W imieniu dzięcioła zielonego. W imieniu dudka, muchołówki szarej i sowy uszatej. Latolistka cytrynka, trzmiela gajowego i karlika malutkiego:
idę do gminy zawiadomić o wycięciu dwóch olch i trzech wierzb. Pan Siekiera nie należy do uprzejmych: czasem trzeba czekać, aż wypali papierosa na schodach. Ostatnio powątpiewał w prawo obywatela do informacji publicznej. Potrafi ścichapęk przejść na „ty”, by nagle wrócić do oficjalnej formy. Zaraz potem mięknie i narzeka na trudny los. Funkcjonariusz publiczny, od kilku lat na stanowisku referenta w wydziale ochrony środowiska.
W żołądku ścisk. W pokoju nikotyna. Chętnie dałbym nogę, ale w imieniu dzięcioła zielonego, dudka, muchołówki i uszatki: czy na wycinkę tych pięciu drzew ktoś składał wniosek, czy zostały skradzione? Może tak, może nie, co pan myśli, że ja wiem, co tam się w polu dzieje? – odpowiada obywatelowi funkcjonariusz publiczny na stanowisku referenta w gminnym wydziale ochrony środowiska. Ale tam są rzadkie gatunki, stękam, dudek, Upupa epops… To niech pan tam nocuje – ucina rzeczowo, bombardując nikotyną tak, że nie wspominam już o dzięciole zielonym, dudku, muchołówce i uszatce. I tak sobie konferujemy: nikt nie składał wniosku na wycinkę drzew. Zresztą, działka jest gminna, więc to gmina musiałaby ten wniosek składać – do starostwa jako organu nadrzędnego. Siekiery nie obchodzi, że ktoś na gminnej działce kradnie drewno. Że siedliska ptaków są niszczone. Urzędnik radzi iść na policję albo do kogoś, kto w gminie zajmuje się mieniem. Wychodzę przepraszający i zawstydzony. Zły na tego dzięcioła, dudka, muchołówkę. I na uszatkę, która czasem zimowała na wyciętej brzozie.
Ale miała prawo.
Instytucje państwowe i samorządowe, które w związku ze swoją działalnością dowiedziały się o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu są zobowiązane niezwłocznie zawiadomić o tym prokuratora lub policję – o tym artykule Kodeksu postępowania karnego dowiem się dopiero jesienią, od biegłego sądowego. Póki co jest jasne, że jeżeli ja zawiadomię policję, a złodziej zostanie złapany, to będzie mógł poznać moje dane przez wgląd w akta sprawy.
Ulica Wierzbowa to aleja starych wierzb pośród pól. Na jednym drzewie można spotkać tu gniazda aż trzech gatunków: dzięcioła pstrego dużego, mazurka i drozda śpiewaka. Nierzadkie są też lęgi kosów, sikor modraszki i bogatki, szpaków i malutkich dzięciołków. Zdarzają się grzywacze i sierpówki, sroki i sójki. A w innych częściach Mazowsza ginące pójdźki i kraski. Że nie wspomnieć o głównych bohaterach tego tekstu: o dzięciole zielonym, dudku, muchołówce szarej, uszatce i krętogłowie. Stara wierzba czy olcha jest jak blok mieszkalny. W jej licznych dziuplach zimuje motyl latolistek cytrynek i samice trzmieli, przede wszystkim ziemnych i gajowych, ale też innych, rzadszych gatunków. Z dziupli korzystają również nietoperze, nie tylko karlik malutki, lecz także nocek wąsatek. Tak, tak: wąsatek. Nocek. Jest taki. Dwa tygodnie później, kiedy na Wierzbowej szukam nietoperzy, znajduję tylko kolejne pniaki. Postanawiam do gminy napisać.
Pismo 1
Początek kwietnia, ptaki budują gniazda. Tymczasem rżną już nie tylko na Wierzbowej, ale też na Szlaku, czyli drodze z miasteczka do Wierzbowej. Odpowiedź przychodzi po miesiącu, głównie komunały o ochronie przyrody. I trzy fakty: gmina nie składała podania do starosty o pozwolenie na wycinkę. Sama też nie wycinała (czyli kradzież). Na miejscu jednak nie stwierdzono sprawcy, a nawet śladów cięcia (choć trocin jak piasku). Jeśli pan widział, prosimy na policję.
Pismo 2
Maj. Na Szlaku wycięto aż 49 drzew w ciągu kilku dni! Wygląda to na jednorazową akcję dużego zespołu. Podaję listę zagrożonych gatunków: dzięcioł zielony, dudek, muchołówka szara, uszatka, krętogłów i inne. W międzyczasie wyjeżdżam zawodowo, ale przekonany, że tym razem samorząd nie zawiedzie. Tak, na pewno już działa z policją i dobiera się do skóry złodziejom. Przecież to wielka strata dla gminy. I dla przyrody, okres lęgowy. Tymczasem respons przychodzi dopiero po miesiącu. I choć pytałem o Szlak, to dotyczy Wierzbowej! Według tej samej sztancy: nie zauważyli. Nie widzą powodów. Ewentualne przypadki zgłaszać policji. Uśmiecham się na widok zdania: „Mieszkańcy wsi Złodziejka twierdzą, że nic nie widzieli”.
