Jaką wartość naszemu życiu nadaje architektura? Czego mogą nas o niej nauczyć budowle sprzed setek i tysięcy lat? Dlaczego piękno i tajemnice antyku zamieniliśmy na szary, monotonny beton? Jak budować lepiej, zanim będzie za późno? Opowiada Victor Kossakovsky, reżyser pokazywanego na festiwalu Millennium Docs Against Gravity filmu Architecton.
Mateusz Demski: Architektura bardziej Pana przeraża czy zadziwia?
Victor Kossakovsky: Odpowiem anegdotą – pamiętam, jak pewnego dnia zupełnie zaskoczył mnie widok z okna w moim mieszkaniu. Nagle po drugiej stronie ulicy zobaczyłem budynek pomalowany na różowo. Pomyślałem: „Eee, jak to? W Sankt Petersburgu? Pastelowy róż w stylu Barbie? Nie może być…”. Natychmiast wyobraziłem sobie komediową scenkę. Dwa budynki rozmawiają i jeden pyta drugiego: „Co się właściwie stało, czemu jestem różowy?”. Na co ten drugi odpowiada: „Nie martw się. Jesteśmy tu od dwustu lat. Ci idioci za chwilę znikną. Może kolejne pokolenie będzie miało odrobinę więcej oleju w głowach”.
Czyli Architecton wyrósł przede wszystkim z frustracji?
W mojej głowie ten projekt zaczął się jako prześmiewcza komedia na temat współczesnej architektury, później przyszła pandemia i zrozumiałem, że tak naprawdę nie ma się z czego śmiać. Przewróciłem do góry nogami cały pomysł. Nakręciłem kilka ujęć w Nowym Jorku z czasu kwarantanny. Miasto opustoszało. Wyludnione Broadway i Piąta Aleja. Nie było ludzi ani samochodów. Billboardy na Times Square zgasły. Jedynie budynki trwały niewzruszone. Ze wszystkich śladów, jakie zostawia po sobie człowiek, zaskakująco duża część dotyczy architektury i sposobów zadawania cierpienia innym. Kilka lat później Rosja najechała Ukrainę. Nie miałem wyboru, musiałem znowu zacząć wszystko od nowa.
Film otwierają zdjęcia zbombardowanych miast i osiedli.
Każdy film zaczynam od pytania, co określa nas jako ludzi. Jeśli codziennie przeprowadzasz wywiady takie jak ten, to znaczy, że jesteś dziennikarzem. Jeżeli ja stawiam kamerę na statywie, to jestem operatorem. Ktoś inny, kto sprzedaje owoce, które wyhodował w sadzie, lub uprawia ziemię, jest właścicielem gruntu. „Jesteśmy więc tym, co w swoim życiu powtarzamy” – idąc za myślą Arystotelesa. Zadajmy sobie zatem pytanie: co ludzie robią najczęściej? Odpowiedź brzmi: zabijają.
Na przykład miliard świń rocznie. Albo pół miliarda krów i owiec. Na świecie co sekundę dwa tysiące kurcząt trafia na ubój. Są jeszcze miliardy dzikich ryb, które zabija przemysł rybny. Zabijanie stało się naszą codzienną rutyną. Zrobiliśmy ze świata wielką rzeźnię i jednocześnie doprowadziliśmy do sytuacji, w której zaczęliśmy się zabijać nawzajem.
Nie podejmuję tego tematu pierwszy – Tołstoj analizował go już ponad 100 lat temu. Pod koniec życia stwierdził, że nie możemy oczekiwać idealnych warunków na Ziemi, gdy nasze ciała są grobami zamordowanych zwierząt: „Dopóki będą istniały rzeźnie, będą istniały i pola bitew”. Jeśli tego nie uznamy, utkniemy w błędnym kręgu wojny i pokoju.
Od Tołstoja właśnie zapożyczył Pan tytuł filmu. Jak rozumieć słowo architecton?
