Gdzie kończy się pustynia, nie wiadomo, ale tutaj, w Źródlanej Dolinie, nie trzeba o niej myśleć. Mieszkańcy Wadi al-Ujun nie znają strachu ani chciwości, żyją w pokoju, ufają losowi. Jacy to dziwni ludzie – mówią kupcy, których karawany przechodzą tędy w drodze do prawdziwego świata.
Oto ona, Wadi al-Ujun – Źródlana Dolina…
Nagle na rozległej i surowej pustyni pojawia się zielony punkt, jakby wyłonił się z wnętrza ziemi albo spadł z nieba. Tak bardzo różni się od wszystkiego, co go otacza, że człowiek, zdumiony, nie dowierzając wzrokowi, sam sobie zadaje pytanie, jak to możliwe, że woda i zieleń zaistniały w takim miejscu. Stopniowo jednak zdziwienie ustępuje rodzajowi nabożnej czci i zastanowienia. To jeden z tych nielicznych wypadków, kiedy przyroda ukazuje swoją genialną i buntowniczą naturę, której nie da się w żaden sposób racjonalnie wytłumaczyć.
W oczach mieszkańców Wadi al-Ujun wydaje się ona czymś zupełnie zwyczajnym. Przywykli do tego, że w Dolinie rosną palmy, a w zimie i na początku wiosny studnie wypełniają się wodą. Mimo to wyczuwają obecność jakiejś błogosławionej siły, która chroni ich i ułatwia im życie. Kiedy do Wadi zbliżają się karawany, idący w nich ludzie oraz zwierzęta, pokryci kurzem, osłabieni wskutek wysiłku i pragnienia, popadają w niecierpliwość graniczącą z euforią. Starają się jak najszybciej pokonać dzielący ich od Doliny ostatni odcinek drogi, jednak na widok wody opanowują się, jak gdyby docierało do nich, że ten, który stworzył świat i ludzi, stworzył także właśnie tutaj Wadi al-Ujun, aby ratowała ich od śmierci pośród zdradzieckiej, przeklętej pustyni. Po znalezieniu miejsca, rozjuczeniu i napojeniu wielbłądów i innych zwierząt oraz ugaszeniu pragnienia przez ludzi, daje się odczuć atmosferę rozkosznego odurzenia, która wkrótce zmienia się we wszechogarniający błogostan. Nie wiadomo, czy ma na to wpływ klimat, czy też krystaliczność wody, czy może poczucie bezpieczeństwa. Błogostan ogarnia nie tylko ludzi, ale udziela się również zwierzętom, które stają się nieposłuszne i nie wykazują ochoty, aby unieść ciężkie bagaże i ruszać w dalszą podróż.
Karawanom Źródlana Dolina wydaje się czymś niezwykłym. Ci, którzy widzą ją po raz pierwszy, uznają Wadi za najprawdziwszy cud. Ten, kto ją choć raz zobaczył, nie może o niej zapomnieć. Jej nazwa stale powtarza się w rozmowach wszystkich podróżujących: „Jak daleko jeszcze do Wadi al-Ujun?” albo „Kiedy dotrzemy do Wadi al-Ujun, odpoczniemy parę dni, zanim ponownie ruszymy w drogę”. Wzdychają także: „Gdzieżeś jest, Wadi al-Ujun, raju na ziemi?”.
Z wielu powodów ciągle mówi się o Wadi al-Ujun. Dla karawan i podróżujących Dolina to nie tylko ocalenie, ale także miejsce, gdzie można dowiedzieć się wielu rzeczy: „Kiedy przejeżdżały tędy inne karawany i dokąd się udawały? Co wiozły ze sobą i w jakich ilościach?”. Tutaj można również zasięgnąć informacji na temat cen i właścicieli towarów oraz innych niezbędnych wiadomości, na podstawie których podejmie się później decyzje, gdzie należy sprzedać swoje towary i jak zaplanować dalszą podróż.
Gdyby pozwolić Mutibowi al-Haddalowi opowiadać o Wadi al-Ujun, powiedziałby wiele nieprawdopodobnych rzeczy. Z pewnością nie ograniczyłby się do opisywania wspaniałego powietrza, rześkich nocy i krystalicznej wody, której źródła nigdy nie wysychały. Kreśliłby niezwykłe obrazy, opowiadał historie, których początki – jak zapewniają najstarsi – sięgają jeszcze czasów Noego. Mutiba al-Haddala łączył z Doliną szczególny rodzaj miłości, która zdarza się bardzo rzadko. Inni jej mieszkańcy, którzy żyli zarówno w okresie, kiedy Wadi al-Ujun wyglądała tak, jak ją widział Mutib, jak i w późniejszych czasach, rozprawialiby przede wszystkim o rosnących tu palmach daktylowych, wodzie gaszącej pragnienie mieszkańców i podróżnych. O karawanach, które – zdążając może do jakichś odległych, lepszych miejsc – mogły zatrzymać się na odpoczynek i zaopatrzyć na dalszą drogę. Gdyby nie Wadi al-Ujun, nie mogliby tutaj żyć ludzie, nie wiodłyby tędy szlaki karawan. Nie mógłby mieszkać w tym miejscu na ziemi Mutib al-Haddal ani ród Al-Utum.
