„Słowa dzielą, obrazy łączą” – mawiał Otto Neurath. Dlatego ten tekst prawdopodobnie nie powinien być tekstem. Zresztą czy literami da się w ogóle opowiedzieć o opus magnum austriackich wizjonerów?
„Jak długo żyją zwierzęta” – to napis w lewym górnym rogu. Pod nim zaczyna się linia ciągnąca się od prawej do lewej. Później zakręca, wraca i tak kilka razy. To linia czasu. Biegnie od zera, by na pierwszym zakręcie osiągnąć 10 lat (na drugim – 20, na trzecim – 30 itd.). Widać na niej kontury zwierząt, każdy jest podpisany. Dodatkowo różnią je kolory. Czerwone to ssaki, czarne – ptaki, niebieskie – pozostałe kręgowce, żółte – bezkręgowce. W sumie na infografice znajduje się 40 zwierząt, zaczynając od najkrócej żyjących owadów, na dożywającym 150 lat żółwiu olbrzymim kończąc.
Powyższy opis pod wieloma względami jest niedoskonały. Musiałby być zdecydowanie dłuższy, by przekazać wszystkie informacje zawarte na infografice. Nie ma ani słowa o tym, po ilu latach umiera hipopotam, że łabędź żyje dwa razy dłużej niż kanarek, a najbardziej długowiecznym z wymienionych ptaków jest gęś. Ta pisanina nie jest też ani wyjątkowo czytelna, ani przystępna. Nie wspominając już nawet o tym, że mogą ją zrozumieć wyłącznie osoby posługujące się językiem polskim, co znacząco ogranicza liczbę odbiorców. To, jak wygląda słoń, wiedzą wszyscy albo prawie wszyscy. Polskie słowo s ł o ń dla zdecydowanej większości ludzkości nie oznacza zupełnie nic.
Metodę przekazywania informacji, dzięki której nie jesteśmy uzależnieni wyłącznie od liter, słów i zdań, wymyślili w latach 20. poprzedniego stulecia Otto i Marie Neurathowie. Dwoje naukowców porwało się na stworzenie uniwersalnego języka wizualnego, który byłby zrozumiany pod każdą szerokością geograficzną, niezależnie od wieku, płci, rasy, religii i wykształcenia. „Mam nadzieję, że przyczynimy się do powstania cywilizacji, w której wszyscy będą mogli uczestniczyć we wspólnej kulturze, a przepaść między wykształconymi i niewykształconymi zostanie zasypana. Nie doczekamy się demokratyzacji życia kulturalnego, jeśli nie stworzymy nowych sposobów przekazywania informacji” – tłumaczył Otto Neurath.
Swoje dzieło nazwali ISOTYPE. Była to – jak głosi jedna z definicji – „metoda gromadzenia, przedstawiania i rozpowszechniania informacji statystycznych za pomocą środków obrazkowych”. Brzmi skomplikowanie, a chodzi o to, by za pomocą rysunków, wykresów i skojarzeń w prosty oraz atrakcyjny sposób opowiedzieć o świecie. Stworzenie języka nie było bowiem celem samym w sobie. Neurathowie mieli zdecydowanie większe ambicje, napędzała ich chęć upowszechniania wiedzy. Skoro już 100 lat temu zdawali sobie sprawę z tego, że edukacja musi rywalizować z rozrywką, można uważać ich za wizjonerów.
Język na miarę Czerwonego Wiednia
Po pierwszej wojnie światowej i upadku monarchii austro-węgierskiej kraj ze stolicą w Wiedniu musiał wymyślić się na nowo. W bardzo trudnych warunkach. 52-milionowe imperium, które przed wojną mieściło w swoich granicach i Lwów, i Sarajewo, zamieniło się w niewielką plamę na mapie, zamieszkiwaną przez 6,4 mln ludzi. Surowce, żywność i energię trzeba było sprowadzać z zagranicy. Wokół szalały epidemia hiszpanki, powojenny kryzys oraz hiperinflacja, która była naprawdę „hiper” (w 1922 r. osiągnęła 1426%).
