Przyjrzyjmy się wodzie. Czym jest dla nas? W jaki sposób ją postrzegamy? Poszukajmy utraconej dzikości rzek. Odnajdźmy więź z wielką wodą.
Trzeba mi wielkiej wody, tej dobrej i tej złej.
Agnieszka Osiecka
Potrzeba przebywania blisko wody jest w nas pierwotna. To nad nią osiedlali się nasi przodkowie, a dawni książęta i królowie zakładali miasta. Z czasem zaczęliśmy patrzeć na wodę z oddali. Przestaliśmy moczyć w niej stopy. Jest dla nas ważna, ale potraktowaliśmy ją jak wszystko, nad czym panujemy. Płynie w uregulowanych kanałach. Czasem przerzucamy przez nią kolejne mosty.
Ta perspektywa skanalizowanego nurtu uwiera. W wakacje, kiedy mamy możliwość zmiany miejsca, odzywa się w nas potrzeba bliższej relacji z naturą. Chcemy, by nasze dzieci zaznały dzikości przyrody – chodziły po krzakach, nie bały się zasnąć w lesie, mogły taplać się nie tylko w kałuży pod blokiem, lecz także przebiec ścieżką przez bagna. Chcemy zobaczyć rzekę, która spokojnie meandruje wśród łąk, płynie swoim nurtem. Usłyszeć jej medytacyjny szum.
Wodne metafory
Bliskość wody, mimo że utracona, jest w nas głęboko wpisana. Zachowała się choćby w wielości określeń, których używamy, kiedy o niej mówimy. Zdarza nam się wylać „morze łez”, kiedy cierpienie czy bezsilność wydają się nie mieć końca. O tym, co przed nami, mówimy, że „jeszcze wiele wody musi upłynąć”. A jednym z określeń, którym oswajamy proces starzenia się twarzy, jest „dolina łez” – tworząca się pod dolną powieką. Metaforyzujemy, bo lubimy uwznioślać to, co oznacza rozpad.
Martwa, stojąca woda czasem zdarza się wewnątrz nas. Daje się łatwo zagłuszyć, kiedy na zewnątrz działamy jak dobrze prosperująca firma. Czasem jednak niezauważenie łapie nas za gardło. Uciska. Aż do bezdechu. I wtedy wylewa się jak rwąca rzeka. Mieści w sobie niewypowiedziane oczekiwania, niezaspokojone pragnienia, zaniedbane relacje. I tęsknotę, by znowu poczuć w sobie letni dzień nad strumieniem.
Czasem patrzymy w wodę jak w lustro, możemy szukać w nim siebie oraz innych. Zanurzyć się we wspomnieniach, odpłynąć. Film Jacka Piotra Bławuta Jezioro (dostępny online w zasobach Ninateki) ukazuje zniknięcie bliskiej osoby i potrzebę zrozumienia jej poprzez jezioro – miejsce, które było dla niej ważne. Mąż, który w milczeniu codziennie siadał z żoną przy stole, próbuje poznać ją dopiero po stracie. Wpatruje się w wodę i w zdjęcia, które robiła. Wodnogłębinowe klisze próbuje czytać jak jej pamiętnik.
Niczym pole stokrotek
Kiedy patrzymy na horyzont nad morzem, możemy pomyśleć o życiu, które toczy się gdzieś daleko, po drugiej stronie wody. O takim zapatrzeniu i refleksji związanej z wodą traktuje nowy picture book z rysunkami i tekstem Joanny Concejo – M jak morze – który czytelnikowi oddaje do rąk Wydawnictwo Format. Obrazy rysowniczki zwykle ukazują kogoś, kto jest sam, czasem zarasta roślinami w pustym pokoju. Czeka przy stole ze szklanką herbaty albo myśli o życiu, które dzieje się poza zasięgiem wzroku.
Kreski Concejo są poetyckie. Bywają nostalgiczno-burzowe, czarno-białe, niekiedy jasne i pełne koloru. Tak jak morze. Wszystko, co szare, dzieje się raczej nad taflą wody, życie w odcieniach błękitu płynie pod spodem. Jest jak odwrócone niebo. I woda, i niebo splatają się w niebieskich oczach chłopca o nieznanym imieniu – poznajemy tylko jego inicjał: M. To z jego perspektywy patrzymy na świat. „Wiatr od morza w końcu rozwiał chmury. Wyjrzało słońce. Fale znów zaczęły błyszczeć. I całe morze lśniło jak pole stokrotek” – myśli M. Zastanawia się, czy po drugiej stronie istnieje ktoś równie samotny jak on. Woda, która z nas wypływa, jest słona jak ta w morzu. Zupełnie jakby obie pochodziły z jednego źródła.