Pod koniec powieści Wojna i pokój Piotr Bezuchow mówi: „Niech mną raczy kierować, Wielki Budowniczy wszechświata, i niech mnie wyprowadzi łaskawie z labiryntu kłamstw i oszukaństwa!”. Nie używa słowa Bóg, zwraca się w stronę Architectona. Kiedy pierwszy raz zetknąłem się z tą książką 40 lat temu, nie zwróciło to mojej uwagi – łatwo przeoczyć krótki fragment w tak niezwykle gęstej narracji. Słowo to zostało błędnie przetłumaczone w wielu krajach – po prostu jako „architekt”. Pochodzi ono natomiast z języka starogreckiego i oznacza architekta nad architektami, czyli stwórcę wszelkiego stworzenia. Prawdopodobnie jedynie Kazimierz Malewicz posługiwał się tym słowem współcześnie – w ten sposób określał swoje rzeźby i modele architektoniczne.
Człowiek sam sobie jest dziś budowniczym.
Paradoks polega na tym, że humanizm to model życia społecznego opierający się nie na tworzeniu, lecz na zniszczeniu i braku poszanowania dla świata naturalnego. Na pewnym etapie ewolucji człowiek postanowił coś wybudować, bo potrzebne mu było miejsce do schronienia. Co zrobił? Wyciął las, zasiał zboże, żeby móc nakarmić krowę, potem zabił tę krowę, by następnie ją zjeść. Nie widzimy złożoności ani szkodliwości tego procesu.
W momencie, w którym się spotykamy, zniszczeniu ulega około 700 gór, tylko w jednej części globu. Liczą one 1460 metrów wysokości, są dziesięciokrotnie wyższe od piramidy Cheopsa w Gizie. Przerabiamy te góry na cement i budujemy z nich budynki, które wytrzymują średnio 38 lat. W Wielkiej Brytanii wyburza się 50 tys. obiektów rocznie, łącznie kilkaset tysięcy w całej Europie. Sytuacja przypomina błędne koło: eksploatujemy góry, budujemy z nich budynki, za kilkadziesiąt lat je wyburzymy i ze zgliszcz powstanie nowa góra, tyle że z odpadów. Moje przesłanie jest proste: wyeliminujmy z naszego życia akt zniszczenia.
Czy idea zrównoważonego rozwoju odgrywa jakąkolwiek rolę przy wprowadzaniu realnych zmian w świecie?
Każda tego typu zmiana napawa mnie optymizmem, jeżeli jednak mówimy o architekturze, nie powinniśmy dać się zwieść. Istnieje ruch nazywany zieloną architekturą, który stworzył oksymoron: „etyczną” modę na zrównoważone budownictwo. Efekt jest jednak odwrotny od zamierzonego, ponieważ budujemy, by po chwili niszczyć i budować od nowa. Pod hasłem sustainable architecture kryją się przecież grube warstwy betonu. Choć na dachu sadzi się rośliny, a deweloperzy nazywają to zielonym rajem, wciąż jest to przecież betonowy klocek. Przemysł cementowy odpowiada za 8% emisji dwutlenku węgla, który powoduje ocieplenie planety – to więcej niż emisja pochodząca z lotnictwa, którą szacuje się na około 2,5%. Odpady budowlane są przyczyną 37% globalnej emisji CO2.
Brzmi strasznie.
Liczby są tak wstrząsające, że wręcz trudne do wyobrażenia. Kiedyś betonu używano wyłącznie do budowy elementów konstrukcyjnych i niezbędnej infrastruktury, takich jak stacje kolejowe czy wielkie mosty. Dziś stosujemy go do wszystkiego. W ciągu ostatnich dwóch lat Chiny wyprodukowały tyle cementu, ile całe Stany Zjednoczone przez 100 lat. Tylko w 2023 r. wytworzyliśmy wystarczającą ilość betonu, żeby zbudować mur o wysokości 1000 metrów i grubości metra, którym można by otoczyć równik. Nie żyjemy w epoce kamienia czy brązu, ale w epoce cementu – największego truciciela współczesności. I może jeszcze w epoce cukru, który dodaje się do każdego produktu spożywczego.
W filmie pokazuję przeciętnych rozmiarów cementownię. Do prowadzenia produkcji potrzebuje ona 26 ton węgla na godzinę. Zakład pracuje 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Bez przerwy. Każdy kraj na świecie ma takie fabryki, a nadmierna eksploatacja sprawiła, że kończą się światowe surowce, w tym zasoby piasku. To najczęściej używany materiał na świecie – rocznie wykorzystuje się około 50 mld ton piasku. Znacząca większość jest przeznaczona na produkcję betonu. Do budowy Dubaju wykorzystano piasek importowany z Australii – przetransportowany z odległości 10 tys. kilometrów.
