Naśladownictwo to fundamentalna cecha ludzkiej natury – twierdził zmarły przed trzema laty francuski antropolog René Girard. Nie chodziło mu jednak o proste imitowanie zachowań czy gestów, tylko o sprawę znacznie bardziej subtelną, a mianowicie: naśladownictwo pragnień. Podobnie jak w trakcie procesu socjalizacji uczymy się podstawowych czynności i kodów kulturowych – uważał – tak i uczymy się pożądać. Przy czym nauka pożądania przebiega zawsze w sposób zapośredniczony. W tym sensie nie ma tak naprawdę nic takiego jak „nasze” pragnienia, każde bowiem „nasze” pragnienie jest w istocie cudze. Czy raczej: to zawsze ktoś inny wskazuje nam obiekt pożądania, nigdy nie pożądamy niczego sami z siebie.
Rzecz jasna, dowodził Girard, dynamika tego układu – zwanego trójkątem mimetycznym, bo składają się nań trzy elementy: podmiot, inny podmiot, który tamten naśladuje, oraz obiekt pragnień ich obu – z konieczności opiera się na rywalizacji. Dwóch pragnących tego samego jest już w punkcie wyjścia w stanie antagonizmu. Ten, którego pragnienie naśladuję, jest dla mnie zarówno wzorcem, jak i kimś, z kim konkuruję o to samo.
Obiekt jest jeden – a nas dwóch.
Co więcej, im bardziej pragniemy tego samego, tym bardziej owo wspólne pragnienie nas do siebie upodabnia. Zacierają się wszelkie różnice, znika pamięć o tym, kto właściwie komu pierwszy wskazał, co ów ma pragnąć. W miarę zacierania się różnic natomiast – rośnie przemoc. I odwrotnie: przemoc prowadzi do naśladownictwa. Im bardziej więc nieświadomi jesteśmy mimetycznego charakteru relacji międzyludzkich, tym bardziej jesteśmy narażeni na niszczący wybuch przemocy.
***
Ta reguła – twierdził Girard – prawdziwa jest zawsze i wszędzie. Oczywiście jego teoria okazuje się momentami niebywale skomplikowana, a rozwijana była w wielu książkach, z których ostatnia, Apokalipsa tu i teraz ukazała się całkiem niedawno nakładem wydawnictwa WAM, w przekładzie Cezarego Zalewskiego. Trzeba by wiele miejsca, żeby opisać wszystkie jej meandry, pokazać, w jaki sposób identyfikuje początki kultury, jak tropi przemoc i definiuje mechanizm kozła ofiarnego stojący u początku wszelkich ludzkich zbiorowości.
Jednak rdzeniem myślenia francuskiego antropologa pozostaje teza o mimetycznych źródłach przemocy. A zatem teza mówiąca, że w każdym konflikcie istnieje ukryta tendencja do upodabniania się do siebie zwaśnionych stron. Im bardziej ta tendencja jest nieświadoma, tym intensywniejsza eskalacja przemocy, tym także większe prawdopodobieństwo, że wymknie się ona całkowicie spod kontroli.
Girard jest tu ze wszech miar radykalny. Nawet w najbardziej oczywistej bitwie dobra ze złem – powiada – ten mechanizm zachowuje aktualność. Nawet w sytuacji, kiedy racja moralna jest zdecydowanie po jednej stronie, raz uruchomiony konflikt nieuchronnie prowadzi do mimetyzmu, a zatem do całkowitego zaniku różnic i wzajemnej zagłady zwaśnionych stron. Pochwycone przez spiralę mimetycznej przemocy często celebrują one drugorzędne różnice, co tylko wzmacnia proces upodobnienia.
Powiedzmy wyraźnie: Girard nie twierdzi, że racja jest równo rozłożona po każdej ze stron. Bynajmniej. Twierdzi jedynie, że przemoc jest wszechobecna i w sposób niezwykle subtelny oraz nieuchwytny zamienia nas wszystkich w walczące ze sobą sobowtóry.
***
A co, jeśli Girard ma rację?
Co z tego wynika dla konfliktów, w których na co dzień bierzemy udział? Co z tego wynika dla facebookowych kłótni, w których agresja bezwiednie wymyka się spod kontroli? Dla uczestników politycznej wojny, przekonanych szczerze, że sami wcielają wyłącznie najwyższe cnoty, ich przeciwnicy natomiast, jak sama nazwa wskazuje, wręcz przeciwnie?