Turysta wobec propagandy Turysta wobec propagandy
Wiedza i niewiedza

Turysta wobec propagandy

Paweł Cywiński
Czyta się 5 minut

Przy okazji wyprawy do Izraela lub Palestyny warto pamiętać, że politycy obu państw chętnie wykorzystują turystykę jako narzędzie symbolicznej walki.

Lariv Levin jest jastrzębiem izraelskich konserwatystów. Od zawsze silnie sprzeciwiał się powstaniu państwa palestyńskiego i do dziś przy różnych okazjach podkreśla, że Izrael powinien być w każdym calu państwem żydowskim. W przeciwieństwie do innych izraelskich nacjonalistów zna on jednak bardzo dobrze kulturę palestyńską i język arabski. Tak dobrze, że podczas swojej służby wojskowej stał się dowódcą kursów dla arabskich tłumaczy w izraelskim wywiadzie. Znajomość ta sprawiła też, że doskonale rozumie on symboliczny wymiar walki – której jest rzecznikiem – o to, by w kraju zamieszkiwanym przez 1,5 mln Palestyńczyków język arabski przestał być językiem urzędowym.

Ten sprawny w meandrach propagandy polityk jest obecnie izraelskim ministrem turystyki. Przez pierwsze 11 dni po nominacji na to stanowisko zarządzał on również Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego, chętnie zrezygnował jednak z tej prestiżowej funkcji, ustępując miejsca nowemu członkowi rządowej koalicji. Od początku podkreślał bowiem, że woli poświęcić się turystyce. I poświęcił się, odnosząc w niej spektakularny sukces. W 2017 r. przybyło do Izraela o jedną czwartą więcej turystów niż rok wcześniej. W pierwszym kwartale tego roku liczba przyjezdnych znowu mocno podskoczyła.

Dlaczego tak wyrazisty i ambitny polityk czuje się spełniony, stojąc na czele ministerstwa, które w większości państw na świecie jest uważane za kwiatek do kożucha państwowej polityki? Ponieważ doskonale rozumie drzemiącą w gościnności moc perswazji. Komentując kilka miesięcy temu wzrost liczby odwiedzających, powiedział to wprost: „Dodatkowe pół miliona turystów, którzy przybyli do Izraela w tym roku, to pół miliona ambasadorów Izraela na całym świecie i naszych lojalnych przedstawicieli w mediach społecznościowych, co również ma decydujący wpływ na wizerunek Izraela”.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Sprawnie zarządzana turystyka może bowiem stać się istotnym elementem tzw. politycznej soft power. Za terminem tym skrywa się o wiele subtelniejsza forma realizacji interesów, zdobywania wpływów i władzy niż jakiekolwiek działania zbrojne. Zawładnięcie umysłami ludzi jest zawsze skuteczniejsze niż wzięcie ich w kamasze. A można to osiągnąć m.in. dzięki odpowiedniemu ugoszczeniu turystów. Kształtując ich wyobraźnię, w nieuchwytny i nieoczywisty sposób buduje się przewagę swojej opowieści o konflikcie izraelsko-palestyńskim. Przez to turyści rzeczywiście nieświadomie stają się ambasadorami okreś­lonych idei, a turystyka zaczyna być orężem propagandy. Yariv Levin doskonale to rozumie.

Doskonale rozumieją to również Palestyńczycy, którzy za pomocą swojego o wiele słabiej działającego ministerstwa zajmującego się turystyką próbują dorównać wrogowi. W krótkim tekście reklamowo-propagandowym na swoich stronach internetowych potrafią w co drugim zdaniu użyć magicznego słowa „gościnność” i ukazać siebie jako jedyną ofiarę tego konfliktu. Powstają też całe biura podróży, które mają na celu „pokazać palestyńską perspektywę”. Ich zadanie jest jednak o wiele trudniejsze, ponieważ to Izrael całkowicie kontroluje możliwość wjazdu na Zachodni Brzeg. W ten sposób zanim stopa turysty stanie po palestyńskiej stronie granicy, zawsze zetknie się on z izraelską perspektywą. Palestyńczycy tracą przez to szansę na zmonopolizowanie turystycznej wyobraźni.

