Zobaczyć zielone Zobaczyć zielone
i
Claude Monet, „Lilie wodne i most japoński”, 1899 via WikimediaCommons
Ziemia

Zobaczyć zielone

Klaudia Khan
Czyta się 9 minut

Pną się, rozpychają na boki, tworzą własne społeczności i zaciekle rywalizują o przestrzeń. Żyją obok nas, a my często ich nie dostrzegamy. Czas na nowo otworzyć się na świat roślin ‒ zwłaszcza teraz, kiedy bioróżnorodność naszej planety jest zagrożona.

Olivię Vandergriff, bohaterkę powieści Richarda Powersa Listowieść, spotykamy zimowym wieczorem, gdy wraca do wynajmowanego pokoju, po drodze mijając rosnące przed budynkiem drzewo – „żywą skamielinę, jeden z najstarszych, najdziwniejszych tworów, jakie kiedykolwiek odkryły tajemnicę drewna” (tłum. Michał Kłobukowski, wyd. W.A.B., Warszawa 2021). Jednak Olivia nic o nim nie wie. Choć codziennie od dobrych kilku miesięcy obok niego przechodzi, nie zauważa jego istnienia. Drzewo – nienazwane w powieści – to miłorząb. A stan Olivii – niezdiagnozowany w tym rozdziale – to syndrom ślepoty na rośliny.

Miłorząb dwuklapowy, nazywany często japońskim, to jedyny ocalały gatunek ze starożytnej klasy roślin miłorzębowych, które niegdyś porastały całą Ziemię. Obecnie jest gatunkiem zagrożonym. Tymczasem syndrom ślepoty na rośliny (z angielskiego plant blindness, teraz raczej używa się pojęcia plant awareness disparity – PAD) w dużej mierze przyczynia się do powszechnej obojętności na wymieranie roślin i ograniczonego zainteresowania ochroną gatunków zagrożonych. W skali globalnej prowadzi do utraty różnorodności biologicznej, a w wymiarze indywidualnym zubaża nasze doświadczenie otaczającego świata. Nie widząc roślin, nie potrafiąc wejść w relacje z nimi, tracimy tyle piękna, tyle dramatyzmu, tyle niewysłowionej mądrości…

Sztuka patrzenia

Być może teraz, droga Czytelniczko i drogi Czytelniku, wyglądacie przez okno, żeby sprawdzić, czy rośnie tam drzewo, którego wcześniej nie widzieliście. Być może właśnie zdajecie sobie sprawę z tego, że za waszym domem jest las, o którym dotąd nie myśleliście. Nie miejcie z tego powodu wyrzutów sumienia. Umiejętność zauważania roślin być może nie jest taka oczywista. Według Jamesa H. Wandersee i Elisabeth E. Schussler ‒ dwojga botaników, którzy ukuli termin „ślepota na rośliny” w 1998 r. ‒ mechanizmy ludzkiej percepcji i poznania wzrokowego wcale tej zdolności nie sprzyjają.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Po pierwsze, zjawiskiem powszechnym w naszym codziennym życiu jest ślepota pozauwagowa, czyli niedostrzeganie w polu widzenia pewnych obiektów, gdyż nasza uwaga skoncentrowana jest na czymś innym. A ponieważ skupiamy się na rzeczach nam znanych i na ogół wiemy teraz mniej o roślinach niż o zwierzętach, łatwo możemy przeoczyć te zielone stworzenia. Jak temu zapobiec? Czy pamiętacie szukanie oznak wiosny na szkolnym spacerze? Gdy nauczycielka powiedziała nam, czego szukać, nagle naszym oczom ukazywały się pączkujące przebiśniegi i pierwiosnki, które prawdopodobnie mijaliśmy wcześniej tego dnia. Szukajcie, a znajdziecie!

