
Na środku ulicy leży sobie stado, auta cierpliwie omijają je bokiem. Taki obrazek wciąż jest w Indiach aktualny, a nawet pojawia się coraz częściej. Jednak za tą sielanką kryje się napięcie – kłótnie o status krów w tym kraju stały się poważną kwestią polityczną.
Pierwsze lata XXI w., wąska uliczka gdzieś w najstarszej, północnej części Kalkuty liczącej blisko 5 mln mieszkańców. Najpierw słyszę tumult. Odgłosy, choć chaotyczne, wydają się radosne. Na końcu uliczki dzieje się coś podniosłego, ekscytującego, ale żeby zobaczyć co, trzeba się przecisnąć przez skłębiony tłum. Ludzie z jego brzegów są zasysani do wewnątrz, gdzie tkwi przyczyna zamieszania. Po chwili lądują znów na obrzeżach, jednak już inni, rozpromienieni. Ja też chcę zobaczyć, pozwalam się zassać. Przepychana przez inne ciała, w ścisku, docieram do środka.
Oto w niedużej klatce na drewnianym wozie znajduje się cielę. Jasnobrązowe, obwieszone girlandami, z łbem umalowanym na znak odprawionej ceremonii hinduistycznej, ale chyba przestraszone zgiełkiem. Duże oczy wędrują to w jedną, to w drugą stronę. A może to tylko odruch, może zwierzę już się przyzwyczaiło, że jest w centrum uwagi. Pewnie zaraz po urodzeniu uznano je za święte. Ktoś natychmiast dostrzegł jego wyjątkowość, uwierzył w jego błogosławiony status; ktoś wpadł na pomysł, jak na nim zarobić. Młode stworzenie ma zadbaną i czystą skórę, jest dobrze odżywione, a z jego pleców, mniej więcej w połowie długości kręgosłupa, wyrasta piąta kończyna. Chudsza niż cztery nogi, na których stoi, zwisa bezwładnie na bok.
To właśnie ta – uznana za cudowną – anomalia odpowiada za sakralny status cielęcia i sprawia, że setki osób tłoczą się teraz i wsuwają dłonie przez szczebelki. Chcą dotknąć boskości, musnąć choćby opuszkiem, a potem przyłożyć palec do czoła, uszczknąć odrobinę błogosławieństwa. Przy wozie dwóch mężczyzn pokrzykuje na tłoczących się ludzi: „Nie tak blisko! Odsuńcie się, musimy jechać dalej!”. Mam zaledwie chwilę, by spojrzeć na cielę, z tyłu napierają niecierpliwi, tłum wypluwa mnie z powrotem na zewnątrz. Patrzę, jak wóz przesuwa się powoli, otoczony ruchomym wianuszkiem głów i ramion. Domyślam się, że na końcu tej miejskiej pielgrzymki jest jakaś świątynia, w której nastąpią rytuały. Ludzie staną w kolejce z kupionymi pośpiesznie darami: koszyczkami owoców, kwiatowymi girlandami, kadzidłami. Duchowni zarobią, celebracjom nie będzie końca aż do zmroku. Dopiero wtedy cielak odpocznie.
Życie indyjskich krów ma cztery wymiary. Pierwszy, słynny na cały świat, to wymiar boski wyrastający z mitów, wierzeń i zakorzeniony w starożytnych świętych tekstach – Wedach. W tej tradycji krowy, tak jak owo pięcionogie cielę z Kalkuty, są uosobieniem sił wyższych. Jeśli chodzi o wymiar polityczno-gospodarczy, odgrywają rolę symboliczną, ale traktuje się je znacznie bardziej przedmiotowo – jako pretekst do pogłębiania