Wisła dla każdego
Kiedy słyszę, że mogę spokojnie wykąpać się w Wiśle pod Wawelem, jeśli przypadkiem umknie to uwadze strażników miejskich, jestem zdziwiona. Ta rzeka już nie powoduje wysypki. Takie myślenie o niej jest jak wek szczelnie zamknięty lata temu. Pora go wreszcie otworzyć i skonfrontować z rzeczywistością. Wisła jest dla mnie, dla każdego. Można po niej płynąć kajakiem. Pomachać tym, co na brzegu. I nie będzie to jedynie organizowany w Krakowie przez Wodną Masę Krytyczną happening, podczas którego ludzie pływają na wymyślnych wielobarwnych tratwach-machinach, by odzyskać rzekę dla miasta – dla mieszkańców.
O rzece, która wyschła, mówi się, że odeszła. Niestety czułość nie wystarczy, by wygrać z interesami światowych korporacji, które podtrzymują mit na temat zielonej energii pozyskiwanej z elektrowni wodnych. Podczas Festiwalu Górskiego w Lądku-Zdroju w 2018 r. pokazano premierowo dokument Blue Heart. Film ten jest wyrazem sprzeciwu wobec budowy ponad 3 tys. obiektów hydroenergetycznych na ostatnich dzikich rzekach Europy, na Bałkanach. Obrazy inwestycji zatwierdzanych przez polityków (często skorumpowanych) zderzają się z głosem lokalnych społeczności, dla których rzeka to życie i krystaliczna woda do picia. Potrafią jej bronić, stojąc na moście dzień i noc, by nie przepuścić ciężkiego sprzętu. Mieszkanki bośniackiej Kruščicy protestowały w ten sposób prawie półtora roku.
Rzeka zamknięta w kanałach szybciej przepływa, nie oddaje wody, kiedy ziemia jej potrzebuje. W filmie DamNation z 2014 r., dokumencie zrealizowanym przed Blue Heart w ramach projektu amerykańskiej firmy Patagonia (tej samej, która produkuje odzież outdoorową), jeden z obrońców porównuje system rzek do krwiobiegu. Kiedy człowiek umiera, jego krew z powodu spadku ciśnienia płynie ledwie zauważalnie, zanim się zatrzyma. Jeśli stawiamy albo utrzymujemy tamy, zabieramy rzekom ich dziki nurt, tworzymy zbiorniki z martwą wodą, powodujemy degradację ekosystemów.
W imieniu łososia, w imieniu jesiotra
„Jesteśmy tu, żeby powiedzieć: Witaj w domu, łososiu”. Słowa te – przytoczone w DamNation – Christine Gregoire, polityczka, ówczesna gubernatorka Waszyngtonu, skierowała w 2011 r. do 73 łososi, które udało się policzyć. „Chcemy kolejnych 73 tysięcy”. Aby wróciły, konieczny był demontaż dwóch historycznych tam na rzece Elwha. Po latach ujarzmiania amerykańskich rzek, zmieniania ich nurtu, budowania tam, które gloryfikował Franklin D. Roosevelt, Stany Zjednoczone od 1995 r. zaczęły stopniowo zmieniać politykę wodną, burzyć zapory i przywracać rzekom ich naturalny bieg.
W Polsce także możemy przywoływać pewną rybę słowem „wróć”. To jesiotr ostronosy – powrót do Wisły uniemożliwia mu wybudowany w latach 60. stopień wodny Włocławek, jeden z najbardziej kontrowersyjnych pod względem wpływu na środowisko obiektów hydrotechnicznych. Gdyby zapora runęła, w rzece znów pojawiłyby się 100-kilogramowe ryby, które mają nawet 3 m. To tyle, ile mierzą wodne ssaki o czułych nazwach: oreczka krótkogłowa, delfinek wysmukły, butlonos indyjski.
Projekt „Blue Heart of Europe” jest kontynuowany w społecznościach lokalnych na Bałkanach przy wsparciu organizacji, które występują sądownie przeciwko korporacjom i państwowym planom budowy elektrowni wodnych (choć i tak odwrócenie całego procesu nie jest możliwe). W ochronę zasobów wodnych na poziomie międzynarodowym zaangażowana jest polska prawniczka Małgorzata Smolak. Działa ona w imieniu rzek Albanii i Grecji, składa skargi w imieniu węgorza.
Woda nie dotyczy jedynie nas. Musimy zacząć jej słuchać nie tylko wtedy, kiedy jest nam potrzebna.