Jak biwakowaliśmy w czasach, gdy zapasowe śledzie do namiotu były ważniejsze od ładowarki do telefonu? Co jedliśmy, wypoczywając pod niebem Jugosławii lub w NRD? I jakim cudem mieściliśmy w maluchach wakacyjny ekwipunek?
Dzisiejszy wypoczynek w porównaniu z tym, co oferowały lata 70. czy 80., stracił wiele ze swojego socjalistycznego romantyzmu. W czasach, gdy na urlop w domu wczasowym trzeba było dostać skierowanie, a wyjazd zagraniczny wymagał złożenia podania o paszport (i niepewności, czy ten dokument dostaniemy), planowanie wakacji i pakowanie się było przygodą samą w sobie.
Pierwszym pytaniem zawsze było: gdzie? W dyskusji przeważnie brała udział cała rodzina. Do wyboru pozostawały: Mazury, góry, Bałtyk i wieś sielska. Nieśmiertelną propozycją był wyjazd „na działkę”, którą niektórzy, szczęściarze, mieli nad jeziorami albo gdzieś pod lasem. Dla bardziej ambitnych: Bułgaria, Jugosławia i pozostałe kraje Układu Warszawskiego, choć zorganizowanie zagranicznych wakacji w tamtych czasach wymagało dużego samozaparcia i kilku paczek kawy (ewentualnie par rajstop), aby zapewnić sobie przychylność pań z urzędu paszportowego.
Po wybraniu miejsca wypoczynku przychodził czas skompletowania ekwipunku, który zabierzemy ze sobą. Często trzeba było pogodzić to, co chcielibyśmy mieć, z tym, co można było dostać w sklepach. Informacje o tym, gdzie można kupić dmuchany materac czechosłowackiej produkcji, rozchodziły się pocztą pantoflową, a po porządny namiot w Składnicy Harcerskiej trzeba się było zapisywać do kolejki. Tak samo było ze śpiworami, butlami gazowymi, naczyniami kempingowymi i całą resztą niezbędnych na wczasach przedmiotów, które zdobywało się, polując na nie w Centralnych Domach Towarowych, bądź pożyczało od przyjaciół.
Niełatwo było posiąść umiejętność pakowania, choć niektórzy doszli do poziomu mistrzowskiego. Czteroosobowa rodzina, namiot, materace, śpiwory i zapas żywności na tygodniowy wyjazd załadowane do fiata 126p – żaden problem, choć dziś trudno to sobie wyobrazić.
Ważną kwestią było wyżywienie. Zabieranie ze sobą wszystkiego, co może się przydać do samodzielnego przyrządzania posiłków, było normą ze względu na ograniczoną dostępność produktów spożywczych, choć podyktowane także chęcią oszczędności i ubóstwem ówczesnej oferty kulinarnej.
Zastanawiając się nad wyborem wycieczki all inclusive do Tunezji czy Egiptu i nie czując niepokoju, czy aby dostaniemy paszport, kompletnie straciliśmy poczucie tego, co znaczy porządne planowanie wyjazdu, podczas którego jesteśmy zdani tylko na to, co ze sobą zabraliśmy. Coraz częściej jednak znudzeni nadmorskimi kwaterami i pensjonatami z wyżywieniem turyści chcą przeżyć prawdziwą przygodę na biwaku.
Zmieniły się czasy, zmienił się też ekwipunek, który możemy ze sobą zabrać. Dziś do dyspozycji mamy samorozkładające się namioty, samopompujące się materace, karimaty, ledowe latarki, ładowarki na baterie słoneczne i przenośny prysznic kempingowy. Zobaczmy jednak, co „Przekrój” radził zabrać ze sobą na kemping 45 lat temu. Czytelników z bujną wyobraźnią prosimy o wskazanie sposobu, w jaki tyle towaru zmieściliby do swoich samochodów.
NASZE RADY
KONSERWY MIĘSNE I PÓŁMIĘSNE:
• cielęcina w sosie koperkowym (yano),
• bitki w grzybach,
• parówki w konserwie (niestety ciężko je dostać),
• mielonka wieprzowa,
• gulasz wołowy (b. praktyczna jest węgierska konserwa w małych puszkach),
• kapusta z kiełbasą,
• szynka z drobiu (droga, ale bardzo ekonomiczna i smaczna),
• gołąbki,
• gulasz z sarny,
• pieczeń z dzika,
• pasztet z drobiu mały,
• pasztet opolski, średni,
• móżdżek w puszkach,
• flaki liofilizowane,
• żołądki z drobiu,
• różne konserwy rybne.
Porady na podstawie tekstu Jana Kalkowskiego z archiwum nr 1419/1972 r. (pisownia oryginalna), który możecie Państwo przeczytać w naszym cyfrowym archiwum.