Dolina ma długość około trzech mil. Szeroka na początku, na końcu zwęża się do cienkiego pasa pokrytego z rzadka palmami. Znajduje się tam cmentarz, a rosnące w okolicy drzewa muszą zadowolić się niewielką ilością wody, dlatego też nie są już tak bujne i liczne. Przy ostatniej palmie kończy się żyzna gleba i rozpoczyna obszar wyznaczający granicę pomiędzy Doliną a pustynią. Teren najpierw ostro opada w dół, a potem wznosi się stopniowo i staje coraz bardziej pustynny. Wiatry niosą piaski aż do tego miejsca. Ziemia porośnięta tamaryszkiem, kruszyną i piołunem jest ciemniejsza i bardziej zbita, dzięki czemu powstrzymuje napór piasku, albo przynajmniej osłabia jego siłę i zasięg.
Wokół Wadi wznosi się kilka wzgórz. Mimo że są to ruchome, piaszczyste wydmy, kierunek wiatru i rodzaj podłoża czynią je dość stabilnymi. Ponieważ górują nad otoczeniem, pomagają ludziom orientować się w terenie. Każde z nich ma swoją nazwę. Na wschodzie znajduje się Az-Zahra, na północy Al-Watfa i Umm al-Asl. Wzgórza od strony zachodniej i południowej nie odgrywają prawie żadnej roli, lecz mimo to każde z nich zostało nazwane. Na pustyni imionom przypisuje się szczególne znaczenie. To nie ludzie nadają obiektom miana pod wpływem kaprysu albo w chwili szaleństwa, lecz natura, tworząc swoje dzieła, opatruje je nazwami odpowiadającymi ich przeznaczeniu lub wyglądowi.
Ci, którzy podróżowali i poznali okolicę, wiedzą, że morze nie jest zbytnio oddalone od Wadi al-Ujun – zaledwie siedem, osiem dni marszu. Szlak karawanowy nie dociera do samego wybrzeża, lecz wiedzie raz bliżej jego, raz dalej, podążając śladami ludzi i wody. Natomiast tego, gdzie kończy się pustynia, nikt nie potrafi powiedzieć. Jednak bez względu na to, czy rozciąga się ona daleko w głąb, czy też urywa gdzieś zupełnie blisko – i tak pozostaje nieodgadnioną tajemnicą.
Dobre lata to lata obfitości. W Wadi al-Ujun poznać je można po tym, że woda nie tylko napełnia trzy zbiorniki przy źródle, ale także rozlewa się strumieniami po całej Dolinie, docierając dalej niż zwykle. Wtedy uprawia się warzywa. Ziemia pokrywa się zielenią, zwłaszcza po pierwszych deszczach, a mieszkańcy Doliny zachowują się w sposób, który wywołuje zdumienie podróżnych, nieprzyzwyczajonych do takiego traktowania. Są oni bowiem namawiani do pozostania dłużej, bez dodatkowej zapłaty, a różne preteksty mają ich zatrzymać w Dolinie. W tych latach gościnność przybiera formy rozrzutności. Przybysze dziwią się i twierdzą, że mieszkańcy Doliny postępują raczej głupio i lekkomyślnie. Nie myślą o jutrze i nie wyciągają nauki z poprzednich okresów posuchy.
W latach suchych, które zdarzają się o wiele częściej, mieszkańcy Wadi al-Ujun zachowują się zupełnie inaczej. Wydają się bardziej smutni, jakby zamknięci w sobie. Pozwalają podróżnym robić to, co jest dla nich wygodne – nie przeszkadzają im w niczym ani do niczego ich nie namawiają. Jeżeli oferuje im się jakieś towary w zamian za wodę, daktyle i różne usługi, przyjmują je, dziękując bez zbędnych ceregieli. Jeżeli narzucają się z czymś uczestnikom karawany, to jedynie z prośbą o przyjęcie nowych pasażerów, którzy od długiego czasu czynili przygotowania do podróży, a jeszcze dłużej czekali na sposobną chwilę, aby ruszyć. Gdy odjeżdżają, mieszkańców Wadi al-Ujun ogarnia uczucie ulgi, a zarazem wstępuje w nich nowa nadzieja. Teraz, kiedy pozbyli się zbędnego balastu, mogą czekać na tych, którzy z pewnością powrócą. I tak toczy się życie pomiędzy wytchnieniem a nadzieją. Wadi al-Ujun pozostaje wspaniała i silna, z obfitością wody i przybywającymi do niej karawanami. Jej mieszkańcy niczego się nie lękają i przed niczym nie cofają, ponieważ zawsze znajdowali sposób, aby pokonać wszystkie trudności.
