Dymimy!
Okadzanie domów i ludzi towarzyszyło kiedyś wszelakim czarom i uzdrawianiu. Mogło mieć jednak znaczenie nie tylko magiczne. Dymiące kadzidło uwalnia do powietrza wiele związków czynnych zwalczających unoszące się w powietrzu bakterie i grzyby (o których istnieniu nasi przodkowie nie mieli pojęcia).
Jeśli mamy ochotę wzorem naszych protoplastów coś okadzić, to kadzidła nie musimy kupować. Zróbmy je sami. Niektóre rośliny do okadzania, np. szałwię, piołun, jałowiec czy tuję, możemy zbierać nawet w zimie. Wystarczy zwyczajnie ciasno związać gałązki jakiejś aromatycznej rośliny w jakby zbitą miotełkę i obwiązać sznurkiem. Podpalamy – na tyle tylko, żeby gałązki się tliły. Takich właśnie kadzideł, które w języku angielskim noszą nazwę smudge sticks, używali w swoich ceremoniach Indianie Ameryki Północnej.
Lud polski przy okadzaniu pomagał sobie łopatami do pieca chlebowego czy metalowymi szuflami. Kładło się na nie żar z ognia, a na to suszone zioła. Oprócz pojedynczych ziół używano też często wianków święconych w oktawę Bożego Ciała. Okadzano m.in. dzieci chore na tzw. przestrach [współcześnie mówimy raczej o stresie pourazowym – przyp. red.], krowy wychodzące na łąkę, domy podczas burzy z piorunami. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby dziś okadzać np. samochód przed dłuższym wyjazdem albo telewizor przed meczem reprezentacji.
Zbieracze patyczków
Dziś w kominkach palimy porąbanymi kawałkami drewna, jednak dawniej znaczną część opału stanowił chrust, czyli suche martwe gałązki, które same opadły z drzew. Wprawdzie chrust spala się bardzo szybko i nie można go nazwać opałem kalorycznym, ale kiedyś, gdy nie było pił spalinowych, dużo bardziej z punktu widzenia wydatku energii opłacało się go używać, niż ręcznie ścinać żyjące drzewa. Do łamania chrustu nie trzeba nawet siekiery, więc mogli go pozyskiwać również ludzie starzy i dzieci.
Osobiście uwielbiam zbierać chrust. Do rozpalania kominka najczęściej używam martwych gałązek sosen. Bardzo łatwo się je łamie, a pod okapem drzewa są zwykle suche. W zimie z każdego spaceru wracam do domu z workiem chrustu. Paląc w piecu tym drewnem pozyskanym bez agresji piły, czuję się pełnoprawnym uczestnikiem ruchu zero waste.
Z koszykiem na boczniaki
Kogo zimą najdzie ochota na grzybobranie, może wybrać się na boczniaki. Boczniak ostrygowaty (Pleurotus ostreatus) występuje na obumarłych pniach lub na chorych drzewach leśnych zwykle w listopadzie i grudniu (choć zaskoczyć nas może także o innej porze roku). Grzybem pojawiającym się wcześniej, latem i jesienią, jest rzadszy boczniak łyżkowaty (Pleurotus pulmonarius).
Boczniaki rosną na drewnie drzew liściastych, choć ostatnio odnotowano wyjątek – na obumarłych świerkach w Puszczy Białowieskiej masowo występuje jadalny, niedawno opisany przez naukę Pleurotus abieticola.
Boczniak nie jest grzybem zbieranym tradycyjnie – poza Karpatami Wschodnimi, gdzie zawsze cenili go Hucule, np. w górach Maramuresz w Rumunii.
Z terenów przyśródziemnomorskich pochodzi boczniak mikołajkowy (P. eryngii), obecnie powszechnie uprawiany w Chinach, skąd czasem trafia do polskich sklepów. Co ciekawe, jego grzybnia powiązana jest nie z martwymi pniami, ale z korzeniami mikołajków, czyli roślin zielnych, można go jednak uprawiać na drzewnych zastępnikach.
