Doping zdarza się nie tylko na igrzyskach olimpijskich. Także niepełnosprawni sportowcy ulegają pokusie poprawienia wyników w sposób nie do końca uczciwy. Z prof. Bartoszem Molikiem, dziekanem Wydziału Rehabilitacji AWF w Warszawie, trenerem reprezentacji Polski w koszykówce na wózkach, rozmawia Andrzej Kula.
Andrzej Kula: Chciałbym porozmawiać o oszustwach na igrzyskach paraolimpijskich.
Bartosz Molik: Do oszustw dochodzi wszędzie. W piłce nożnej, lekkoatletyce, na igrzyskach olimpijskich i paraolimpijskich. Sam fakt, że oszukują także sportowcy niepełnosprawni, wywołuje jednak sensację, bo często są traktowani jak ci biedni, których trzeba głaskać i prowadzić za rękę. Od zawsze powtarzam, że paraolimpijczycy są tacy sami jak pełnosprawni, tyle że mają pewne ograniczenia funkcjonalne. Słabo widzą, nie słyszą, jeżdżą na wózkach. Nic jednak nie przeszkadza im oszukiwać. Mentalnie niczym nie różnią się od sportowców pełnosprawnych i żądają, by traktować ich tak samo. Jeśli osiągną wynik poniżej oczekiwań, chcą usłyszeć krytykę, jeśli odniosą wielki sukces – poczuć się jak gwiazdy. Tak samo jest z łamaniem przepisów. Ci, którzy kantują na igrzyskach paraolimpijskich, niczym się nie różnią od oszustów na igrzyskach olimpijskich. I tu, i tu większość rywalizuje, rzecz jasna, uczciwie, ale tę mniejszość powinniśmy traktować tak samo.
Do jednego z największych skandali na igrzyskach paraolimpijskich doszło w 2000 r. w Sydney, gdzie złoto w koszykówce zdobyli Hiszpanie. Potem okazało się, że zawodnicy udawali niepełnosprawnych umysłowo.
Dziennikarz podał się wówczas za osobę niepełnosprawną intelektualnie, pojechał na igrzyska, a potem wszystko ujawnił. Ten przypadek sprawił, że Międzynarodowy Komitet Paraolimpijski wykluczył z igrzysk dyscypliny dla osób z niepełnosprawnością intelektualną. Przywrócił je dopiero w Londynie w 2012 r. Dziś zawodnicy nie tylko przechodzą badania pod kątem normy intelektualnej, ale muszą też rozwiązać testy psychologiczne, których oszukać się nie da.
A co z dyscyplinami, w których startują niepełnosprawni ruchowo?
Na igrzyskach olimpijskich oszustwem jest doping farmakologiczny, na paraolimpijskich dochodzą tzw. boosting oraz doping technologiczny.
Boosting najczęściej występuje w sportach wytrzymałościowych i grach zespołowych, np. w rugby na wózkach, korzystają z niego sportowcy z tzw. wysokim uszkodzeniem rdzenia kręgowego. W związku z tym, że mają zaburzony autonomiczny układ nerwowy, ich organizm działa na niższym poziomie. Podczas wysiłku w ogóle się nie pocą, mają znacznie wolniejsze tętno – maksymalnie 120, kiedy u przeciętnego człowieka wynosi ono 200–220. Doping polega na tym, że mechanicznie pobudzają ośrodkowy układ nerwowy. W skrajnych przypadkach łamią sobie palec u stopy, zaciskają pęcherz, potrafią bardzo mocno się uderzyć. Pamiętajmy, że mówimy o sportowcach, którzy nie mają czucia od poziomu klatki piersiowej w dół – złamanie palca nie wywołuje u nich bólu.
Problem z boostingiem polega na tym, że w przeciwieństwie do dopingu farmakologicznego nie jesteśmy w stanie go wykryć. Każdy ma prawo powiedzieć, że przypadkowo „uderzył się kolanem w szafę lub kant stołu” albo uszkodził palec. Komitet Paraolimpijski próbował z tym zjawiskiem walczyć, np. kontrolując ciśnienie krwi zawodników. Ale to nie zdało egzaminu, nie ma dziś sposobu, by zebrać dowody, które doprowadziłyby do dyskwalifikacji. Nie jesteśmy nawet w stanie określić, jak powszechne jest to zjawisko. Sami zawodnicy przyznają jednak, że rywale korzystają z boostingu.
