„Widziałam niebo trochę niebieskie” „Widziałam niebo trochę niebieskie”
i
zdjęcie: Smog w Pekinie, fot. Flickr, CC BY-NC-SA 2.0
Ziemia

„Widziałam niebo trochę niebieskie”

Nadav Eyal
Czyta się 10 minut

Smartfon, zabawka dla dziecka albo sportowe buty popłyną z Chin na drugą półkulę świata, ale zanieczyszczenie z fabryk, w których są produkowane, zostanie na miejscu. Publikujemy fragment reporterskiej, bestsellerowej książki Rewolta Nadava Eyala.

***

Przerażony siedzę na siodełku motoroweru, jadącego przez centrum Pekinu, i kurczowo obejmuję kierowcę w pasie. Nie chodzi tylko o to, że światła uliczne są tu jedynie zaleceniem, lecz o to, że kierowcy roszczą sobie prawo do samodzielnego podejmowania ostatecznej decyzji. Mój przyjaciel nie ma na głowie kasku i co chwila zerka na wyświetlacz smartfona, trzymając kierownicę jedną ręką, gdy w pełnym pędzie lawiruje między samochodami. 

Na przepastnych arteriach wytyczonych w czasach komunizmu tłoczą się całe armie takich elektrycznych skuterów, których kierowcy zakrywają twarze białymi maseczkami dla ochrony przed gęstym smogiem. Pekin to miasto, które natychmiast wciąga nas w swój wir. Czuje się tu dynamikę wielkiego skoku naprzód, niecichnący gwar rozwoju. Chiny nie są jeszcze supermocarstwem, lecz Pekin jest już gotowy zostać jego stolicą. Taki się narodził. Nie ma w nim rozdętego zgiełku charakterystycznego dla New Delhi, lecz na pewno nie jest to również poważna, a zarazem gorączkowa energia Nowego Jorku. (…) Szczęśliwcy mogą wciąż schronić się przed gwarem wielkiego miasta w niedużych, tradycyjnych społecznościach, jakie przetrwały w centrum miasta. Mają one formę „hutongów”, czyli zespołów niskich zabudowań, najczęściej wokół wspólnego dziedzińca; niekiedy pośrodku zachowała się jeszcze stara studnia. Tego rodzaju sielskie obszary opanowały w dużej mierze butiki i markowe sklepy, lecz tu i ówdzie można jeszcze napotkać kilka osiedli tego typu, zielonych wysepek pośród szarej i brązowej miejskiej zabudowy. W weekendy widuje się tu starszych ludzi przechadzających się w piżamach, pozdrawiających sąsiadów, którzy siedzą przed domami i obserwują przechodniów. Jednak kiedy podniosą wzrok do góry, najczęściej nie zobaczą nad sobą czystego nieba, a brudną mgiełkę.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Codziennie życie mieszkańców Pekinu to nieustająca walka z zanieczyszczeniami powietrza.

– Dzień jest dobry albo zły w zależności od tego, co pokazuje jajko – mówi mój przyjaciel, nieustraszony skuterzysta. Nazywa tak domowy przyrząd mierzący stężenie smogu; absolutnie niezbędne urządzenie w tym mieście. W niektóre dni rodzice zabraniają dzieciom bawić się na dworze ze względu na stopień zanieczyszczenia. Szkoły, do których chodzą dzieci zamożnych rodziców, reklamują się placami zabaw i boiskami pod specjalną ochronną kopułą, która filtruje smog, tak by bawiący się uczniowie mogli normalnie oddychać. Podstawowym sprzętem domowym jest oczyszczacz powietrza, który stara się jak może filtrować pył. Jest wyznacznikiem statusu i dochodów – najnowocześniejsze kosztują setki dolarów. Te wysokiej jakości urządzenia, przypominające przenośne lub zawieszane na ścianie klimatyzatory, mają filtry, które w teorii powinny wystarczyć na pół roku, lecz często trzeba je wymieniać co kilka tygodni, ze względu na wielką ilość sadzy i szarego pyłu, jakie je zatykają.

Do 2017 roku zanieczyszczenie powietrza w Pekinie było katastrofalne. Niebo całymi tygodniami miało kolor szarożółty, a widoczność była tak słaba, że w niektóre dni kierowcom trudno było uniknąć stłuczek. Gazety informowały, że szpitale pękają w szwach, przepełnione malutkimi dziećmi i starszymi ludźmi desperacko potrzebującymi tlenu. „New York Times” w 2013 roku donosił, że zanieczyszczenie powietrza odmieniło całe doświadczenie dzieciństwa. Nagłówek głosił: „Oddychanie to jedno z największych zagrożeń zdrowia dla chińskich dzieci”. W najgorsze dni stężenie zanieczyszczeń przekraczało wartości określane przez Światową Organizację Zdrowia jako stanowiące natychmiastowe zagrożenie dla zdrowia. Od tamtej pory jakość powietrza poprawiła się, ale maseczka pozostaje niekiedy koniecznością; w dni, gdy unosi się smog, po dwudziestominutowym spacerze bez maski czujemy nudności. Większość unoszących się w powietrzu pyłów pochodzi z fabryk i elektrowni węglowych rozmieszczonych we wszystkich rejonach ogromnego miasta, a także w przemysłowych ośrodkach takich jak Harbin i Hebei. Komunistyczna Partia Chin, zawsze wyczulona na opinię publiczną, zmusiła fabryki i elektrownie do przyjęcia szczegółowego planu zmniejszenia emisji, ze skrupulatnie określonymi celami. Jak widać, plan ten okazał się skuteczny. Jednak badania z ostatnich lat wskazują, że władze zwyczajnie przeniosły około połowy produkcji elektryczności z okolic Pekinu. 

