Dariusz Kuźma: Sakawa demitologizuje afrykańskich internetowych oszustów, pokazując niezorganizowaną społeczność kryminalistów, lecz grupę prostych, nieco przypadkowych chłopaków, którzy próbują ubarwiać otaczającą ich smutną rzeczywistość. Niby banalne, ale jakże wymowne
Jonathan Wannyn: To rzeczywiście interesujące zagadnienie, ponieważ ich się nie tyle mitologizuje, ile demonizuje. Prowadzą działalność przestępczą, to oczywiste, bo wyłudzają pieniądze od białych, podając się za kogoś, kim nie są, i obiecując coś, czego nie mogą spełnić, ale to normalni ludzie. Mieliśmy szczęście, że reżyser Ben Asamoah pochodzi z Ghany, urodził się w wiosce, w której kręciliśmy zdjęcia. W innym wypadku chłopaki nie wpuściliby nas z kamerą do swego życia. Ben wyjechał jako dziecko do Belgii, gdzie matka pracowała jako sprzątaczka. Krążył potem między Europą i Afryką, ale zdał potem w Belgii do szkoły filmowej i został. A gdy wrócił po latach, większość znajomych siedziała już po uszy w Sakawie. Zrozumiał, że gdyby mama go nie zabrała z Ghany, byłby prawdopodobnie jednym z nich. Postanowił nakręcić o tym film i zarazem dokument opisujący pewną niezrozumianą rzeczywistość, a także opowieść o alternatywnej wersji swojego życia. Znał język, znał ludzi, wiedział, że nie są żadnymi gangsterami. Aspekt humanistyczny był podstawą.
Co dokładnie mieści w sobie pojęcie Sakawy?
W zasadzie wszystko, co jest związane z wykorzystywaniem Internetu do wyłudzania pieniędzy. Media społecznościowe, serwisy randkowe, e-mailowanie. Dla tych chłopaków jest to biznes, tak o nim mówią, ale jednocześnie wspierają się w nim rytuałami voodoo, które są w Ghanie bardzo popularne. Odprawiają je w nadziei, że coś tam, w górze, wesprze ich w tych oszustwach.
Popraw mnie, jeśli się mylę, ale Ghana wydawała mi się zawsze jednym z najmocniej schrystianizowanych państw w Afryce.
Nie wiem, czy najmocniej, ale chrześcijaństwo jest tam faktycznie mocno zakorzenione. Tyle że Ghańczyków nie razi to, że łączą religię chrześcijańską z rytuałami voodoo. Niektórzy modlą się również do Jezusa o kreatywność i wytrwałość w internetowych oszustwach. Są bardzo chrześcijańscy i jednocześnie bardzo zapatrzeni w obietnice voodoo, które zresztą nie jest religią, raczej pewnym starodawnym stylem życia. Można być chrześcijaninem bądź muzułmaninem i praktykować voodoo. To się nie wyklucza. Z drugiej strony w Ghanie nie mówi się głośno o tym, że voodoo ma tak duży wpływ na ludzi. Mimo że wszyscy o tym wiedzą.
Jak rozumiem, chłopaki od Sakawy nie zaprzątają sobie głowy pytaniami o moralność tego, co robią w Internecie dla pieniędzy?
Raczej nie, ale to nie jest koniecznie kwestia moralności. Albo może inaczej: nie moralności, która wywodzi się z Europy czy ogólnie świata Zachodu. Zetknięcie się z takimi postawami było dla mnie, Belga, ciekawym doświadczeniem, zwłaszcza w towarzystwie reżysera wywodzącego się z Afryki. Nie chciałbym zbytnio generalizować, ale Ghańczycy patrzą po prostu inaczej na rzeczywistość. Nam się wydaje, że ze względu na chrześcijańskie korzenie zawsze jesteśmy w taki czy inny sposób „po stronie dobra”, co oczywiście mija się mocno z prawdą. To się powoli zmienia, ale mimo to trudno wyrzucić z głowy przyzwyczajenia, którymi od dziecka się nasiąkało. Kiedyś jeden z chłopaków wyrzucił śmieci na środku drogi. Zwróciliśmy mu uwagę, a on w śmiech, że go to nie dziwi, bo przecież ludzie Zachodu muszą ratować planetę, skoro sami ją niszczą.
Aroganckie, ale trudno mu odmówić racji. Doskonałym przykładem są tony elektroodpadów, dla których Zachód znalazł sobie w Ghanie śmietnisko.