A doping technologiczny?
Nazywamy go dopingiem, choć zawodnicy mogą stosować go nieświadomie. Postęp technologiczny jest bardzo dynamiczny, a każdy sportowiec korzysta ze wszystkich sposobów, by osiągnąć jak najlepszy wynik. Dlatego wybiera lepsze protezy. I nie wie, czy decydując się na dany model, zaczyna już stosować doping.
Sportowe władze w żaden sposób nie regulują tego, które protezy są niedozwolone?
Dziś głównym kryterium jest długość protez, która ma być proporcjonalna do wysokości ciała. Na igrzyskach paraolimpijskich w 2012 r. biegający na dwóch protezach Oscar Pistorius sensacyjnie przegrał bieg na 200 m i oskarżył zwycięzcę Alana Fontellesa o doping technologiczny. Ten sam Pistorius, który wcześniej przez kilka lat bronił się przed zarzutem, jakoby protezy dawały mu przewagę. Później Pistorius przepraszał, ale te oskarżenia sprawiły, że tak naprawdę został wykluczony przez środowisko.
Należę do komisji klasyfikacyjnej Międzynarodowej Federacji Koszykówki na Wózkach, ale jestem też fizjoterapeutą. Kiedy widzę nowoczesne protezy, uważam je za coś wspaniałego. One nie niszczą zdrowia. Na przykład Niemiec Markus Rehm skacze w dal dalej niż mistrzowie igrzysk olimpijskich. To dowód na to, że sprzęt może pomagać w poprawie stanu zdrowia i wyników sportowych. Z kolei Richard Whitehead, o którym opowiadam studentom, ma amputacje na wysokości obu ud. Biega na protezach i wygrywa z zawodnikami, którzy mają jedną kończynę zdrową, a drugą amputowaną powyżej stawu kolanowego. Pod względem sportowym to dla mnie ewidentny doping technologiczny i niesprawiedliwość. Whitehead nie jest jednak winny, po prostu wykorzystuje wszystkie dostępne możliwości. Problemem jest klasyfikacja…
…bo na igrzyskach paraolimpijskich sportowcy są podzieleni na klasy, w biegu na 100 m do rozdania jest 16 kompletów medali wśród mężczyzn i 14 wśród kobiet. Oddzielnie startują mający kłopoty ze wzrokiem (trzy klasy), po amputacjach (pięć), z porażeniem mózgowym (siedem) itd.
I ta klasyfikacja nie nadąża za zmianami technologicznymi. Whitehead usłyszał, że ma rywalizować w tej klasie, więc wystartował i wygrał. Nie da się go nazwać oszustem, choć stosuje doping technologiczny. Pod względem zdrowotnym jego historia pokazuje jednak, jak pacjent może funkcjonować bez dwóch kolan. Pacjenci z obustronną amputacją zazwyczaj zakładają protezy i wspierają się na kulach łokciowych. Słabo funkcjonują w pozycji stojącej, często poruszają się na wózku. A Whitehead biega i skacze. Bez kul, bez laski. Świetna sprawa. Podobnie patrzę na doping technologiczny wśród kolarzy, którzy montują przy rowerach silniczki. Sportowo to oszustwo, ale pod względem rekreacyjnym bardzo dobre rozwiązanie dla ludzi starszych, o niższym poziomie wydolności. W ten sposób postęp technologiczny poprawia jakość życia.
W ubiegłym roku BBC podało, że pływacy z porażeniem mózgowym przesiadują w lodowatej wodzie, by zwiększyć spastyczność, czyli nieprawidłowe napięcie mięśni. Ci po amputacjach przechodzą kolejne operacje, bo dalsze skrócenie kończyny pozwoli im startować w innej klasie. Drudzy obwiązują ramię na kilka dni, zdejmują bandaże tuż przed spotkaniem z komisją klasyfikacyjną i nie są w stanie wyprostować ręki.
Oficjalnie takich sytuacji nie ma. Pojawiają się jednak informacje, że są kraje, w których zmienia się możliwości funkcjonalne zawodników przez zmianę długości kikuta. Ale to wciąż bardziej domysły, brakuje dowodów.
Jak karze się paraolimpijskich oszustów?
