Zabić bestię w człowieku Zabić bestię w człowieku
i
ilustracja: Bohdan Butenko
Wiedza i niewiedza

Zabić bestię w człowieku

Michel Onfray
Czyta się 20 minut

Przez całe wieki stawialiśmy zwierzęta przed trybunałami: wytaczaliśmy procesy krowom, klaczom i chrząszczom, urządzaliśmy publiczne egzekucje świń i ekskomuniki pijawek. Francuski filozof uważa, że tak naprawdę chcieliśmy zniszczyć coś w sobie.

Procesy przeciwko zwierzętom to znak, że myślenie magiczne długo pętało ludzką inteligencję. Pierwszy taki proces miał miejsce w 1120 r. w Laonie we Francji, dotyczył nornic i gąsienic. Ostatni odbył się w 1846 r. w Pleternicy w Slawonii przeciwko świni. Wiele zwierząt wzywano przed sąd, ich sprawa była badana, miały obronę, były sądzone, skazywane, jedne na ekskomunikę, na powieszenie lub też wypędzenie, inne uwalniane, rehabilitowane i uniewinniane. Egzekucja niektórych świń odbywała się za pomocą kuszy, inne wieszano, tłuczono na śmierć, ćwiartowano i rzucano psom. Jeszcze inne chowano żywcem, czasami nawet torturowano – kwiczenie oznaczało przyznanie się do winy. Wszystko to nie wzbudzało zastrzeżeń ze strony władzy religijnej. Nic dziwnego, skoro brała ona czynny udział w przykładaniu ludzkiej miary sprawiedliwości do zbrodni zwierząt.

Reedukacja papugi rojalistki

Procesy wytaczane zwierzętom w ciągu tych ośmiu wieków objęły wiele krajów Europy: węgorze w Genewie (Szwajcaria) w 1221 r., szarańcza i robaki w Tyrolu (Austria) w 1338 r., znów szarańcza w Lombardii (Włochy) w 1541 r.,­­ ­świnia we Frankfurcie (Niemcy) w 1572 r., ­pies w Szko­cji w 1500 r., koń w Portugalii w 1550r., szczury w Hiszpanii w tym samym czasie, klacz w Wünschelburgu (Śląsk, dziś Radków) w 1676 r., kozioł na Syberii (Rosja) w XVII w., robactwo w Danii w 1711 r.; pies w Chichesterze (Anglia) w 1771 r., świnia w Pleternicy (Slawonia) w roku 1846… Poza Europą, ale na chrześcijańskiej ziemi, odbyły się również procesy przeciw krowie, dwóm jałówkom, trzem baranom i dwóm lochom w 1662 r. w New Haven (Connecticut), przeciwko turkawkom w Kanadzie pod koniec XVII w.,­ o czym szczegółowo doniósł nam podróżnik etnolog La Hontan, przeciwko termitom w Brazylii w 1713 r. i w Peru pod koniec XVIII w.

Podczas rewolucji francuskiej, w kwietniu 1794 r. – dowód na to, że judeochrześcijańska episteme pracowała na pełnych obrotach – pewna papuga również została skazana przez trybunał w Arras, mieście Robespierre’a, ponieważ krzyczała „Niech żyje król!”. Właściciel ptaka, siedemdziesięciopięcioletni starszy pan, arystokrata, został jednak uwolniony przez radę miejską od jakichkolwiek podejrzeń o działalność rojalistyczną, natomiast jego córka i służąca zostały zgilotynowane. „Braterstwo albo śmierć”… Po procesie ptak został uniewinniony, ponieważ padł ofiarą manipulacji arystokratów. Sąd skazał go na reedukację polityczną u żony komisarza Republiki.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Możemy zauważyć, że na tej liście obok zwierząt domowych znajdowały się zwierzęta dzikie i gospodarskie: pijawka z bagien i klacz, węgorz z rzecznego mułu i krowy dostarczające mleka rodzinie, chrząszcze, które zżerały pąki winorośli, i psy, które strzegły domu. Każde zwierzę mogło więc stanąć przed sądem. Z jednym wyjątkiem: węża. Nie sposób sobie wyobrazić, żeby przez ponad pięć wieków to zwierzę o śmiertelnym jadzie nie ugryzło ani jednego niewinnego katolika, który szedł sobie drogą, a nawet proboszcza idącego z ostatnim namaszczeniem przez pola… Zwierzę będące symbolem zła wymyka się wyrokowi niczym tabu, usprawiedliwiając moją hipotezę, że sąd nad zwierzętami był sądem dla ludzi, którzy używali zwierząt jako pretekstu.

