Stało się.
Po niezliczonych wymianach złośliwości na odległość, po tysiącach, ba, dziesiątkach tysięcy zachęt i wezwań ze strony swoich zwolenników i przeciwników, po setkach tekstów, w których rozważano najprzeróżniejsze scenariusze – dojdzie to wreszcie do skutku.
Jordan Peterson i Slavoj Žižek, dwaj bodaj najbardziej dziś głośni i rozpoznawalni publiczni intelektualiści, spotkają się w tak zwanym realu (https://www.youtube.com/watch?v=LdtwgbHBTLs). A dokładniej rzecz biorąc – w Sony Center, w Toronto, 19 kwietnia. Debatować będą – takie przynajmniej są zamierzenia – o szczęściu w kontekście kapitalizmu i marksizmu.
***
Informacja o tej konfrontacji – bo nikt nie ma wątpliwości, że to będzie konfrontacja, Žižek jest wszak neomarksistą i ikoną nowej lewicy, Peterson ulubionym myślicielem altprawicy – zelektryzowała dosłownie cały świat. Miliony udostępnień, memów, postów. Co najmniej tyle samo przewidywań, kto wygra. Komentarze publicystów, materiały w głównych wydaniach serwisów informacyjnych.
***
No cóż, Žižek – wiadomo, gwiazda od lat. Ale Jordan Peterson to bez dwóch zdań niebywały fenomen.
Nikomu nieznany kanadyjski psycholog, gustujący w teoriach retro, już dawno zaniechanych w humanistyce – no bo kto jeszcze poza wąskim gronem wyznawców traktuje dziś C.G. Junga jako myśliciela jakkolwiek przydatnego do rozumienia współczesności? – za sprawą mediów społecznościowych w kilka chwil stał się międzynarodową sensacją.
Filmy z jego udziałem notują miliony odsłon. W milionach sprzedaje się także jego książka 12 życiowych zasad. Antidotum na chaos.
***
O tajemnicy jego popularności wiele już napisano. Choćby tu albo tu.
Nie wchodząc w te spory i interpretacje, chciałbym tylko – jakkolwiek w wielu sprawach się z Petersonem gruntownie nie zgadzam (sporo mówiłem o tym niedawno m.in. w rozmowie z Karolem Paciorkiem zamieszczonej w serwisie YouTube https://www.youtube.com/watch?v=75EXrqRuN8Q&t=2836s) – oddać mu sprawiedliwość w jednej sprawie.
Otóż, niewątpliwie za sprawą Petersona w debacie publicznej znowu pojawiły się kwestie fundamentalne.
Takie, o których sądzono – to była także w polskich mediach specjalność różnych redaktorów i redaktorek, specjalistów od marketingu, telepatów wiedzących z góry, co obchodzi mitycznego „czytelnika” albo „widza”, albo „słuchacza” – że się nimi nikt nie interesuje. I że rozprawianie o nich to czysta strata czasu. Hermetyczne zajęcie dla niewielkiej grupki. Nudziarstwo i „dywagi”.
Tymczasem to między innymi właśnie dzięki Petersonowi dyskusje o sensie, lęku, śmierci, miłości, losie, powołaniu czy przeznaczeniu – oraz po prostu o tym, w jaki sposób pomyślnie przeżyć życie – wróciły do głównego nurtu.
Ba, stały się gigantyczną atrakcją przyciągającą tłumy zainteresowanych.
Czego najlepszym dowodem to całe poruszenie wokół planowanej na 19 kwietnia debaty.
***
Powtarzam, niezależnie od wszystkich zarzutów, jakie można wobec Petersona mieć, niezależnie od tego, jak bardzo się można z nim nie zgadzać – tej jednej zasługi naprawdę nie sposób mu odmówić.