Zgodnie z obliczeniami zawartymi w jednej z prac, emisja węgla i pyłów w całych Chinach wręcz zwiększyła się na skutek programu rządowego, którego celem była poprawa jakości powietrza w Pekinie. Rząd zwyczajnie przeniósł zanieczyszczenia na tereny wiejskie, na gorzej rozwinięte peryferia. Tamtejsze zanieczyszczenie powietrza budzi mniejsze zainteresowanie na arenie krajowej i międzynarodowej, mieszkańcy mają mniej przebicia, a ich ciężka sytuacja jest mniej widoczna. W fascynującym chińskim filmie dokumentalnym z 2015 roku Pod kopułą widzimy między innymi sześcioletnią dziewczynkę, mieszkankę górniczej prowincji Shanxi, wówczas jednego z najbardziej zanieczyszczonych rejonów Chin. „Czy kiedykolwiek widziałaś gwiazdy?” – pyta dziennikarka. „Nie” – brzmi odpowiedź. „A błękitne niebo?” „Widziałam niebo, które jest troszkę niebieskie”. „A czy widziałaś kiedyś białe chmury?” – pyta następnie dziennikarka. Dziewczynka wzdycha i zaprzecza. Film ten, dzieło niezależnej chińskiej dziennikarki Chai Jing, został wyświetlony trzysta milionów razy w ciągu niecałego tygodnia, zanim zniknął z chińskich mediów społecznościowych.  (…)

Ośrodki wyzysku

Oto koszt dynamicznie zachodzącej rewolucji przemysłowej. Cenę tę płacą dziś mieszkańcy Pekinu, tak jak w przeszłości płacili ją ludzie w Manchesterze i Londynie, gdzie zresztą ukuto termin „smog”. Jednak dziś, na jeszcze większą skalę niż kiedyś, fabryki działające na terenie całych Chin i zanieczyszczające tamtejsze niebo i wodę wytwarzają masę towarów, z których bardzo wiele trafia nie na chiński rynek, lecz za ocean – szczególnie na Zachód. Często nie podkreśla się tego faktu. Przeniesienie produkcji przemysłowej do wschodniej Azji przeniosło również zanieczyszczenia, obecne kiedyś na północy globu, do krajów rozwijających się.

Smog w Pekinie, fot. Flickr, CC BY-NC-SA 2.0
zdjęcie: Smog w Pekinie, fot. Flickr, CC BY-NC-SA 2.0

Badanie, którego wyniki opublikowało pismo „Nature” w 2017 roku, wykazało, że w jednym tylko 2007 roku siedemset pięćdziesiąt tysięcy ludzi na świecie zmarło w wyniku zanieczyszczenia powietrza związanego z produkcją towarów i usług w ich rodzinnych krajach, a przeznaczonych dla konsumentów za granicą. Bez wątpienia liczba ta od tamtej pory jeszcze wzrosła. (…) Autorzy zauważają, że „jeżeli koszt importowanych produktów jest niższy ze względu na mniej surową kontrolę jakości powietrza w regionach, gdzie produkty te są wytwarzane, oszczędności po stronie konsumentów powstają kosztem utraconego gdzie indziej życia”.

Przystępne ceny smartfonów są efektem niskich wynagrodzeń w Azji, a przecież zanieczyszczenia z fabryk, w których są produkowane, zostają na miejscu i przyczyniają się do śmierci tamtejszych mieszkańców. Zgodnie ze wskaźnikiem jakości życia Uniwersytetu w Chicago, który przekłada poziom zanieczyszczenia powietrza w danym kraju na jego wpływ na przewidywaną długość życia, mieszkańcy Indii z powodu zanieczyszczeń tracą 5,2 roku życia; życie mieszkańców Chin jest krótsze średnio o 2,3 roku.

