Na pierwszy rzut oka może się zdawać, że prace Igora Omuleckiego z serii „Solaris” poruszają się po orbicie post-minimalizmu i sztuki optycznej. Umysły ludzi zamieszkujących świat sztuki wytresowane są do produkowania tego typu skojarzeń. „W procesie widzenia nie to jest ważne, co mechanicznie chwyta oko, lecz to, co człowiek uświadamia sobie ze swego widzenia” – pisał w „Teorii widzenia” Władysław Strzemiński. Dlatego od razu można „zobaczyć” tu reminiscencje prac Wojciecha Fangora, amatora astronomii, który malował Słońce, a obrazy z tego cyklu pokazano na głośnej wystawie „The Responsive Eye” w MoMA. Ucinając domysły i spekulacje, prace Omuleckiego z tej serii to fotografie, które przedstawiają Słońce. Omulecki nie analizuje tu jednak fenomenu światła z perspektywy optyki. Są one efektem konsekwentnego, wieloletniego krążenia wokół i grawitowania ku źródłu energii. Nie zajmuje go ona w kategoriach fizycznych. Nie jest tu istotna wyrywana żmudnie wbrew ograniczeniom zmysłowym wiedza, że Słońce składa się z gorącej plazmy utrzymywanej przez grawitację i kształtowanej przez pole magnetyczne. I że jest prawie idealnie kuliste. Ani inne, bardziej szczegółowe fakty. Omulecki ujmuje to prosto: „Oglądanie Słońca jest pierwotnym, zmysłowym przeżyciem kontaktu z energią. Patrząc w Słońce zazwyczaj ostatecznie zamykamy oczy, co kieruje nas do obserwacji naszego umysłu”. Pierwsze fotografie słońca Omulecki tworzył jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku. W 2007 roku zrealizował projekt „Gym Society”. Jest to praca wideo z muzyką pierwotnie improwizowaną na żywo przez freejazzowych, „yassowych” muzyków (Piotr Pawlak, Michał Gos) do symultanicznej projekcji filmu wyprodukowanego przez Omuleckiego. W filmie widzimy powtarzające się kadry z centralnie ujętym słońcem oraz inne fenomeny natury odbierane przez oko i przekształcane przez umysł w ekstatyczne doznanie. Artysta kontynuował wówczas poszukiwania niezapośredniczonego kontaktu z erupcjami energii w spontanicznych działaniach grupowych. Wcześniej praktykował to w rozciągniętym w czasie dokamerowym performance „Piękni ludzie” (1997-2001). „Solaris” zaczyna się w miejscu, gdzie skończył się monumentalny projekt – wieloletni proces i osobista wędrówka – którego efektem jest seria „Tryptyk rodzinny” („Lucy”, 2007-2009, „To”, 2009-2010, „Stadofala”, 2010-2013). To właśnie w nim doszukać się można bezpośrednich źródeł „Solaris”. „Tryptyk” to zwrócenie się do korzeni, do pierwotnej kosmogonii. Jakub Śwircz podsumował to tak: „Niepostrzeżenie w trakcie wędrówki ogród Omuleckiego płynnie przechodzi w kosmos. Pojawiają się chmury, księżyc, aż wreszcie mgławica gwiazd. Ukazany zostaje szeroki plan, najstarszy ze związków, w którym trwa rodzina, a którego poznawanie historii rozpoczęło się na skraju ogrodu”. W refleksjach inspirowanych „Tryptykiem rodzinnym” Tomasz Teodorczyk skupia się na wędrówce od pierwotnego „jeszcze nieświadomego poznania opartego wyłącznie na bezrefleksyjnym, nieintelektualnym, czystym doświadczaniu obrazów”, przez „doświadczanie tych doświadczeń” i oswajanie natury poprzez mity, kulturę i naukę, po powrót „do miejsca, z którego prawdopodobnie cała ta podróż się zaczęła – do pierwszego obrazu i doświadczenia – obrazu rozgwieżdżonego lub chmurnego nieba”. Kolejnym etapem w twórczości Omuleckiego były wystawy „Kosmos” i „Karaoke” (obie w 2015), na których między innymi została pokazana pierwsza praca z serii „Solaris” (powstała w 2013). Prace z tych wystaw to wynik radykalnego zanurzenia się w naturze, całkowite odejście od „literatury”, realizm, którego efektem są „abstrakcyjne” obrazy i dźwięki. Nawet dziecko wie, że patrzenie prosto w słońce jest niebezpieczne dla „gołego” oka. Wycelowanie w nie „gołej” optyki aparatu fotograficznego i patrzenie przez obiektyw jest tym bardziej niebezpieczne. I dla oka, i dla aparatu. Omulecki też to wie. Ale ten projekt, to kulminacja samotnego lotu Ikara. To także oduczenie się, uwolnienie od wiedzy o tym, na co, jak i po co można patrzeć. „Solaris to podróż do kresu światła. Koniec wycieczki fotozofa. Zawieszenie na haku aparatu jako narzędzia polowań i popisów technicznych. Koniec drogi fotograficznego ego. To gest zwrócenia się w stronę energii źródła życia”. Tekst: Michał Woliński