Śmierć natury Śmierć natury
i
ilustracja: Marek Raczkowski
Wiedza i niewiedza

Śmierć natury

Mona Chollet
Czyta się 7 minut

Przez całe wieki siły, które rządziły przyrodą, były utożsamiane z kobiecą mądrością i tak jak ona budziły podziw. Natura karmiła i dawała schronienie. Szanowano jej nieprzewidywalność, poddawano się jej panowaniu. Zmiana myślenia nadeszła wraz z renesansem. Paradoksalnie to człowiek humanizmu, ten chłodny racjonalista, uwierzył, że jest w stanie okiełznać dziką przyrodę – a co więcej: że wyjdzie mu to na dobre.

Książka Silvii Federici Caliban and the Witch nawiązuje do postaci z Burzy Szekspira: oszpeconej istoty o czarnej skórze, syna czarownicy, odrażającego zarówno moralnie, jak i fizycznie, określonego przez Prospera mianem „złośliwej bestii, poczętej przez wiedźmę z samym szatanem”. Kaliban symbolizuje niewolników i niewolnice, ludy skolonizowane, których wyzysk, podobnie jak wyzysk kobiet, umożliwił akumulację pierwotną, nieodzowną dla rozkwitu kapitalizmu. Zniewolenie kobiet szło jednak w parze z innym jeszcze, ściśle z nim związanym poddaństwem: opanowaniem natury. Tezę tę rozwija zwłaszcza filozofka i ekofeministka Carolyn Merchant w książce z 1980 roku zatytułowanej The Death of Nature – pracy, która uzupełnia wyniki badań Federici. Ukazuje w niej, w jaki sposób w dobie renesansu wzmożenie ludzkiej aktywności, wymagające ogromnych ilości metali oraz drewna, a także wielkich powierzchni uprawnych, które w niespotykanej dotąd skali zmieniło oblicze Ziemi, doprowadziło do analogicznego wstrząsu w ludzkich umysłach.

Dawniej świat postrzegano jako żywy organizm, często kojarzony z postacią matki i karmicielki. Od czasów starożytnych nad kopalnictwem ciążyła rzucona przez Pliniusza Starszego, Owidiusza i Senekę klątwa, wiążąca je z aktem przemocy powodowanym chciwością (żądzą złota) bądź żądzą zabijania (żelazo). W wiekach XVI i XVII dołączyła do nich lubieżność, potępiana przez poetów takich jak Edmund Spenser czy John Milton, uznających ją za powód gwałtu na Ziemi. W wyobrażeniach typowych dla tego czasu dostrzegano „bezpośrednią współzależność kopalnictwa i zgłębiania najbardziej ukrytych zakamarków kobiecego ciała”. Dostrzegano podobieństwo między kopalnią a waginą Matki Ziemi, jamy, w których spoczywały cenne metale, uchodziły zaś za jej macicę. Dawne schematy umysłowe, dłużej już nie do utrzymania, miały być wkrótce zastąpione nowymi, które uśmiercając ciało świata, rozproszyłyby wszelkie skrupuły i pozwoliły na niepowstrzymaną eksploatację. Handlowy obłęd, w jaki wówczas wpadła ludzkość, wymagał niebywałej ilości drewna potrzebnego do budowy nadbrzeży, mostów, śluz, łodzi, okrętów, a także do produkcji mydła, beczek na piwo czy szkła. Wtedy po raz pierwszy pojawiły się problemy z zarządzaniem ową naturą, uznawaną za rodzaj „zasobu”: w roku 1470 w Wenecji przyjęto ustawę przewidującą, że odtąd to Arsenał, nie zaś urzędnicy miejscy, będzie się zajmować organizowaniem wyrębu dębów.

