Wiatr w kleszczach kraba
i
Proa o elastycznym zawieszeniu z Wysp Marshalla – na Jezioraku /zdjęcie: Janusz Ostrowski
Wiedza i niewiedza

Wiatr w kleszczach kraba

Janusz Ostrowski
Czyta się 17 minut

Polinezyjscy żeglarze potrafili na swoich zwinnych łodziach przepłynąć wiele tysięcy kilometrów, nie posługując się żadnymi przyrządami. Ich niezwykła sztuka nawigacji, zapomniana na kilka pokoleń, dziś jest odkrywana na nowo.

Tato, dlaczego nie płyniemy? – mój wówczas nastoletni syn patrzył na wysoko załamujące się grzywacze, które waliły w przybrzeżne mielizny, aż czuliśmy przez stopy, jak piasek drżał, zanim długimi jęzorami ta ogromna energia wyhamowała na plaży. – Przecież nasza łódź da radę przejść nawet taki przybój”. Miał rację. Naszą jednostkę zbudowałem, wzorując się na łodziach proa z Wysp Marshalla, należącego do Mikronezji archipelagu atoli koralowych niewiele wystających nad powierzchnię Pacyfiku. W poprzednich latach swoją pirogą odbyłem wiele wypraw wzdłuż bałtyckiego wybrzeża. W celu dodania dzielności do pirogi przymocowana była smukła przeciwwaga na długim ramieniu, a napędzał nas polinezyjski żagiel typu kleszcze kraba. Rano spychaliśmy łódź z piasku i jeśli gorący wiatr wiał od lądu, sunęliśmy nad przybrzeżnymi płyciznami, ale gdy bryza od otwartego morza podnosiła fale, oddalaliśmy się jak najszybciej na głębię. Wyspiarze z Pacyfiku, którzy przez tysiąclecia zaludnili wszystkie nadające się do tego wyspy na największym z oceanów, wypracowali kształty łodzi niedościg­nione w pokonywaniu wysokich fal. A raczej: we współistnieniu z potęgą żywiołu. Kadłuby i żagle o starannie dobranych, zakrzywionych kształtach łączyli w złożony system oddychający w rytmie morza i dbający o swoją załogę niemal bez ludzkiej ingerencji. Nawet poskrzypywanie wiązań i oplotów śpiewało o tym, jak się współpracuje kawałkom drewna, i dawało znać, czy im nie za ciężko, czy wytrzymają.

Bez mapy, bez plastiku

Gdy patrzymy z orbity ziemskiej na Polskę, widzimy ogromne połacie lądowe Europy z Afryką i Azją uciekającą w prawo za horyzont. Tymczasem po drugiej stronie naszej planety mamy wyłącznie głęboki błękit Pacyfiku i tylko na samym skraju zapowiedź lądów. Wąziutki paseczek wybrzeży Ameryki Północnej, równie nikłe oznaki Azji, Kamczatka, Wyspy Japońskie, Filipiny i Indonezja. Dopiero poniżej równika wzrok napotka coś większego: Papuę-Nową Gwineę w kształcie dinozaura skaczącego nad Australią i daleko w dół, jakby w połowie drogi do Antarktydy, Nową Zelandię – największą z wysp Oceanii. Na środku tego bezkresu możemy narysować ogromny trójkąt, zaczynając nieco po prawej od Hawajów, potem idąc 4,4 tys. kilometrów w dół ku Tahiti – stolicy Polinezji Francuskiej, z powrotem w górę i w lewo 5 tys. kilometrów do Wysp

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Aloha!
i
ilustracja: Natka Bimer
Pogoda ducha

Aloha!

Leslie Turnbull

Starodawna hawajska filozofia, która zmieni twoje życie i uczyni świat lepszym miejscem.

Świat wydaje się ostatnio przygnębiający, prawda? Bliski Wschód się wali, na Zachodzie szaleje ksenofobia. Chciwość, terroryzm, zmiany klimatu, przerażające wirusy, wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych w 2016 roku – wszystko to sprawia, że człowiek chciałby się schować pod kołdrą i nie wychodzić z łóżka. No cóż, mogę tylko powiedzieć: aloha.

Czytaj dalej