Zawodnikowi oszukującemu przy klasyfikacji grozi dwuletnia dyskwalifikacja. Taka sama jak przy dopingu farmakologicznym w sporcie olimpijskim. Druga wpadka oznacza karę dożywotnią. Kiedyś spytałem trenerów reprezentacji Polski w różnych dyscyplinach, czy słyszeli, by ktokolwiek kiedykolwiek został z tego paragrafu ukarany. Nie słyszeli o takim przypadku.
Tak naprawdę dyskwalifikacja jest niemożliwa. Załóżmy, że koszykarz na wózku zaczyna mnie oszukiwać. Kiedy proszę, by uniósł kończynę górną, mówi, że nie może, a potem w trakcie meczu podnosi ją bez problemu. Gdybym chciał go zdyskwalifikować, wytłumaczyłby się, że nie zrozumiał pytania, gorzej się czuł, była zła pogoda itd. Osoby z porażeniem mózgowym, dystrofią mięśniową i innymi zaburzeniami neurologicznymi reagują na stres, temperaturę, porę dnia, więc mogą powiedzieć, że były zbyt zdenerwowane albo było im za zimno. Nie ma obiektywnych sposobów, by udowodnić zawodnikowi, że oszukuje.
Wiem, że koszykarze podczas testów starają się oszukiwać, tak by skończyć w klasie dla zawodników o mniejszych sprawnościach funkcjonalnych. Dlatego decyzję podejmujemy, gdy zobaczymy zawodnika na boisku, podczas sportowej walki.
Czy zdarza się, że sportowcy protestują, bo zostali przypisani do klasy, w której będzie im za łatwo?
Kiedyś o pomoc poprosił mnie zawodnik – pomińmy jego nazwisko i dyscyplinę – niedowidzący, który nagle został sklasyfikowany jako niewidomy. Bardzo źle się z tym czuł, uważał, że przez ten błąd rywalizacja będzie niesprawiedliwa. Mówiąc inaczej, nie chciał startować w klasie, w której byłoby mu łatwiej. Napisałem pismo do jego federacji, wszystko wytłumaczyłem, ale usłyszałem, że nic nie da się zrobić aż do kolejnych badań. A te zaplanowano za rok. Wszystko działo się przed mistrzostwami świata, więc nasz zawodnik odmówił wyjazdu, tłumacząc, że czułby się niekomfortowo, wygrywając w tych okolicznościach.
Ma Pan pomysł, jak ułożyć optymalny system klasyfikacji paraolimpijczyków?
System klasyfikacyjny przez lata był ułożony na podstawie tzw. analizy eksperckiej. Polegała ona na tym, że fachowcy na podstawie doświadczeń decydowali, że zawodników trzeba podzielić na tyle a tyle klas. Za ich decyzjami nie stała nauka. Od 10 lat Międzynarodowy Komitet Paraolimpijski wprowadza klasyfikacje oparte na dowodach naukowych i stara się, by wszystkie dyscypliny zaczęły na nich bazować. Efekty są jednak mizerne, bo badania wymagają pieniędzy i czasu.
Czyli wciąż władze każdej dyscypliny mogą ustalać klasy według własnego widzimisię?
Zasady podziału na klasy są ustalane przez władze każdej dyscypliny i obowiązują na całym świecie. Wszystkich koszykarzy, siatkarzy, rugbystów itd. Problem zaczyna się gdzie indziej. Zawodnicy po amputacji dwóch kończyn dolnych, tacy jak Pistorius, kiedyś startowali w lekkoatletyce na wózkach. Kiedy zawodnik z RPA założył protezy i zaczął biegać, trzeba było go przenieść do innej klasy, wózkowicze nie rywalizują bowiem z zawodnikami biegającymi. Wtedy klasyfikatorzy trochę się zagubili, przypisali go do klasy zawodników z amputacją jednej kończyny. Wątpliwości dotyczyły co najwyżej tego, czy Pistorius w ogóle będzie w stanie rywalizować, ostatecznie władze uznały, że jakoś da sobie radę. Na bieżni okazało się, że jest najlepszy. Komitet Paraolimpijski nie zweryfikował, jaki wpływ na wyniki mogą mieć protezy, nie zastanowił się, czy nie przyzwala na stosowanie dopingu technologicznego. Z tego bierze się zamieszanie. Dotyczy ono głównie lekkoatletyki, kolarstwa i narciarstwa biegowego. W sportach na wózkach problem niemal nie występuje, przepisy precyzyjnie regulują, jaka ma być ich konstrukcja i jak ich używać. Z protezami jest inaczej, tam wciąż panuje duża dowolność, a przecież podczas odbicia dodają one zawodnikowi energii.