Wiedeń też się zmniejszył (z 2,1 mln mieszkańców zostało 1,8 mln), ale wciąż zmagał się z olbrzymimi problemami mieszkaniowymi. Już przed wojną nie był w stanie pomieścić pracujących w nim robotników, na wolnym rynku wynajem był bardzo drogi. Na przedmieściach powstawały dzikie osiedla złożone z kruchych konstrukcji, pozbawionych właściwie wszystkiego poza dachem. Mieszkańców tych nieocieplonych, nieskanalizowanych obiektów dziesiątkowała gruźlica.
Nowe życie tchnęła w stolicę Socjaldemokratyczna Partia Austrii, która w 1919 r. wygrała lokalne wybory (i utrzymała władzę aż do upadku pierwszej republiki w 1934 r., choć w kraju w tym czasie najczęściej rządzili chadecy). Ten triumf – odniesiony podczas w pełni demokratycznych wyborów, gdyż kobiety w Austrii uzyskały prawo do głosowania tuż po wojnie – dał początek czemuś, co historycy nazywają dziś Czerwonym Wiedniem. Socjaliści opodatkowali najbogatszych (wprowadzili m.in. daninę od służby oraz innych luksusów) i zainaugurowali gigantyczny program mieszkaniowy, dzięki któremu powstało ponad 60 tys. mieszkań komunalnych. Małych (metraż zazwyczaj nie przekraczał 48 m²), ale dobrze wykończonych, skanalizowanych, widnych oraz będących w zasięgu przeciętnego obywatela. Przed wojną wynajem kosztował robotnika 20% pensji, w 1925 r. – 4%. W trakcie programu zbudowano m.in. ciągnący się ponad kilometr Karl-Marx-Hof (istnieje do dziś) składający się z 1382 mieszkań, a także centrum dla młodzieży, biblioteki, ponad 20 sklepów, poczty itd.
Władze zreformowały również system edukacji, postawiły żłobki, przedszkola i szkoły, wprowadziły powszechną ochronę zdrowia. „Żadne wiedeńskie dziecko nie powinno spać w gazetach” – głosiło hasło kampanii społecznej, podczas której władze miasta rozdawały pieluchy, ubrania, kombinezony, śpioszki itp. Wcześniej ci, których nie stać było na ubrania, faktycznie opatulali dzieci w stare gazety.
W tym samym czasie w wiedeńskich kawiarniach buzowały pomysły, w dyskusjach rodziły się idee, które miały odpowiedzieć na potrzeby i wyzwania nowego, powojennego świata. „Niemiecki nacjonalizm dominował w kręgach uniwersyteckich, ale jednocześnie nie brakowało intelektualistów, którzy się od niego dystansowali. Najpierw wspierali idee liberalizmu, a potem także, w różnych proporcjach: socjalizmu, utylitaryzmu, pragmatyzmu i empiryzmu” – opowiadał Neurath. On po wojnie – a był zaledwie po czterdziestce – miał życiorys tak gęsty, że mógłby nim obdzielić kilka osób. Syn cenionego naukowca Wilhelma Neuratha wychowywał się w domu z biblioteką liczącą ponad 13 tys. książek. Studiował matematykę, ekonomię, filozofię i historię, doktorat napisał z politologii (w Berlinie), habilitował się z ekonomii politycznej (w Heidelbergu). W czasie wojny pracował w Muzeum Ekonomii Wojny w Lipsku, po wybuchu rewolucji listopadowej został szefem Centralnego Urzędu Planowania w – jak się okazało efemerycznej – Bawarskiej Republice Rad. Gdy ten komunistyczny eksperyment został krwawo przerwany przez władze, Neurath na kilka miesięcy wylądował w więzieniu.
Z głową pełną dzieł Marksa miał jednak gdzie wracać. Doskonale odnajdował się w klimacie austriackiej stolicy. Zajął miejsce na lewym skrzydle Koła Wiedeńskiego, gdzie pod okiem Moritza Schlicka kwitł pozytywizm logiczny, i zaczął pracę w Muzeum Mieszkalnictwa i Planowania Miejskiego. Już tam eksperymentował z diagramami, symbolami oraz grafikami, a wszystko w czasie, gdy statystyki najczęściej prezentowano za pomocą siermiężnych wykresów, linii i słupków. Za inspirację służyły mu hieroglify i malunki naskalne (fascynował się nimi od lat), jak również dziecięce rysunki. Dzieło życia Neurath stworzył jednak dopiero w Muzeum Społeczno-Ekonomicznym, które – m.in. przy pomocy władz miasta – założył w połowie lat 20.