Ludzie w Wadi al-Ujun są niczym woda, która występuje z brzegów, kiedy jest jej zbyt dużo. Emigrują od niepamiętnych czasów. Kiedy Dolina nie może już wyżywić rosnącej liczby mieszkańców, część osób musi wyjechać. Młodzi mężczyźni udają się w podróż w poszukiwaniu nowych miejsc, gdzie można by osiąść i zarabiać na życie. Przymus wyjazdu w nieznane pojawia się w zagadkowy sposób i nie zawsze zależy – tak jak to się dzieje gdzie indziej – od ilości opadów i wielkości zbiorów. Mimo deszczu, który w końcu przychodzi, mimo upraw okalających Dolinę, mimo przepełnionych źródeł – cicho i skrycie kiełkuje w sercach mężczyzn ta przeklęta, dręcząca myśl, aby wyjechać. Starsi wiekiem potrafią się jej oprzeć, ale młodzi nie. I tylko ich smutne matki muszą się z tym pogodzić. Palące pragnienie odkrywania świata, marzenia o bogactwie, a przede wszystkim tęsknota za nieznanym sprawiają, że młodzieńcy nie są w stanie usiedzieć w miejscu i nie słuchają niczyich rad. Podejmują decyzję o wyjeździe bez względu na cenę.
Nie ma w Dolinie mężczyzny, który w pewnej chwili nie uległby pokusie wyjazdu. Niewielu spośród starszych wiekiem nie odbyło jakiejś podróży. Różny był czas trwania tych wypraw i różne ich rezultaty. Niektóre ciągnęły się przez wiele lat, prawie całe życie, inne zaś kończyły po paru miesiącach. Wracający do Wadi al-Ujun, nieważne czy z poczuciem zwycięstwa, czy porażki, przywozili ze sobą nowe idee i wspomnienia oraz niedosyt i pragnienie ponownego wyjazdu. Nie da się w kilku słowach określić, czy wyjeżdżający odnosili korzyści z tych wypraw. Każdy bowiem ma swoje wyobrażenia o zysku i swoje skale ocen. Sukces czy porażka, bogactwo czy bieda nie dla wszystkich znaczą to samo. Powrotom zawsze towarzyszyły dziesiątki historii, wspomnień, marzeń, które wypełniały noc do późna. Nawet jeśli wyjeżdżający nie wzbogacili się wcale lub prawie wcale, nie przestawali snuć opowieści o pracach, których się podejmowali, ogromnych sumach pieniędzy, którymi dysponowali, a które potem stracili. W życiu wszak nic nie trwa wiecznie.
Te i podobne historie krążą po Wadi al-Ujun, wywołując pragnienia, którym nie można się oprzeć. Synowie obiecują solennie, że ich wyjazd nie będzie trwał długo, że wrócą na wiosnę czy jesienią, zdając sobie sprawę, że nikt nie wierzy ich zapewnieniom. Starsi wyrażają zgodę w poczuciu przegranej, udając, że przyjmują składane obietnice za dobrą monetę. Nawet jeśli ojcowie napomkną, że ci, którzy wyjeżdżają, mogą zginąć, a matki zaczną płakać, młodzieńcy dalej upierają się i lekceważą zagrożenie, jakby opętani przez nieczystego ducha. Dopiero w ostatniej chwili opamiętują się i uspokajają – odkładają podróż na później, ale z niej nie rezygnują.
Każdy w Wadi al-Ujun – i młody, i stary – wie, że jeśli ktoś zaczął już mówić o wyjeździe, to nie skończy, dopóki nie ruszy w drogę. Wszyscy zdążyli się do tego przyzwyczaić i nikogo to już szczególnie nie dziwi ani nie smuci. Nawet matki, które chciałyby zatrzymać swoich synów w Wadi na zawsze, obawiając się nieznanego i nie wyobrażając sobie, że gdzieś mogłoby być lepiej, z czasem poddają się losowi i godzą na ich wyjazd. Mają nadzieję, że pewnego dnia ci, którzy wyjechali, powrócą do domu i będą mieli już dosyć podróży!