Po drugie, cechy wyglądu roślin wpływają na ludzkie procesy poznawcze. Wszechobecna zieleń – gdy nie ma kolorowych kwiatów – sprawia, że ​​poszczególne gatunki wtapiają się w otoczenie i ostatecznie widzimy tylko monochromatyczne tło. Rośliny tkwią też w jednym miejscu i zwykle rosną blisko siebie, co dodatkowo wzmacnia efekt „tła”. I przeważnie nie są również naszymi wrogami (z kilkoma wyjątkami, takimi jak barszcz Sosnowskiego czy trujący bluszcz), dlatego możemy je bezpiecznie zignorować.

Chociaż poetom zdarza się porównywać ukochane osoby do kwiatów, a człowiek dzieli z roślinami prawie 50% DNA, to wydaje nam się, że nic nie jest nam bardziej odległe i bardziej od nas różne niż właśnie one. Wielu badaczy uważa, że ludzie mają naturalną tendencję do poświęcania uwagi i troski gatunkom, które są do nich podobne. Ta preferencja dla istot zbliżonych do nas pod względem biobehawioralnym skutkuje wyraźnym faworyzowaniem ssaków i lekceważeniem nieznanych lub dziwnych stworzeń, takich jak owady czy pająki. Rośliny wydają się jeszcze bardziej obce ze względu na swoją niezdolność do poruszania się i brak twarzy. Nic dziwnego, że większość projektów ochronnych jest „stronnicza oraz ignoruje rośliny, poświęcając uwagę ssakom i ptakom, zwłaszcza dobrze poznanym gatunkom ssaków o dużych ciałach i oczach skierowanych do przodu” – twierdzą Mung Balding i Kathryn J.H. Williams z Uniwersytetu w Melbourne.

Kwiaty Szekspira

Im mniej interesują nas rośliny, tym słabiej je dostrzegamy, a im słabiej je dostrzegamy, tym bardziej nas nie interesują. Ale nie zawsze tak było. Cofnijmy się o kilka wieków…

Sztuki Szekspira pełne są botanicznych odniesień, a biorąc pod uwagę, że jego dramaty i komedie pisane były dla przeciętnego londyńczyka epoki elżbietańskiej, możemy śmiało założyć, że bard oczekiwał od swojej publiki znajomości „kąkola i szaleju, i gorzkiej dymicy” (Henryk V, akt 5, scena 2; tłum. Leon Ulrich, wyd. Gebethner i Wolff, Kraków 1895). Badacze literatury i humaniści środowiskowi odnaleźli w dziełach Szekspira prawie 200 innych nazw pospolitych roślin angielskich, które dla Williama oraz jego współczesnych były wiedzą powszechną. I nic w tym dziwnego: Londyn końca XVI w. był zwartym miastem liczącym zaledwie 200 tys. dusz, a przyrodę miało się na wyciągnięcie ręki. Lasy i łąki otaczające miasto stanowiły dla wielu najlepszą spiżarnię oraz aptekę (na długo przed utworzeniem państwowej służby zdrowia). Znajomość roślin była w tamtych czasach dużo powszechniejsza niż umiejętność czytania i pisania.

Obecnie zatraciliśmy kontakt z przyrodą i według niektórych badaczy właśnie to może być główną przyczyną ślepoty na rośliny, bardziej niż uwarunkowania naszego mózgu. Frank M. Dugan z Washington State University, który podjął próbę porównania wiedzy botanicznej odbiorców Szekspira z wiedzą współczesnych londyńczyków – dowodząc, że znajomość roślin tych ostatnich jest znacznie uboższa – uważa brak bezpośredniego kontaktu z naturą i ziemią za kluczowy czynnik. Do tego dochodzą zoocentryczna orientacja edukacji i nudne lekcje biologii. Jak radzi Dugan: „Trzeba znaleźć jakiś sposób, aby jodły lub trawa pampasowa stały się dla uczniów równie ekscytujące co małe pandy”. Hm, można by zacząć naukę botaniki od gry wideo Plants vs. Zombies i spotkania z marvelowskim Grootem, a trochę później dokonać przeglądu „stymulujących roślin ziołowych”.