Na tym przykładzie widać, że architektura to szybka iluzja sukcesu. Drapacz chmur zmienia oblicze miasta, ma moc przyciągania i stanowi atrybut władzy. Nie jest tajemnicą, że politycy w każdym kraju są związani z branżą budowlaną. Choć w demokracji ten układ jest bardziej ukryty, w systemie totalitarnym każdy prezydent czy burmistrz korumpuje rynek budowlany. Bez wyjątku. Studiowałem ten temat przez ostatnie 11 lat. Odwiedziłem przeszło 100 biur najlepszych architektów świata. Pytałem, jak zostali architektami. Każdy opowiedział mi tę samą historię.
Jaką?
Brzmiała ona tak: „Urodziłem się w mieście. Na mojej ulicy stał jeden piękny budynek i dziewięć brzydkich. Zadałem sobie wtedy pytanie, czy to musi tak wyglądać. I postanowiłem, że zostanę architektem. Studiowałem siedem lat. Potem klepałem biedę przez 20 lat i nikt nie chciał słyszeć o moich pomysłach. Nagle zdobyłem grant na projekt. Żeby go ukończyć, potrzebowałem stu architektów. Budowaliśmy przez pięć lat. Dostałem Nagrodę Pritzkera. A następnego ranka musiałem wszystkich zwolnić, bo budowa została ukończona. Potem pojawiła się intratna propozycja zbudowania centrum handlowego. Dalej była umowa na biurowiec i centrum fitness”.
Kiedy weźmiesz do ręki katalog najlepszych architektów naszych czasów, zobaczysz tam 10 pięknych budynków i 90 okropnych. Skończyli w tych samych proporcjach, w jakich zaczynali. Co gorsza, nie zauważyli, że wszystkie te budowle powstają z cementu. Wchodzisz do takiego biura, wszystko dzieje się tam szybko. Cement jest elastyczny, więc się po niego sięga. Pamiętasz eksplozję w Bejrucie sprzed kilku lat? Cały obszar w promieniu kilku kilometrów został doszczętnie zniszczony. Wśród zburzonych obiektów był jeden z okolicznych biurowców, którym przed zdarzeniem wszyscy się zachwycali – mówiono w jego kontekście o zrównoważonym projektowaniu i inwestowaniu w środowisko. Fantazyjna fasada z aluminium odpadła w wyniku wybuchu. Pod spodem został klocek z cementu.
Główna teza, jaką stawia Pan w filmie, brzmi: nadzieja na wyjście z impasu leży w antycznym podejściu do tematu.
Wiele starożytnych konstrukcji wykonano z betonu, w tym wzniesiony blisko 2 tys. lat temu Panteon z największą na świecie niewzmacnianą betonową kopułą – waży ona ponad 5 tys. ton. Rzymski beton różni się od tego współczesnego, ale gdzieś w zawierusze historycznej utraciliśmy jego recepturę. Naukowcy od lat – bezskutecznie – próbują zgłębić tajemnice rzymskich inżynierów. Współczesne konstrukcje betonowe rozsypują się po kilku dekadach. Pokazuję tę różnicę na przykładzie tureckich miast, które znajdują się w strefie zagrożenia trzęsieniami ziemi. Nowoczesne budynki rozpadają się tam jak domki z kart, kopuły sprzed kilku tysięcy lat stoją zaś na swoim miejscu.
Żeby zrozumieć tę różnicę, wystarczy, że przejdziesz pół kilometra stąd (spotykamy się w centrum Berlina – przyp. M.D.), gdzie stoi Pomnik Pomordowanych Żydów Europy. Został oddany w 2005 r., składa się z ponad 2 tys. betonowych bloków. Więcej niż połowa uległa zniszczeniu, dlatego – by konstrukcja się nie rozpadła – zamontowano metalową ramę. Miejsce o takiej randze powinno trwać wiecznie – jako wiekuista przestroga.
Jak więc wrócić do złotych zasad sprzed wieków?