***
Zachowanie mieszkańców Wadi al-Ujun to dziwaczna mieszanka łagodności i szaleństwa. Zwykle wydają się zadowoleni i nastawieni pokojowo, usłużni i gotowi do pomocy bez oczekiwania czegokolwiek w zamian. Czasami wykazują skłonność do lenistwa i bujania w obłokach. Nawet uczestnicy karawan, którzy spędzili w Wadi niewiele czasu, mogli poznać te ich cechy charakteru i doświadczyć wielu zachowań, które gdzie indziej byłyby nie do przyjęcia. Mówili później: „Mieszkańcy Doliny są jak duże dzieci, wystarczy jedno słowo, aby ich rozgniewać, ale też jednym słowem dają się udobruchać. Trzeba wiedzieć, jak z nimi rozmawiać i postępować”. Należy uważać, co się mówi i co się robi. Mieszkańcy Wadi dokładnie przyglądają się obcym, uważnie obserwują ich zachowanie. Jeżeli już raz wyrobią sobie na dany temat opinię albo dojdą do jakiegoś wniosku, będą przy tym obstawać. Rzadko zdarza się, aby któryś z nich zmienił zdanie. Kiedy ujawnia się między nimi różnica w osądzie osób czy postaw, zawsze znajdzie się ktoś, kto powie: „Nie spieszcie się w swojej ocenie. Widzieliśmy już tysiące ludzi i życie wiele nas nauczyło. Poczekajcie!”. W ten sposób zakończono już niejedną dyskusję, zawierając milczącą umowę, że czas pokaże, kto miał rację.
Podróżni ostrzegają się nawzajem, że w kontaktach z mieszkańcami Wadi al-Ujun należy zrezygnować ze swoich przyzwyczajeń. Jeden mały błąd albo głupi postępek może wiele kosztować całą karawanę i popsuć stosunki z Doliną na długi czas. Kupcy, którzy zazwyczaj nocują obok swoich towarów, nie spuszczając z nich oka i nie powierzając nikomu innemu pieczy nad nimi, po przybyciu do Doliny dobrowolnie zarzucają ten zwyczaj, ponieważ wiedzą, że ludzie tutaj są uważni i czujni. Kiedy dochodzi do kupna czy sprzedaży, mieszkańcy Doliny wolą, aby odbyło się to szybko, bez targów i namawiania. Jeżeli kupcy zaczynają się targować, tutejsza ludność reaguje na to zdziwieniem i nieufnością. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, kiedy spotyka się dwóch kupców z różnych karawan. Natychmiast wdają się oni w ostre i długie negocjacje, które przebiegają zgodnie z określonym planem. Na początku kupujący grozi rezygnacją z zakupu, później próbuje znacznie obniżyć cenę, na co nie godzi się sprzedający, potem nagle dochodzi do porozumienia i obie strony cieszą się, zadowolone z wyniku transakcji. Te praktyki wywołują zdumienie mieszkańców Doliny i spotykają się z ich rezerwą, a nawet potępieniem. Niektórzy z nich mówią wprost: „Ci handlarze to diabły wcielone. Nie wiedzą, co jest miłe Bogu i dozwolone. Nic sobie nie robią z tego, co zakazane!”.
Czasem znajdował się ktoś, kto zwracał im uwagę, że przy handlowaniu należy dopóty targować się o cenę i negocjować, dopóki obie strony będą zadowolone, a uzyskany zarobek jest tak samo dozwolony przez Boga, jak deszcz, który pada z nieba. Spoglądali wtedy na niego z mieszaniną współczucia i szyderstwa i odpowiadali: „Jak można porównywać kogoś, kto przez cały rok pracuje na swoje utrzymanie, z kimś, kto zdobywa pieniądze za nic w ciągu jednej chwili?”.
To, co wyróżnia mieszkańców Doliny spośród innych ludzi i sprawia, że są tak wyjątkowi, najdobitniej uwidacznia się u członków klanu Al-Utum. Wzgórze Az-Zahra, które wybrali na miejsce swojej siedziby, oraz powiązania z rozsianymi po całej pustyni rodzinami należącymi do klanu ukształtowały ich osobliwe poglądy i zachowania. Nie czują się zobowiązani do witania karawany w momencie jej przybycia. Obserwują ze swojego wzgórza, jak podróżni najpierw udają się do źródła, a potem do leżącego blisko niego karawanseraju, i dopiero po jakimś czasie schodzą niespiesznie ku Dolinie. Przynależność do dużego klanu daje im poczucie siły i pewność siebie. Z tego też powodu w ich stosunku do pieniędzy i rzeczy materialnych widoczny jest rodzaj nonszalancji, a niekiedy wręcz pogardy. Wiedzą, że jakkolwiek ciężko doświadczyłby ich los, nie jest w stanie ich złamać. Ta świadomość czasem skłania ich do aroganckiego czy obcesowego zachowania. Jeżeli jednak nabiorą do kogoś zaufania albo go pokochają, wtedy bez wahania oddadzą mu wszystko i szczerze zadowoli ich, cokolwiek by otrzymali w zamian.