Bezimienna róża

W czasach Szekspira wiedza dotycząca roślin – umiejętność ich identyfikacji, znajomość nazw oraz rzeczywistych i wymyślonych zastosowań, a także symbolicznych znaczeń – była tak naturalna jak dla nas poruszanie się w mediach społecznościowych. No właśnie, nasza rzeczywistość wydaje się niemal pozbawiona roślin, poza nielicznymi wyjątkami, które łaskawie dopuszczamy do swojego świata.

Coraz mniej wiemy o roślinach, ponieważ w antropocenie uznaliśmy, że jesteśmy bytami odrębnymi od natury, stojącymi ponad nią, i zaczęliśmy wymagać, aby inne gatunki służyły nam jako zasoby naturalne. Nie uczymy się nazw roślin, bo nie uważamy, że są tego warte. Jednak ignorowanie otaczającej nas flory wynika nie tylko z niewiedzy. To również przejaw wiary w hierarchiczny porządek świata, w którym sami siebie postawiliśmy na szczycie, ponad wszystkimi innymi stworzeniami.

„Mówienie o żywych istotach jako o »zasobach naturalnych« zwalnia ludzi z odpowiedzialności i degraduje środowisko do pozycji towaru” – pisze Dario Dellino z Uniwersytetu w Bari. Według niego ślepota na rośliny nie jest wcale czymś niewinnym: to przejaw ludzkiej arogancji i poczucia samowystarczalności. Ale to właśnie roślinom zawdzięczamy natlenienie atmosfery ziemskiej, które – o czym tak łatwo zapomnieć – umożliwia życie wszelkim innym gatunkom na naszej planecie, także homo sapiens.

„Nie ma tlenu bez roślin. Nie ma naszego oddychania bez roślin. Można więc siedzieć w boksie korporacji, w nawiewach klimatyzacji, a zażywać misterium fotosyntezy roślin gdzieś daleko z miejsca tych ponurych czynności, tylko oddychając. Wystarczy, że wiesz, gdzie żyjesz. I jak wiele masz od tych zielonych stworów-potworów, niemożliwie pięknych istot tej planety” – przypomina botaniczka i poetka Urszula Zajączkowska.

Chwasty

O gustach się nie dyskutuje i chociaż wielu z nas docenia splendor dekoracyjnej kompozycji kwiatowej czy elegancję ogrodu w stylu francuskim, spontaniczna wegetacja roślin w środowisku miejskim nie jest już tak mile widziana. Ci zieloni outsiderzy żyjący poza granicami wyznaczonymi przez człowieka, te uparte i wytrwałe okazy stwarzające sobie dom w pęknięciach chodników, wzdłuż krawężników i wszędzie tam, gdzie nikt ich nie zapraszał, najczęściej uważane są za problem, przejaw zaniedbania i złego zarządzania. Istnieje obraźliwe określenie używane w stosunku do takich roślin, oczerniające je i pozbawiające je tożsamości; pewnie każdy z nas go nieraz użył: chwasty.

„Dzikie rośliny miejskie rosnące tam, gdzie nie są pożądane, to definicja chwastu – wyjaśnia dr Bethan Stagg z Uniwersytetu w Exeter. – Odmawianie im tożsamości jest charakterystyczną cechą ślepoty na rośliny. Mamy wtedy do czynienia z anonimową, amorficzną grupą zwaną chwastami, których ludzie nie postrzegają jako odrębnych gatunków”. Negatywny stosunek do nich wzmacniany jest przez pogląd, że chwasty szkodzą budynkom oraz infrastrukturze. Dlatego też bez większego zastanowienia (i wyrzutów sumienia) zgadzamy się na ich wyrywanie, a także coraz częściej eliminację za pomocą środków chemicznych, co – jak pisała Rachel Carson – może doprowadzić do katastrofy i cichej wiosny bez owadów.

Martwa natura?