Procesy bowiem miały widowiskową oprawę i były publiczne. Teatralna reżyseria skierowana była rzecz jasna do zwierząt, skoro przypisywano im ludzką zdolność słyszenia i rozumienia, lecz również do ludzi, którym w ten sposób udzielano lekcji teistycznej teologii: Bóg stworzył świat i cokolwiek się dzieje, wynika z jego dobrej woli. Stworzył dzień i noc, dobro i zło, zdrowie i chorobę, życie i śmierć, pokój i wojnę, dobrobyt i głód, obfitość i niedostatek, bogactwo i biedę. Drogi Pana są niezbadane, jednakże nie mogą być złe, cokolwiek bowiem się wydarzy, jest zgodne z wolą Bożą. Pierwszy proces odbył się, zanim ruszyła machina inkwizycji. Mógłby stanowić dla niej matrycę. W Laonie, gdzie trybunał biskupi sądził węgorze z Jeziora Lemańskiego. Obrońca dobrze wykonał swoją pracę, węgorze otrzymały część jeziora na wyłączny użytek.

Kościół polował na zło, a zło to diabeł, Szatan. Sztuka pokazuje go zawsze jako potworną postać zlepioną z tego, co u zwierzęcia jest groźne dla człowieka: koźle rogi, które mogą rozpruć brzuch, rozszczepiony język węża wychodzący z pyska pełnego zabójczego jadu, łuska gada spokrewnionego z wężem, rozwidlony ogon pierwotnego zwierzęcia, które niszczy wszystko na swojej drodze, skrzydła ze skóry nietoperza, nocnego zwierza, który rzekomo jak wampir pije ludzką krew, kopyta rozszczepione jak u świni, zwierzęcia nieczystego, szpony lwa, które drą na strzępy i zabijają, łapy wilka rozszarpującego swoje ofiary, spiczaste uszy psa, który też jest zwierzęciem nieczystym, długa sierść ssaków takich jak małpa, patykowate łapy jak u ropuchy, kolor brunatny jak pancerzyk insektów.

W pewnym sensie zło jest bestią, która, jak głosi Kościół, przetrwała w człowieku. Grzech jest zwierzęcą dzikością, która odmawia posłuszeństwa i z oporem podporządkowuje się zakazom ustanowionym przez Boga. Towarzyszce Adama niedaleko do kusicielskiej bestii, nieposłusznej kobiecie do bałamutnego zwierzęcia, Ewie do węża. W procesie wytoczonym zwierzętom odkrywamy zapowiedź procesów, które wkrótce zostaną wytoczone czarownicom, a potem heretykom. To, co w człowieku pragnie życia, wchodzi w zakres zwierzęcości. Człowiek nie powinien już pragnąć życia, lecz posłuszeństwa Bogu – przynajmniej ten, który się na niego powołuje. […]

Głodna locha i machina sprawiedliwości

Boże Narodzenie 1385 r. w Fa­laise, wiosce zatopionej wśród normandzkich pól, w okolicy średniowiecznego zamku, gdzie Robert Wspaniały, książę Normandii, i Arlette z Falaise, córka balsamisty, poczęli przyszłego Wilhelma Zdobywcę. Życie chłopów było twarde. Zima lodowata. W okolicach zimowego przesilenia, w bożonarodzeniowe popołudnie, pewien murarz bezrobotny z powodu zimna (pierwsza znana przerwa w pracy wywołana złą pogodą) przewrócił na słomę swoją prawowitą małżonkę. Trzy miesiące wcześniej urodziło im się dziecko, Jonnet le Maux. Opatulili je i umieścili w zagrodzie przylegającej do domu, żeby ogrzało się ciepłem od zwierząt. Dwie ciężarne owce wydzielały dużo ciepła, które ogrzewało niemowlę, gdy rodzice wybrali inny sposób rozgrzania się.