Członkowie klanu Al-Utum są najbiedniejszymi i zarazem najbardziej dumnymi ludźmi w Wadi al-Ujun. Być może ich duma bierze się właśnie z biedy. Nikt z tego rodu, nawet gdyby chciał, nie jest w stanie zgromadzić bogactwa. Każdy z nich w pewnym momencie, którego nadejścia nie da się przewidzieć, wszystko, co udało mu się zdobyć, bez wahania i żalu rozdaje innym. A potem zaczyna od nowa pracować gorliwie i bez wytchnienia, kiedy znowu coś zgromadzi, cała zabawa powtarza się od początku.
Ludzie w Wadi al-Ujun są wprawdzie biedni, ale zadowoleni ze swojego życia. Czasami bywają zgoła rozrzutni. Zdarza się jednak, że są również poirytowani. Suszone daktyle i mleko oraz twardy chleb, który jedzą dzień w dzień, powodują bóle żołądka, wprawiające ich w stan rozdrażnienia. Uboga dieta jest przyczyną chudości ich twarzy, rąk i nóg, a także ogólnego osłabienia. Zdarza się nawet, że dorosły mężczyzna, wstając, zachwieje się i upadnie. Wskutek takiego sposobu odżywiania tutejsze dzieci są wychudzone i blade, miewają wymioty i biegunkę, które nasilają się zwłaszcza w miesiącach letnich. Jeżeli te objawy nie ustępują i pojawia się coraz więcej podobnych przypadków, na ludzi pada strach. Mieszkańcy Doliny wiedzą bowiem, że potrzebują tłuszczu i odrobiny mięsa, aby wzmocnić się i uodpornić. W takich momentach wyczekują niecierpliwie karawany, której przybycie stanowi okazję do ubicia paru owiec. Jeżeli jednak żadna karawana nie przybywa, sami muszą wymyślić jakiś powód do zarżnięcia barana, by wszyscy mogli zjeść mięso.
Szukając sposobności do wyprawienia uczty, ludzie zaczynają zachowywać się inaczej niż zwykle. Zmienia się ich nastrój. Stają się rozmowniejsi i nie mają ochoty iść wcześnie spać. W czasie letnich nocy nie tylko siedzą przy imbryku z kawą i rozmawiają, ale także nabierają gorączkowej ochoty do śpiewu, a nawet do tańca. W takie noce pojawiają się różne pomysły, wychodzą smutki, powracają wspomnienia, mężczyźni odczuwają chęć przespania się z kobietą albo pobicia kogoś. Kiedy siadają, aby się posilić, ledwie miska mleka zacznie krążyć, a już ktoś ze zgromadzonych woła: „Pieczystego…, tak, pieczystego, tej nocy powinniśmy się najeść…”.
Właśnie przypomniał się komuś jakiś stary zakład, w którym stawką był wielbłąd, i jeszcze tej samej nocy w pośpiechu zostaje uzgodnione, że o świcie mężczyźni zabiją zwierzę. Kiedy zaczynają się przygotowania, wszystko idzie sprawnie. Mieszkańcy pomagają sobie i ze sobą współpracują. Niektórzy przygotowują opał, inni znoszą garnki, jeszcze inni pieką chleb. Wielu jest chętnych do zaszlachtowania zwierzęcia, oskórowania i podzielenia mięsa. W ciągu krótkiego czasu w całej Dolinie wrze jak w ulu. Jest to krzątanina szczególnego rodzaju. Odzwierciedla umiejętności przetrwania i przeżycia, jest sposobem przeciwstawiania się biedzie i przygnębieniu.
Warunki życia wpłynęły na specyficzny wygląd mieszkańców Wadi al-Ujun. Są oni raczej wysocy, harmonijnie zbudowani, wąscy w talii i ramionach, przy tym nogi i ręce mają proste i chude. Przypominają stado przetrenowanych, wyczerpanych koni, które mimo że są nadmiernie wychudzone, zachowują jednak piękno i siłę. Twarze mają raczej podłużne, o regularnych rysach, delikatnych wargach, bez żadnych zniekształceń, które tak często szpecą twarze i ciała ludzi w innych regionach.
Ludzie w Wadi al-Ujun są do siebie podobni. Tym, co ich różni, nie jest wygląd ani styl życia, lecz wiek i mądrość, a być może także stopień pokrewieństwa z przodkiem Al-Aunem – praojcem całej Doliny. Mimo że zmarł on wiele lat temu, uważany jest za kogoś wyjątkowego. Opowieści o jego odwadze i szlachetności, a także wytrwałości we wszystkim, co robił, sprawiły, że zaczęto postrzegać go jako niezwykłego człowieka i obrońcę Doliny.
