
Rozmowa z Andrzejem Stasiukiem o literaturze, która powstaje podczas podróży po pustkowiach, o „dopisywaniu” bohaterów do pejzaży i tym, dlaczego niektóre książki mogą powstać tylko w określonym czasie i miejscu.
Łukasz Saturczak: Mam wrażenie, że po ostatniej Pana powieści Przewóz wszyscy pytają Pana o Polskę.
Andrzej Stasiuk: Nie upieram się, żeby o niej rozmawiać, współczesna Polska wydaje mi się nieciekawa. Musi się Pan przygotować na to, że często w tej rozmowie będę mówił: „nie wiem”.
To może porozmawiamy o dawnych dziejach? Tak, jakby tych dziesięciu ostatnich lat w Pana twórczości nie było.
Nie umiem się zapalić, minęło. Nie potrafiłbym przeczytać żadnej swojej starej książki, może po pijaku. Nawet na spotkaniach autorskich tego nie robię.
Przewóz otwiera kolejny etap? Najpierw były Beskidy i literackie wypady do Warszawy, później eseje drogi na Południe i Wschód, teraz historia.
I tak. I nie. Znów wsiadam w auto i jadę przed siebie, tym razem na Podlasie, do ojczyzny mojego ojca. Może jednak prawdą jest, że ciągle piszę jedną książkę.
Czyli mógł ostatecznie wyjść z niej kolejny esej drogi, tym razem z Podlasia? Przewóz ma dwa plany akcji: rok 1941 oraz współczesny.
Gdy jeżdżę do Warszawy, często zaliczam po drodze Podlasie, nadrabiając 200 kilometrów, i wchodzę w ten pejzaż, który bardzo działa na moją wyobraźnię. Wszystko miałem