Idealna globalizacja zachodzi w atmosferze, która nie zna kontroli paszportowej ani przepisów celnych, nie poddaje się żadnym międzynarodowym regulacjom. Pyły swobodnie przemieszczają się nad granicami, podobnie jak gazy cieplarniane. Globalizacja to nie tylko zakładanie ośrodków high-tech, lecz także wspieranie istnienia ośrodków wyzysku. Ośrodki high-tech są prężnymi centrami technologii i innowacyjności, ośrodki wyzysku powstają tam, gdzie luźne miejscowe normy łączą się z brakiem nadzoru ze strony nieudolnych bądź skorumpowanych władz i osłabionych społeczności manipulowanych przez siły zewnętrzne. Amerykańskie i europejskie firmy, kupujące afrykańskie surowce lub produkujące towary w Azji, wykorzystują nie tylko różnicę kosztów pracy i produkcji, co w kapitalizmie jest czymś naturalnym, lecz również przepaść w normach między gospodarkami rozwiniętymi a rozwijającymi się, niezachodnimi. Takie ośrodki mogą bazować na taniej sile roboczej, monopolistycznej kontroli miejscowych rynków konsumenckich, dostępie do surowców, niskich cenach energii lub wszystkim jednocześnie. Tamtejsi pracownicy cierpią z powodu złych warunków pracy, nie są skutecznie reprezentowani przez związki zawodowe lub organizacje pracownicze, muszą mierzyć się z efektami zanieczyszczeń i nie mają większych praw na płaszczyźnie politycznej. To właśnie te cechy sprawiają, że lokalizacje te są tak atrakcyjne dla zagranicznych i miejscowych inwestorów. 

W pułapkę wpadają słabe lub biedne kraje, potrzebujące obcej waluty i miejsc zatrudnienia. Kiedy miejscowe instytucje stają się silniejsze lub władze w reakcji na powszechne naciski decydują się poprawić warunki pracy i wymuszają wprowadzenie przepisów regulujących zatrudnienie, producenci wynoszą się, zostawiając za sobą bezrobocie, ruinę gospodarczą i zdewastowane środowisko naturalne. Pamiętajmy też, że zakłady eksportujące wyroby do krajów globalnej Północy z reguły oferują lokalnym robotnikom lepsze warunki niż inne dostępne opcje zatrudnienia. W miarę jak wyrastają kolejne ośrodki wyzysku, na ich utrzymaniu zależy tym, którzy czerpią z nich korzyści – miejscowym władzom, które ściągają podatki, i prywatnym firmom, które mają dochody. Dlatego tego typu ośrodki często cieszą się poparciem silnego miejscowego lobby. Niektórzy analitycy, w szczególności Immanuel Wallerstein, klasyfikowali dynamikę tych relacji, odwołując się do podziału na ośrodek i peryferia lub tereny wiejskie i miejskie. Ale ten sposób obserwacji może nie być wystarczająco wyczulony na podstawową różnicę między dzisiejszym wyzyskiem a tym z poprzednich epok. Współczesne ośrodki wyzysku są elastyczne i płynne, tak jak elastyczny jest przepływ kapitału, produkcji i siły roboczej. Przenosząc zakłady energetyczne i inne zakłady przemysłowe zatruwające środowisko do politycznie słabych i biednych prowincji, chiński rząd traktuje je jako ośrodki wyzysku. W gruncie rzeczy Chiny traktują swoje odległe rejony dokładnie tak samo, jak świat uprzemysłowiony traktuje Chiny i całe globalne Południe. To zjawisko wciąż się rozszerza. W ostatnich latach Chiny dołączyły do zachodnich gospodarek, przenosząc wiele ze swoich emitujących dwutlenek węgla zakładów przemysłowych do innych krajów w południowej Azji, jak Bangladesz i Wietnam. Azjatycką stolicą o najbardziej zanieczyszczonym powietrzu jest obecnie New Delhi. Ośrodki te są „agentem Smithem” zglobalizowanego świata, bo tak jak postać z filmów Matrix potrafią się replikować.

Kiedy zakłady przemysłowe emitują ołów, który przenika do upraw i organizmów zwierząt hodowlanych, zatruwając ludzi spożywających produkty rolne, gdy wypluwają w powietrze dymy, powodujące astmę lub rozedmę płuc u dzieci, zmuszają społeczeństwa do ponoszenia kosztów. Zatrute plony często muszą być zniszczone, zwierzęta uśmiercone. Zatruta woda musi być oczyszczona. Globalny rynek nie wlicza tych kosztów do cen produktów reklamowanych w sieci Amazon. Koszty związane z opieką zdrowotną, środowiskiem i jakością życia są czymś, co ekonomiści nazywają „zewnętrznymi”, a rynek jest na nie ślepy. 

Planeta i umarli płacą cenę detaliczną.

***

Fragment pochodzi z książki „Rewolta”, Nadava Eyala, tłum. Magdalena Somer, wyd. W.A.B. 2021„

Czytaj również:

Czas rewolty Czas rewolty
i
Nadav Eyal, zdjęcie: Channel10israel (CC BY-SA 4.0)
Marzenia o lepszym świecie

Czas rewolty

Rozmowa z izraelskim dziennikarzem Nadavem Eyalem
Paulina Wilk

Na całym świecie rozbrzmiewają głosy oburzenia i oporu. Czy coś łączy zdesperowanych amerykańskich górników, greckich bankrutów oraz islamskich terrorystów? Izraelski dziennikarz Nadav Eyal widzi w nich uczestników trwającego globalnego powstania. I słucha ich z nadzieją.

Paulina Wilk: Czuję się jak wielu bohaterów z Pana książki – świat się rozpada, a ja nie wiem, czego się trzymać. Kiedy się zaczął ten kryzys zwątpienia?

Czytaj dalej