Tak więc Ibrahim al-Aun i ród Al-Utum przybyli z dalekiej pustyni i osiedlili się w Wadi al-Ujun. Czy oni wybrali ją, czy ona ich – nie wiadomo. Natura i miejsca rządzą się bowiem swoimi prawami, które nie zawsze są zrozumiałe dla ludzi.
Ród Al-Aun, zakorzeniony na podobieństwo drzew palmowych w Dolinie, wydał na świat Dżaziego al-Haddala, a wcześniej jego ojca Mutiba. Odczuwali oni tęsknotę za terenami, z których przybyli ich przodkowie, pragnęli wyruszyć w nieznane, a jednocześnie czuli się w dziwny sposób zobowiązani, aby pozostać. Ludzie ciągle pamiętają Dżaziego al-Haddala i to, jak czterdzieści czy pięćdziesiąt lat temu rozprawił się z Turkami, zmieniając życie osmańskich żołnierzy w Wadi al-Ujun w prawdziwe piekło. Co jakiś czas znikał bez śladu i wielu – nie tylko Turcy – myślało, że zginął. Wtedy nagle się pojawiał. Zabijał, niszczył, podpalał, plądrował i znowu znikał gdzieś na pustyni. Na jakiś czas pozwalał o sobie zapomnieć, a potem kolejny raz wracał, aby zmienić Dolinę w piekło.
Taką taktykę stosował Dżazi, jeszcze zanim ludzie zaczęli uważać Turków za swoich wrogów, i walczył z nimi tak długo, aż opuścili Wadi al-Ujun. Próby wyśledzenia i ujęcia go zakończyły się zabiciem dowódców dwóch ekspedycji, które Turcy wysłali za nim na pustynię. Pozostali żołnierze z tych grup dołączyli do ludzi Dżaziego i razem z nimi dokonywali najazdów. Mówi się nawet, że pozostali mu wierni aż do samego końca.
Być może owo tajemnicze zobowiązanie, które podjęli ludzie z rodziny Al-Haddal, popchnęło ich do osiedlenia się w Wadi al-Ujun. Być może to z jego przyczyny wybrali właśnie to miejsce, leżące na szlaku podróżnych, aby stać się świadkami wyjątkowych zdarzeń i opowiadać później innym o tych dziwach i cudach.
***
Tamtego dnia, który nie różnił się niczym od tysięcy innych dni, przyszedł na świat najmłodszy syn Mutiba al-Haddala. Było późnowiosenne popołudnie. Już kilka dni wcześniej zrobiło się gorąco. Owoce palm daktylowych zaczynały dojrzewać. Mutib al-Haddal musiał jeszcze szybko zabezpieczyć stare drzewa, zanim mógł udać się do domu, aby sprawdzić, czy wszystko poszło dobrze. Powinien też zdążyć przygotować kawę dla gości. Jak tylko zobaczył swojego syna Fawwaza biegnącego ku niemu z radosną twarzą, od razu domyślił się, że jest już po wszystkim i że urodził mu się syn. Pozostał podwieszony na drzewie, czekając, aż chłopiec się do niego zbliży i przekaże mu wesołą nowinę. Rozejrzał się wokoło, Wadi wydała mu się bardziej zielona niż zwykle. „W tym roku spadło dużo deszczu” – powiedział do siebie.
– Tato, tato, dobra nowina! – wołał Fawwaz już z daleka.
„Szczęście przynosi szczęście” – pomyślał w duchu Mutib al-Haddal.
Tym razem nie wahał się, jakie imię nadać dziecku, jak gdyby był już od dawna na to przygotowany. Zszedł z drzewa i ledwie jego stopy dotknęły ziemi, spojrzał badawczo w oczy chłopca, którego pokryta kurzem i potem twarz ciągle jeszcze promieniała radością, i zapytał pewnym głosem:
– Powiedziałeś, mój synu, że zjawił się Mukbil?
Chłopiec spojrzał na ojca z zakłopotaniem, myśląc, że ten go nie zrozumiał. Powiedział urywanym głosem, łapiąc oddech:
– Mamy brata… tato…
Mutib al-Haddal położył swoją dużą dłoń na głowie chłopca i powtórzył:
– Powiedziałeś, że pojawił się Mukbil, tak? – Po czym dodał ze śmiechem: – Oby Bóg zawsze zsyłał ci dobre nowiny, mój synu.
Rozwiązał pas, luzując ubranie, otrzepał ręce z kurzu i ruszył razem z synem spokojnym krokiem w kierunku domu w Az-Zahrze. Szli w milczeniu, ale serce Mutiba al-Haddala płonęło z niecierpliwości. Az-Zahra wydawała mu się bardziej oddalona niż zazwyczaj. Chętnie przyspieszyłby kroku, a najlepiej pobiegł, jednak się opanował. „Gdyby to był mój pierworodny syn, gdybym był młodszy!” – powiedział do siebie w duchu i roześmiał się głośno. Fawwaz odwrócił się, spojrzał na ojca, a ten oznajmił:
– Szakra Mubarak będzie narzeczoną Mukbila.