Oczywiście, takich przykładów jest znacznie więcej, dlatego dosyć szybko nauczyłem się inaczej reagować na różne zachowania chłopaków. Oni nie są ani głupi, ani naiwni, jak często się o nich myśli na Zachodzie. Wiedzą, że świat nie niszczeje przez nawyki Afrykanów, wiedzą, że nie żyją na krawędzi ubóstwa, bo ktoś w Ghanie nie myśli przyszłościowo. Być może dlatego tak ich ciągnie do kapłanów voodoo i rytuałów, bo każda nadzieja na zarobienie dodatkowych pieniędzy jest dobra. To zresztą coś, co trudno zrozumieć ludziom, którzy nigdy nie byli w Ghanie. Miałem okazję przebywać w wiosce voodoo, świętym miejscu dla tamtejszej ludności. Od mieszkańców biła szczerość, poczucie własnej godności i autentyczne szczęście, a ja czułem się malutki, kiedy obok nich stałem. Pobyt w Ghanie wiele mnie nauczył o świecie.
Z tego, co mówisz, wygląda na to, że mieliście bezprecedensowy wgląd w świat Sakawy?
To ponownie zasługa Bena, reżysera, i faktu, że znał osobiście wielu członków społeczności. Z tym że Sakawa nie jest dokumentem z rodzaju cinéma vérité, to nie zapis rzeczywistości, lecz jej artystyczne odtworzenie i przetworzenie. Chłopaki nie zgodzili się ukazywać pewnych aspektów swojej pracy, nie mieliśmy wstępu do niektórych miejsc, ale oni są prawdziwi. Ich rozmowy z klientami, jak nazywają ludzi, od których wyłudzają pieniądze, są stuprocentowo autentyczne – tylko przeważnie nie odbywają się tam, gdzie normalnie by się odbywały, lecz w miejscach przygotowanych przez nas pod ładnie wystylizowane ujęcia. Ben chciał, żeby ten film obejrzało jak najwięcej widzów na całym świecie, więc musiał być piękny wizualnie, przyciągać wzrok.
Ludzie mają tendencję do zmiany zachowania, kiedy wiedzą, że są filmowani. Zauważyłeś coś takiego u chłopaków?
Pewnie, w tym sensie, że oni nie byli sobą, lecz świadomie grali wersje samych siebie, ale nie było w tym popisowości, sztuczności. Chcieli zagrać siebie jak najlepiej to możliwe. A poza tym, jak wspominałem, rozmowy z „klientami” były autentyczne, więc nie mogli pozwolić sobie na odstępstwa od tego, co mówią normalnie. Nasza stylizacja polegała głównie na odtwarzaniu tego, co w taki czy inny sposób widzieliśmy na własne oczy. Podam przykład. Mamy w filmie sceny, w których w jednym pomieszczeniu siedzi kilkanaście osób, większość pracuje na komputerach. My to pomieszczenie znaleźliśmy i odpowiednio ustawiliśmy kanapy oraz krzesła pod ujęcie, bo do pokoju, w którym chłopaki faktycznie pracują – mniej więcej w podobnej konfiguracji osobowej – nie pozwolili wejść z kamerą. Pamiętaj, że mówimy wciąż o formie działalności przestępczej. Wiem, że dla niektórych widzów może to być zawód, że „nie rejestrujemy rzeczywistości”, ale w innym wypadku film by nie powstał. A prawda jest taka, że najważniejsze było jego przesłanie.
Z filmu wynika, że Sakawa może być prawdziwie społecznym doświadczeniem, ale także czymś bardzo intymnym, indywidualnym.
Nie ma jednej reguły. Niektórzy przesiadują we własnych pokojach, inni w kawiarenkach internetowych. Bywa, że ktoś rozmawia i wyłudza pieniądze w samotności, a czasami w jednym pomieszczeniu siedzi 20 osób; dyskutują, komentują, żartują sobie z naiwności białych.
To kolejny ważny banał, który wybrzmiewa w Sakawie – czarnoskórzy Afrykanie traktują bogatych, białych Europejczyków i Amerykanów jak naiwniaków i głupków, dokładnie tak samo, jak wielu białych z Zachodu traktuje mieszkańców Afryki.
Dziwisz im się? Dostają pieniądze za to, że piszą lub mówią białym to, co tamci chcą usłyszeć, czego potrzebują, żeby poczuć się lepiej z samymi sobą. Chłopaki postrzegają białych zero-jedynkowo, tak jak biali postrzegają ich zero-jedynkowo. A po co mają się uczyć, że nie wszyscy w Europie są zamożnymi ludźmi z problemami emocjonalnymi? Jak im to pomoże w codziennym życiu? Czasami zresztą czują przesyt. Jak w kontrowersyjnej scenie z końcówki filmu, w której nasz główny bohater udaje głosem dziewczyny orgazm, podczas gdy rozmówca masturbuje się do słuchawki. Kiedy kręciłem tę scenę, wiedziałem, że musi znaleźć się w filmie.
Biorąc pod uwagę, że chłopaki raczej nie podróżują, a wiedzę o świecie czerpią z Internetu, powinno być faktycznie stosunkowo łatwo odkryć oszustwo. Jeśli się tego chce, rzecz jasna.
