Legenda amerykańskiej filozofii Noam Chomsky mówi możliwie najprostszym językiem o sprawach, które uważa za najważniejsze. O samobójstwie, które ludzkość właśnie popełnia, ignorując zmiany klimatyczne. O tym, że bogatym i potężnym wolno wszystko. O bezradności, która spycha ludzi na manowce teorii spiskowych. Ale także o tym, że wiele dobrego udało się już osiągnąć i że przyszłość wciąż jest w naszych rękach. Tomasz Stawiszyński składa wizytę Noamowi Chomskiemu.
Wszyscy, którym odpowiadam na uprzejme pytanie, w jakim to mianowicie celu przyjechałem z Warszawy aż do Tucson w Arizonie, wiedzą, kim jest Noam Chomsky. Może dlatego, że od kilku lat mieszkają z nim w jednym mieście. Właścicielka hotelu, w którym się zatrzymałem – pięknej willi z 1911 roku, pieczołowicie odrestaurowanej i przystosowanej do przyjmowania gości. Kelnerka w małej meksykańskiej knajpie, cała wytatuowana i ozdobiona mnóstwem starannie rozmieszczonych na twarzy kolczyków. Sprzedawca w sklepie spożywczym, nieustannie uśmiechnięty i sprawiający wrażenie, jakby żył w głębokiej przyjaźni ze wszystkimi swoimi klientami.
Jednym słowem – wychodzi na to, że nigdy o Chomskim nie słyszeli tylko oni. The Stevensons.
O tym, że tak się właśnie nazywają, informują mnie natychmiast, kiedy zasiadamy do śniadania w niewielkiej hotelowej jadalni. John Stevenson, ojciec, Jane Stevenson, matka, i Shelly Stevenson, córka. Mieszkańcy środkowej Arizony, którzy przyjechali tutaj na spotkanie z synem. „We are The Stevensons” – mówi John na dzień dobry, a następnie cała jego rodzina przeprowadza ze mną szczegółowy wywiad.
Czy to prawda, że Polska jest otoczona wielkim płotem z drutu kolczastego? Czy to prawda, że Jan Paweł II jest dla każdego Polaka największym bohaterem? Czy to prawda, że Rosja ma już wkrótce przeprowadzić inwazję i wcielić wasz kraj do swojej federacji?
Na wszystkie pytania odpowiadam przecząco, a The Stevensons są najwyraźniej rozczarowani. A już kiedy mówię im o Chomskim – wybitnym lingwiście, a zarazem radykalnym działaczu i analityku politycznym, zwolenniku anarchosyndykalizmu, czyli ustroju, w którym prywatna własność nie istnieje, bo wszystkie środki produkcji przechodzą na własność pracowników – momentalnie tracą zainteresowanie. I zaczynają mi tłumaczyć, że tak naprawdę jedyną nadzieją dla Ameryki jest… Donald Trump.
– Bo to facet, który może zrobić z tym wszystkim porządek – przekonują jedno przez drugie. – Zrozum, że on tak naprawdę nie jest politykiem. A polityka w Ameryce, drogi Thomas, to po prostu jedno wielkie shit. Co najmniej od czasów JFK. Jeśli ktokolwiek ma szansę coś zmienić, to tylko Trump. Dlatego oni tak się go boją.
– Oni? – pytam.
– Przecież wiadomo – odpowiadają gremialnie The Stevensons. – Oni, Thomas. Ci, którzy rządzą światem.
„Hm – myślę – może nie do końca mi z nimi po drodze, ale przynajmniej mam już pierwsze pytanie”.
Tomasz Stawiszyński: Kto rządzi światem?
Noam Chomsky: Pyta pan o konkretne państwo?
Tego nie powiedziałem.
Całe szczęście. Niech pan zwróci uwagę, że dyskusja o dominacji nad światem zazwyczaj dotyczy państw. Wszyscy zastanawiają się, które to mianowicie państwo wysuwa się akurat na prowadzenie w globalnym wyścigu albo które – z racji swoich politycznych czy ekonomicznych osiągnięć – zasługuje na miano lidera. Ale moim zdaniem to nigdy nie był właściwy sposób myślenia. Dzisiaj, w świecie neoliberalnej globalizacji, widać to szczególnie jaskrawie. Oczywiście takie wskaźniki jak produkt krajowy brutto mierzy się wciąż w kontekście państwowym. Ale właściwie postawione pytanie brzmi: która struktura korporacyjna rządzi światem? Czy raczej – posiada świat na własność.
Można posiadać świat na własność?
Cały jeszcze nie, ale spore jego obszary jak najbardziej. Międzynarodowe korporacje mają swoje główne siedziby w tym czy innym kraju, ale działają przecież wszędzie, gdzie się tylko da. Czytałem kilka bardzo poważnych prac, w których analizowano te sprawy w aspekcie własności. Okazuje się, że pod każdym właściwie względem prym wiodą w tej konkurencji korporacje amerykańskie. Około połowy światowego rynku należy właśnie do nich. Rozumie pan –