Przechodziła tamtędy trzyletnia locha. W tamtym czasie świnia domowa nie różniła się wiele od dzikiej, przypominała bardziej dzika o twardej szczecinie niż różowiutką świnkę. Takie zwierzę chodziło sobie tu i tam, krążyło swobodnie. Oczywiście należało do kogoś, ale spacerowało wszędzie i znajdowało pożywienie, gdzie mogło: w tamtych czasach w mieście lub miasteczku nie zbierano śmieci, lecz wyrzucano bezpośrednio na ulicę, a na wsi rozrzucano wokół domu. Świnie jadły więc odpadki, które wtedy wszystkie były biodegradowalne. Locha z Falaise podeszła do dziecka w owczarni. Z zawiniątka opatulonego pieluszkami wystawała tylko twarz. Dostrzegła kawałek ciała i pożarła je. Zjadła też część biodra dziecka. Krzyki zaalarmowały rodziców, którzy byli przy dziecku, gdy umierało. Pogrzeb odbył się następnego dnia po Bożym Narodzeniu.

Władze publiczne zabrały wałęsającą się lochę i osadziły ją w więzieniu. Spędziła tam dwa tygodnie, podczas których sprawa była badana, a prokurator prowadził swoje dochodzenie. W tym czasie właś­ciciel, który sam nie był niepokojony, ponosił koszty uwięzienia swojego zwierzęcia. Trzeba było je karmić, usuwać zabrudzoną słomę, poprawiać legowisko i przez to płacić świniarzowi, który wykonywał wszystkie te prace. Na początku 1386 r. prokurator zszedł do celi odwiedzić oskarżoną. Przepytywał ją. Ten, kogo nazwalibyśmy dzisiaj adwokatem z urzędu, podjął próbę obrony zwierzęcia. Zapewne zabrał się do tego z wyczuciem.

Co kieruje prokuratorem, że zwraca się do lochy z pytaniami, wiedząc, iż nie ma szansy na odpowiedź? I co ma w głowie adwokat, który wstawia się za świnią, skoro przecież wie, że nie wtrąci mu nic do przemowy? Ludzie prawa wiedzą, że zwierzę nie mówi, nie rozumie i w związku z tym nie odpowie na pytania i nic nie powie na swoją obronę. Zachowują się jednak tak, jak gdyby mówiło, jak gdyby rozumiało, jak gdyby mogło odpowiedzieć. Jak inaczej określić sąd, w którym wiadomo, że oskarżony nie ma żadnych sposobów, żeby przedstawić swój punkt widzenia, niż jako machinę dyscyplinującą parodiującą sprawiedliwość?

Teraz z kolei sędziowie zeszli do celi. Wierni swojej funkcji, odczytali wyrok zwierzęciu, które nic na to nie mogło poradzić. Ludziom w togach towarzyszyli ludzie z bronią. Samica świni wylegiwała się w swoich szczynach i gnoju. Strażnik ­dźgnął ją, żeby wstała na cztery nogi. Musiała stać, żeby wysłuchać odczytania pełnej wersji dokumentów procesowych. Czy to dziwne? Locha zachowywała milczenie. Czy miała udawać zaskoczenie? Została skazana na śmierć przez powieszenie. Nigdy dotąd ogłoszenie najwyższego wymiaru kary nie wywarło tak małego wrażenia na skazanym!

Ludzie prawa postanowili uczłowieczyć zwierzę, co uczyniło je zwierzęciem ludzkim i w ten sposób usprawiedliwiło inscenizację, która w oczach Boga usuwała dystans między chłopem a jego świnią. W tym celu kat obciął świni ryj i ustroił w maskę z ludzką twarzą. To jednak nie wystarczyło. Zwierzę zostało ubrane w kaftan i gatki, w bryczesy na tylne nogi i białe rękawiczki na przednie. Koń ciągnął lochę z placu zamkowego na przedmieścia Guibray, miejsce kaźni, gdzie sąd wezwał okolicznych chłopów wraz ze zwierzętami: końmi i klaczami, bykami i krowami, wieprzami i lochami, kozłami i kozami, mężczyzn, kobiety i dzieci. Chodziło o to, żeby ludzkim zwierzętom dać wzorcową lekcję teologii, biorąc za zakładników zwierzęta nieludzkie – jak to się dzisiaj mówi.

