Wielka, sprytna, rezolutna Gaja Wielka, sprytna, rezolutna Gaja
i
zdjęcie: USGS/Unsplash
Kosmos

Wielka, sprytna, rezolutna Gaja

Tomasz Sitarz
Czyta się 7 minut

Nasz biolog reporter Tomasz Sitarz znów przełączył telewizor na sobie jedynie dostępny kanał i tym razem obejrzał talk-show, w którym gościła postać zupełnie niezwykła – Gaja. Nie wierzycie? Przeczytajcie!

Prowadzący: Szanowni Państwo! Zapraszamy na kolejne Spotkanie z nieznanym – program, w którym staramy się przyjąć nieantropocentryczną perspektywę! Nasze motto brzmi: „Nie szukaj odpowiedzi, ale swego miejsca w tajemnicy”. Tym razem udało nam się zaprosić do studia największą gwiazdę, a raczej… planetę. Przed Państwem superorganizm nad super‑organizmy, Bogini Życia, biochemiczny cud… Gaja!

Gaja: Bardzo dziękuję za zaproszenie!

Proszę opowiedzieć o swoim największym osiągnięciu.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Na pierwszy rzut oka może się ono wydawać mało spektakularne, bo efekt blednie, jeśli weźmiemy pod uwagę niepojętą dla Państwa skalę czasową, ale proszę mi wierzyć – to nie błahostka. Otóż Słońce, podobnie jak inne gwiazdy tego rodzaju, jest coraz gorętsze. W związku z tym na Ziemię trafia coraz więcej energii, a jednak w ciągu ostatnich 3 mld lat powierzchnia mojego ciała oziębiła się. Gdybym nie wpad­ła na pewien genialny pomysł, już dawno bym się ugotowała. Zauważyłam, że tym, co najlepiej odbija promienie słoneczne, jest biel chmur. Zwiększają one albedo planety, czyli parametr określający zdolność odbijania światła.

Rozwiązała Pani problem za pomocą chmur. Ale w jaki sposób generuje Pani chmury?

I tu właśnie objawia się mój geniusz. Gdy ilość energii trafiająca na powierzchnię moich oceanów rośnie, wzrasta tempo fotosyntezy przeprowadzanej przez fitoplankton. Poza tym biochemia ma to do siebie, że przyśpiesza wraz z temperaturą. Zatem im mocniej Słońce świeci, tym szybciej namnażają się glony. Pewna ich klasa, tzw. kokolitofory, syntetyzuje związek, który po różnych reakcjach w wodzie i powietrzu – już jako tlenek siarki – pomaga tworzyć się w atmosferze zarodkom chmur.

A im więcej chmur, tym mniej świat­ła dociera na powierzchnię planety! Genialne!

Dziękuję bardzo. Podobnie uważał Jim.

Kto?

James Lovelock. Wraz z innymi naukowcami opracował on hipotezę CLAW, którą podsumować można jako sprzężenie zwrotne ujemne między oceanicznymi ekosystemami a klimatem planety. Ale proszę posłuchać dalszego ciągu. To dopiero mi się udało! Cały ten system ma też drugie oblicze. Jeśli planeta będzie się stale nagrzewać – a tak się sprawy aktualnie mają – to wystąpi zjawisko zwane stratyfikacją wód oceanu. Gdy granice między warstwami wody stają się bardziej wyraźne, przepływ substancji między nimi jest utrudniony. Fitoplankton polega w dużej mierze na substancjach odżywczych dostarczanych z głębi oceanu. Jeśli łańcuch dostaw zostanie zaburzony, glony nie będą mogły się namnażać…

…a co za tym idzie, nie będą uwalniały do atmosfery związków siarki?

Tak jest. Stąd już prosta droga do mniejszej ilości chmur i obniżenia albedo planety. Jej powierzchnia będzie się nagrzewała ze zdwojoną siłą, a my zaobserwujemy sprzężenie zwrotne dodatnie. Przed tym już nie uciekniesz.

I jest Pani z tego dumna? Dlaczego?

Nie uważa pan tego systemu za sprytny i elegancki?

Cóż, może coś w tym jest, ale dostrzega Pani zapewne, że takie nagrzewanie się planety nie skończy się dobrze dla Homo sapiens?

