Znowu to samo. Niby wiem, że filtry, odpowiednie światło, majstrowanie z nasyceniem i inne sztuczki uatrakcyjnią absolutnie wszystko, ale ciągle daję się nabrać. Znów prawie się zakochałem. Kolejna Insta-fascynacja. W dodatku z Mediolanu, do którego mam sentyment.
Preferuję inny typ architektury. Lubię, gdy widać elewację, a te wieże są w całości pokryte zielenią. Trudno wychwycić proporcje, dostrzec rytmy. Ale muszę przyznać, że wizualizacje pokrytych bujną roślinnością ogromnych tarasów na tle zachodzącego słońca zaparły mi dech w piersiach. Nazwa też piękna: Bosco Verticale – Wertykalny Las.
Stefano Boeri, jego projektant, to człowiek orkiestra. Stały bywalec mediolańskich salonów i specjalista wielu dziedzin: uznany architekt, redaktor (kierował branżowymi pismami „Domus” i „Abitare”), nauczyciel akademicki i ceniony publicysta. Przez pewien czas zajmował się nawet polityką.
Pamiętam jeden z jego wykładów z 2010 r. Siedzimy na dziedzińcu szkoły, jest upalny wiosenny wieczór – Boeri, zaproszony przez organizację studencką, pokazuje nam najnowsze projekty. Jest otwarty, uśmiechnięty, dowcipny. Snuje swoją opowieść ze swadą, emanuje charyzmą. Możemy zadawać mu pytania w trakcie wykładu. Popija piwo, my też. Co chwilę wybuchamy śmiechem, jesteśmy zahipnotyzowani, wpatrujemy się w niego jak w obrazek. Co za gość! Wierzymy we wszystko, o czym mówi.
Wierzę mu też, gdy czytam książkę o zielonych wieżowcach. Opowiada pięknie. Zaczyna od tego, jak wpadł na pomysł Wertykalnego Lasu. W 2007 r. pojechał do Dubaju, jeszcze jako redaktor „Domusa”, by zapoznać się z projektami nowych drapaczy chmur, które budowano tam wówczas dziesiątkami. Wszystkie pokrywano szkłem, ceramiką lub stalą. Ich lśniąca powierzchnia idealnie odbijała promienie słoneczne, powodując znaczny wzrost temperatury wokół nich, szczególnie w okolicach chodnika. W klimacie pustynnym to ostatnia rzecz, jakiej pragną przechodnie. W tym samym czasie w „Harvard Design Magazine” pojawiła się informacja, że 94% drapaczy chmur wybudowanych po 2000 r. okryto szkłem. Na Boerim, który wykładał wtedy na Harvardzie i miał możliwość zapoznania się z badaniem, te liczby i własne doświadczenie z Dubaju robią ogromne wrażenie. Po powrocie do Mediolanu dostaje zlecenie zaprojektowania dwóch wysokościowców w dzielnicy Isola, w pobliżu nowo budowanego centrum finansowego.
Wpada na pomysł, który wydaje się genialny: budynki okryte zielenią. Chce, by na tarasach mieszkań rosły drzewa, krzewy i pnącza. Boeri uzbraja się w żelazne argumenty, by przekonać klienta. Nie tylko liczby, ale też modne, zgrabne pojęcia. Wieże będą więc „biologiczne”, „zrównoważone”, „zielone”. Liście okalające cały budynek będą filtrować światło słoneczne. Dzięki temu i mikroklimatowi, który wytworzą rośliny porastające tarasy, różnica między wnętrzem a zewnętrzem budynku wyniesie 3°C. To pozwoli zredukować zużycie energii. Jednak to nie wszystko: liście nie tylko absorbują dwutlenek węgla, lecz także zatrzymują drobny osad z powietrza pochodzący z miejskich zanieczyszczeń.
Klienci byli zachwyceni. W 2009 r. rozpoczęto budowę.
Półtora kilometra zieleni
Pomysł Boeriego nie był rewolucyjny. Już argentyński architekt Emilio Ambasz i Austriak Friedensreich Hundertwasser budowali przed nim „zielone” budynki. Jemu pierwszemu udało się zrobić to w tak dużej skali. Dwie wieże są wysokie na 110 i 78 m. Na elewacji zainstalowano 780 drzew – najwyższe mają 9 m (to wysokość trzech pięter!). Łączna długość wanien betonowych, które wybudowano na krawędziach tarasów, a w których poza drzewami zasadzono 20 tys. roślin, wynosi ponad 1,5 km. Na jednego mieszkańca przypadają dwa drzewa.