To tylko z nazwy było muzeum. Dziś zobaczylibyśmy w nim bardziej połączenie centrum naukowego i think tanku. To miejsce żyło – przez siedem lat (1926–1933) Neurath zorganizował 36 wystaw, które skupiały się nie na eksponowaniu i opisywaniu obiektów, tylko na edukacji. Za pomocą dokumentów, map, planów urbanistycznych, modeli i slajdów prezentował dane, statystyki, fakty; starał się jak najbardziej przystępnie opowiedzieć o otaczającej rzeczywistości, przedstawić zmiany zachodzące w mieście. „Celem naszego muzeum jest tchnięcie życia w statystyki, dzięki czemu stałyby się one atrakcyjne wizualnie i łatwe do zapamiętania. Przeciętny obywatel powinien móc otrzymać nieskończenie wiele informacji na temat, który go interesuje. Na takiej samej zasadzie, na której ma dostęp do wiedzy geograficznej zawartej w mapach i atlasach” – uważał Austriak. Miało być prosto, ale nie prostacko. Przystępnie, ale nie infantylnie. Chodziło o to, by trafić też do niewykształconych. Neurath wierzył, że emancypujący się proletariat potrzebuje jak najwięcej wiedzy, by móc się nadal rozwijać, że tylko powszechna edukacja gwarantuje dalszy postęp. To w tamtym czasie powstał bon mot, który później stał się mottem pracy Neuratha: „Słowa dzielą, obrazy łączą”.
Metoda obrazkowa na uchodźstwie
„Kiedy pierwszy raz zobaczyłam wystawę przygotowaną przez Ottona, odebrało mi mowę. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. On chyba zauważył, pod jakim jestem wrażeniem, bo podszedł i zapytał, czy gdyby założył muzeum z takimi rzeczami, to chciałabym dołączyć do zespołu i je projektować” – wspominała Marie Neurath studencką wycieczkę do Wiednia z 1924 r. Miała wówczas 26 lat, nazywała się Reidemeister (trzecią żoną Ottona została dopiero w 1941 r.) i studiowała w Brunszwiku.
Otto Neurath nie mógł wówczas nawet podejrzewać, ile będzie zawdzięczał tej matematyczce i fizyczce, obdarzonej ogromnym talentem graficznym oraz cechami przywódczymi.
W szczytowym momencie nad stworzeniem języka obrazkowego pracowało w muzeum około 25 osób. Wszystko zaczynało się od zbierających dane specjalistów od statystyki, historii, inżynierii, kartografii, ekonomii itd., których dziś nazwalibyśmy researcherami. Następnie informacje trafiały do „transformatorów”, którzy je analizowali, a później decydowali, co jest w nich najważniejsze, co chcieliby dzięki nim pokazać. Potem proponowali, w jaki sposób liczby, fakty, statystyki powinny być oddane w języku graficznym, by zostały jak najlepiej zrozumiane. Dziś te aktywności mieszczą się w obowiązkach grafików, pardon, graphic designerów.
Po nich przychodziła kolej na artystów. To oni decydowali np. o tym, jak ostatecznie będzie wyglądał piktogram przedstawiający człowieka, jak poukładać wszystkie elementy w jednej przestrzeni. Na samym końcu do pracy siadali „asystenci techniczni” odpowiedzialni za zdjęcia, kolorowanie rysunków itp.
Marie zarządzała całym procesem i była „transformatorką”. Według wszelkich świadectw – wybitną, obdarzoną olbrzymią wyobraźnią, ponieważ potrafiła przekładać słowa na obrazy. „Często oprowadzałam po muzeum szkolne wycieczki. Lubiłam to, zadawałam pytania, a dzieci znajdowały odpowiedzi na naszych wykresach. Podczas tych rozmów mogłam zauważyć, że to, co stworzyliśmy, jest nieczytelne, trudne do zrozumienia. Dzięki temu my, twórcy, wciąż mogliśmy się uczyć. Muzeum było poligonem doświadczalnym dla naszej pracy” – wspominała Marie.
Wśród grafików najbardziej liczył się natomiast niemiecki artysta Gerd Arntz. Można powiedzieć, że był trzecim elementem triumwiratu, który stał za powstaniem ISOTYPE, choć początki znajomości z Neurathami łatwe nie były. Kiedy Otto proponował mu pracę, spytał: „Za ile można cię kupić?”.