Nicolas Morier, kat, włożył rękawiczki, żeby uniknąć kontaktu z nieczystym zwierzęciem. Po spełnieniu swojej powinności, rękawiczki spalił i wystawił rachunek sądowi. Związał tylne nogi lochy, wciągnął ją na jarzmo, które służyło za szubienicę, i powiesił ją głową do dołu. Odciął zwierzęciu udo, tak jak zwierzę uszkodziło udo dziecka. Locha zmarła. Na martwym ciele symulowano uduszenie, zwłoki złożono na rusztowaniu i zaprzęgiem ciągnięto z powrotem do miasta: chodziło o to, żeby pouczyć przechodnia i poinformować go o tym, co go czeka, jeśli podpadnie obowiązującej w kraju chrześcijańskiej sprawiedliwości. Ciało zostało następnie poćwiartowane, rozczłonkowane i wrzucone na płonący stos; popioły rozrzucono.

Świnia nie żyje, chłop ukarany: nie będzie mógł ani zasolić mięsa, żeby wyżywić rodzinę, ani sprzedać go na targu, żeby trochę dorobić, ani sprawić, żeby świnia miała małe, co mogłoby zapewnić środki do życia rodzinie. Gdyby były prosięta, też musiałyby umrzeć z braku matczynego mleka. Po utracie dziecka para zdała sobie sprawę, że na ich gospodarstwo spadnie nędza. W tym procesie chodziło też o to, żeby ukarać biednego człowieka i jego żonę za to, że nie dopilnowali potomstwa i żeby pogłębić ich poczucie odpowiedzialności – zgodnie z hasłem dnia. […]

Pijawki straszone ekskomuniką

W archiwach procesu lochy z Falaise nie zachowały się wystąpienia stron. Jednak inne procesy zwierząt pokazują, że owe przemowy stanowiły autentyczne lekcje teologii, które mogły konkurować pod względem chrześcijańskiej sofistyki z wykładami na Sorbonie. Oto w 1451 r., w okolicach Berna, woda w stawach, jeziorach i rzekach została zanieczyszczona przez małe pijawki. Nałykały się ich dzieci bawiące się w wodzie oraz krowy, które piły wodę, a także ryby. Plaga tych żyjątek, które zakażały wszystko, przypominała dziesięć plag egipskich: wody wezbrane krwią, żaby spadające z nieba, pył, który zamienia się w komary, muchy, które gęsto panoszą się w powietrzu, stada, które padają, ludzie pokryci ranami, obfite opady gradu, szarańcza tak liczna, że dzień staje się podobny nocy, pierworodni, którzy umierają…

Tym, którzy wierzyli w prawdziwość tekstów biblijnych, wydawało się, że sceny rodem z Księgi Wyjścia rozgrywają się na nowo. Pijawki stały się więc wiadomością od Boga, a nie naturalnym zjawiskiem powstałym dzięki optymalnym warunkom temperatury, wilgotności, czymś, co dałoby się uchwycić i pojąć za pomocą racjonalnego dociekania. Wobec tego wystarczyło, żeby ludzie stali się mili Bogu i przestali go gniewać, potwierdzając swą wiarę za pomocą aktów: modlitwy, dni krzyżowych, inwokacji, błogosławieństw, komunii, żalu za grzechy, palenia kadzidła, ofiary w brzęczącej monecie przeznaczonej dla kleru, który nie wzbrania się jej przyjąć. Pijawka okazała się rentowna.