Pismo 3
Czerwiec. Tłumaczę, że nie chodzi o Wierzbową, ale o Szlak – aż 49 drzew! I dlaczego funkcjonariusz publiczny zatyka uszy na wiadomość o kradzieży mienia gminy? O której donosi inżynier leśnictwa, po technikum leśnym, drwal po kursie obsługi pilarki i ścinki drzew zaliczonym na ocenę dobrą? (To ja). Notuję w myśli kolejne epickie zdanie: „Przypominam gminie, że chodzi o jej własność”.
W odpowiedzi telefon! Zaledwie po tygodniu! Z tej samej gminy, o którą pisma odbijały się jak pijany o drzwi sklepu. Z tej samej, do której e-maile ze zdjęciami pniaków nie docierają, choćbyś wysyłał z kałasznikowa. Zaproszenie na oględziny. W imieniu dzięcioła zielonego i reszty: tylko wrócę z kolejnej podróży.
49 drzew
Połowa lipca. Na miejscu specjalistka do spraw infrastruktury drogowej. Zdziwiona, że Szlak jest ścieżką rowerową i że za laskiem łączy się z Wierzbową. Jak specjalistka do spraw infrastruktury drogowej może nie wiedzieć? Zatem 49 drzew. Proszę, liczymy pniaki. W okresie lęgowym były: dzięcioł zielony, dudek, muchołówka szara, uszatka. O wszystkim pisałem, dzwoniłem, chodziłem. Tutaj widzimy cztery gatunki sikor: czarnogłówka, modra, bogatka i czubatka. A zobaczyć tu można jeszcze ubogą i sosnówkę, czyli sześć z dziewięciu krajowych sikor. Coś z tym trzeba zrobić, na policję, do starostwa, może do dyrekcji ochrony środowiska? To było świetne miejsce na wycieczki szkolne.
„No dobra. Dalej nie ma co iść. Zostawiłam uchylone okno w samochodzie” – przerywa chwilę szczęścia specjalistka. „A Wierzbowa?” – dopytuję jak uczeń o pozwolenie na siku. Zostawmy Wierzbową. Do widzenia. Następnego dnia e-mail o zgłoszeniu sprawy na policję. Nie ma w nim jednak gatunków skradzionych drzew. Nazw poszkodowanych ptaków (dzięcioł zielony, dudek, muchołówka i uszatka). Zamiast liczby 49 widnieje „kilkadziesiąt”. Nie mówiąc o średnicach pniaków, które tak pieczołowicie mierzyłem. Ogólna mapa zajścia niewyraźna. Zawiadomienie dotyczy tylko Szlaku. O Wierzbowej ani słowa. Dobry kolega ostrzega, że w Kluczborku jednemu obrońcy drzew spalili dom i mieszka teraz w wozie Drzymały. A może starostwo powiatowe pomoże? Tam jest komórka o krzepiącej nazwie: wydział ochrony środowiska.
Telefon do powiatu: „Czy gmina ma obowiązek zgłaszać starostwu kradzież drzew ze swojego terenu?”. „Taaak, raczej tak, bo to starosta wydaje gminie pozwolenia. Ale zawołam kolegę z pokoju obok, on wie lepiej”. Kolega: „Nieee, chyba nie ma… Musiałbym doczytać. Proszę napisać mejla”. Telefon do sąsiedniego starostwa: „Była u nas taka sprawa kiedyś, ale to musiałabym zapytać szefowej”. Piszę do szefowej, co trochę trwa. Biegły sądowy, cztery miesiące później: „Oczywiście, że powinna. Co więcej, urzędnik gminy powinien też sporządzić protokół ze spotkania z panem, mówi o tym Kodeks postępowania administracyjnego”. Ale latem jeszcze tego wszystkiego nie wiem.
Pismo 4
Nie chcę mieszkać w wozie Drzymały z dwójką dzieci, żoną i psem. Ale w sierpniu spotykam dzięcioła zielonego i rozumiem, że nie można tak zostawić Wierzbowej. Żeby jastrząb tego dzięcioła! Piszę najbardziej przekonywające pismo, na jakie mnie stać (miałem nominację do Nike). Ale czasownik „proszę” zmieniam na „żądam”.
Początek września na Wierzbowej. Słońce, ziemia, aleja trzyma się nieźle. Nad głową wibruje skowronek borowy. Dziwny ptak: lata mechanicznie, jak nakręcana zabawka. Ale nie jak ten polny, wzwyż, tylko podług jakichś sinusoid, tam i z powrotem, wyraźnie zdradzając za dużą jak na takie chuchro radość. Zaproszono mnie jako świadka, mam wskazać złodziejskie pniaki. Policjantka spisuje moje nazwisko