Wieczorem Mutib al-Haddal przygotował wielką ucztę, na którą zabił barana i zaprosił licznych gości. Późno w nocy, kiedy mężczyźni już się rozeszli, usiadł samotnie w świetle księżyca. Zaczął wspominać swoje życie – minione dni i noce, dzieciństwo i pierwsze podróże niczym na taśmie przewijały mu się w pamięci. Kiedy przypomniał sobie, jak jego żona Wadha urodziła pierwszego syna, uśmiechnął się do siebie. Na początku bardzo się bała, ale potem, późno w nocy, spojrzała na męża i rozpłakała się z radości. Dzisiaj w nocy była jednak bardzo zmęczona i na widok Mutiba nie zareagowała ani płaczem, ani śmiechem. Nie wiedzieć czemu przyszła mu ochota, aby w twardej ziemi pod matą, na której siedział, wydrapać paznokciami znak, zostawić na niej ślad. Kiedy wszedł do domu, był już zdecydowany, żeby wyjąć starą strzelbę z czasów osmańskich i uczcić strzałami narodziny syna. Myśl ta rozbłysła w jego głowie niczym błyskawica. Zawsze tak robił, po raz pierwszy wtedy, kiedy na świat przyszedł Suwajni, jego pierworodny, który zmarł dawno temu. Tamtej pamiętnej nocy wyjął strzelbę i na oczach zgromadzonych mężczyzn, pośród radosnej atmosfery i panującego podniecenia, wystrzelił w powietrze cały magazynek. Ci, którzy mieli przy sobie broń, zaraz do niego dołączyli: Ibn Mubarak, Al-Huwajzi i inni. Przypomniał sobie, że również przy narodzinach następnego syna, Szalana, Al-Huwajzi wystrzelił cały swój magazynek. Al-Kahtani chciał zrobić to samo, ale pistolet zaciął się przy pierwszym strzale. Mężczyźni byli przy takich okazjach zawsze radośni i podekscytowani. Jedli, żartowali i strzelali w powietrze. Dzisiejsza noc była inna. Podczas tamtych nocy panowała ogromna, szalona radość, mimo że Suwajni zmarł jako małe dziecko. Dzisiaj wprawdzie jedli, pili i cieszyli się, a nawet Al-Kahtani zapowiedział, że wraz z Mukbilem przyjdą lepsze czasy, ale nikt nie strzelał. „To były dobre dni… lepsze niż teraz” – pomyślał ze smutkiem.
Rozmyślnie narobił hałasu, wyciągając broń, żeby nie wywołać paniki, kiedy zacznie nagle strzelać. Stanął obok łóżka Wadhy. Sara, jego siostra, dała dziecku odrobinę miodu do ssania i teraz kołysała je uspokajająco.
Obydwie kobiety spojrzały na niego. Wadha leżała wyczerpana w półśnie, ale kiedy zobaczyła broń, drgnęła i zastygła w gotowości. Być może uczucia strachu i radości napełniły ją siłą. Uniosła się lekko i przyjrzała mu się z uwagą. Mutib al-Haddal poczuł rozpierającą go dumę. Uderzył kolbą w podłogę, jakby chciał coś powiedzieć. Sara przemawiała uspokajająco do wciąż płaczącego dziecka: „Miód dobrze ci zrobi, synku, wzmocni cię. Niedługo wyrośniesz na mężczyznę. Chłopcy muszą stać się mężczyznami”. Kiedy usłyszała uderzenie kolbą o ziemię, odwróciła się i spojrzała pytająco najpierw na Mutiba, później na Wadhę.
– Moje drogie… – zaczął Mutib.
Wypowiedział te słowa powoli, jak gdyby przygotowywał się do dłuższej przemowy.
Zauważył, że obie kobiety spoglądają pytająco to na niego, to na strzelbę, i rzekł pogodnym głosem:
– Rację ma ten, który powiada, że kto ma potomków, nie umiera…
Zamilkł na chwilę, uśmiechnął się i skinął parę razy głową, po czym dodał ze smutkiem:
– Niech Bóg ulituje się nad naszymi ojcami i dziadami.
Następnie podniósł wolno broń, odbezpieczył ją i załadował, a potem odwrócił się i wyszedł.
Na zewnątrz panowała cisza. Świecił księżyc. Mutib al-Haddal był sam pośród bezkresnej pustyni. Spojrzał na gwiazdy i odetchnął głęboko. Chciał uczynić coś niezwykłego. Podniesionym, mocnym głosem zawołał:
– Przyjmij te strzały, o nocy.