Ani dla wielu innych żyjątek. Ja jestem jednak ponad interesami pojedynczych gatunków. I wytrzymam. Temperatura to dla życia sprawa kluczowa, musi być regulowana. Lovelock dostrzegł to i wywnios­kował, że Życie samo w sobie jest czynnikiem regulującym warunki środowiska, tak by mogło trwać.

Brzmi trochę naiwnie. W jaki sposób Życie może coś regulować? To przecież miliony gatunków, które bez wątpienia nie mówią tym samym językiem, a już na pewno brakuje im struktur społecznych do zaplanowania i przeprowadzenia zabiegów geoinżynieryjnych.

Oczywiście, nie chodzi o rozmowy w ludzkim tego słowa znaczeniu. Ale przecież drzewa mówią do siebie przy użyciu lotnych cząstek sygnałowych czy połączeń grzybni. Sahara rozmawia z Puszczą Amazońską, karmiąc jej bujną wegetację mineralnym pyłem. Glony rozmawiają z atmo­sferą, wykorzystując związki siarki. 95% serotoniny wytwarzają bakterie w kiszce. Rzeczywistość huczy od rozmów! Niektóre teorie z dziedziny fizyki kwantowej wskazują nawet, że żadna cząstka nie istnieje tak po prostu, lecz w relacji z innymi cząstkami. Tak samo ja istnieję dopiero w relacji wszystkich ekosystemów, a traktowanie mnie jako pojedynczego organizmu jest zupełną pomyłką. Sam pan przecież powiedział, że w tym programie próbujecie odrzucić antropocentryczną perspektywę. Niech pan spróbuje wyobrazić sobie tę kakofonię. Miliony różnych substancji rozpuszczonych w wodzie i powietrzu, a cała materia, w której się to dzieje, także ma związek ze „słowami” wymienianymi między sobą przez różne byty. Kto ma receptor, ten receptoruje. Kto ma właściwość, ten odbiera właściwości innych. Kto ma uszy, ten słucha.

Proszę opowiedzieć więcej o rozwiązaniach, które Pani zastosowała.

Może to państwa zadziwić, ale tlen, którym oddychacie, jest w rzeczywistości trucizną, która zniszczyła niezliczone istnienia! U zarania życia w mojej atmosferze nie występował wcale. Zrobiło się o nim głośno wraz z pojawieniem się fotosyntetyzujących sinic. Dla większości żyjących 2,7 mld lat temu bakterii generowany przez sinice odpad w formie tlenu był śmiertelny nawet w małych dawkach. Jego obecność stała się potężnym czynnikiem selekcyjnym, który przetestował zdolność Życia do innowacji. Dzięki cudowi endosymbiozy Życie opracowało sposób na przetrwanie. Za sprawą współpracy oddzielnych organizmów o wszechstronnych talentach powstały organizmy, dla których coś, co kiedyś było zanieczyszczeniem, stało się paliwem, a dziś jest dla państwa tym, czym dla ryby woda.

Będzie Pani łaskawa wyjaśnić, czym jest endosymbioza?

Nie chcę odbiegać zbyt daleko od tematu. Zainteresowanym polecam zagłębić się w prace Lynn Margulis, drogiej przyjaciółki Lovelocka. W dużym skrócie: jeden byt połknął inny byt, ale zamiast strawić go i wydalić resztki, połączył z nim siły tak, aby móc przetrwać w warunkach tlenowych. Według powszechnie już zaakceptowanej teorii krok ten umożliwił powstanie bardziej skomplikowanych form życia, które dały początek grzybom, roślinom i zwierzętom. Trzeba więc zrozumieć, że to, co dla jednego stanowi odpad, dla drugiego może być pożywieniem i chociaż przez pewien czas odpady mogą przytłaczać świat ożywiony, to zawsze znajdę sposób na włączenie go znowu w obieg materii.

Podziwiam Panią. Uosabia Pani geniusz Natury. Na Pani dzieje się cud Życia. Nie wiem, czy czytuje Pani gazety, ale zapewne nie umknęła Pani trwająca katastrofa klimatyczna.

