
kadzidła w świątyni.

Może na wieki swoje ocalę
wypustki,

Jak w dawnych piramidach
sędziwi kuzyni.

Największym sukcesem śluzowców jest to, że mało kto o nich wie i mają święty spokój. Kolekcjonerzy ich nie wykopują, turyści nie niszczą, fotografowie nie zadeptują.

„Większa skala zainteresowania danym gatunkiem sprawia, że w miejscu jego występowania powstaje w ciągu kilku lat klepisko, bo to jedyne miejsce w Europie, gdzie można sfotografować dany gatunek, przyjeżdżają tysiące ludzi. Tak jest w Polsce z kukuczką kapturkowatą”.

Ale śluzowce potrafią też się chronić. Oprócz śluźni i zarodni trzecią formą ich życia jest sklerota.

„To stan ochronny, przeczekanie złych warunków. Jest wyczerpujący dla organizmu i nie można go powtarzać w nieskończoność”.

Jednak według innych badaczy śluzowce są długowieczne. Możliwe, że w piramidach w Egipcie hibernują śluźnie, które liczą kilka tysięcy lat.

Na poważnie śluzowcami zaczęto się zajmować w wiekach XVIII i XIX. Pionierem naukowego podejścia do nich był Niemiec, Anton de Bary.

„Jego uczeń Józef Rostafiński napisał opublikowaną w 1873 r. monografię zatytułowaną Śluzowce. To było na ówczesne czasy kompendium wiedzy – doktor Panek wręcza mi antykwaryczny tom. – Podtytuł tego dzieła brzmiał: Mycetozoa. Myceto to grzyby, zoa wskazuje na to, że Rostafiński za de Barym w odróżnieniu od innych nie wiązał śluzowców z roślinami, co było wtedy powszechne, tylko przypisywał im związki ze zwierzętami”.

W Niemczech naukowcy mieli całą rzeszę współpracowników. Nauczyciele, hobbyści, księża. Zbierali materiał, przysyłali, przywozili. Badacze siedzieli w pracowniach nad mikroskopami, oznaczali, nazywali gatunki. Po wojnie ich pracę kontynuowała w Polsce profesor Helena Krzemieniewska. Pracownica Instytutu ­Weigla we Lwowie, jak wielu naukowców ze Lwowa trafiła do Wrocławia. Po drodze pochowała męża w Krakowie, a i tak zdołała jeszcze dowieźć część zbiorów na Dolny Śląsk.

„Napisała tę książkę” – doktor Panek podaje mi kolejny tom. Śluzowce Polski na tle flory śluzowców europejskich wydane są jeszcze w serii ­„Flora polska”.

„Mimo błędnego zaliczenia do roś­lin do dziś to podstawowe dzieło. Wiele się zmieniło, ale niczego lepszego się nie doczekaliśmy” – mówi emerytowany badacz zza papierosowego dymu.

„Krzemieniewska zmarła w 1966 r.­ Jej uczennicą była Wanda Stojanowska. Ja jestem uczniem Stojanowskiej. Żadnego następcy nie mam i nigdy nie będę miał. Już nie prowadzę zajęć, jestem na emeryturze. I śluzowcom będzie dobrze, bo nikt ich nie będzie niepokoił”.

Doktor Panek może się jednak mylić, bo fanów śluzowców przybywa co roku w różnych częściach świata.

Naila Moreira, pisarka i dziennikarka z Northampton w amerykańskim stanie Massachusetts, odkryła je niedawno.

„Wpadłam jak Alicja, w głąb króliczej nory biologii śluzowców. To były wrota do radykalnego artystycznego przewartościowania ludzkiego społeczeństwa i związków międzyludzkich” – oznajmiła na dzień przed tegorocznymi walentynkami czytelnikom „Daily Hampshire Gazette”.

Śluzowce stanowią dla niej „radykalny kolektyw”. Kilka dni wcześniej w Hampshire College Art Gallery wystartował projekt, w którym studenci współpracują ze śluzowcami. Dzięki ich zdolnościom chcą rozpoznać „pustynie jedzenia” w miejscowości Springfield i znaleźć najlepsze miejsca pod budowę supermarketów. Z pomocą śluzowców badają też, jak imigranci mogą zareagować na różne formy i typy kontroli granicznej.

Moreira przytacza wypowiedź Octavii Butler, autorki powieści science fiction. Śluzowce miały być inspiracją dla jednego z jej książkowych tworów – wielonożnej i wielopłciowej postaci, która wykształciła chemiczny sposób komunikowania się z innymi osobnikami swojego gatunku, a także ze ścianami i podłogą statku kosmicznego. „Społeczne działanie śluzowców jest fascynujące. Dla nas to wyjątek, być może w ich świecie – reguła”.

Komórczaki fascynują również inną rozmówczynię Moreiry, szefową galerii w Hampshire, Amy Hallyday: „Czy są pojedyncze czy mnogie? Męskie czy żeńskie? To ważne w czasach, gdy mamy wszędzie polaryzację. Śluzowce są ponad takie podziały. Dzięki temu łatwiej im przeżyć”.

Drozdowicz: „Nie można w biologii wyróżnić ścisłych granic pomiędzy formami życia. W jednym życiu mogą się połączyć dwie zupełnie inne formy. Przyjęliśmy, że roślina jest zielona, a grzyb wygląda tak, a nie inaczej. To tylko modele. Dopiero teraz poznajemy bogactwo strategii życiowych żywych organizmów. Wymknęły nam się spod obserwacji te, które łączą w sobie różne cechy”.

Jak oni, jam też – unią, śluzastą i mnogą,
Co ściółki obejmuje obszar ­dookolny.
Ja jestem jak Internet, tylko ­bardzo wolny,
Więc spójrz na mnie! Tam – ­czekam! Pełznę leśną drogą…

 


Wiersz Bolesława Leśmiana Śluzowiec napisał Grzegorz Uzdański.

Korzystałem z: Jasper Sharp, Tim Grabham, The Creeping Garden: Irrational Encounters with Plasmodial Slime Moulds.

Czytaj również:

400 lat samotności 400 lat samotności
i
ilustracja: Cyryl Lechowicz
Ziemia

400 lat samotności

Chelsea Wald

Drzewo życia w Bahrajnie jest piękne, niskie i rozłożyste. Jego grube, chropowate konary to zagłębiają się w piasku pustyni, to wyginają w stronę gorącego słońca. Na gałązkach drżą delikatne, pierzaste liście.

Stoi zupełnie osamotnione w piaszczystej, jałowej ziemi, z której gdzieniegdzie wyrastają karłowate krzewy. Jeśli omieść wzrokiem pusty krajobraz, aż po odległy horyzont nie zobaczymy żadnego innego drzewa.

Czytaj dalej