W naszym antropocentrycznym świecie roślinom często odmawia się indywidualnej tożsamości, ale ta dyskryminacja gatunkowa sięga dalej. W jednym z moich ulubionych filmów animowanych Studia Ghibli Powrót do marzeń (tyt. ang. Only Yesterday, reż. Isao Takahata) 27-letnia Taeko podróżuje z Tokio, gdzie mieszkała przez całe życie, do wioski w Yamagata w północnej Japonii. Ze stacji odbiera ją jej daleki krewny, Toshio. Podczas jazdy dzieli się z Taeko powodami, dla których zdecydował się na rolnictwo ekologiczne: „Myślę, że mogę dać z siebie wszystko w rolnictwie, ponieważ hodowanie żywych istot jest niezwykle interesujące” – mówi, na co Taeko odpowiada: „Ty hodujesz bydło?”. Zaskoczony Toshio wyjaśnia: „Hę? Nie, nie to miałem na myśli. Mam krowy i kury, ale nie chodzi mi o nie. Spójrz tam… ryż, a także jabłka i wiśnie, wszystkie są żywymi istotami”.

Taeko jest wyraźnie zdziwiona tą świadomością. Ktoś musiał jej powiedzieć, że rośliny to żywe stworzenia. Być może każdy z nas potrzebuje takiej lekcji. Według badań cytowanych w artykule Baldinga i Williamsa dziecięce wyobrażenie o świecie przyrody jest od początku bardzo antropocentryczne, a koncept żywotności roślin często niezrozumiały i trudny. Dopiero w wieku około 10 lat „większość dzieci rozszerza swoje pojęcie o żywych istotach, które początkowo obejmuje ludzi, potem zwierzęta i wreszcie rośliny”.

Dostrzeganie roślin jest więc zapewne czymś, czego musimy się nauczyć, lecz wiedza botaniczna staje się coraz mniej powszechna, coraz mniej młodych ludzi decyduje się na studiowanie botaniki i wybiera bardziej popularne, a także pewnie bardziej dochodowe kierunki nauk przyrodniczych. Ale może to nie szkiełka i oka potrzebujemy, by docenić naszych autotroficznych towarzyszy. Możliwe, że droga powrotna do utraconego ogrodu prowadzi przez sztukę i opowieści. To w nich odnajdziemy mądrość, która pozwoli nam odbudować związek z zielonymi stworzeniami, od zarania świata dającymi nam życiodajny tlen i opiekę.

Pięć ziarenek grochu

Tina Gianquitto wykłada literaturę w Colorado School of Mines i zbiera historie o roślinach na potrzeby Herbaria 3.0 – cyfrowego projektu humanistyki środowiska. W ramach zajęć jej uczniowie – przyszli inżynierowie naftowi – mają opowiedzieć pisemnie o ważnej dla nich roślinie. Na początku większość jest sceptyczna („W moim życiu nie ma wyjątkowej rośliny”), ale zadanie jest obowiązkowe. „W końcu wszyscy uczniowie uświadamiają sobie, że te historie zawsze były w tle i że myślenie o konkretnej roślinie w bardzo istotny sposób łączy ich ze wspomnieniami z przeszłości oraz otwiera na nowe doświadczenia” – mówi Gianquitto.

Traktowanie roślin jako rekwizytów pamięci jest degradujące dla gatunków, które utrzymują nas przy życiu, jednak dla tych, którzy całkiem zatracili kontakt z przyrodą, jest to jakiś początek. „Kiedy się nad tym zastanowić, może wydawać się nieco problematyczne, że relacja jest zawsze postrzegana z ludzkiej perspektywy, ale tak właśnie widzimy rzeczywistość. To niezbędny pierwszy krok” – twierdzi Gianquitto.

Jeśli tak jak ja, drodzy Czytelnicy, wychowywaliście się na baśniach Hansa Christiana Andersena ‒ pełnych opowieści o „uczłowieczonych” zwierzętach i roślinach ‒ to być może również antropomorfizujecie świat natury. Patrząc na dziko rosnące gatunki, które rywalizują o miejsce w pasie zieleni przed moim domem, nie mogę powstrzymać się od wyobrażenia sobie, jakie role odgrywają one w swoim społeczeństwie, tak podobnym do naszego ‒ ludzkiego, a świerkom i stokrotkom przypisuję własne uczucia i marzenia.