Historia architektury jest pełna tajemnic. Dwa megality, które filmowaliśmy w kamieniołomie Baalbek we współczesnym Libanie, ważą odpowiednio 1000 i 1670 ton. Nie jesteśmy w stanie ich podnieść najnowocześniejszymi dźwigami. Szacuje się, że potrzeba byłoby 30 takich maszyn. Jednak jakimś sposobem ludzie potrafili obrobić te ogromne kamienie, przetransportować je i do tego wznieść ogromne łuki oraz kolumny. Nie mamy pojęcia, jak to zrobili. Tak samo nie wiemy, jak wybudowano piramidy.
Dlatego stale powtarzam, że musimy uznać inne cywilizacje przed naszą własną – wiemy, że było ich co najmniej sześć, niektórzy naukowcy twierdzą, że cywilizację zachodnią mogło poprzedzać 31 innych. Kiedy kręciliśmy zdjęcia w Turcji, znaleźliśmy ruiny około 700 starożytnych amfiteatrów – każdy z nich miał od 5 tys. do 20 tys. miejsc siedzących, wykonanych w całości z kamienia. Wyobraź sobie 700 teatrów w jednym kraju – w dzisiejszych czasach nie uświadczysz czegoś takiego. Podobnie jest w przypadku amfiteatrów z czasów Platona, gdzie – nawiasem mówiąc – 30 tys. osób przychodziło posłuchać Iliady, a nie oklaskiwać gwiazdy futbolu czy popu. Budynek został doskonale technicznie zaprojektowany: sfilmowaliśmy go w technice 180 stopni, wszystkie miejsca siedzące są rozstawione idealnie poziomo i symetrycznie. Aktor stojący na dole wygłaszał swoją kwestię, a osoba znajdująca się na samej górze go słyszała – i to bez mikrofonu oraz nagłośnienia.
W Puszczy Amazońskiej odnaleziono niedawno całą dolinę zaginionych miast sprzed 2 tys. lat zbudowanych przez nieznaną cywilizację. Równolegle archeolodzy odkryli w Gwatemali sieć tysiąca osad i miast Majów – w każdym z nich mogło mieszkać kilkadziesiąt tysięcy osób. Nie znaleziono żadnego dźwigu. Pytanie, gdzie podziały się maszyny, które przeciągnęły tam ogromne kamienie. To pozostaje zagadką, ale nie ulega wątpliwości, że istniały przed nami cywilizacje znacznie bardziej rozwinięte pod względem technologii.
Jedynym architektem, który pojawił się w filmie, jest Michele De Lucchi. Dlaczego akurat jego wybrał Pan do tego konkretnego tematu?
Podczas pracy nad filmem zapytałem architektów o to, co powinno stać się dominującym tematem współczesnego miasta. W cywilizacji zachodniej – szczególnie w Europie – panowała prosta zasada: miasta budowano wokół katedry umieszczonej w centralnym punkcie, a wiązało się to oczywiście z tradycjami religijnymi. Poprosiłem, by zaproponowali nowe rozwiązania, ale żaden z nich nie mógł wymyślić czegoś odkrywczego – kilku rekomendowało, by centralną budowlą była biblioteka, galeria handlowa albo muzeum. Michele jako jedyny zaproponował uniwersalną ideę. Jego zdaniem w samym sercu miasta powinna znaleźć się niezabudowana, zielona przestrzeń. Rodzaj okręgu, nazywany przez niego kręgiem życia, do którego żaden człowiek nie miałby dostępu. Powinien znajdować się w centrum, by przypominać o tym, że przyroda stanowi rdzeń naszego istnienia – i by miasto mogło oddychać.
De Lucchi w pewnym momencie zauważył, że odczuwa wstyd, gdy buduje kolejne szare klocki w centrum Mediolanu, dokładając tym samym więcej betonu do miasta, które od dawna traci duszę. Powiedział też, że kiedy rodzisz się w takim miejscu – wypełnionym smutnymi, pozbawionymi wyrazu prostopadłościanami – możesz popaść w stany depresyjne. Tym samym nowoczesny design ma katastrofalne skutki dla naszego zdrowia psychicznego. Dlaczego więc budujemy brzydkie i nudne konstrukcje, które nie wnoszą nic do naszego życia? Pozostali architekci nie mieli tego typu przemyśleń. Wszyscy mówili o zrównoważonym rozwoju – proponowali zazielenianie fasad, balkonów i dachów budynków, ale konstrukcje wciąż miały być wykonywane z betonu i stali.