Luty 1452 r. Stworzonka żywiące się krwią ściągnęły na stada śmierć za sprawą krwotoków wewnętrznych. Ale w oczach wierzących te zgony tak naprawdę wyszły spod ręki Boga. Mieszczanie zaniepokojeni o swój handel, radcy kantonu zatroskani o porządek publiczny, wikariusz generalny, który nigdy nie marnuje okazji, żeby znów wziąć swoją trzódkę w garść, zjednoczyli się wokół namiestnika okręgu, praprzodka żandarma. Wikariusz podał swoją wersję, żadnych niespodzianek, to wersja myślenia magicznego, pijawki zostały zesłane przez Boga, którego trzeba ułagodzić. Ludność rzecz jasna zmobilizowała się, jednak zapał nie był dostateczny. Wikariusz podjął więc zabiegi o interwencję władz Kościoła w osobie biskupa Lozanny. Gdzie proboszcz nie może, tam biskup podoła. Bóg nie pozostanie obojętny na fakt, że mobilizuje się jego jednostkę władzy stojącą o oczko wyżej. Proboszczowie przekazywali swoim owieczkom informacje z ambon.

ilustracja: Bohdan Butenko
ilustracja: Bohdan Butenko

Gdy nadszedł dzień, biskup przewodniczył trybunałowi i sprawował władzę sądowniczą w towarzystwie świty sędziów, kopistów, woźnych sądowych, egzorcystów. Postępowanie było płatne; miłosierdzie ludzi Kościoła miało swoje granice. Bis­kup Lozanny przyjął w swoim mieście proboszcza z Berna. Proboszcz przedstawił swoją prośbę. Jego ekscelencja postanowił wysłać dwóch śledczych, młodych ludzi z miasta, którzy traktując wieśniaków z góry, przez cztery dni poddawali inspekcji zakażone miejsca. Prowadzili śledztwo po łacinie i przedstawili wniosek: rzeczywiście miało miejsce anormalne rozmnożenie pijawek. Jak można się było spodziewać, sąd orzekł, iż chodziło o Bożą klątwę i postanowił… ekskomunikować pijawki! W tym celu należało przeprowadzić rozprawę sądową.

Tłum nie został wezwany, sąd orzekał za zamkniętymi drzwiami. Prokurator sporządził listę zarzutów. Należało również przesłuchać podejrzanych. Postanowiono, że przesłuchanie z udziałem obu stron odbędzie się pięć dni później. Trzech woźnych sądowych w otoczeniu asystentów udało się nad brzeg skażonej wody, żeby odczytać po łacinie wezwanie do stawiennictwa. Na wypadek, gdyby pijawki udawały, że są głuche, uderzano w powierzchnię wody, żeby wyszły na wierzch i słuchały tego, co ludzie im zarzucają.

Gdy nadszedł dzień, pijawki z niewiadomych przyczyn nie stawiły się. Sąd czekał na próżno. Przewodniczący wydał postanowienie o wezwaniu do stawiennictwa z przymusem bezpośrednim: jeśli pierścienice odmówią przyjścia do sądu, sąd przyjdzie do nich. Żandarm miał za zadanie je doprowadzić. Włożone w słoje i nie bez powodu obojętne pijawki stawiły czoło sekretarzom sądowym, sędziom, prokuratorowi, adwokatowi, namiestnikowi i biskupowi. Sędzia wystosował wówczas napomnienie – inaczej mówiąc, zaczął je pouczać.

Napomnienie było uroczystym ostrzeżeniem nakazanym przez prawo kanoniczne przed każdą eks­komuniką. Miało formę pisemną, było odczytywane podczas kazania przez trzy kolejne niedziele; tekst wywieszano na drzwiach kościołów i na głównym placu – choćby niemal wszyscy mieszkańcy byli analfabetami. Ekskomunikę potwierdzała spektakularna ceremonia: dwunastu księży asystujących biskupowi deptało dwanaście gromnic, wszystkiemu towarzyszyły uroczyste wyrzeczenia. Jako pierwszy stosowanie napomnień wprowadził papież Aleksander III (1159–1181). A więc napomnienie zostało wystosowane.

Tekst napomnienia, którym zostały obłożone pijawki, zasługuje na przytoczenie: „Nakazuję zwierzętom obecnym, a także nieobecnym, tak jakby były obecne, żeby w terminie trzech dni opuściły berneńskie wody, żeby pozostawiły w spokoju zaatakowane zwierzęta, żeby udały się do miejsca, w którym nie będą już mogły szkodzić nikomu. Orzekam, że jeśli tego nie zrobią, będą musiały ponownie stawić się, żeby przedstawić powody swojego nieposłuszeństwa. Jeśli to nie nastąpi, przystąpi się zaocznie do obłożenia ich klątwą”. Podejrzanych z powrotem wrzucono do wody. Czekano, co nastąpi. Nic nie nastąpiło.