Merchant opisuje klimat tamtej epoki: „Wraz z rozrastaniem się europejskich miast i kurczeniem się obszaru lasów, osuszaniem bagien i mokradeł, budową sieci kanałów geometrycznie przecinających krajobraz, stopniowym opanowywaniem środowiska pracy przez ogromne i potężne hydrauliczne kołowroty, piece, kuźnie i żurawie, ludzie w coraz większym stopniu zaczęli doświadczać natury jako czegoś, co zostaje dogłębnie przeobrażone poprzez pracę maszyn. Wywołało to nasilające się, z wolna wprawdzie, acz nieubłaganie, poczucie wyobcowania, które zastąpiło bezpośrednią, prostą i organiczną więź [z naturą] stanowiącą wcześ­niej fundament ludzkiego doświadczenia”. Mechanistyczna wizja świata, która wówczas zaczyna się wybijać, implikuje między innymi możliwość jego „pewnego i spójnego” poznania; natomiast zamęt właściwy dla życia organicznego ustępuje miejsca „niezmienności zasad matematyki i trwałości wszelkich tożsamości”. Świat jest odtąd postrzegany jako coś martwego, materia zaś jako coś biernego. Wszędzie upowszechnia się model mechanistyczny, zwłaszcza wzorowany na działaniu zegara. Kartezjusz w Rozprawie o metodzie przyrównuje zwierzęta do automatów. Thomas Hobbes z kolei, który najprawdopodobniej słyszał o pierwszej maszynie do liczenia, wymyślonej przez Blaise’a Pascala w roku 1642, porównuje rozumowanie do zwykłego następowania po sobie operacji dodawania i odejmowania.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Dochodzi w tej epoce do czegoś, co Susan Bordo nazywa „dramatem narodzin”: wyrwania się z organicznego i macierzyńskiego świata średniowiecza po to, by rzucić się w objęcia nowego, w którym rządzą „jasność, abstrakcja i obiektywność”. Istota ludzka jawi się w nim jako „byt ostatecznie od wszystkiego oddzielony, który zerwał wszelką więź ciągłości łączącej go ze światem, z którym wcześniej dzielił duszę”. Amerykańska filozofka widzi w tym „ucieczkę od kobiecości, od pamięci o związku z matczynym światem i odrzucenie wszelkich wiążących się z nim wartości”, których miejsce zajmuje obsesja na punkcie odsuwania i rozgraniczania. To, co Guy Bechtel określa mianem „maszyny do wytwarzania nowego człowieka”, było zarazem „maszyną do zabijania dawnych kobiet”. Wyłania się wówczas pewien „skrajnie zmaskulinizowany model poznania”, „męskocentryczny styl poznawania”, chłodny i bezosobowy. Interpretacja ta, podkreśla Bordo, nie ma w sobie nic z dwudziestowiecznych feministycznych fantazji. „Twórcy nowoczesnej nauki świadomie i otwarcie twierdzili, że »męs­kość« nauki otwiera nową erę. Ich zdaniem owa męskość wiązała się z bardziej adekwatnym, czystym, bardziej obiektywnym i bardziej zdyscyplinowanym podejściem do poznawania świata”. Angielski uczony Francis Bacon ogłosił w ten sposób „narodziny epoki mężczyzn”.

Tym samym dogłębnemu przeobrażeniu uległ stosunek podmiotu do siebie samego i do świata. Ciało traktowano odtąd jako coś oddzielonego od duszy i zasługującego na odrzucenie: „nie jesteś układem członków, który nazywa się ciałem ludzkim” – pisał Kartezjusz w Medytacjach o pierwszej filozofii. Silvia Federici widzi w tym koncepcję, która w późniejszym okresie pozwoli uczynić z niej „wymarzone narzędzie nadające się do regulacji i automatyzacji, wymaganych przez kapitalizm”. Susan Bordo przypomina, że odraza żywiona wobec ciała, przyrównywanego do więzienia bądź klatki, w dziejach zachodniej filozofii korzeniami sięga czasów starożytnej Grecji, jednak jeszcze dla Platona, podobnie jak dla Arystotelesa – jak wyjaśnia – ciało i dusza były nierozerwalnie z sobą splecione, a dusza mogła opuścić ciało dopiero z chwilą śmierci. Kartezjusz postąpił krok dalej, czyniąc z nich dwie całkowicie od siebie odrębne substancje. Jego zdaniem umysł ludzki „nie ma niczego z przymiotów ciała” (Medytacja czwarta).

Natura przestaje być postrzegana jako karmiące łono i staje się nieokiełznaną pierwotną siłą, którą należy poskromić. To samo dotyczy kobiet, jak dowodzi Carolyn Merchant. Kobiety bowiem uznaje się za stworzenia bliższe naturze niźli mężczyźni i bardziej seksualnie wyuzdane (dzieło seksualnego tłumienia powiodło się na tyle, że dziś uchodzą one za mniej seksualnie rozbudzone niż mężczyźni). „Czarownica, symbol siły natury, rozpętywała burze, wywoływała choroby, niszczyła plony, szkodziła płodności i mordowała dzieci. Kobietę siejącą zamęt, podobnie jak szerzącą chaos naturę, należało trzymać pod kontrolą”. Spętawszy i udomowiwszy obie te siły, sprowadzono je następnie do funkcji ozdobnika, przemieniono w „zasoby psychiczne i rekreacyjne, czekające na przemęczonego męża przedsiębiorcę”.