Wielka mi katastrofa. Widywałam większe. Chętnie jednak podzielę się moją ekspertyzą, spójną zresztą z poglądami Jima, który przede wszystkim gorąco zachęcał do wycofania się z użytkowania paliw kopalnych.

A co z geoinżynierią? Czy powinniśmy próbować wpływać na klimat tak, by złagodzić efekty naszych wcześniejszych działań?

Cóż, z mojej strony to zupełnie obojętne. Jak już mówiłam, ja sobie poradzę. Jednak Jim, który był przecież człowiekiem, rozumiał ludzkie interesy. Proponował np. konstrukcję pomp, których zadaniem byłoby wynoszenie wody z głębi oceanu bliżej powierzchni. Rozumował, że w ten sposób można użyźnić glony i popchnąć środowisko w kierunku generowania większej ilości chmur, czego mechanizm już wcześ­niej wytłumaczyłam. Jego pomysł spotkał się oczywiście z krytyką, ponieważ skutki takich działań trudno przewidzieć, a przed ich zastosowaniem trzeba przeprowadzić wieloletnie doświadczenia. Według Jima ludzkość powinna zająć się jak najszybciej takimi badaniami.

To bardzo ciekawe postulaty. Zwłaszcza że skutki katastrofy klimatycznej już go nie dotkną.

Myślę, że Jim zawsze rozpatrywał świat w kategoriach minimalizacji cierpienia. Również z tego powodu był mi tak drogi. I chociaż powrócił do domu, do cyklu krążenia materii, a ja nie żałuję zwykle pojedynczych bytów, to wiadomość o jego śmierci dotknęła mnie do głębi.

Czy ktoś taki jak Pani odczuwa więc samotność?

Zastanawiające. Jestem planetarną interakcją wszystkich ekosystemów, które wchodzą w skład biosfery. Na brak rozmów nie mogę narzekać. Rzecz w tym, że odbywają się wewnątrz mnie. Nie znam nikogo takiego jak ja, innych światów bogatych w życie wciąż ni widu, ni słychu. Mimo to czuję, że cały wszechświat ze mną rozmawia. Księżyc tańczy ze mną pływami oceanów. Słońce ogrzewa mnie i karmi. Jowisz – chroni przed uderzeniami meteorytów, a gwiazdy inspirują mitologie, które ukształtowały oblicze antropocenu. Wszystko oddziałuje ze sobą grawitacyjnie. Jednak wszechświat jest tak wielki, tak zimny… Boję się tego ogromu i tej pustki. Tutaj, na zielonej planecie zawieszonej w promieniach Słońca jest naprawdę przyjemnie. To dom wszystkich, których znasz. Czy naprawdę warto to tracić przez zachłanność ułamka ludzkości?

To na koniec proszę opowiedzieć o sobie coś zabawnego.

Wie pan, że z początku miałam się nazywać „cybernetyczny system z wbudowaną tendencją do homeostazy, przejawiający się w anomaliach ziemskiej atmosfery”? William Golding, ten od Władcy much, podpowiedział Jimowi moje imię. Nawiązuje ono oczywiście do greckiej Matki Ziemi. Troszkę mi się przez to oberwało, gdyż łatwo było przeskoczyć do postrzegania mnie – mylnie – jako jakiegoś rozumnego bytu. Tymczasem teoria Gai to nauka, nie bajka.

Czytaj również:

Myśli maślaka Myśli maślaka
i
ilustracja: Natka Bimer
Wiedza i niewiedza

Myśli maślaka

Tomasz Sitarz

Uwaga, uwaga! Tylko u nas! Nasz niezastąpiony biolog-reporter Tomasz Sitarz rozmawia z maślakiem sitarzem. Skromny grzyb okazuje się nie lada mędrcem i daje gatunkowi Homo sapiens kilka bezcennych rad.

Latem wybrałem się ze znajomymi na biwak. Dzień po przyjeździe obudziłem się wcześnie, by przespacerować się po okolicy i nazbierać kurek do śniadania. Ambaras w tym, że okulary zostawiłem w namiocie, a bez nich mam problem z odróżnianiem gatunków. Byłem jednak zdeterminowany i po omacku nazbierałem garść kapeluszników, po czym wróciłem do obozu.

Czytaj dalej