Ten krótki tekst wiele mówi o umysłowości tamtej epoki, o tym, jak działa myślenie magiczne, o oczekiwaniach ontologicznych, o teologicznych założeniach zawartych w ogłaszanych napomnieniach, o logice duchownych, logice prawników, sędziów i wyższych urzędników sądowych. Biskup przemawiał do pijawek i wierzył, że go zrozumieją. On i jemu podobni wyobrażali sobie, że pijawki rozumieją łacinę, nie zastanawiając się nad tym, gdzie, kiedy i jak mogłyby się jej nauczyć. Uważali, że mogą być posłuszne lub nieposłuszne, a więc że zdolne są do wolnych wyborów. Wierzyli, że mogły pragnąć czynić dobrze i skoro tego nie robiły, wybrały czynienie zła. Wyobrażali sobie, że groźba klątwy mogłaby mieć wpływ na ich zachowanie. Co mieli w głowach wszyscy ci wspaniali ludzie, którzy mówili po łacinie i mieli za sobą studia na uniwersytecie lub w seminarium, żeby na serio odstawiać taką parodię?

Skoro pijawki się nie podporządkowały, sąd przeszedł do nowej formy przymusu bezpośredniego. Słoje znów znalazły się w centrum teologiczno-prawnej machiny. Prokurator, wybrany przez lud, uczony, który władał językiem Wergiliusza, ponownie wygłosił mowę oskarżycielską; ustalił szkody, opowiedział przebieg historii, położył nacisk na podane oskarżonym terminy i kontynuował: „A ponieważ Bóg bardziej skłania się do tego, żeby wybaczać, niż żeby karać, wypada rozstrzygnąć sprawę na korzyść ludu. Żeby w imieniu Boga Wszechmogącego i Kościoła Świętego pijawki z Berna były przeklęte, żeby sąd obłożył je klątwą, życząc im wszystkich możliwych plag”. Sąd zastosował się do wniosku prokuratora i orzekł klątwę.

Proboszcz wraz z wiernymi udali się w imponującym orszaku do miejsc dotkniętych plagą, żeby ogłosić pijawkom wyrok. Ponad wodami proboszcz wygłosił następującą formułę: „Wypędzam was, przeklęte pijawki, przez Ojca Wszechmogącego, przez Chrystusa Jego Syna, przez Ducha Świętego, który od obu pochodzi, żebyście natychmiast opuściły te wody i przeniosły się tam, gdzie nie będziecie mogły już szkodzić nikomu. Bądźcie przeklęte przez Wszechmogącego Boga, niebiańską kurię i Kościół Boży i żeby każdego dnia dotykało was przekleństwo, słabość i śmierć, aż nigdzie nie spotkamy żadnej z was. Przez Chrystusa Pana Naszego. Amen”. Nie wiadomo, czym się sprawy skończyły. Jednak w następnych latach mieszkańcy Berna ponownie zabrali się do dzieła, występując przeciwko szczurom, następnie przeciwko chrabąszczom, wreszcie przeciwko pędrakom.

Prawo pierwszego mieszkańca

Mowy obronne na rzecz zwierząt oparte były na Piśmie Świętym. Robactwo czy pijawki, szczury czy chrabąszcze, muchy czy szarańcza, wszystko to istoty stworzone przez Boga i Bóg chciał, żeby były, jakimi są, i żeby dzieło Stworzenia dokonało się i było doskonałe. Napadać na nie to napadać na Niego. Ponadto z Księgi Rodzaju wynika, że wszystkie zwierzęta zostały stworzone przed człowiekiem; zajmują więc ziemię znacznie dłużej niż on. Prawo pierwszego mieszkańca uzasadnia prawo pijawki z Berna do korzys­tania z miejsca, w którym się znalazła. Jeśli te żyjątka są wcześniejsze od człowieka, to jest to zgodne z wolą Bożą. Chcieć, żeby było inaczej, to zwyczajnie sprzeciwiać się Bogu. Ten sam tekst usprawiedliwia swobodne poszukiwanie przez zwierzęta pożywienia w przyrodzie.