Skierował strzelbę w stronę nieba i gwiazd i wystrzelił. Odgłos strzału rozerwał ciszę, zapach prochu wypełnił płuca Mutiba al-Haddala.
Przeładował broń i wyjął pusty nabój. Zapach prochu intensywniej uderzył go w nozdrza. Przypomniał sobie dawne czasy. „Oby Bóg obdarzył nas swoją łaską i dał nam siłę i cierpliwość” – powiedział do siebie. Kiedy ponownie ładował strzelbę, usłyszał jakiś odgłos dochodzący z wnętrza domu. Ktoś się poruszył. Nie była to jednak ani Wadha, ani Sara. Usłyszawszy głos, rozpoznał, że to jedno z dzieci musiało się obudzić na odgłos strzału. Odwrócił się, ale nie dostrzegł nikogo. Usiadł na leżącej na ziemi macie, a po chwili zobaczył idącego ku niemu Szalana. Na twarzy chłopca malowało się pytanie i lęk. Mutib al-Haddal położył strzelbę na ziemi.
– Co, synu… Widzę, że się przestraszyłeś?! – zapytał.
Szalan uśmiechnął się i spojrzał na ojca badawczo, a widząc, że ten jest spokojny i opanowany, zaprzeczył ruchem głowy. W świetle księżyca widać było radość na twarzy Mutiba:
– Kiedy ty się urodziłeś, strzelaliśmy do samego świtu – powiedział. Chłopiec pełen dumy kiwnął głową.
– A dzisiaj, mój synu, urodził się twój brat.
Szalan uśmiechnął się na znak, że wie o tym i zgadza się z ojcem.
– Twój brat musi poczuć zapach prochu, aby nie bał się później, kiedy już dorośnie.
Sara, włączając się do rozmowy, zawołała z wnętrza domu:
– Przygotuj kawę, Abu Suwajni. Coś mi się wydaje, że mężczyźni z Wadi al-Ujun zaraz się tutaj zjawią.
– Kawa jest gotowa, Saro. Niech przyjdą! Będziemy strzelać do świtu.
– Tato, daj mi broń – poprosił podekscytowany Szalan.
Mutib al-Haddal z dumą podał broń synowi. Chciał, aby ktoś wraz z nim brał udział w tej podniecającej, tajemniczej grze. Czuł, jak wrze w nim krew. Szalan z entuzjazmem podniósł broń i Dolinę wypełnił odgłos strzału. W uszach Mutiba al-Haddala brzmiał on jeszcze silniej i dźwięczniej niż za pierwszym razem. Zapach prochu napełnił go uczuciem dzikiej rozkoszy. Kiedy zapanowała cisza, ponownie usłyszeli głos Sary:
– Abu Suwajni, nie martw się. Jeszcze przyjdą i będzie ich więcej niż wcześniej.
– Wszystko w rękach Boga, Saro! Poczekamy, zobaczymy – odparł Mutib. Kiedy zabrzmiał trzeci strzał, odezwał się do Szalana:
– Wystarczy, mój synu.
Przerwał na chwilę, po czym dodał ze śmiechem:
– Dobrze znam tych ludzi. Dla nich nie ma znaczenia – dzień czy noc. Jeszcze jeden strzał i wszyscy tutaj przyjdą.
Śmiał się głośno. Mutib al-Haddal mówił do samego siebie i do innych, mając wrażenie, że wszystko wokół się porusza. Nawet księżyc i gwiazdy wydały mu się inne niż przedtem. Czuł, jak chłód, który panował o tej porze, daje mu siłę i pewność. Wyprostował się, jakby chciał, aby jego ciało podążyło za wewnętrzną eksplozją. Pragnął wykrzyczeć wszystkie słowa, które wypełniały mu umysł i serce. Spojrzał na księżyc, na Szalana i na Sarę, która stanęła w otwartych drzwiach, po czym powiedział:
– Kiedy twój syn dorasta, uczyń go swoim bratem.
– Abu Suwajni, kiedy szczęście sprzyja, kura zniesie jajko nawet na paliku od namiotu – zawołała Sara, której udzielił się nastrój podniecenia i radości.
Zaśmiał się rozbawiony i odparł:
– A kiedy szczęście się odwróci, to i na lwa osioł nasika.
– Zdajcie się na Boga! – krzyknęła Wadha z wnętrza domu, a w jej przytłumionym głosie słychać było zmęczenie.
Fragment książki Abd ar-Rahmana Munifa Miasta soli. Zagubieni, wyd. Smak Słowa, Sopot 2010. Tytuł pochodzi od redakcji „Przekroju”.