Niezwykle istotną rolę w Architecton odgrywa namysł nad schronieniem dla ludzi. Po pierwsze z powodu wojny w Ukrainie. Po drugie – ze względu na perspektywę wzrostu światowej populacji.
Berlin, w którym się znajdujemy, stanowi doskonały punkt odniesienia. W czasie wojny miasto zostało prawie całkowicie – w około 90% – zniszczone. Choć szybko je odbudowano, mnóstwo budynków wzniesiono bezładnie i niedbale. Jeśli przejdziesz się po okolicy, zauważysz, że na jeden solidny projekt przypada pięć byle jakich. Zamiast planowania mamy wszechobecny chaos. Przewiduję, że tak będzie wyglądać cała planeta w perspektywie najbliższych 20 lat. Jeżeli prognozy się sprawdzą – i nasza populacja osiągnie 10 mld – to co kilka miesięcy musielibyśmy budować kolejny Nowy Jork z betonu, by zaspokoić głód mieszkań. I ta doraźność jest naszą słabością.
W ostatnich latach sporo podróżowałem, spędziłem trochę czasu między rdzennymi ludami. Ich podejście do życia wygląda tak: jeśli potrzebują zbudować – dajmy na to – most, zbierają się, prowadzą długie narady, a przede wszystkim próbują wyobrazić sobie, że za siedem pokoleń ludzie będą wdzięczni swoim przodkom za to, że zostawili im tak wspaniałą konstrukcję. Ponadto rdzenne ludy po udanym polowaniu przepraszają zabite zwierzęta i im dziękują. Nie ma żadnego powodu, by uważać je za „niecywilizowane”.
To może na koniec coś optymistycznego? Jakieś wieści, które napawają nadzieją?
Przepraszam za ten fatalistyczny światopogląd, ale nie wydaje mi się, byśmy mogli uchronić się przed upadkiem. Nie jesteśmy pierwszą cywilizacją na Ziemi. Nasi poprzednicy myśleli zapewne, że będą tu na zawsze, podobnie jak my. A mimo to nie przetrwali – może z powodu pandemii, powodzi, asteroidy lub innego kosmicznego wydarzenia. Nie mamy pewności. Wiemy natomiast, że ludzie regularnie toczą ze sobą wojny, znajdują wrogów niezależnie od fazy rozwoju cywilizacyjnego. Na naszych oczach toczy się też batalia innego kalibru: wojna ludzi z naturą; coś, co nie powinno pozostać niezauważone.
Być może to naturalna kolej rzeczy, że cywilizacje znikają i rodzą się na nowo. Platon ciekawie to tłumaczył – mówił, że są ludzie, którzy budują miasta blisko wody, skupiają tam naukę i kulturę. Są też tacy, którzy mieszkają w górach i wypasają stada owiec. Potem przychodzą powodzie i znikają ci, którzy budowali kulturę. Setki lat po tym pasterze schodzą na dół i powołują do życia kolejną cywilizację. Przesłanie moich filmów jest proste i będę powtarzać je do znudzenia: jeśli przestaniemy zabijać inne stworzenia, może przestaniemy zabijać siebie nawzajem. Potrzebujemy nowego paradygmatu, który jednocześnie pozwoli nam wyznaczyć nowy kanon architektonicznego piękna. Michel przytacza w filmie sentencję, która mówi o tym, że kiedy coś projektujemy, nie tworzymy tylko produktów czy budynków, ale projektujemy zachowania ludzi. Istota architektury polega właśnie na tym, że pozwala nam ona przemyśleć samych siebie; jest symboliczną ramą naszego postępowania.
Victor Kossakovsky: Rosyjski reżyser, scenarzysta, jeden z najważniejszych współczesnych dokumentalistów. Jego debiutancki film Biełowowie (1993) był wielokrotnie nagradzany, a Niech żyją Antypody! (2011) otworzył festiwal filmowy w Wenecji. W 2020 r. pokazał na festiwalu w Berlinie film Gunda, uznany za jeden z najbardziej poruszających manifestów prozwierzęcych we współczesnym kinie – wyraz solidarności ze zwierzętami hodowlanymi. Jego najnowszy film Architecton (2024) to wielka medytacja nad istotą architektury.