ilustracja: Bohdan Butenko
ilustracja: Bohdan Butenko

Odpowiedź adwokata skarżących również opierała się na Piśmie Świętym. Księga Rodzaju mówi bowiem, że Bóg dał ludziom władzę nad zwierzętami i uśmiercanie ich, gdy stają się szkodliwe, nie jest sprzeczne z Bożym nauczaniem. Ponadto gdyby Bóg stworzył najpierw Adama i Ewę w świecie, w którym nie byłoby niczego i dopiero potem trzeba by stwarzać resztę, w tym zwierzęta, ludzie mogliby nie przetrwać. Jedyne, co tłumaczy fakt, że zwierzęta poprzedzały ludzi: musiały pojawić się wcześniej, żeby służyć człowiekowi. Tak więc prawo pierwszego mieszkańca nie ma tu zastosowania.

W najlepszym wypadku sąd zachęcał zwierzęta, żeby zajęły takie terytorium, gdzie nie przeszkadzałyby ludziom. Natura, która je masowo tworzyła, również je unicestwiała, kierując się własnymi prawidłami – klimatologicznymi, hydrologicznymi, geologicznymi. Tam, gdzie natura zrodziła epidemię, ludzie Kościoła widzieli rękę Bożą; gdy natura regulowała sprawy i wygaszała ją, ci nadal widzieli Bożą rękę; a gdy w międzyczasie nie działo się ani lepiej, ani gorzej i sprawy trwały w bezruchu, także dostrzegano w tym Bożą rękę.

Lektura Biblii dostarczała uzasadnienia dla procesów, wyroków, groteskowych sytuacji, gdy sędzia i jego sąd postanawiali ubrać lochę ludobójczynię w ludzki strój, zanim ją powiesili, albo przesłuchiwali pijawki po łacinie i oczekiwali, że odpowiedzą zgromadzonym. Czyż nie jest napisane w Starym Testamencie: „Jeśliby wół pobódł mężczyznę lub kobietę tak, iż ponieśliby śmierć, wówczas wół musi być ukamienowany, lecz nie wolno spożyć jego mięsa, właściciel zaś wołu będzie wolny od kary”? Podczas procesu lochy z Falaise ten biblijny zapis był ściśle przestrzegany: zwierzę zabiło człowieka, zostało więc zabite, ciało spalono, a prochy rozsypano, właściciel nie miał się o co martwić. […] Ucharakteryzowana świnia, ubrana w kubrak i spodnie, bryczesy i rękawiczki na nogach, z maską przedstawiającą ludzką twarz mówiła również chłopom pod szubienicą, że należy zabić bestię, która pozostaje w człowieku.
 


Fragment książki Michela Onfraya Dekadencja w tłumaczeniu Elżbiety i Adama Aduszkiewiczów. Skróty, tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.
 

Czytaj również:

Po co zwierzętom sen? Po co zwierzętom sen?
i
ilustracja: Marek Raczkowski
Wiedza i niewiedza

Po co zwierzętom sen?

Adam Zbyryt

Wiemy, że śpią nawet chełbie, nicienie czy muszki owocowe. Żeby drzemać, organizm nie musi nawet mieć mózgu. Choć poznaliśmy najdziwniejsze obyczaje senne wielu gatunków, istota zjawiska pozostaje tajemnicą.

Sen towarzyszy nam od momentu, gdy przebywamy w łonie matki. Spędzamy wówczas w ten sposób nawet 95% czasu. Wiemy mniej więcej, co dzieje się nam, dorosłym podczas nocnego odpoczynku i co się stanie, jeśli zostaniemy go pozbawieni. I choć temu zagadnieniu bez wątpienia badacze poświęcili wiele nieprzespanych nocy, ewolucyjna funkcja snu pozostaje jedną z największych zagadek współczesnej biologii. Wciąż nie znamy ostatecznej odpowiedzi na najważniejsze pytania: dlaczego sen w ogóle istnieje oraz czy wszystkie zwierzęta śpią?

Czytaj dalej