Arntz też miał serce po lewej stronie, właściwie całe życie wskazywał swoimi pracami na nierówności społeczne. W muzeum Neuratha stworzył ponad 4 tys. znaków i piktogramów, które mogły samodzielnie przedstawiać informacje, być elementami większych całości oraz które można było łączyć ze sobą.
Pierwszym efektem pracy tego zespołu była metoda wiedeńska statystyki obrazkowej, użyta przy tworzeniu atlasu Society and Economy (Społeczeństwo i Ekonomia), przedstawiającego na stu planszach różne informacje – od tego, jak zmieniała się ludność francuskiego imperium kolonialnego, przez skład Ligi Narodów, po diagram pokazujący wzrost produkcji ziemniaków. Wydana w 1930 r. książka odniosła międzynarodowy sukces i zapewniła twórcom zaproszenie do Moskwy. Sowietom musiało się spodobać również to, że Neurath używał swoich metod do prezentowania polityki władz Wiednia, udowadniania wyższości pomysłów socjalistów nad propozycjami chadeków. Moskwa zleciła Austriakowi budowę odpowiednika jego muzeum w Kraju Rad. IZOSTAT (Instytut Zwizualizowanej Statystyki Rozwoju i Gospodarki Radzieckiej) – bo tak nazywała się instytucja, za którą odpowiadali Neurathowie i Arntz – okazał się jednak porażką i został zamknięty w 1940 r. Sowietom w ogóle nie zależało bowiem na edukacji, szukali kolejnego narzędzia służącego propagandzie i opiewaniu realizacji planów pięcioletnich.
Austriacka wojna domowa zastała Neuratha jeszcze w Moskwie. Nie wrócił do Wiednia, schronił się w Hadze, by w maju 1940 r., po zbombardowaniu Rotterdamu, przedostać się na Wyspy Brytyjskie. W Holandii nazywanie języka metodą wiedeńską nie miało już żadnego sensu. Pewnego popołudnia Marie wymyśliła, by język nazwać ISOTYPE, czyli International System of Typographic Picture Education (Międzynarodowy System Typograficznej Edukacji Obrazkowej).
Jak zdebabelizować świat
„Chęć znalezienia języka uniwersalnego nie jest nowa. Tyle że dziś jest obecna bardziej niż kiedykolwiek z powodu częstotliwości międzynarodowych kontaktów naukowych oraz biznesowych. Debabelizacja jest jednak trudnym i skomplikowanym zadaniem” – pisał Neurath.
To też świadectwo epoki. Na przełomie XIX i XX w. powstały m.in. volapük, esperanto (i jego odmiany), latina sine flexione (łacina bez fleksji), a także Basic English. Za ten ostatni odpowiadał Brytyjczyk Charles Kay Ogden, wierzący, że do porozumiewania się wystarczy 850 wyrazów zamkniętych w ramach nieskomplikowanej gramatyki. Plan był taki, by języka można było bez trudu i szybko się nauczyć. Ogden miał nadzieję, że dzięki niemu ludziom będzie łatwo się porozumieć, co ograniczy liczbę konfliktów.
Neurath użył Basic English, pisząc w 1936 r. International Picture Language. The First Rules of Isotype – dzieło przedstawiało reguły rządzące jego wynalazkiem. Fundamentalną zasadą było to, że większa liczba czegoś nie powinna być pokazywana za pomocą powiększonego rysunku, ale większą liczbą rysunków w takim samym rozmiarze. Neurath wyjaśniał, że jeśli chcemy np. zaprezentować statystykę pokazującą liczbę Niemców, którzy rocznie wchodzą w związek małżeński, nie stawiamy wielkiego piktogramu pary na ślubnym kobiercu (gdy takich przypadków jest dużo) obok takiego samego, tylko mniejszego (gdy małżeństw jest mniej). Bardziej czytelne jest narysowanie pięciu znaków obok siebie, a poniżej – trzech znaków. I legenda, na której widać, ilu małżeństwom równa się jeden piktogram.