Kariera sansewierii
Pierwsza roślina doniczkowa, którą pamiętam z dzieciństwa, to sansewieria – sukulent o zgrubiałych liściach, przystosowany do życia w klimacie okresowo suchym. Teraz przeżywa swój renesans w rozmaitych modnych kawiarniach i lokalach, więc może warto napisać o niej parę słów.
Ściśle rzecz biorąc, mowa tu o gatunku Sansevieria trifasciata, czyli sansewierii gwinejskiej, pochodzącej z subtropikalnej Afryki, ale hodowanej na całym świecie. Od Ameryki Południowej przez Afrykę aż po azjatycki Laos sansewieria jest uważana za roślinę chroniącą od wpływu złych duchów, tzw. złego oka i podobnych nieprzyjemności. Sadzi się ją zatem na granicach posesji w postaci nieformowanych żywopłotów. Trudno powiedzieć, czy to przekonanie o mocy sansewierii powstało niezależnie w wielu punktach świata, czy też wierzenia przeniesiono z Afryki.
Sansewieria uważana jest też za roślinę leczniczą. Na przykład w Malezji lud Orang Asli używa jej jako środka na ból ucha i gorączkę.
Wierzbowy odwar
Pomimo braku liści na drzewach zimą wciąż można zbierać wiele roślin leczniczych. Choćby korę wierzby. Wierzba jako roślina lecznicza pojawia się już w papirusie Ebersa w starożytnym Egipcie. Przez wieki stosowano ją jako lek przeciw gorączce, bólom, szczególnie w stawach, oraz innym stanom zapalnym.
Z występujących w niej związków chemicznych, salicylanów, w przewodzie pokarmowym człowieka powstaje kwas salicylowy (którego pochodną jest kwas acetylosalicylowy znany jako aspiryna).
Surowiec najczęściej pozyskuje się z kory wierzby białej, rzadziej z wikliny (wierzby purpurowej). Przyrządza się ją najczęściej w formie odwaru, czyli gotuje przez kilka do kilkudziesięciu minut i pije odcedzoną ciecz.
Jeśli wolisz herbatę, to najlepiej ususzyć zebrane pod koniec wiosny młode gałązki z liśćmi.
Czy on je begonie?
Begonia to rodzaj, w którym wyróżniamy prawie 2 tys. gatunków – czyli jeden z najbogatszych w świecie przyrody. Rośliny te występują zarówno w Ameryce, Azji, jak i Afryce, na terenach o klimacie tropikalnym i subtropikalnym, często w podszycie wilgotnych lasów. Ich bardzo charakterystyczną cechą są niesymetryczne, jakby ścięte liście.
Begonie często uprawia się jako rośliny doniczkowe. Mało kto wie, że ich liście są kwaśne i smakują jak szczaw. Dowiedziałem się o tym wiele lat temu podczas podróży do Tajlandii, gdzie lokalny przewodnik powiedział mi, że używają ich do zawijania przekąsek. Od tego czasu zawsze skubnę kawałek liścia, gdy widzę u kogoś begonie na parapecie.
Brzoza i pożar
Dlaczego biała kora brzozowa jest tak łatwopalna? Otóż ma to sens ekologiczny. Brzoza to drzewo lekkonasienne, krótkowieczne, które wyrasta na terenach otwartych, np. na porzuconych polach, wiatrołomach lub pożarzyskach. Podnosząc zapalność lasu, brzozy przygotowują miejsce pod nowe generacje swojego gatunku, gdyż nie miałyby szansy odnowić się w gęstwinie podszytu wśród bardziej cienioznośnych drzew. Innym przykładem takiego pyrofilnego, czyli ogniolubnego gatunku jest trzcinnik piaskowy (Calamagrostis epigejos), który u nas porasta porzucone pola. Jego suche źdźbła są wyjątkowo łatwopalne, a sam trzcinnik świetnie regeneruje się po pożarze.