W ostatnich latach, wraz ze wzrostem liczby odwiedzających, turystyczny front tego trwającego od dekad konfliktu nabiera coraz większego znaczenia. Kolebka trzech wielkich monoteistycznych religii, z jej wspaniałymi krajobrazami – począwszy od ośnieżonych szczytów góry Hermon przez dramatyczne kratery pustyni Negew po białe plaże Morza Śródziemnego – z roku na rok coraz bardziej kusi za pomocą kampanii reklamowych. W tym samym czasie raz po raz wybuchają palestyńskie pociski wymierzone w Izrael, grupy bojowników organizują i przeprowadzają zamachy, a wielkie protesty wymykają się spod kontroli z powodu coraz większej przemocy. Z drugiej strony Izrael kontynuuje swoje przymusowe wysiedlenia i operacje niszczenia domów, bezprawne zabójstwa oraz tortury. Ma o wiele większą siłę i nadużywa jej podczas różnych systematycznych działań wobec Palestyńczyków. Spirala nienawiści nakręca się bez szans na szybkie rozwiązanie tej skomplikowanej sytua­cji politycznej. Konflikt trwa, choć z reklamowych folderów turystycznych został on całkowicie wygumkowany. Izrael jawi się w nich jako oaza spokoju i kultury, a Palestyna jako enklawa gościnności i miejsce, w którym można przeżyć niezapomnianą przygodę.

Czy w obliczu tej propagandy odpowiedzialny turysta powinien w ogóle wybierać się na wakacje do Izraela lub Palestyny? Czy wyjazdy w takie miejsca są w porządku z etycznego punktu widzenia? A może należy traktować te kraje niczym Koreę Północną i usunąć ze swoich turystycznych map?

Z ostateczną odpowiedzią każdy musi się zmierzyć sam, biorąc pod uwagę swoją wrażliwość na krzywdę drugiego człowieka i poglądy na temat konfliktu palestyńsko-izraelskiego. Warto jednak podczas podejmowania tej decyzji mieć świadomość, że pieniądze, które wydamy w odwiedzanych miejscach, mogą zasilić konflikt. Na dodatek niechybnie zderzymy się z propagandą obu stron, które próbują przekonać każdego odwiedzającego do swoich racji. Dlatego jeżeli jednak zdecydujemy się polecieć na wakacje do Izraela lub Palestyny, należałoby przestrzegać kilku zasad.

Po pierwsze, postarajmy się odwiedzić zarówno Palestynę, jak i Izrael. W każdym z tych państw wybierzmy takie miejsca, w których przecinają się różne narracje. Wsłuchajmy się w głosy sprzeciwiające się dominującym politycznym przekazom. Pochylmy się nad opowieściami zwykłych ludzi, którzy muszą mieszkać w tym niełatwym do życia regionie. Pozwoli nam to doświadczać kultur i konfliktów z wielu perspektyw religijnych, narodowych, etnicznych czy plemiennych i lepiej zrozumieć każdą z nich.

Po drugie, nie pozwólmy, aby nasza złość na polityków oraz ogromna bezsilność zmyliły nasze dążenie do sprawiedliwości. Ofiary są po każdej ze stron.

Po trzecie, jeżeli sympatyzujemy z jedną stroną konfliktu, tym bardziej odwiedźmy to drugie miejsce. Poznajmy świat, który jest nam obcy. Nawet jeśli odwiedziny te utwierdzą lub pogorszą naszą opinię na temat kraju, którego polityka budzi nasz sprzeciw, przynajmniej będziemy mieli relację z pierwszej ręki.

Po czwarte, nie pozwólmy, aby media zdominowały nasz punkt widzenia. Zdobywajmy informacje z różnych źródeł, nawet jeżeli z wieloma z nich nie zgadzamy się na poziomie ideologicznym. Włączmy myślenie krytyczne. To, z jakim bagażem wiedzy przyjedziemy na miejsce, ma wielki wpływ na to, jak będziemy go doświadczali i odbierali po opuszczeniu samolotu.