Ale sprinter z Tuvalu też nie startował w takich samych butach jak Usain Bolt.
Kształt protezy, który dziś stosują zawodnicy, widziałem już w latach 90. Wydawało mi się niesprawiedliwe, że na czele sprintu jest dwóch używających ich Amerykanów, a reszta stawki – biegająca na standardowych protezach ortopedycznych – zostaje daleko z tyłu. Wtedy też mówiono o dopingu technologicznym, dowodem była różnica w kształcie. Dziś wszyscy korzystają z podobnych protez, różnią je materiały, z których są wykonane.
Częścią problemu jest także to, że Komitet Paraolimpijski stara się ograniczyć liczbę dyscyplin i konkurencji, żeby igrzyska były jak najbardziej widowiskowe. W pływaniu i lekkoatletyce jest – jak już powiedzieliśmy – bardzo dużo klas, więc Komitet stara się je łączyć, co dodatkowo komplikuje sytuację. Zawodników przerzuca się do klasy, w której startują sportowcy osiągający lepsze albo słabsze wyniki, co wywołuje pytania, czy rywalizacja wciąż jest sprawiedliwa.
Nie da się odpowiedzieć na pytanie, czy zmniejszanie liczby klas jest zjawiskiem pozytywnym. Sytuacja z lat 80., gdy w jednej konkurencji startowano w 34 klasach, na pewno była zła. Zdarzały się klasy, w których startowało trzech, czterech zawodników. Poziom rywalizacji był zatem bardzo niski. Badania pokazywały, że np. w pchnięciu kulą zawodnicy z różnych klas osiągają bardzo podobne wyniki, więc można je było połączyć. Dziś w najbardziej popularnych konkurencjach klas jest 10–11. Sam kierunek był dobry, pytanie, czy nie poszliśmy za daleko. Doszło do sytuacji, w której sportowcy z niedowładem czterech kończyn rywalizują z zawodnikami z niedowładem dwóch kończyn. Łączenie klas wynika jednak z wymogów sponsorskich, ponieważ władze chcą, by igrzyska były atrakcyjne dla widza.
Kolejna część wspólna z igrzyskami olimpijskimi: decydują sponsorzy i telewizje, a duża liczba klas utrudnia oglądanie igrzysk paraolimpijskich.
Realia są takie same. Perfekcyjnie poradzili sobie z tym Brytyjczycy. W 2012 r. na igrzyskach paraolimpijskich w Londynie nikt nie zastanawiał się, kto w jakiej klasie startuje. Liczyło się tylko to, by reprezentanci gospodarzy zdobyli złoto.
Powstaje pytanie, czy igrzyska paraolimpijskie są po to, by zgarnąć worek medali, czy po to, by aktywizować niepełnosprawnych.
Trener Hans Lorenzen wymienił 10 celów sportu niepełnosprawnych – jeden z nich jest „propagandowo-polityczny”. Kiedyś się z niego śmiałem, dziś uważam, że jest istotny. Chodzi o to, by odnosząc sukcesy na igrzyskach paraolimpijskich, promować kraj, pokazywać, że opiekujemy się osobami niepełnosprawnymi, mamy niezłą opiekę socjalną itd. Wielka Brytania robi to bardzo umiejętnie, promując sport elitarny, który ma być wizytówką kraju. Kraje skandynawskie z kolei zdecydowanie więcej inwestują w rekreację i sport powszechny. Sport kwalifikowany, elitarny, jest tylko dodatkiem. Zupełnie inaczej dzieje się na Ukrainie. 15 lat temu sportowców z tego kraju na igrzyskach niemal nie było. Później jeden z parlamentarzystów zainwestował w szkoły mistrzostwa sportowego dla niepełnosprawnych. Ukraińcy nie skupiali się na najbardziej widowiskowych i drogich dyscyplinach, tylko na tych, w których mogą zdobyć jak najwięcej medali. Postawili na szkolenie lekkoatletów i pływaków. W tych dyscyplinach rozdaje się zdecydowanie najwięcej medali paraolimpijskich. Efekt jest taki, że na ostatnich igrzyskach w Rio zdobyli 117 medali, zajmując trzecie miejsce w klasyfikacji medalowej, za Wielką Brytanią (147) i Chinami (239). Polska wywalczyła w Brazylii 39 medali.