Neurath sugerował też, by w ISOTYPE używać siedmiu kolorów: białego, zielonego, niebieskiego, żółtego, czerwonego, brązowego i czarnego. Należało tak nimi zarządzać, by żaden obserwator nie miał wątpliwości, który jest który. Kilka uwag Neuratha można nazwać „gramatyką” nowego języka (m.in. diagramy czyta się od lewej do prawej, nie korzysta się z perspektywy, im mniej skomplikowany rysunek, tym lepiej). Autor wyjaśnił również, dlaczego język został stworzony i jak można go wykorzystać. „Z naszego doświadczenia wynika, że – zwłaszcza na pierwszym etapie edukacji – obrazy dają lepszy efekt niż słowa”.
Żeby było jasne: ISOTYPE nie stał się konkurencją dla normalnych języków. Z oczywistych przyczyn nie da się za jego pomocą ogarnąć całej rzeczywistości. Ale też Neurathowie od samego początku wskazywali, że tworzą tylko (i aż) język pomocniczy. „Nie mówimy: to, co możesz powiedzieć słowami, my możemy powiedzieć obrazami. Mówimy: nie mów słowami tego, co możesz powiedzieć obrazami” – tłumaczyła Marie. A Otto już w pierwszej publikacji wyliczał ograniczenia nowego narzędzia: doskonale zdawał sobie sprawę, że za pomocą ISOTYPE nie da się wymieniać poglądów i okazywać uczuć, że języki naturalne są jednak zdecydowanie bogatsze.
Od słonia do emotikonów
„ISOTYPE i piktogramy dr. Neuratha dały statystykom życie: małe rzędy ludzi, maszyn i dzieci ilustrowały – odpowiednio – trendy populacyjne, produkcję automobili i śmiertelność niemowląt. […] »Wizualna gramatyka« zawierała około 2 tys. symboli, dzięki którym można było opowiadać historię obrazkami. Jego wynalazek zaczął być wykorzystywany przez socjologów i ekonomistów, by uczynić statystyki ciekawymi dla przeciętnego czytelnika” – pisał „New York Times” w 1945 r., po śmierci Neuratha. Austriak zmarł nagle, prawdopodobnie z powodu wylewu.
Historia długo lepiej obchodziła się z nim niż z nią. Ale ostatnio sprawiedliwość oddawana jest także Marie. W 2019 r. to jej imię widniało na plakatach informujących o wystawie w londyńskim House of Illustration, to na niej skupiali się dziennikarze relacjonujący ekspozycję.
Jej wkład w powstanie języka to jedno. Ale Marie włożyła również mnóstwo sił w to, by dzieło życia jej i męża nie zostało zapomniane.
W latach 50. za pomocą ISOTYPE stworzyła kampanię edukacyjną dla kolonialnej Nigerii, podobne zamówienie realizowała dla Ghany i Sierra Leone. W Londynie zajęła się tworzeniem książek dla dzieci, w większości edukacyjnych. Napisała w sumie ponad 80 pozycji o wikingach, wynalazkach, dinozaurach itd. W Wielkiej Brytanii żyje całe pokolenie ludzi, którzy poznawali świat dzięki wyobraźni Marie. „Ona po prostu lubiła tłumaczyć ludziom różne rzeczy. Wyprzedzała swój czas. Wierzyła we współpracę i wymianę myśli” – mówiła prof. Sue Walker z University of Reading, która współorganizowała wystawę prac Marie.
Dzieło Neurathów dobrze zniosło próbę czasu. Ślady ISOTYPE widzimy w piktogramach przedstawiających dyscypliny sportowe na igrzyskach olimpijskich, znakach drogowych, tabliczkach informacyjnych w centrach handlowych. Kilka lat temu „The Guardian” pisał, że bez Neurathów współczesny dizajn mógłby wyglądać inaczej, nazwał ich „komunikacyjnymi pionierami, których język wizualny wyprzedzał emoji”. Trafnie, bo wyobraźnia Neurathów naprawdę sięgała tak daleko.
Otto często kończył listy rysunkiem słonia. Z jednej strony było to odniesienie do jego fizyczności (był człowiekiem masywnym, żeby nie powiedzieć: zwalistym), z drugiej – miało oddawać jego aktualny stan ducha. Na jednym rysunku słoń ma podniesioną trąbę, w której trzyma kwiaty, na innym lecą mu łzy. To, co dziś wyrażamy za pomocą uśmiechniętej lub smutnej buźki, Neurath niemal 100 lat temu wyrażał za pomocą słonia. Cóż, był w końcu wizjonerem!