Budynki projektowano przez prawie dwa lata, przeprowadzając w tym czasie wiele badań z zakresu botaniki, konstrukcji, etologii i zrównoważonego rozwoju. Trzeba było rozwiązać problemy, z którymi architektura nie miewała wcześniej do czynienia. Jak dbać o rośliny na takiej wysokości? Jak przymocować drzewa, by przy silnym wietrze się nie złamały i nie spadły z wysokości 100 m? Punkt po punkcie poradzono sobie z każdym z tych zagadnień. By móc podlewać rośliny, opracowano system, który pozwala na gromadzenie i ponowne wykorzystanie wody z wanien i zlewów mieszkańców. Zbiorniki z ziemią zostały także uzbrojone w czujniki kontrolujące ilość wody i stan gleby. Korzenie drzew przytwierdzono skórzanymi pasami do betonowych wanien, pnie zaś do stalowych lin, które z kolei przymocowane są do spodów wyższych balkonów. Stabilność unieruchomionych w ten sposób drzew testowano w tunelu aerodynamicznym. W końcu elewacja się zazieleniła, a wraz z roślinnością pojawili się nowi lokatorzy: kilka gatunków ptaków i owadów.
Całe przedsięwzięcie wydawało mi się przepiękne. Zrealizowana utopia, miejski ogród Edenu. Ale zaczęły mnie też nachodzić wątpliwości. Czy tak karkołomny projekt może być opłacalny? Czy naprawdę zmienia miasto na lepsze? Zacząłem przyglądać się zdjęciom z realizacji. Budynki już nie prezentowały się tak pięknie jak na wizualizacjach. Poświata towarzysząca renderingom zupełnie zniknęła. Aura przygasła. Nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Musiałem sprawdzić wszystko na żywo. Postanowiłem wybrać się do Mediolanu.
Własność bardzo prywatna
Prosto z lotniska jadę do dzielnicy Isola. Wysiadam na stacji Porta Garibaldi i kieruję się w stronę placu Gae Aulenti, bezdusznej przestrzeni o nowoczesnym, technokratycznym wyglądzie. Mijam dwóch bersalierów z długą bronią. Od czasów niedawnych ataków terrorystycznych w Europie stali się oni stałym elementem włoskiej ulicy. Idę dalej. Wieże powoli wyłaniają się zza zakrętu. Wyglądają dziwnie, jak dwa włochate stwory pośrodku idealnie sterylnej przestrzeni. Potężne, imponujące. Widziałem wiele drapaczy chmur w moim życiu, ale czegoś takiego – nigdy. Przybliżam się. Dopiero teraz widać, że architektura tych wież jest wyłącznie mdłym tłem. To zieleń nadaje im ciekawą formę. A i ona nie jest taka jak na wizualizacji. Wygląda ubogo, skromnie – ani śladu bujności, której się spodziewałem. Przeżywam pierwszy z wielu jeszcze – jak się miało wkrótce okazać – dysonansów poznawczych. Zrozumiałem, dlaczego fotografowie robią zdjęcia wież najczęściej z poziomu parteru. Pnącza zwisające z balkonu wydają się wtedy gęstsze, większe, bujne właśnie. Kolejny dysonans: elewacja przykryta jest panelami z gresu. Naprawdę? Gres na budynkach, które kosztowały ponad 40 mln euro?
Chciałem się dostać do jednej z wież, by obejrzeć hol. „No. Proprietà privata” – usłyszałem, nim zdążyłem zdjąć rękę z klamki.
Niepocieszony wybrałem się więc do pobliskiego parku, by kontynuować obserwację z dystansu. Nie byłem w tym osamotniony. Kilku Azjatów fotografowało wieże, dwóch Rosjan dyskutowało o nich, wskazując palcem ostatnie piętra. „Kim są? – zastanawiałem się – studentami, architektami, a może mieszkańcami?”. Jadąc do Mediolanu, zrobiłem sobie prasówkę z włoskich dzienników i magazynów, które pisały o Wertykalnym Lesie.
Zacząłem od „Corriere della Sera”, który w ramach ciekawostki napisał, że w windach obu budynków najczęściej słychać rosyjski, chiński i arabski. Przed drzwiami mieszkań z reguły stoją ochroniarze. Towarzyszące artykułowi zdjęcia samych wnętrz nie robią dobrego wrażenia. Rozległe tarasy z wizualizacji w rzeczywistości są niewielkimi balkonami.