W większości przypadków chłopaki kontaktują się wyłącznie przez media społecznościowe i serwisy randkowe, podając się za dziewczyny, których zdjęcia znaleźli w Internecie, więc w teorii można dość łatwo sprawdzić, czy są prawdziwi. Ale z drugiej strony nasz główny bohater moduluje głos i odbiera telefony od niektórych klientów od lat. Bardzo się wczuwa w odgrywaną rolę, dostarcza rozmówcom wielu pozytywnych emocji, ale to wciąż kłamstwa, które można zweryfikować. To mówi wiele o jego rozmówcach, o ich stylu życia, bo jak można się zakochać i przesyłać pieniądze w zamian za frazesy typu: „Kocham cię!”, „Myślę o tobie!”, „Potrzebuję cię!”? Trudno natomiast oceniać jednostki, nie oceniając całego społeczeństwa i jego wartości. Nie próbuję oczywiście usprawiedliwiać chłopaków, bo, wciąż powtarzam, oni prowadzą działalność przestępczą. Ale nasz film nie miał zamiaru ich potępiać. Chcieliśmy ich zrozumieć.
A co o tej działalności myśli ghańskie społeczeństwo?
To działa tak, że wszyscy o tym wiedzą i wielu się tego wstydzi, zwłaszcza starsze pokolenie, bo Sakawa to domena młodych, ale w Ghanie panuje ciche przyzwolenie. Myślę, że w każdym kraju znalazłoby się coś podobnego. Z drugiej strony musisz pamiętać, że pokazaliśmy zaledwie fragment tego, czym jest Sakawa. Skupiliśmy się na, jakkolwiek to zabrzmi, płotkach. Chłopaki, których pokazujemy, zarabiają głównie na serwisach randkowych i cały czas walczą o pieniądze, żeby żyć z dnia na dzień, dokarmiać marzenia. Bajerują kilkunastu klientów w tym samym czasie, może nawet więcej, bo zdobywanie ich zaufania trwa nawet rok czy dwa. To w zasadzie praca na pełen etat. Miałem natomiast okazje przebywać w ogromnej willi stojącej w środku tej ubogiej wioski. Mieszka w niej kilkunastu chłopaków, którzy dorobili się na internetowych oszustwach takich pieniędzy, że jeżdżą drogimi samochodami i nie muszą już za bardzo się starać.
Czy ludzie parający się Sakawą myślą w ogóle o przyszłości?
Nie sądzę. A przynajmniej nie zauważyłem dowodów na to u chłopaków, o których opowiadamy. Żyją raczej z dnia na dzień i skupiają się na tym, co ich czeka tu i teraz. Co wynika trochę z tego, jak trudno im było osiągnąć to, do czego doszli. Wielu ich kolegów sprzedaje różne rzeczy na ulicach i zarabia tyle, żeby się trochę najeść. Nasi bohaterowie już się jakoś wybili, mają telefony i laptopy, pewne znajomości, obycie w sieci. Korzystają więc z tego, co przynosi każdy dzień, a planują jedynie w kontekście „klientów”. Myślę, że wszyscy są do pewnego stopnia świadomi, że z każdym rokiem będzie coraz trudniej wyłudzać pieniądze przez Internet, a Sakawa kiedyś się skończy. Ale nikt o tym nie myśli. W każdej większej miejscowości są grupki popisujących się bogactwem z Sakawy młodych, do którymi bycia aspirują setki czy tysiące innych młodych. Ludzi, którzy nie chcą pracować za grosze, wiązać końca z końcem na ulicy. A taka jest dla nich realna alternatywa. Zastanawiające było dla mnie natomiast to, że gdy już ktoś się dorobi, nie używa zarobionych pieniędzy, żeby uciec z tego świata milionów ograniczeń, lecz stać się w nim kimś więcej, niż był wcześniej. Wydawać by się mogło, że powinni chcieć spróbować szczęścia w Europie czy coś w tym stylu, ale oni zostają. To różnica kulturowa, której nie potrafię pojąć.
Wspomniałeś jednak wcześniej, że pobyt w Ghanie i realizacja Sakawy wiele cię nauczyły. Jak zmienił się twój światopogląd?
Sakawa faktycznie mocno na mnie wpłynęła. Po powrocie do Belgii nie potrafiłem odnaleźć się w rzeczywistości. To był mój pierwszy film w Afryce, ale pojechałem tam z pewnym zestawem wyobrażeń na jej temat. W Ghanie wielokrotnie wyrażałem jakąś opinię, nie zastanawiając się nawet nad tym, że może być ona oparta na fałszywych wyobrażeniach. Po czym w rozmowach z Benem i Ghańczykami raz za razem wychodziło, że nie mam pojęcia, o czym mówię, że świat nie działa koniecznie tak, jak mnie się wydawało. To wpłynęło na to, jak obecnie myślę oraz na to, jak rozmawiam z ludźmi, ale cieszę się, że tak się ułożyło. Uważam, że to bardzo pozytywna zmiana.
Film „Sakawa” był pokazywany w ramach festiwalu EnergaCAMERIMAGE.