Po piąte, nauczmy się czytać przewodniki i artykuły o odwiedzanych terenach. Część materiałów, na które natrafimy, przesiąknięta jest bowiem propagandą na temat konfliktu. Wiedząc o tym, być może bardziej odpowiedzialnie będziemy podejmować wakacyjne decyzje.

Po szóste, w Izraelu i Palestynie odwiedzimy prawdopodobnie wiele miejsc związanych z religią obu państw. Uważajmy. W tej części świata religijność często przenika się z polityką. Odwiedzając święte miejsca, pozwólmy członkom danej wspólnoty religijnej, by nas oprowadzili i sami o sobie opowiedzieli.

Po siódme, bądźmy delikatni. Ludzie, których spotkamy na swojej drodze, przez wiele lat żyli pod okupacją wojskową bądź w cieniu zagrożenia atakami. Bądźmy wrażliwi podczas omawiania związanych z tą sytuacją tematów i spróbujmy zrozumieć ich punkt widzenia.

Po ósme, pamiętajmy, że jedną z przyczyn tego konfliktu są stereotypy i uogólnienia na temat każdej ze stron. Nauczmy się zatem kwestionować zbyt proste odpowiedzi na trudne pytania dotyczące historii regionu i obecnych relacji między tak różnymi społecznościami. Nieustannie weryfikujmy opinie zarówno te, z którymi przyjeżdżamy, jak i te, które usłyszymy podczas naszej podróży. Czasami lepiej wyjechać z większą liczbą pytań niż odpowiedzi.

Po dziewiąte, nie oceniajmy zbyt łatwo. Będziemy bowiem obserwowali jeden z najbardziej skomplikowanych politycznie konfliktów współczesnego świata. Nawet najwięksi specjaliści powstrzymują się często przed prostymi ocenami tego izraelsko-palestyńskiego węzła gordyjskiego. Pokora jest w turystyce ogromną cnotą.

Po dziesiąte, po powrocie postarajmy się opowiadać o swoim doświadczeniu w taki sposób, aby nie dołączyć do chórków polityków sterujących turystyką w Izraelu i Palestynie. Pamiętajmy, że z odbiorcy propagandy niezwykle łatwo zamienić się w jej tubę. A przecież właśnie o to chodzi politykom.
 

Czytaj również:

Bajki o sadzeniu drzew Bajki o sadzeniu drzew
Ziemia

Bajki o sadzeniu drzew

Paweł Cywiński

Oszczędność. Wśród podróżników to brzmi dumnie. Zasada jest prosta: im mniej kosztował twój wyjazd, tym bardziej jesteś godny pochwały, podczas gdy płacący więcej są zwykłymi naiwniakami, którzy dali się nabrać. Dobra wiadomość jest taka, że oszczędnościowych strategii istnieje bez liku. Można próbować odgrywać rolę podejmowanego przez gospodarzy gościa, który nie ma nic wspólnego ze zwykłymi turystami, można dojść do perfekcji w sztuce targowania się, można nawet udawać biedniejszego, niż się jest, licząc na litość miejscowych. Zła – że pewne koszty są stałe i trudno je ominąć, a największy z nich to zazwyczaj bilet podróżny. Choć są i tacy, którzy nawet z tym potrafią sobie poradzić.

Jednym z nich jest Brytyjczyk Jordon Cox. Do niedawna był zwykłym 18-letnim chłopakiem nieustannie polującym na zniżki, targującym się o każdego funta, a swoje zakupy uzależniającym od posiadanych kuponów promocyjnych. Nic więc dziwnego, że jakiś czas temu, chcąc wrócić z wakacji w Sheffield do domu w Essex, sprawdził wszystkie możliwości i wyszło mu, że zaoszczędzi w przeliczeniu prawie 35 zł, jeżeli zamiast pociągu wybierze samolot. Tkwił w tym tylko pewien szkopuł: musiał polecieć przez Berlin, nadrabiając dodatkowe 1600 km.

Czytaj dalej