Ceny mieszkań w Bosco Verticale wahają się od 7 do 15 tys. euro za metr kwadratowy. Nie ma się co oszukiwać, stać na to tylko naprawdę zamożnych.
Ceny w windzie
Temat podchwycił dziennik „Il Fatto Quotidiano”, w którym opublikowano artykuł o gentryfikacji, jaką spowodowała budowa obu wież. W bezpośrednim sąsiedztwie drapaczy chmur znajduje się budynek z lokalami socjalnymi. Nieliczni, którzy nabyli tam mieszkania, myśleli zapewne, że złapali pana Boga za nogi. Cena była niewygórowana, a lokalizacja świetna, widoki piękne. Niebawem okazało się, że budynkiem z mieszkaniami socjalnymi zarządza ta sama firma, co Wertykalnym Lasem. I zaczęło się windowanie cen. Do rachunku doliczono m.in. utrzymanie pobliskiego parku, ochrony i serwisu call center. Łącznie ponad 8 tys. euro rocznie. Mało kogo z sąsiedztwa wież było na to stać. Problem w tym, że cena mieszkania socjalnego przez pierwsze 15 lat nie może ulec zmianie. Mówiąc krótko – kto sprzeda, ten straci. A chodzi o ludzi, dla których ten zakup był nie lada wysiłkiem. Patowa sytuacja.
Wyżej wspomniane kwoty to jednak nic w porównaniu z kosztami, jakie ponoszą mieszkańcy samych wież. Rośliny wymagają przecież ciągłej pielęgnacji. Do tego potrzeba sztabu wykwalifikowanych pracowników. W ramach opłaty konserwacyjnej mieści się jedno manualne podlewanie roślin miesięcznie (oprócz tego stałego, mechanicznego), regularne nawożenie, ciągłe podcinanie, stałe monitorowanie (tak roślin, jak i mechanizmów, które je mocują oraz utrzymują). Weryfikację stanu drzew, krzewów i ziemi powierzono specjalistycznej firmie agronomicznej, która koordynuje działania armii ogrodników i profesjonalnych wspinaczy. Jedne zabiegi przeprowadza się co pół roku, inne raz w miesiącu, niektóre prace odbywają się non stop. Roślinnością zajmują się nie tylko ludzie, ale także maszyny. Nawadnianie umożliwiają specjalistyczne windy, które przymocowane są do dwóch małych żurawi na szczycie wieżowców. Istny zawrót głowy!
To wszystko kosztuje. Każdy najemca płaci za utrzymanie zieleni średnio 1,5 tys. euro miesięcznie, a mieszkań jest 130. Pielęgnacja zieleni na obu wieżach pochłania więc ponad 2,5 mln euro każdego roku. Dla porównania: średni roczny koszt utrzymania hektarowego parku w Polsce to około 20 tys. euro, czyli 84 tys. złotych.
Błędy i próby
Żegnamy się z Bosco Verticale raczej chłodno. Kolejny raz dałem się omamić wizualizacjom, zwieść internetowej euforii towarzyszącej temu projektowi od samego początku. Oczywiście sam pomysł obsadzania budynków roślinnością nie jest zły. Nasze miasta potrzebują większej ilości tlenu oraz gęstszego zielonego buforu, który będzie oczyszczać coraz bardziej zanieczyszczone powietrze. Mieszkańcy potrzebują natury.
Wieżowce realizują tę ideę bardzo radykalnie, ale mediolańskie tarasy i elewacje też pełne są zieleni. Boeri wpisał się w generalny kontekst miasta.
Kilka dni po powrocie do Warszawy złagodniałem w ocenach. Ochłonąłem, nabrałem dystansu, przetrawiłem rozczarowanie. Rewolucyjne, utopijne projekty cechuje przecież to, że wyprzedzają technologię. Najzwyczajniej brak narzędzi, by wcielać je w życie tanio i efektywnie. Na poprawną realizację takiego projektu potrzeba czasu, pieniędzy, badań, eksperymentów i, niestety, także nieudanych prób.
Stefano Boeri pracuje nad kolejnym zielonym wieżowcem, tym razem w Holandii, a później – w Chinach – wybuduje z nich całe miasto. Czy te realizacje będą lepsze?
Mam taką nadzieję, ale nie odpowiem na to pytanie, póki ich nie zobaczę. Na własne oczy.