Antropomorfizacja roślin może nauczyć nas empatii do flory. Jednak badacze i posthumaniści coraz bardziej obawiają się tego podejścia. Być może nadszedł czas, abyśmy zdecentralizowali człowieka i radykalnie przewartościowali nasze myślenie o przyrodzie, odchodząc od redukcyjnej, utylitarnej oraz antropocentrycznej perspektywy głęboko zakorzenionej w zachodnich tradycjach filozoficznych i kulturowych. Czas spojrzeć na rośliny przez pryzmat tego, czym są, a nie tego, czym są dla nas.

Oko artysty

„Im bardziej zasadzam się w kotlinach laboratorium, tym lepiej wiem, że próba objaśniania życia roślin, czyli istot od nas odmiennych, przez używanie jedynie twardych liczb i sztywnych funkcji, jest zawsze dotkliwą konfrontacją z niemocą tej metody” – pisze Urszula Zajączkowska, która jako naukowiec bada wzrost, anatomię, aerodynamikę oraz biomechanikę roślin. Z kolei jako artystka przekłada ich ruchy na balet, poezję i media mieszane.

Dawn Sanders z Uniwersytetu w Göteborgu pracuje na styku sztuki i nauki, aby stworzyć nowe „ramy uwagi w kontekstach nauczania i uczenia się w odniesieniu do roślin”. Współpracując przy projektach sztuki środowiskowej w miejskim ogrodzie botanicznym, odkryła, że ​​„sztuka tworzy przestrzenie, w których możliwe jest spotkanie, a ludzie mogą nawiązać bliższy kontakt z roślinami”.

Częścią projektu Beyond Plant Blindness – inicjatywy artystyczno-naukowej, której współautorką jest Sanders, była wystawa wielkoformatowych portretów nasion stworzonych przez artystów Bryndís Snæbjörnsdóttir i Marka Wilsona. „Te portrety zalążkowe i towarzyszące im mikrohistorie są naprawdę dobrymi katalizatorami wzbudzania ciekawości” – mówi Sanders. A ciekawość może być najlepszym łącznikiem międzygatunkowym, pozwalającym poznać rośliny i rozpoznać ich piękno wykraczające poza konwencjonalną estetykę kwiatów.

„Rośliny tak bardzo różnią się od ludzi, że niezwykle trudno nam w pełni docenić ich złożoność i wyrafinowanie” – pisze Michael Pollan, autor książki The Botany of Desire (tłum. K.K.). Ale warto spróbować. Warto dostrzec te zielone istoty, docenić je i uczyć się od nich. O ile bogatszy i ciekawszy stanie się wtedy nasz świat. O ile pełniejsze i piękniejsze stanie się nasze życie.

Czytaj również:

Zieleń kapryśna Zieleń kapryśna
i
"Niedzielne popołudnie na wyspie Grande Jatte", Georges Seurat, 1884–1886 r., The Art Institute of Chicago (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Zieleń kapryśna

Kassia St Clair

Dziś kolor nadziei i ekologii, dawniej zarówno życia, jak i śmierci, flirtu oraz pecha. Zieleń ma liczne odcienie i wiele znaczeń.

O zieleni traktuje jedna z buddyjskich przypowieści. Pewnej nocy małemu chłopcu we śnie ukazuje się bóstwo, które mówi mu, że aby zyskać wszystko, czego mógłby kiedykolwiek zapragnąć, musi tylko zamknąć oczy i nie wyobrażać sobie barwy morskiej zieleni. Historia ta ma dwa możliwe zakończenia. W jednym chłopiec w końcu odnosi sukces i doświadcza oświecenia; w drugim ciągłe niepowodzenia tak go pochłaniają, że z czasem popada w obłęd i traci życie.

Czytaj dalej