Postać Francisa Bacona (1561–1626), uznawanego za ojca nowożytnej nauki, w dobitny sposób ucieleśnia paralelność tych dwóch typów dominacji. Przez kilkanaście lat był on jednym z bliskich doradców króla Jakuba I Stuarta, pełniąc rozmaite funkcje na szczytach władzy, w tym prokuratora generalnego. Jakub I, autor traktatu o demonologii, wstępując na tron Anglii, zmienił obowiązujące prawo: odtąd wszelkie praktyki czarodziejskie, nie zaś tylko rzekomo zabójcze, miały być karane śmiercią. Zdaniem Carolyn Merchant, Francis Bacon w swych pracach sugeruje, by wobec natury stosować te same metody, jakie stosowano wobec osób oskarżanych o czary. Wyobrażenia, do których się odwołuje dla sformułowania swych celów i naukowych metod, zaczerpnięte są wprost z sali sądowej – w której spędził mnóstwo czasu – albo wręcz z sali tortur. Zaleca on, by naturę przesłuchiwać dopóty, dopóki nie wyjawi swych sekretów: należy zerwać z przesądem, że „indagowanie natury jest czymś niedozwolonym”, przeciwnie, należy ją „zaciągnąć w niewolę”, „przypalać na wolnym ogniu”, „formować” z pomocą mechanicznego rzemiosła. Język, którym dzisiaj się posługujemy, wciąż nosi ślady owej postawy zdobywcy, nacechowany jest męską i agresywną seksualnością: mówi się przecież o „przenikliwym umyśle”, a także o twardych – bezspornych niejako – dowodach. W podobnym duchu pisał nawet pewien filozof o ekologicznej wrażliwości, Amerykanin Aldo Leopold (1887–1948): „Ekolog to ktoś, kto ma świadomość, że z każdym uderzeniem siekiery odciska się pokornym piętnem na obliczu ziemi”.

W XIX wieku ujarzmioną wreszcie naturę można było opisywać jako uległą kobietę, niestawiającą już oporu zakusom nauki. Dzieło francuskiego rzeźbiarza Louisa-Ernesta Barriasa (1841–1905), opatrzone tytułem Odsłaniająca się natura, przedstawia zatem kobietę z obnażonymi piersiami, pełnym wdzięku gestem uchylającą zasłonę okrywającą jej głowę. Patrząc na nią dzisiaj, trudno nie pomyśleć o francuskich plakatach propagandowych, które w trakcie wojny Francji z Algierią zachęcały Algierki do odrzucania chust („Czyż nie jesteś­cie piękne? Odsłońcie twarze!”), czy nie mieć skojarzenia z ustawą z roku 2004 zakazującą noszenia chust w szkole. Niepodobna bowiem dopuścić, by kobieta, tym bardziej kobieta „tubylcza”, a także podległa tym samym prawom natura, skrywały jeszcze cokolwiek przed patriarchalnym zachodnim spojrzeniem. Praktyka polegająca na goleniu do gołej skóry włosów na głowie i na całym ciele u osób podejrzanych o czary, by umożliwić w ten sposób wszechstronną cielesną inspekcję, nie była niczym innym jak zwiastunem owego wymogu pełnej widzialności, umożliwiającej skuteczniejsze panowanie.


Fragment książki Mony Chollet Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet, wyd. Karakter, Kraków 2019.

ilustracja: Marek Raczkowski
ilustracja: Marek Raczkowski

Czytaj również:

Historie z mchu i paproci Historie z mchu i paproci
i
Mokradła w Puszczy Boreckiej, zdjęcie: Aleksandra Kozłowska
Ziemia

Historie z mchu i paproci

Spacer po Puszczy Boreckiej
Aleksandra Kozłowska

Wilki i żubry zna każdy. Ale kto słyszał o puchlince, widłozębie czy zrostniczku? Te skromne, niepozorne mchy i porosty to bezcenne, rzadko występujące skarby przyrody. Ich siedliskiem jest nieduża Puszcza Borecka, na spacer po której zaprasza Aleksandra Kozłowska.

Żadnej drogi. Żeby przejść, trzeba rozchylić gałęzie, zaplątać się w pajęczyny, dać susa nad bajorkiem, by zaraz wymijać kolejne. Trampki grzęzną i ślizgają się w błocie; bose stopy Andrzeja to chyba najlepsze rozwiązanie. Jest duszno i wilgotno, komary bzyczą i tną jak wściekłe. W cieniu grabów i klonów kryje się cały kosmos mokrolubnych organizmów: grzyby, mchy, wątrobowce, widłaki… Nad nimi gęstwa paproci, wilczełyko, storczyki. Prawdziwa borealna dżungla.

Czytaj dalej